Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2020-04-15 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 968 |
17.
– No, żarcie tu macie świetne. Ale się objadłem... – Karol z Pawłem weszli z tarasu do salonu, powolnym krokiem, w wyśmienitych nastrojach.
– No, wiesz... Puszki i mikrofale też tu są, ale nie ma jak grill, nie?
– Chłopie, ty wiesz, ile by to kosztowało u nas? Jakieś... Chyba ze dwadzieścia tysięcy. O, przepraszam... – Karolowi odbiło się trochę i zasłonił usta dłonią. – A krewetki? Rewelacja...
– Przede wszystkim, wszystko świeże – dodała Stella, idąc za nimi.
– Ano właśnie. Sami nie wiedzą, co mają... – Przystanęli na środku salonu, czekając na pozostałych.
– Cholera, nie wiedziałem, że Ewa ma taką słabą głowę – zauważył z troską Adam, wchodząc do środka w ślad za Stellą.
– Ja też nie, no bo skąd niby? – Karol uśmiechnął się do niego.
– Może to „odziedziczyła”? – rzucił rozbawiony Hall, wchodząc do środka.
– E, to może być reakcja na szczepienia – zauważył Paweł, siadając w fotelu.
– Pójdę sprawdzić, co z nią tam... – Teresa weszła za Hallem i od razu poszła dalej, do jednej z sypialni.
– Śpi na całego – rzucił za nią Adam. – Już jak ją prowadziłem do jej pokoju, leciała mi przez ręce. Siadam sobie... – Wybrał sobie miejsce na sofie.
– Film jej się urwał i tyle... – Paweł wzruszył ramionami.
– He, he, jak? – zaśmiał się Karol.
– No, ma „przerwę w życiorysie” – Hall też sobie usiadł, w fotelu.
– He, ale jaja... – Karola wyraźnie rozbawiły te powiedzonka.
– Zdarza się. – Uśmiechnął się do niego Paweł.
– Karol, ty chyba pójdziesz ze Stellą, albo z Adamem co? – spytał go Hall.
– No, chyba tak. Stella?
– Niech Adam idzie. Ja muszę tu trochę ogarnąć.
– Oczywiście. – Adam wstał i ruszył powoli ku wyjściu z salonu. – To chodź, Karol.
– No, idziemy. Ja też mam trochę „w czubie”. He, he, te powiedzonka... Ale to nic.
– Wszyscy trochę mamy. Jeszcze nie odespaliśmy podróży. – Paweł lekko ziewnął. – Pójdę do ogrodu, na świeże powietrze, posprzątam tam trochę. – Wstał z fotela i wyszedł na taras.
– Wyjedziesz na lotnisko po Marcina? – Stella spytała Halla, siadając obok niego w fotelu.
– Tak, z samego rana.
– A... Jak Zuza?
– Okej. Sama widziałaś. Przecież to Karol chce budować nową firmę. On, Zuza i ta ich S. I.
– To wiem. Chodzi mi o Zuzę, wiesz...
– Pytałem ją, jak jechaliśmy do domu, do nas. Nic konkretnego nie mówiła, ale oczy jej się świeciły... Chociaż była zmęczona, nie? Tak mi się widzi, że się dobrze spasowali...
– Oby.
– Spoko. Tu trafiliśmy w sam środek tarczy. Ale Ewa...
– No, mów.
– E, cholera... Sam jestem lekko wlany i zmęczony. A ona? Nie wiem czy udawała, czy naprawdę alkohol tak na nią podziałał.
– Ale przecież dużo nie wypiliśmy...
– No, niby nie.
Usłyszeli schodzącą po schodach Teresę i po chwili zobaczyli ją, jak podchodzi do nich ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
– Ale się wlała...
– A widzisz. Jednak. – Hall spojrzał na Stellę.
– Chrapie na całego. – Zadowolona Teresa rozparła się w fotelu. – Coś ty jej dała?
– Wino tylko. Do steka.
– No to ją trafiło. Ululana na całego, he, he...
– Zaraz zobaczymy... – Stella sięgnęła po leżący na stole smartfon i coś na nim włączyła.
– Masz tu podgląd? – spytała lekko zdziwiona Teresa.
– Jasne... Popatrz, śpi... – Teresa i Hall nachylili się, żeby spojrzeć na ekran komórki.
– Tak. Teraz śpi. A przedtem zaczęła się do mnie przystawiać. – Hall zrobił skwaszoną minę.
– O cholera. Poważnie? – Teresa zerknęła mu w oczy.
– No, poważnie, poważnie. – Wrócili do oglądania podglądu z sypialni. – Siedzieliśmy sobie na ławeczce, paliłem papierosa, a ona zaczęła mnie gorąco przepraszać że nas podejrzewała, ale ma takie zadanie, że misja i takie tam... Rozpalała się coraz bardziej. A w końcu pyta się mnie, dlaczego ja się ożeniłem. No?
– Ona cię spytała? – zdziwiła się Teresa.
– Już była gotowa.
– A ty co? – Stella i Teresa wpatrywały mu się w oczy, zaciekawione.
– No jak: „co”? Nic. Co ja mogłem? Delikatnie, żeby jej nie urazić, że może, gdybyśmy się spotkali wcześniej, ale nie teraz... Ja pier...
– No ładnie... – Teresa pokręciła głową. – Ale się nam trafiło...
– Opowiadaj ze szczegółami – zniecierpliwiła się Stella.
– A daj spokój... Zaczęła się przytulać... Mmmm... Jakby to Jane zobaczyła... A wy obie ani pary z gęby, jasne?
– No i? – naciskała Teresa.
– Jakoś się wywinąłem, bo akurat nadszedł Paweł i serwował wszystkim te krewetki. Pierwszy raz w życiu uciekłem...
– He, he, he, szkoda, że tego nie widziałam... – Rozbawiona Teresa walnęła go w udo. – Hall w opałach... Ale jaja...
– Jaja, jaja, ale tu coś trzeba zrobić – zauważyła równie rozbawiona Stella.
– Ale ci się trafiło „branie”, „kogucie” ty...
– Daj spokój Terenia, to poważna sprawa...
– Pewnie, pewnie...
– Cholera jasna... – Stella już myślała o czymś innym.
– Nie wiadomo, co teraz wywinie. – Hall miał niewyraźną minę.
– Widzisz. – Teresa ruchem głowy wskazała smartfona, którego Stella położyła wcześniej na stole. – O. Na razie śpi jak zabita. A rano będzie miała kaca. Jutro mamy ją z głowy.
– A potem? – spytała Stella.
