Author | |
Genre | romance |
Form | prose |
Date added | 2020-09-02 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 874 |
W pokoju zamigotało światło. Przez wycie wiatru przebił się mocny trzask. Maciek wyjrzał przez okno.
– Matko Przenajświętsza! Zwaliło jeden maszt. Trzeba zmniejszyć ogrzewanie. To będzie kosztować.
Poszedł do przedpokoju i pogrzebał przy skrzynce rozdzielni elektrycznej. Arni, wielki bezrasowy stróż domu patrzył na pana wiernymi oczami wdzięczny, że w taką zawieruchę wpuszczono go do środka.
Całe szczęście, że zwierzynę udało się oporządzić przed tą nawałnicą, pomyślał, wracając do pokoju przed telewizor.
– Cholera, Internet padł!
Wziął ze stołu smartfon. „Brak sieci”
– Dupa, dupa, dupa, nic tylko wziąć flaszkę i zalać się w trupa.
Z przedpokoju dobiegło szczekanie.
– No nie mów, Arni, że ktoś tu idzie w taką pogodę.
Ale pies wiedział swoje. Oparł się przednimi łapami o drzwi wejściowe, szczekał i drapał. Maciek zamknął drzwi do pokoju, ubrał kufajkę, uszatkę i gumofilce, chwycił Arniego za obrożę i wyjrzał na zewnątrz. Całe szczęście, że drzwi wejściowe prowadziły na ganek. Schodki, które tak przeklinał, bo stwarzały problem przy wnoszeniu i wynoszeniu czegokolwiek większego z domu, były całkowicie przysypane śniegiem. W zasięgu światła ręcznego reflektora mieszały się tumany śniegu spadającego z góry i podnoszonego z zasp przez silny wiatr. Arni szarpał się i szczekał w jednym kierunku. Maciek zgasił reflektor i wyszedł z zasięgu świateł z okna. Już miał wracać do domu, kiedy między kłębami białych płatków zobaczył błysk. Za chwilę drugi. Mignął w tamtą stronę reflektorem. Zobaczył, że ktoś macha latarką smartfonu. Pies wyrywał się w tamtym kierunku.
– Spokój, Arni, tam ktoś jest. Dobry pies!
Wrócił do przedpokoju, ubrał buty narciarskie, wziął z kąta narty-biegówki, zapiął psu smycz i poszedł, dając się prowadzić Arniemu.
Po pół godzinie zobaczył brodzących w śniegu dwóch mężczyzn obok zakopanego do wysokości okien samochodu. W środku trzy kobiety i dzieci, w tym jedno zupełnie małe.
– Zakopało was – stwierdził. – Poczekajcie z godzinę, to was stąd wyciągnę.
Może nie zamarzniemy, pomyślała Mirka. W aucie panował chłód, wentylacja zadławiła się, kiedy otwory wlotowe przysypał śnieg. Oddychali tylko dzięki otwartemu na centymetr okienku. Ojciec z Kazkiem wrócili z jakimiś gałęziami, ale ognia nie udało im się rozpalić. Tymczasem śnieg zasypał samochód tak, że nie dało się otworzyć drzwi. Po niecałej godzinie usłyszeli dzwonki. Z kłębów śniegu wyłoniły się dwa konie, z trudem rozgarniające szerokimi piersiami zaspy śnieżne, nakłaniane do marszu przez ciągnącego jednego z nich za uzdę Maćka. Za końmi zobaczyły sanie. Mirka otworzyła okno, prze które Maciek podał koce. Kobiety z dziećmi, przy pomocy ojca i Kazka wydobyły się przez okno z samochodu. Wkrótce wszyscy opatuleni kocami i kożuchami siedzieli już w saniach. Rozpoczęła się droga do domu. Arni rozłożył się w między ludźmi i chuchał ciepłym, śmierdzącym oddechem w buzię Jagódki. Konie, prowadzone przez Maćka przebijały się przez śnieg. W końcu stanęli przed gankiem.
– Zapraszam do środka! Czym chata bogata tym rada. Przepraszam państwa, ale muszę odprowadzić konie. Proszę się czuć jak u siebie, na górze są trzy pokoje gościnne, sześć łóżek, pościel jest w szafach. Trzeba sobie oblec. Łazienka jedna na dole, druga na górze. Ciepłej wody jest tyle ile w bojlerze, więc dziś dzień brudasa. Tu jest kuchnia, spiżarnia, częstować się bez ograniczeń. Czajnik elektryczny. Kuchenki proszę nie włączać, musimy oszczędzać prąd. Linia energetyczna padła, a wiatraki w taki wiatr nie chodzą, zresztą jeden się zwalił. Wrócę, to napalę i będzie cieplej.
I wyszedł.
Niespodziewani goście rozglądali się po mieszkaniu. Pokój, wyglądający na niegdysiejszy salon, wiele krzeseł, stół, szafy, wszystko noszące ślady wieloletniego używania i wielokrotnego naprawiania, w estetyce biura z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Na ścianie zakurzony wizerunek Jezusa z sercem otoczonym koroną cierniową. Nad drzwiami Krzyż z Chrystusem Ukrzyżowanym. Na ścianie między oknami telewizor, pod którym plątały się kable. Widać, że gospodarz dbał tu o czystość, ale bez specjalnego przekonania i entuzjazmu. Po przeciwnej stronie przedpokoju znajdowała się kuchnia. Sprawiała o wiele porządniejsze wrażenie niż salon. Wzdłuż ściany długi ciąg dobrze utrzymanych kredensów kuchennych zakończony nowoczesną kuchenką elektryczną, zlewem, zmywarką i lodówką. Na środku duży, kaflowy piec kuchenny. Meble i piec pachniały okresem międzywojennym. Nad drzwiami obraz Matki Boskiej Karmiącej.
