Author | |
Genre | history |
Form | prose |
Date added | 2020-10-24 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 1011 |
W pewnej chwili całkiem nieoczekiwanie zza zwału cegieł wysunęła się czyjaś siwa rozczochrana głowa. Jakiś dziadek gapił się na nas bezmyślnym niewidzącym wzrokiem. Ujrzawszy go, Misza Edelmanis ucieszył się i zawołał po niemiecku:
- Ej, Genosse, nie wiesz może, gdzie jest...
Niestety, człowiek, dziko coś wrzasnąwszy w naszą stronę, natychmiast gdzieś uciekł, kryjąc się w ruinach.
- Jakiś wariat... Ja chciałem go tylko zapytać, czy jest tu gdzieś amerykańska komendantura...
- To co, koledzy? - powiedział po namyśle Bogdanow. - Musimy iść, bo zbliża się wieczór. Zanim zapadną ciemności, trzeba znaleźć dla nas jakiś nocleg, więc dopiero jutro rozpoczniemy nasze poszukiwania braci-Amerykanów. Nie mamy chyba ochoty na to, by jacyś narwańcy przypadkowo nas zgarnęli do kolejnego lagru. Żeby tego uniknąć, musimy zwartą grupą iść dalej w stronę radzieckiej strefy okupacyjnej. Uważam to za bardzo ważne.
Z jego opinią zgodzili się wszyscy dowódcy statków. Zapadła decyzja, aby to właśnie naszego tłumacza i poliglotę, Miszę Edelmanisa, wraz ze mną i kilkoma co silniejszymi marynarzami posłać na zwiady, gdy tymczasem reszta ludzi wraz z chorymi będzie powoli posuwała się w stronę centrum. Zadaniem zwiadowców było wyszukanie na noc dla nas wszystkich jakiegoś wspólnego lokum.
Szybko szliśmy środkiem ulicy, uważnie rozglądając się dookoła, lecz niczego, prócz coraz większych zwałów cegieł, żaden z nas nie widział.
Przeszedłszy w ten sposób może kilkaset metrów, ujrzeliśmy przed sobą z jednej strony wielkie zielone pole, podzielone na równe kwadraty kolejnych działek. Na każdej z nich stała mała drewniana budka - altanka na narzędzia i schronienie przed deszczem. Nieco dalej w tyle za nimi stały jakimś cudem ocalałe dwa wysokie bloki mieszkalne. Sądząc po ich architekturze, były to nowoczesne standardowe domy dla robotników, zbudowane już za Hitlera. Widywaliśmy podobne jeszcze na obrzeżach Szczecina. Na kilku działkach krzątały się na swoich grządkach Niemki. Podeszliśmy do najbliższej z nich. Misza zapytał:
- Przepraszam panią, czyje są te dwa domy i czy da się w nich przenocować grupę naszych 180 marynarzy?
Kobieta, dziko na nas patrząc - ubrani byliśmy w to, co kto na sobie miał - gwałtownie zaprzeczyła ruchem głowy i z trudem w strachu wyszeptała:
- Nie! Nie! Co pan? Taka masa obcych! Mieszkania wszystkie są zajęte, miasto całe w ruinie, wszyscy ludzie tutaj się skupili, śpią na podłogach nawet na korytarzach... To nie do pomyślenia...
- Macie tam jakiegoś zarządcę tych bloków? Gdzie on mieszka?
- Zarządca? W tym na lewo na parterze pod 67-ką. Ale nie warto tam chodzić... Mówiłam przecież...
Misza jednak zdecydowanie ruszył w stronę obu tych domów. Poszliśmy za nim.