– No właśnie. Wymyślcie coś, kochane wiedźmy...
Z tarasu wyszedł Paweł z tacą pełną brudnych talerzy i skierował się do kuchni.
– Stella, zaniosę ci to do kuchni. Ogień wygaszony, ogarnąłem trochę. A Wojtek gdzie zniknął?
– Usypia dzieci. Dzięki, Paweł, nie musiałeś.
– Szkło jest jeszcze na stole – odezwał się Paweł już z kuchni.
– To później wrzucę do zmywarki, a szkło zaraz poznoszę. Albo, niech tam sobie stoi do rana. Siadaj... – Paweł usiadł na sofie. – Mamy problem z Ewą. Dostawiała się do Halla.
– No, już na trasie tak mi się zdawało. – Paweł pokiwał głową.
– Sam wiem... Zuza też mi to mówiła.
– A widzisz. Zołza jedna... – Stella uśmiechnęła się trochę krzywo.
– Może to nasza wina. Dostała czegoś za dużo... – rzuciła Teresa.
– No, dostała, dostała, wiadomo. Ale musiało trafić akurat we mnie? Przecież byli inni.
– A jakby tak trafiło na Zuzę? – Teresa podniosła lekko brwi.
– Ja pier... W ogóle tak nie myśl. – Hall pokręcił głową.
– Ale chryja...
– To ona? Śpi? – Paweł zauważył ekran smartfona.
– Chrapie – poprawiła go Teresa.
– No to mamy przesrane... – zauważyła Stella.
– Chcieliśmy dobrze... – zaczął Hall.
– A wyszło jak zwykle – dokończyła za niego Teresa.
– Nie no, coś z tym trzeba zrobić... – rzuciła Stella.
– No pewnie – poparł ją Hall.
– A ty się boisz o siebie, czy o nas wszystkich? – Teresa rzuciła mu ironiczne spojrzenie.
– Terenia... I jedno i drugie...
– Dobra... – Paweł lekko ziewnął. – Trzeba się z tym przespać, bo teraz i tak nic mądrego nie wymyślimy... Zmęczony jestem, jak pies.
– Tak. – Stella wyprostowała się w fotelu. – Kończymy dzisiejszą imprezę. Paweł, Hall, do domu, spać. Dzwońcie po taksówki. A ty, Teresa, tak samo. Sama tu wszystko ogarnę.
– Zajrzę jeszcze do niej. – Teresa wstała i ruszyła w kierunku schodów.
– Po co? – spytał Hall.
– No, tak ogólnie...
18.
Marcin przyleciał z samego rana, więc Hall, chciał nie chciał, musiał po niego wyjechać do Warszawy. Odprawa poszła szybko i gładko, odnalazł go wzrokiem jako jednego z pierwszych podróżnych i zaciągnął do najbliższej lotniskowej kafejki. Obaj mieli ochotę na porządną kawę. Zamówili po podwójnym espresso, odebrali swoje napoje i wypatrzyli mały stolik.
– Cykory się z was takie zrobiły... – Marcin postawił walizkę i usiadł w fotelu z trochę lekceważącym uśmiechem
– Cykory, jak cykory, ale mogą nas udupić – powiedział Hall, siadając i poprawiając swoją marynarkę, żeby jej nie wygnieść.
– Pieprzysz. Niby po co?
– Walka o władzę. A co jeszcze, nie wiem. Marcin... Bo to jest delikatna sprawa, prywatna... – Hall zerknął na niego a potem poprawił swoją filiżankę na stoliku. – Tylko się nie obrażaj... – Spojrzał na niego, a potem znowu lekko przesunął filiżankę z espresso.
– No to wal – powiedział lekko znudzony Marcin.
– Ale... Wiesz... No dobra. Nie będę owijał w bawełnę. Chodzą słuchy... – Znowu zerknął na niego przelotnie. – Mnie osobiście nic do tego, chociaż to dziwne... Ale to ważne dla nas wszystkich... – Hall ponownie poprawił filiżankę. – No... Tylko się nie obraź... Mówi się, że... – Zerknął na Marcina na moment. – No. Że wolisz chłopców – wypalił jak z armaty i spojrzał niepewnie na Marcina.
– ŻE CO?! – spytał na cały głos Marcin ze zmienioną w jednym momencie twarzą, wstając tak gwałtownie, że prawie wywalił stolik do góry nogami. – Chcesz w mordę?!
– Sorry, ale to ważne, no... – Hall patrzył mu w oczy i strasznie było mu głupio, że musiał zadać to pytanie, ale widząc jego reakcję odczuł ogromną ulgę.
– Ja pierdolę!... No coś podobnego!... – Wściekły jak sto pięćdziesiąt Marcin aż się gotował ze złości, to było aż nadto widoczne. Zaraz eksploduje. Hallowi wydał się w tej chwili ogromny, stojąc nad tym małym, okrągłym stoliczkiem.
– Znaczy co, nie jesteś? – Z Halla nadal schodziło powietrze.
– Pedałem?! Kurwa!...
– Ale ulga... – Hall aż sobie głośno westchnął, jakby przebiegł z tysiąc mil.
– Mało brakowało, a bym ci tak przywalił... – Marcin siadał powoli w swoim fotelu, nadal napompowany adrenaliną czy czym tam jeszcze...
– No i dobrze... Przepraszam, Marcin, ale musiałem spytać.
– Jak ty, kurwa, mogłeś tak w ogóle pomyśleć... Ja? Pedałem?!... – W Marcinie wszystko się nadal gotowało.
– No, tak gadali...
Hall dopiero teraz zaczął się rozglądać dookoła. Głośny wybuch Marcina było słychać ze sto metrów dalej, to pewne, ale te kilkanaście osób koło nich udawało, że nic się takiego nie stało. W ogóle ich nie zauważali. I dobrze.
– Gadali... Człowieku! Przecież ja mam te same geny co ty! Sam mi je zmieniałeś po Londynie, nie pamiętasz? Kretynie... I co? Ciągnie cię do chłopców?
– A skąd? Zgłupiałeś? – obruszył się Hall.
– No. To pomyśl sam...
– Ale ze mnie jełop... Straciłem instynkt, czy co?...
– No, ktoś mnie tu nieźle obsmarował gównem... – Marcin patrzył ze złością Hallowi w oczy.
– Kurrrwa... Jeszcze raz przepraszam, Marcin. Ale bardzo się cieszę, chłopie... Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. – Hall kątem oka zauważył, że ich filiżanki z espresso nadal stoją na stoliku, choć wydało mu się to dosyć dziwne.