Z przedpokoju po schodach wchodziło się na piętro, gdzie znajdowały się trzy pokoje, najwyraźniej gościnne, urządzone tanimi meblami konfekcyjnymi. Widać gospodarz wynajmował je turystom.
Pani Grajcarzyk z Mirką zabrały się za inwentaryzację lodówki i spiżarni. Postanowiły, że posiłek zjedzą w kuchni. Pojawiły się kanapki z kiełbasą, serem, miodem, herbata z sokiem malinowym.
– Jajek nie ma na czym ugotować. Kuchenka nie działa. Lodówka chyba też – stwierdziła Mirka.
– Gospodarz mówił, że oszczędza prąd. Za to ser przepyszny. I tak, że jest światło i czajnik – odpowiedziała mama.
– Nie zjedzmy mu wszystkiego. Mówię o chlebie, jest go tu mało.
Z pokoi na piętrze zszedł ojciec z Kazkiem i Zdzisiem.
– Sławka zje na górze, bo Jagódka już śpi i nie chce jej zostawiać samej – powiedział Kazek. – Zdzisio chce płatki czekoladowe na mleku i soczku.
– Płatków nie stwierdzono – odpowiedziała Mirka. – Mleka też nie ma czym podgrzać. Możesz dostać chleba z serem i miodem, bardzo dobry.
Zdzisio jednak odmówił. Zadowolił się herbatą z sokiem malinowym.
– Jak tam na górze? Ogarnęliście to jakoś? – zainteresowała się mama.
– Czyściutko, pościel świeża. Ustaliliśmy, że my zajmujemy jeden pokój, Sławka z Kazkiem i z dziećmi drugi. Tam jest większe łóżko, a Mirka dorobiła się własnego pokoju z dwoma łóżkami – relacjonował ojciec.
– A gdzie gospodarz? – spytała Mirka.
– Chyba jeszcze nie wrócił od tych koni – odpowiedziała mama.
– Nie gdzie jest, tylko gdzie będzie spał?
– No raczej nie tam na górze – stwierdził ojciec. – Pokoje wyglądają na przejściowo nieużywane. Gotowe na gości. A co spodobał ci się podlaski chłop?
– Eeee!
– Tu się martwi, żeby mu chleb zostawić, tu, gdzie będzie spał. Nie zakochaj się przypadkiem – zaśmiała się mama.
Zjedli. Zdzisio tarł oczy. Kazek wziął tackę z dwiema kromkami chleba i herbatą dla Sławki, i talerzyk z serem dla Jagódki.
– Idźcie spać, ja tu posprzątam – zaoferowała się Mirka. – Nie wypada zostawić takiego chlewu. Zmywarka wygląda jakby została wyłączona w połowie cyklu.
– Pewnie z braku prądu – stwierdziła mama. – W ogóle jest tu dość chłodno.
Poszli na górę. Mirka zebrała wszystkie talerze i kubki, i zaniosła do zlewu. Zaczęła je myć. Nigdy wcześniej nie myła naczyń ręcznie w takiej ilości. Ale jakoś to szło.
– O! Jeszcze na nogach? – krzyknął Maciek, niosąc naręcze drewna i kubeł węgla. – Trzeba było zostawić. Ja bym to umył.
Położył drewno i węgiel obok pieca i zabrał się za rozpalanie ognia.
– Nie zostawimy bałaganu po sobie. I tak bardzo nam pan pomógł.
Twarz Maćka nie przypominała w niczym twarzy mieszkańców wsi z jej wyobrażeń: niezadbanych, zniszczonych pracą i alkoholem. Maciek miał twarz gładką, z wąsem pod nosem, głowę podgoloną, niebieskie, dobre oczy. Wyraźnie starał się nawiązać do wizerunku polskiego szlachcica-gospodarza. Był wysoki, dobrze zbudowany.
– Jutro zajmiemy się odkopaniem samochodu. Wiatr trochę zelżał, ale śnieg jeszcze pada. Na razie trzeba napalić w piecu. – I zabrał się do roboty.
– Jak to jest z tym prądem? Bo chciałam podgrzać mleko i jajka, ale kuchenka nie działa.
– W zasadzie jest linia energetyczna, ale gdzieś jest awaria. Mam dwa wiatraki, ale w taką pogodę nie chodzą. Dziś wichura tuż przed tym, kiedy wyszedłem po was, zwaliła jeden. Do tej pory w godzinach szczytu pobierałem prąd, a po szczycie oddawałem do sieci. Teraz cały dom jedzie na akumulatorach. Jak awaria potrwa dłużej, to w ogóle braknie prądu, więc wyłączam największe odbiorniki: lodówkę, kuchenkę, zmywarkę, pompę cieplną. Napalę w piecu, to zrobi się ciepło w całym domu. A i mleko będzie na czym podgrzać.
– Zostawiliśmy panu jakieś kanapki na kolację.
– Dziękuję pięknie, ale, pani się nie gniewa, dziś piątek, ja tej kiełbaski…
– Przepraszam…
– Nie szkodzi. Mogę umyć ręce?
– Proszę – przepuściła go do zlewu.
Wyciągnął ze spiżarki, wnęce w ścianie, glinianą beczułkę i jakieś drewniane korytko.
– Co pan będzie robił.
– Zobaczy pani rano. Teraz proszę iść spać, bo oczka ma pani malutkie.
– Dobranoc.
– Dobranoc.
C.d.n.