Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-05-04 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1096 |
Kiedy weszliśmy do kubryku, przywitał nas słowami:
- A, nowe żółtodzioby! Słuchaj no, bosman, żebyś mi żadnego z nich nie dawał do pary. Ja tylko jedną zapłatę dostaję.
To było przykre. Puncienok coś tam wymamrotał pod nosem, a Dworiaszyn i ja nic nie powiedzieliśmy. Nie mieliśmy ochoty ot, tak z mety psuć tutaj sobie wzajemne stosunki, naiwnie sądząc, że przecież na pewno z czasem jakoś się wszystko między nami ułoży. Zamieszkaliśmy wszyscy trzej razem z resztą załogi w obszernym, nieprzytulnym, wymalowanym nudną brudnawą ochrą kubryku. Pośrodku stał stół, pokryty linoleum. To przy nim jedliśmy posiłki, a potem graliśmy w kości i w szachy. Pozostali marynarze przyjęli nas obojętnie: przyszli jacyś nowi - no, to sobie przyszli. Tak czy owak, to, ile będą warci - morze szybko oceni. Jeden tylko Gierman zawsze starał się nam wciąż jakoś dopieprzyć i dosolić, zresztą nie tylko nam, ale i całej reszcie. To przez niego w kubryku wciąż dochodziło do awantur.
Ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu *Tajmyr* póki co w żaden rejs się nie wybierał. Stał u nabrzeża, kończył remont swoich kotłów i w najlepszym scenariuszu na otwarte wody mógł wypłynąć dopiero za jakieś dwa tygodnie. A myśmy myśleli, że jak tylko upchniemy na statku te swoje walizy, natychmiast rozlegnie się komenda: *Cumy na pokład - i cała naprzód!* Rwaliśmy się w morze, a tymczasem czekał nas postój.
Zaczęły się szare zwykłe okrętowe zajęcia. Naszej trójce zlecono najbardziej nieciekawą robotę: wyczyścić z rdzy ściany w boksach z węglem głęboko pod linią wody. Wszystkie były strasznie zapuszczone, i krostowata skorupa rdzy pokrywała tam grubą warstwą dosłownie każdy centymetr. Każdego ranka po śniadaniu w ochronnych okularach, przebrawszy się w brudne drelichy i uzbroiwszy się w zdzieraki i młotki, schodziliśmy na dno statku i tam przez cały dzień - z krótką przerwą na obiad - podnosząc straszliwy hałas, waliliśmy i łomotaliśmy w żelazne ścianki. Rdza odpadała całymi płatami, a jej odpryski kłuły nas w twarz mimo osłonięcia jej chustami; mieliśmy tego jej kurzu pełne nosy i uszy - i wciąż tłukliśmy młotkami jak w transie aż do ogłupienia. Zdawało się nam, że nasza robota wcale się nie posuwa do przodu. Przed końcem wachty kompletnie ogłuszeni bez sił wyłaziliśmy na świat Boży jak jakieś trzy upiory. Siadaliśmy wprost na deskach podłogi i pełną piersią napawaliśmy się czystym morskim powietrzem. Potem szliśmy do bani*), szybko się myli i jak nieżywi przewracali na swoje koje. Nawet nie chciało się nam jeść. Żaden z nas nie był przyzwyczajony do takiej pracy. Jeśli Gierman był w kubryku, kiedy wracaliśmy z tej szychty, zawsze musiał nam do pieca swoje dołożyć - zawsze!
- I co, przyszliście już, panowie kapitanowie? To ileście dzisiaj zarobili? Ze dwa metry może oczyściliście? Nic nie szkodzi, przywykniecie. To nie to, co swoim babom pleść androny, o sztormach bajki nawijać. Poczekajcie trochę, nie takie jagódki jeszcze poznacie.
.......................................................
*) rosyjska bania - rodzaj sauny; po kąpieli w bani w gorącej parze wodnej - porządnie obici brzozowymi rózgami - wszyscy rasowi Rosjanie obowiązkowo skaczą do jeziora, zimą do przerębli i/albo nacierają się śniegiem. Czysta rozkosz!