– To mów co jest, do cholery... Ale mnie wkurwiłeś...
– Już... No, mówię ci, takie plotki tu o tobie krążyły... Wszyscy mają rodziny, dzieci, a ty jesteś singiel. Baśka też.
– No, Baśka to lesba, fakt. Jest z taką jedną afro. Niezła sztuka, swoją drogą...
– Sam widzisz...
– Co widzisz, co widzisz... Też byłeś singlem, nie? Nie wyrywałeś panienek przypadkiem?
– Ba.
– A ja tam i czekoladki, i skośne, i blondi... Co podejdzie. Wyobracałem tego towaru...
– To tak jak ja kiedyś... – przypomniał sobie z nostalgią Hall.
– A ty... Kurwa...
– Idiota jestem – przyznał się do błędu Hall. – Przepraszam. Ostatni raz. Nie ma tematu.
– Dobra... – Marcin nieco się już uspokoił. – To co jest grane?
– Hm... Podaliśmy im wszystkim „podrasowane” DNA...
– Co?
– My wszyscy mamy wzmocniony popęd płciowy, tak? A oni dostali dodatkowego kopa, można powiedzieć. Jakby byli na koksie... I to działa, chłopie. Ha. Przysłali nam tu parkę, na Saharę. Jego już złowiliśmy na naszą przynętę, ale mamy problem z dziewczyną.
– Co?... Kurwa, he, he, he... Jaki problem? – zaśmiał się Marcin, a Hall zauważył w jego oczach błysk złośliwości, pewnie w odwecie za początek rozmowy.
– No... Zabujała się we mnie...
– Ha, ha, ha... Ale trafiła... Ha, ha, ha... O w mordę... – Teraz to już nie był żaden błysk, to była czysta złośliwość.
– To wcale nie jest śmieszne...
– A Jane o tym wie? Co? – Marcin aż się cały gotował z radochy, jaką mu w tym momencie sprawił Hall.
– Chyba jeszcze nie.
Marcin zaśmiał się na cały głos, jakby byli tu zupełnie sami, a skręcony ze złości Hall musiał cierpliwie czekać, aż skończy.
– Ale to popierdolone... – Marcin sięgnął po filiżankę. – Wystygnie ci... A jego, mówisz, złowiliście? Jak? – Odstawił szybko kawę na stolik, bo naszedł go kolejny wybuch śmiechu.
– Podstawiliśmy mu... siostrę Jane, Susanne. Zuzę, znaczy...
Teraz, to już absolutnie nic nie mogło powstrzymać Marcina od kolejnego głośnego śmiechu. Hall cierpliwie czekał, bo on sam by się chętnie zaśmiał, ale...
– To u nich rodzinne? – spytał Marcin, gdy mógł już się na chwilę się opanować, ale sam się tak tym pytaniem rozbawił, że znowu ryknął śmiechem.
– Marcin... – Niecierpliwił się Hall.
– No co? Co?... He, he, he... Przecież ty się tu ze mną spotykasz, żebym się tylko przypadkiem nie zobaczył z Jane... Nie bój, już mi dawno przeszło, chłopie... Dostałem inne geny i pomogło. Dobra terapia, he, he, he... Ale jaja... He, he...
– Wygląda na to, że się w niej zabujał... – Hall ciągnął cierpliwie dalej.
– Aha. A ja mam odciągnąć tę nową od ciebie? Żeby przypadkiem Jane...
– Tu chodzi o coś ważniejszego...
– Im tak. Ale tobie?...
– Marcin... – zaczął gniewnie Hall.
– Co? Co?... – Marcin spojrzał mu prosto w oczy z bardzo, bardzo złośliwym uśmiechem na ustach. – Boli cię, że była ze mną?... Była, była... Niezła jest sztuka, „szwagier”...
Hall tego już nie wytrzymał i wstał równie gwałtownie, co Marcin parę minut temu.
– Jak ci przyp...
– Ehe... – Marcin patrzył mu prosto w oczy bez strachu, z wyraźną złośliwością. – Co?... Boli?... Ma boleć, kurwa... To za tamto.
Hall powoli się opanował, chociaż wszystko się w nim gotowało. Usiadł powoli za malutkim okrągłym stoliczkiem z westchnieniem bezsilności, chociaż był wściekły jak diabli.
– Dobra... Jesteśmy kwita... Bierzesz to zlecenie, czy nie?
– Zlecenie... A może rozkaz, co?
– Kurwa, Marcin... Może ta Ewa cię utemperuje... Przyda ci się...
– Dobra, dobra... Już masz, oczywiście, jakiś plan. Gadaj...
– Jakbym mówił do lustra... – Mocno poirytowany Hall pokręcił głową.
– Taaa... Dwa bliźniacze samce alfa w tym samym ogródku, co? Ciassssno...
– Dokładnie... – Nadal wpatrywali się sobie głęboko w oczy. – Dobra. Słuchaj... Karol zostaje tutaj, z Zuzą, albo może się przeniosą do Londynu, nie wiem. A Ewa, tak to sobie wykombinowałem, będzie potrzebna do przygotowania ujawnienia się tej ich misji dyplomatycznej. No. A gdzie ma siedzibę ONZ? Co?...
– Aaaa... No tak... Logiczne... – Marcin uśmiechnął się jakoś tak chytrze do Halla...
– Kupujesz to?
– W ciemno. Ale jazda...
19.
Aklimatyzacja jest bardzo ważnym składnikiem przygotowań. Sportowcy znad morza mający rywalizować w terenie górskim muszą przyzwyczaić swoje organizmy do obniżonego ciśnienia atmosferycznego. Tak samo himalaiści. Śpiewacy operowi, nawet jeśli grają w Carmen po raz dwusetny, muszą się rozśpiewać z konkretną orkiestrą na próbach, na tej właśnie scenie gdzie będą występować.
Ewa wraz z Karolem dostali szczepionki, ale wprowadzanie w realia życia tutaj także wymagało swoistej „aklimatyzacji”. Marcin z Ewą odlecieli do Nowego Jorku i mieli powoli wchodzić w zwykłą codzienność, natomiast Karolowi Stella zaproponowała kilkudniowy wypad w góry, z Zuzą.
Bardzo ochoczo pojechali oboje samochodem do Krakowa, połazili trochę po mieście, a potem wyruszyli do Zakopanego. Niezbyt szczęśliwie się złożyło, że był to bardzo długi weekend majowy, korki na ulicach, na Krupówkach tłumy ludzi, tłok w schroniskach, ale może to i dobrze. Bo Karol mógł spotykać się z innymi, rozmawiać, obserwować ich, słuchać... Udany początek aklimatyzacji.
Pierwszy dzień potraktowali luźno, spacery i takie tam. Ale drugiego dnia byli już bardzo aktywnymi turystami, dopiero przed zachodem Słońca dotarli do schroniska. Na szczęście „załapali” się na ostatnie dwa wolne łóżka na dużej sali. Wspólna kolacja z przygodnie spotkanymi ludźmi, trochę alkoholu, żarty, śmiechy, jak to na trasie.
Już po godzinie jedenastej jakieś trzydzieści osób na ich sali z piętrowymi łóżkami smacznie pochrapywało. Wszystkich ścięło zmęczenie. Było prawie zupełnie ciemno, przez okna dochodziła jedynie słaba poświata z jakiejś lampy stojącej na zewnątrz. Było też dosyć cicho, jeśli nie liczyć regularnych oddechów zmęczonych trzydziestu ludzi. Co jakiś czas ktoś chrapnął przez sen, ktoś inny przewrócił się na drugi bok, ale ogólnie było raczej cicho.
W pewnym momencie jakieś łóżko trochę głośniej skrzypnęło, jakby ktoś wstawał. Ale nadal było cicho. Może po paru sekundach coś jakby zaczęło znowu skrzypieć, ale trochę inaczej. Tak, to pewnie ta drewniana podłoga. Całe schronisko było z drewna, to i skrzypiało tu wszystko. W słabym światełku dochodzącym zza okna można było zauważyć jakąś skradającą się postać, może ktoś chciał wyjść do toalety? Chyba nie, bo drzwi były z drugiej strony sali. A sama postać zgrabnie ominęła duży stół stojący na środku oraz krzesła obok tegoż stołu i chyłkiem, lekko zgarbiona, zdążała w stronę piętrowego łóżka na wprost. Deski podłogi lekko skrzypiały, dlatego ten ktoś szedł powoli, ostrożnie stawiając stopy. Zatrzymał się odrobinę niepewnie przy jednym z łóżek, u wezgłowia i nachylił się nad dolnym posłaniem.
– Zuzia... – Dał się słyszeć szept Karola. – Zuzia...
– Mmm? – mruknęła Zuza ze środka śpiwora.
– Zuzia... – Karol po cichu, proszącym głosem zaczął coś mówić jej do ucha i uklęknął przy niskim łóżku.
– Mmm... Zabieraj te łapy i śpij już... – odezwała się po chwili Zuza, także dosyć cicho.
– Zuzia... – Tembr głosu Karola zabrzmiał bardzo prosząco.
– Dobranoc.
– Ale... Zuzia... – Karol nachylił się nad nią znowu i słychać było ciche pocałunki. – Zuzia...
– Mmm... No, idź już spać...
– Zuzia...
– Hm...
– Zuzia, kochanie ty moje...
– Bierz te łapy...
– Susanne...
– E...
– Zuzia... Troszeczkę chociaż...
– Bierz te łapy i idź do swojego łóżka.
– Susanne...
– No gdzie mi tu...
– Zuzia...
– Jeszcze czego... No już. Dobranoc.
– Zuza...
– Dobranoc!
Zuza opatuliła się śpiworem, słychać było zgrzyt zamka błyskawicznego i przekręciła się do ściany. Karol wstał z kolan z pomrukiem niezadowolenia, postał jeszcze przez chwilę, znowu mruknął, potem westchnął ciężko i powoli zaczął wracać tą samą drogą, powoli, po cichutku. Podłoga znowu zaskrzypiała mu pod nogami, lekko stuknął jedno z krzeseł, a potem położył się na swojej pryczy z ciężkim westchnieniem zawodu. Znowu było słychać jedynie regularne oddechy śpiących turystów. Co jakiś czas ktoś chrapnął ze zmęczenia, ale ogólnie było już bardzo cicho tej nocy w schronisku.
20.
Aklimatyzacja dobiegała już końca. Łazili trochę po górach, bez jakichś ekstremalnych wyczynów, ale na noc schodzili do miasta. Znaleźli nawet fajny hotelik, z miłą obsługą.
To nie był poranek, ale Zuza i Karol jeszcze byli w łóżku. Zupełnie nie chciało się im wychodzić spod kołdry. Śniadanie już zjedli, resztki były na talerzach na stole, kawę wypili, a teraz relaksowali się spokojnie.
– Mmmm... – zamruczał zadowolony, uśmiechnięty Karol, głaszcząc ją po głowie, po jej rozpuszczonych, złotych włosach.
– Mruczysz, jak kot... – Zuza poddawała się tej pieszczocie bardzo chętnie.
– Bo mi dobrze...
– Mnie też...
Przytulili się do siebie mocno, z całych sił, tworząc jakby jedno ciało i jedną duszę. Całowali się namiętnie i długo, wreszcie położyli się na bokach, twarzami zwróceni ku sobie, patrząc jedno drugiemu głęboko w oczy z radosnymi uśmiechami.
– Jakie są tam u was dziewczyny?
– No, takie same... Chcesz się mnie spytać, czy miałem? Pewnie, że miałem. Ale to już odległa przeszłość przecież... He... E, nie będę się ciebie pytał, bo po co? Jeżeli to już też przeszłość.
– Ehe...
– I dobrze. Zuzia, ja tak nigdy nie miałem... Rozumiesz...
– Chyba tak. Ja też...
Po tych wyznaniach dziwne by było, gdyby nie przypieczętowali tego namiętnymi pocałunkami i objęciami, co też uczynili. Po dłuższej chwili znowu wpatrywali się sobie w oczy, głęboko i radośnie.
– Mmmm...
– Pomrucz, pomrucz...
– A jak to było z Hallem i twoją siostrą? Jak oni się poznali?
– Normalnie. Trafili na siebie i już. Hall podobno był kiedyś babiarzem, sam tak o sobie mówi. No, przystojny jest, nie powiem. No i jakoś tam się dobrali... Ale się nam obu trafiło... Nie dość, że szpiedzy...
– To jeszcze kosmici, co? Dla mnie, to ty jesteś kosmitką. Cudowną, ale kosmitką.
– Może czarownicą, co?
– A nie? Moją kochaną czarownicą. – Karol objął ją i pocałował czule. – Zupełnie zgłupiałem przy tobie. Pewnie mi coś „zadałaś”. Tak się mówi?
– A nie, myślisz?
– Na sto procent...
– Aha... Nowa zabawka Karolka w Nowym Świecie...
– A nie, nie. Żadna tam zabawka. Właśnie kupiłem cały browar z przyległościami... – Przyciągnął ją do siebie i pocałowali się ponownie.
– Browar?... – prychnęła rozbawiona Zuza.
– Tak. I nie chcę już nic innego.
– Ale... Zobaczysz jakąś nową spódniczkę...
– A na co ja mam chodzić po jakichś podejrzanych spelunkach, pić kwaśne piwsko, skoro mam cały browar ekstra sort?... Tak mi się wbiłaś w mózg, że... zupełnie zgłupiałem...
– Faceci zawsze tak mówią.
– Faceci, to może tak. Ale nie twój.
– Mmmm...
– Utonąłem po prostu... Na amen.
– I mam ci tak uwierzyć?
– Nie musisz. Wystarczy, że ja to wiem.
– Wiesz, jaki ty jesteś podobny do Halla? Dziwne. Wszyscy faceci tak mają?
– Nie wiem. Ja tak.
– Może...
– Po prostu kocham cię, Zuzia. Nic na to nie poradzę... – Karol przyciągnął Zuzę delikatnie do siebie i znowu zaczęli się całować i pieścić...
– Ale jakbym cię zobaczyła z jakąś inną... – Po chwili Zuza przerwała te czułości. – To... Rozszarpię na strzępy.
– O. I to właśnie chciałem usłyszeć. – Znowu wrócili do pocałunków i pieszczot. – Cudowna jesteś...
– Tak. Akurat.
– A tu się z tobą nie zgadzam. Ale, mów tam sobie co chcesz... Mmmm... Caluteńka jesteś cudowna... Caluteńka...
– Mmmm... Karol...
– Pomrucz, pomrucz... Cudo ty moje... Mmmm... A wiesz? Tak pomyślałem... Że jak i ty i ja mamy po te nasze sto osiemdziesiąt, to ile będą miały nasze dzieci?
– Zwariowałeś? Ledwo co, a ty... Co? Chcesz mnie wpakować w jakieś pieluchy? Nie ma mowy.
– No, może nie tak od razu przecież...
– Zapomnij. Zgłupiałeś chyba.
– Na pewno. Na twoim punkcie. Sama zobacz, jak pięknie wygląda twoja siostra...
– Chyba na głowę upadłeś. Ledwo co złapałam trochę z życia... Ja z brzuchem?...
– No, nie tak od razu przecież... Ale pięknie byś wyglądała...
– Zwariował... Daj spokój. Na razie, to biorę tabletki hormonalne.
– No to na razie cieszmy się sobą, tak po prostu.
– Ty... Tylko żeby ci nie przyszło do głowy podmienić mi moje tabletki na jakieś placebo...
– Coś ty, Zuzia. To my razem zdecydujemy. Bo już będziemy razem zawsze.
– To znaczy?
– No, ja jestem twoim facetem, ty moją kobietą...
Zuza uległa Karolowi i pocałowali się równie namiętnie, co przedtem.
– Jakbym słyszała Halla i Jane...
– A widzisz... Lubię go. W porządku facet. I ma łeb na karku.
– He... Ty wiesz, że on kilka razy mówił Jane, że jest kosmitą i szpiegiem? A ona mu nie uwierzyła i myślała, że to takie jego durne żarty...
– He, he, he, dobre... A widzisz. Przyznawał się jej do największych tajemnic.
– Tak. Bo wiedział, że mu nie uwierzy.
– Ale nie kłamał. Absolutnie. Ja też nie kłamię. Kocham cię.
– No dobrze... Chyba ci wierzę... Trochę...
– A ty mnie kochasz, Zuzia?
– No, może... Trochę...
– Hm. To znaczy, że się za słabo staram... – powiedział Karol i zanurkował pod kołdrę.
– Karol... No, he, he, tylko bez łaskotek... – Uśmiechnięta, zadowolona Zuza przekręciła się nieco. – Mmmm... Karol!... No... Karol... Mmmm... Karol... Oooo... Och, Karol...
21.
Salon Stelli jak zwykle spełniał rolę centrum. A musieli się przecież jakoś rozmówić z Karolem. Już się „zaaklimatyzował”, więc można było mu zadać zasadnicze pytanie: co dalej? Siedzieli sobie przy kawce i gadali o wszystkim i o niczym, żeby wreszcie trafić na właściwy kurs, z nadzieją na jakiś przełom.
– I to jest największy kłopot – ciągnęła Stella swoją wypowiedź. – Bo my tu wszyscy mamy właściwie fałszywe dokumenty, bardzo dobre, ale fałszywe. Tę twoją cholerną placówkę badawczą S.I. musi założyć Zuza. Ona ma czystą, prawdziwą historię.
– Rozumiem. – Karol pokiwał głową.
– Co innego cicha, krecia robota, co innego być na świeczniku. Nasze legendy są bardzo dobrze ugruntowane, ale wiesz... Jak ktoś będzie chciał kopać bardzo, bardzo głęboko, to się zdziwi, jak niewielu jest żyjących świadków waszych życiorysów. Konfrontacja z kolegami ze studiów czy z pracy może być nieciekawa. Tyle szczegółów... Weź Halla. Australijczyk. Rodzice – nie żyją. Bliższej rodziny brak, albo mocno skłóceni. Studia – no, tu się dopiero zaczyna robić ciekawie... Wiesz ile kasy poszło na to? Bo musiałam mu pisać wstecznie jego historię. Bo tu jest już znany, chociaż to tylko takie zadupie, ta Łódź. Tu jest czysty, ma krótką legendę, ale jak ktoś bardzo głęboko przeora kolegów ze studiów... I tak jest z większością z was. Cały czas nad tym pracuję...
– A moje papiery? – spytał Karol. – Mówiłaś...
– No, koniecznie trzeba zmienić. Co za baran dał ci białoruski paszport? Debile... Wracając do Halla. Kto cię tak głupio nazwał?
– A, cholera wie, jakiś cymbał. – Rozbawiony Hall machnął lekceważąco ręką.
– Za parę dni będziesz miał już polskie papiery – Stella zwróciła się z powrotem do Karola. – Autentyczne. Ale na razie zapomnij o biologu czy jakimś informatyku. To potrwa. Tymczasowo będziesz jakimś budowlańcem, chyba. Ale papiery autentyczne, z dobrą legendą, nie do przebicia. No bo ile można produkować fałszywek?
– No dobra... – Karol sięgnął po filiżankę z kawą, ale była już zimna, więc odstawił ją z powrotem na stół. – To co nam jeszcze zostało do omówienia?
– A Ewa? – Teresa zerknęła na Stellę.
– Ma dobre, czyste, amerykańskie papiery. Jeszcze je podrasujemy z Marcinem. Bo on jest czysty jak łza, a ona też taka musi być. Wzięli ze sobą i łączność i kasę, to nie ma zmiłuj.
– To twoja działka – powiedziała Teresa i przeniosła wzrok na Karola. – Nowe kierunki badań zatwierdzone?
– Tak. Bionośniki.
– A ZTX?
– Oczywiście. To bardzo nośne.
– A ty z Zuzą?
– Głównie transhumanizm. Ale i ZTX też.
– Nasze? To przecież dublowanie się? – zdziwiła się lekko Teresa.
– Nie, nie, nie. Rozwój. – Karol uśmiechnął się do niej. – Bardzo ważna sprawa, uważam...
– A, no tak – zauważył Hall. – Niegłupie.
– Karol – zaczęła znowu Stella. – Bardzo się martwię o „Trzecią Beta”. Będą mieli problemy z uwiarygodnieniem się. Oni też muszą mieć autentyczne legendy, a nie tylko „dobre”...
– Nie wiem, o czym mówisz...
– I jest jeszcze kwestia kwarantanny – dodała Teresa.
– Nic nie wiem.
– No to nie ma tematu. – Stella wzruszyła ramionami. – Pomyślcie, co jeszcze trzeba obgadać, a ja idę zrobić coś do jedzenia. O, kotlety mielone, co? – Wstała i powoli poszła do kuchni.
– Faktycznie, ZTX i S.I... – Teresa uśmiechnęła się do Halla, a potem do Karola. – Jasne...
– No. – Karol odwzajemnił uśmiech.
– A jak tam Zuza? Jak było w górach? – zainteresowała się Teresa.
– Świetnie. Szkoda, że to tylko cztery dni... Zuza... – Karol rozjaśnił się na twarzy. – No, początkowo myślałem, że to taka wasza prymitywna „podstawka”, bo tak wszystko pasowało...
– Niby co? – Hall zjeżył się trochę.
– Właśnie wszystko. A to niemożliwe.
– Pieprzysz.
– A potem do mnie dotarło. Może, na takim podstawowym poziomie, była i podstawiona, ale tak trafiona... I... Pasuje mi to. I to bardzo, „szwagier”... – Karol uśmiechnął się do Halla przyjaźnie.
– Co za, kurwa, „szwagier”? Kolejny... Zaraz...
– Ha! – Teresa spoglądała na nich, rozbawiona.
– Słuchaj, Karolu... Bo... – napędzał się Hall. – Jak mi ją choćby trochę skrzywdzisz... To ciebie nie ma. Rozumiesz?... Rozumiesz?!
– Spoko.
Mierzyli się wzrokiem. Karol z lekkim uśmiechem, szczerze, bez strachu przed Hallem, a Hall z rosnącym rozdrażnieniem.
– Jak ją, kurwa twoja mać... To, misja nie misja, żadne pieprzone Alfy, zatłukę jak psa...
– I dobrze.
– Tylko żebyście się tu nie pozabijali – wtrąciła Teresa.
– Macie tu swoje rodziny, dzieci, to dlaczego nie ja?
– To tak na poważnie z Zuzą? – Teresa spytała Karola.
– Pewnie.
– A ja cię lojalnie uprzedzam... – Hall wyciągnął w kierunku Karola palec wskazujący prawej ręki z groźną miną.
– Nie musisz... No, wyszła wam ta wasza kombinacja. Bez pudła...
– Co ty tam wiesz...
– Nie wciskaj mi tu ciemnoty, Hall. To nie ten poziom. Dlatego to olewam. I chcę się ożenić z Zuzą.
– Co? – spytała zaskoczona Teresa.
Hall nawet się nie odezwał, też chyba zaskoczony tym tempem. Chwilę spoglądali sobie w oczy, Teresa, Karol i Hall, na zmianę, w ciszy.
– Stella, masz jakąś wódkę? – głośno spytał Hall, zwracając głowę w kierunku kuchni.
– Co? – Usłyszeli głos Stelli
– Nic. Sam znajdę. – Hall wstał dosyć gwałtownie, podszedł do barku i otworzył drzwiczki.
– Co, chcesz mnie spić jak Ewę? – spytał ironicznie Karol.
– A skąd mogliśmy wiedzieć, że ma taką słabą głowę? – Hall nalał sobie wódkę do małej szklanki. – Wódki to ja potrzebuję sam. A jak chcesz się napić, to proszę bardzo. Sam sobie nalej, ile chcesz. Ja muszę sobie walnąć setę.
– Dobra. – Karol wstał, podszedł bo barku i nalał sobie taką samą porcję alkoholu co Hall.
– Ty! Karolku szarpany!... – odezwała się Teresa z fotela. – A co z „Trzecią Beta”?
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Nie pierdziel mi tu, bo to bardzo ważne, ośle jeden! – zniecierpliwiła się Teresa. – Kwarantanna, rozumiesz? Ty brałeś szczepionki, został ci jeszcze jeden zastrzyk, potem łykasz specjalny koktajl. Teraz też za dużo nie pij, bo padniesz nam tu jeszcze. Wiesz, ile czasu nam zajęło opracowanie receptury?... A oni jak? Wylądują bez kwarantanny? My, siedem lat temu, to co innego. Ale nie „Trzecia Beta”. Nie mówiąc już o dyplomatach.
– Cholera... – odezwał się Karol ze szklaneczką w dłoni.
– Zuza ci zawróciła we łbie – ciągnęła Teresa, – proszę bardzo. Nic dziwnego. Ale ty myśl trochę... No, jest „Trzecia Beta”?
– Nie wiem – odpowiedział Karol. – Poważnie. Nasza załoga to Ewa i ja. Wiedzieliśmy jedynie, że w osobnym module są dyplomaci. I że mają inne rozkazy.
– Jasne... – Skrzywił się na te słowa Hall. – Popierdolone elfy. Wszystko supertajne... Wysłaliśmy wam dwanaście zestawów DNA. Dwanaście. Dwa wasze, cztery dla dyplomatów. A sześć dla „Trzeciej Beta”, ośle. Ty myśl trochę, ty... Karolku... Bo nie chcieliście dublować... Pij.
Hall i Karol wypili wódkę do dna i obaj skrzywili się nieco.
– I co? Już ci przeszło? – spytał po chwili Karol z lekkim uśmieszkiem.
– W tej jednej sprawie nic się nigdy nie zmieni. Zatłukę jak psa. – Hall spoglądał mu w oczy gniewnie, ale na Karolu nie robiło to żadnego wrażenia.
– No. Właśnie to chciałem usłyszeć. Nalej. – Karol kiwnął głową wskazując barek.
– Sam se nalej... Nie ufam ci za cholerę. I jeszcze ten brak profesjonalizmu... Na wakacje tu przyjechałeś?... – Hall nalał sobie drugą setkę, potem postawił butelkę i szklaneczkę na blat barku. – I powiadom centralę, że muszą się zaszczepić. A dyplomaci? Nie wiem jeszcze, jak to zrobić. Bo muszą przejść kwarantannę, oficjalnie. Kapujesz, palancie? Chyba, że chcą tu łazić w kombinezonach.
– Chłopaki, zluzujcie trochę, to poważna sprawa – odezwała się Teresa.
– Poczeka. Są ważniejsze. – Karol nalał sobie taką samą porcję wódki, co Hall.
– He, Karolek pieprzony... Żeby cię zaraza wzięła...
– Ciebie też...
Równocześnie podnieśli swoje szklaneczki i wypili wódkę. Wstrząsnęli się po niej i odstawili szkło.
– Stella, masz dwa wolne łóżka? – spytała Teresa głośno, nie odrywając on nich wzroku.
– Co?
– Nasze samce alfa idą na przetrzymanie...
Stella weszła do salonu, spoglądając na nich wszystkich, potem przysiadła na oparciu jednego z foteli.
– Co się stało? – Zerknęła na Teresę.
– A nic. Piją na umór.
– Obaj?
– No przecież nie ja. A może ich nagramy kamerą, co? Puścimy im to jutro...
– Ani mi się waż. – Hall spojrzał na nią zimno.
– To co? Jeszcze po jednym? – zaproponował Karol.
– Dawaj.
– Nalać ci? Czy sam?...
– Lej, nie pytaj.
W zupełnej ciszy, obserwowany przez dziewczyny i Halla, Karol nalał dwie szklaneczki wódki i postawił je na blacie barku.
– O cholera... – zauważyła Stella odkrywczo.
– No, mówię przecież...
Hall i Karol spojrzeli sobie w oczy a potem równocześnie podnieśli szklaneczki i wychylili zawartość. Trochę dłużej niż przedtem krzywili się po przełknięciu alkoholu, ale stali tam nadal.
– Chłopaki, właśnie smażę mielone, musicie coś zjeść. – Stella wstała z oparcia fotela i ruszyła do kuchni.
– Chodź, chodź, zrobimy im coś na szybko. – Teresa także wstała i poszła za Stellą. – Bo w takim tempie, to sama widzisz...
– A jak to było z Jane, co? – spytał Karol, gdy już doszedł do siebie.
– To temat tabu dla ciebie, kurwa. I przypominam, ubiję jak psa.
– To lej. Po całym. – Karol kiwną głową w stronę barku.
– Butelka się skończyła. – Hall przestawił dosyć głośno szkło. – Koniak może być?
– Dawaj, szwagier.
– Ja ci, kurwa, dam „szwagra”... Ja ci dam „szwagra”... – Hall zaczął nalewać alkohol do ich szklaneczek. – Masz tu... No... – Podał mu pełne szkło. – A jak tam Zuza?
– A to jest temat tabu dla ciebie. Jasne? No...
Wypili obaj swoje porcje i skrzywili się niemiłosiernie. Wstrząsnęli się po jakiejś sekundzie.
– Ale pali... – zaczął Karol.
– No, trochę... Właśnie. Muszę zapalić. Chodź, „szwagier”, do ogrodu. Bierz swoją szklankę, a ja to... – Hall wziął butelkę koniaku i swoją szklaneczkę i ruszyli powoli, lekko chwiejnym już krokiem, w kierunku drzwi na taras.
– Jak ty możesz palić te śmierdziele? – zdziwił się Karol.
– Ha, ha... To jednak czymś się różnimy, co?
– A wy gdzie? – Zatrzymała ich Stella rozkazującym tembrem swego głosu, wnosząc talerze z gorącymi jeszcze kotletami. – Siadać mi tu zaraz i jeść. Już. Bez gadania. Że się chcecie nawalić jak autobusy to jedno, a zjeść coś musicie. Siadać. Już.
Hall i Karol zawrócili, postawili swoje szkło w barku i usiedli za stołem. Stella wraz z Teresą poustawiały przed nimi sztućce, talerze z mięsem, pieczywem, ogórkami konserwowanymi, pokrojoną w paski papryką oraz wodę mineralną w butelce, szklanki, keczup i musztardę.
– No, chłopaki... – Teresa usiadła na sofie naprzeciwko nich. – Następny kieliszek, jak zjecie po kotlecie i korniszonie. Inaczej się nie da. I popijajcie mineralną.
– Dobra, dobra... No, Karolku szarpany... Jemy...
Zaczęli jeść świeżo usmażone, gorące jeszcze kotlety, a Teresa ponalewała im wodę do szklanek.
– A co to jest? Mmm? Bardzo dobre... – Karolowi najwyraźniej bardzo zasmakowały mielone.
– Kotlety z mielonego mięsa. „Granaty”. Jeszcze gorące, takie są najlepsze... No, wsuwajcie. – Rozbawiona Teresa spoglądała po ich twarzach.
– A tak w ogóle, to o co wam poszło? – spytała Stella z uśmiechem.
– O Zuzę. Wymyślił sobie, kurwa... – Hallowi też bardzo smakował mielony.
– Że jest podstawiona. No bo jest. – Karol wzruszył ramionami. – Wiadomo... Mmm... I nie jest. Ale jest... No, i jednocześnie... Mmm... Ale mi to pasuje jak ulał. Dobre to...
– To my tu, kurwa, naginamy nasze pro... procedury... Bo załoga dziurawa... – Hall wcinał kotleta ze smakiem.
– Brzuchata chyba, co? He, he... Hym... – Karolowi się lekko odbiło. – Ale macie tu dobrze... Nawet, kurwa, nie wiecie... A ja też chcę, kurwa... Czy to, hym... tak trudno zrozumieć? No? Hall? Ty „nielegale” jeden pieprzony... – rzucił Karol wkładając do ust kolejny kawałek kotleta.
– A proszę bardzo. Ale ja ci, kurwa, nie ufam za grosz... – Hall westchnął ciężko. – A spróbuj tylko...
– Daj se siana – przerwał mu Karol. – Tak się mówi? Hym... No. A Zuza nie jest twoją własnością.
– Stella, masz ich gdzie położyć? Bo zaraz będą gotowi. – Zaniepokojona Teresa zerknęła na Stellę.
– A, cholera jasna... – Stella gwałtownie wstała z fotela i wyszła z salonu. – Zaraz, zaraz...
– I co się tak jeżysz, co? – Karol ugryzł korniszona, wpatrzony w Halla z lekkim uśmiechem.
– Ile to od lą... lądowania? Co? Raptem ze dwa tygodnie. Mniej. I co? Już? U... ugotowany? – Hall sięgnął po kawałek soczystej, czerwonej papryki i odgryzł spory kęs.
– A co za różnica? – odparł Karol z pełnymi ustami.
– No, jeść mi tu obaj, pijaki cholerne, he, he... – rzuciła Teresa, wyraźnie rozbawiona.
– Wcinaj. – Hall kiwnął głową.
– Co za róż... różnica? Co?
– Zadzwonię do Jane, że śpisz dzisiaj tutaj. Ty też. – Teresa wstała i przeszła do holu.
– W ogóle jesteś podejrzany typek. E... – Hall popił trochę wody ze szklanki.
– Jak to szpieg. He, he... – Karol także sięgnął po wodę.
– I bezczelny na dodatek... Kurwa mać!... No? Idziemy?
Hall wstał z fotela, a zaraz po nim także Karol. Przeszli parę kroków w kierunku barku chwiejąc się już nieco.
– Bierz flaszkę i szkło i chodź – powiedział Karol.
– Nie. Tu się napijemy jeszcze. – Hall podszedł do barku i nalał dwie pełne szklaneczki koniaku.
– Dobra... No. To za nasze dziewczyny. Siostry, znaczy...
– „Nasze”?... Patrzcie go, lalusia, hym... Ale ci nie odpuszczę. Nie myśl sobie...
Wypili jednym haustem swoje porcje i wstrząsnęło to nimi potężnie.
– Za cholerę... – dokończył swoją myśl skrzywiony Hall.
– I bardzo dobrze... Ech... Pasuje mi to facet. No...
– To chodź, „szpiegu”... Idziemy zapalić. A ty w ogóle paliłeś kiedyś, „szpionie” jeden? Co?
– Zuza mi kiedyś dała. Syf... Albo... Dawaj, zapalę...
– He, kurwa... Patrzcie go. Hym... Zuza nie widzi, to myśli, że może... He, he, he...
– A, nieładnie, nie... ładnie... Taki z ciebie szwagier? Hym...
– Ja ci, kurwa, zaraz dam „szwagra”... W mordę kopany... Idziesz?
– Zaraz. Naleję jeszcze. Póki jest co.
– To lej. No... Ale się... Nawalimy...
Karol nalał szklankę koniaku, mając już lekkie trudności z precyzją wykonania tego. Potem podał ją Hallowi.
– Masz. No. A teraz, hym... Moja... – Nalał sobie porcję alkoholu.
– No... „Szwagier”... Pijemy...
Wychylili obaj i skrzywili się mocno.
– O, w mordę... Łeee... – Karola aż skręciło.
– No... E... Rozwala, nie? Idziemy. Hym...
Ruszyli obaj chwiejnym krokiem w stronę tarasu, gdy akurat nadeszła Teresa.
– Dzwoniłam do Jane. Powiedziałam, że się obaj schlaliście.
– No i?... – Hall odwrócił się do niej na moment.
– I zaraz powiedziała Zuzie.
– No i ?... – Karol powtórzył gest Halla.
– I was opieprzą obie jutro z samego rana. Macie przechlapane.
– He, he, he... – zarechotał Hall, spoglądając złośliwie na Karola. – Ja pier... Co za rodzinka... He. A ty się dobrze zas... zastanowiłeś? Co? Hym...
– He, he, he... Jas... jasne, człowieku. Ale jaja... Hym... Kurwa, pasuje mi to jak ulał. Hym...
Otworzyli sobie drzwi tarasowe i wyszli na zewnątrz. Teresa usiadła na sofie, spoglądając za nimi rozbawiona.
– Co to, kurde, było?...
Po sekundzie może zjawiła się w salonie Stella.
– No, pościeliłam im... A gdzie oni są?
– Poszli sobie zapalić. Może ich trochę otrzeźwi...
– Ale ich wzięło. Cholera... – Stella tak usiadła w fotelu, żeby widzieć drzwi na taras.
– To co dalej? – spytała Teresa.
– A bo ja wiem?...
– Może im dolać wody do tej butelki?
– Nie... Już są „ugotowani”. Niech sobie jeszcze wypiją na dobicie i kładziemy ich spać.
– Ale się wlali... A może to i dobrze?
– Może... No, jutro mają murowanego kaca. No i jeszcze dziewczyny...
– I dobrze. Ale co z nami?
– E, co ma być to będzie. Trzeba to jakoś poukładać...
Teresa westchnęła sobie i pomilczały przez chwilę. Faktycznie, było co układać. Tyle spraw się nawarstwiło, tyle rzeczy do przemyślenia...
– A ty? Jak? – Teresa zerknęła na Stellę.
– Dobrze. Mam termin na dwudziestego pierwszego grudnia. – Stella uśmiechnęła się do niej.
– Aha. A ja na piątego...
Wymieniły ciepłe spojrzenia.
– A wiesz już, co będzie? – spytała Stella.
– Nie. Nieważne.
– No pewnie...
Pomilczały przez chwilę, bo chciały się tym nacieszyć. Te wszystkie sprawy były mało ważne. Najważniejsze nosiły przecież w sobie... Po chwili otworzyły się drzwi tarasowe i do salonu weszli Hall i Karol, chwiejąc się dosyć mocno. Zamknęli jeszcze za sobą dokładnie drzwi, co im zajęło trochę czasu, po czym podeszli do dziewczyn z typowymi minami napitych facetów, z trochę głupawymi uśmiechami oszołomienia.
– I taki jest cały ten zas... rany świat, widzisz... – podsumował Hall jakąś swoją myśl.
– No, chłopaki, jak tam? – Stella wstała i podeszła do nich razem z Teresą. – Idziemy? – Obie dziewczyny wzięły ich delikatnie pod ręce i zaczęły wyprowadzać z salonu.
– Może być. Hym... – odparł z ciężkim uśmiechem Karol.
– O... oglądaliśmy sobie niebo – dodał jeszcze Hall. – Patrzyliśmy, hym... gdzie ta nasza Alfa kochana...
– No i? – spytała Teresa, podtrzymując go delikatnie i kierując się do holu.
– A, cholera ją tam wie, hym... – Karol machnął ręką.
ratings: perfect / excellent