Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2021-03-07 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 828 |
(...)
Po rezygnacji z dodatkowej pracy na tłoczni rozglądałem się za nową. Pomógł kolega z zakładu, kiedy zgadało nam się przy zegarze odbijającym kartę pracy.
– Co? Nie chodzisz już na tłocznię? – Kazik włożył swoją kartę i pociągnął za dźwignię. – Też potrzebuję dodatkowej forsy. U mnie w domu mieszka taki jeden. Nigdzie na stałe nie pracuje, ale gdzieś łazi robić. Zagadnę go, to może i dla nas coś będzie.
* * *
Już następnego dnia przyniósł wiadomość.
– Rozmawiałem z tym moim sąsiadem. Jak potrzebuje trochę forsy, to chodzi do STW. Spółdzielnia Transportu Wiejskiego. Jak jest robota, to podobno każdego biorą, kto chętny i przyjdzie. Żadnych badań i tym podobne. Nie dają ubrań roboczych, trzeba mieć swoje stare ciuchy. Od razu do roboty i, co najlepsze, ile zrobisz, tyle wypłacają od razu do rączki. Te STW jest na Rapackiego, zaraz za mleczarnią, więc mamy rzut kamieniem od roboty. Można tam zaglądać codziennie. Raz robota jest, raz nie ma. To co?
– W powszednie dni? – Pokręciłem głową. – Myślałem o wolnych sobotach czy niedzieli.
– Ale to nie tylko rano. Jasne, przecież pracujemy. Po południu też zbierają tam ekipy do roboty.
– O której? Robię do piętnastej.
Westchnął i podrapał się po głowie.
– No właśnie. Ten mój znajomek mówił, że na popołudnie to trzeba być o w pół do trzeciej, najpóźniej za kwadrans. Dyspozytor czeka i gdzie trzeba, to chętnych na samochód i wiozą do pracy. Ja mam na szóstą, więc żaden problem. Spróbuj, może ci szef pozwoli na wcześniejsze godziny.
– Kurde, korci mnie, forsa do ręki i idziesz robić, kiedy chcesz. Dobra, jutro się spytam mego szefa.
* * *.
Kierownik działu zaopatrzenia, w którym pracowałem, był ludzkim przełożonym. Nie stwarzał żadnych trudności – od razu zgodził się na moje wcześniejsze przychodzenie i wychodzenie z pracy. Dobry szef to jest skarb! Kiedy tylko uzyskałem zgodę, wyrwałem się w przerwie śniadaniowej do działu pracy Kazika.
– Mam zgodę Kochańskiego. – Przywitałem się z nim. – To co, od jutra spróbujemy?
– Dobra. To jutro bierz wałówkę, zamiast obiadu. Nie zapomnij o ciuchach do roboty. Idziemy w ciemno do tego STW.
Następnego dnia odbiłem kartę pracy już przed szóstą rano. Po czternastej, wraz z Kazikiem, udałem się do STW. Do parterowego budyneczku weszliśmy po kwadransie. Wewnątrz, na ławeczkach siedziało tam pięciu jegomości; prawie wszyscy drobni z wyglądu i niezbyt zdrowi na twarzyczkach. Tylko jeden był większej postury. „Takie chuchra tu przychodzą do roboty? Do tego wyglądają na takich, co są często zmęczeni życiem. To i nam łatwo będzie, nie przemęczymy się” – przebiegło mi przez głowę.
– Cześć, panowie – zagadnąłem zdecydowanym głosem. – My do szefa, znaczy dyspozytora.
– Nowi? – odezwał się najbliższy z siedzących. – To tam, w kanciapie – wskazał głową w głąb pomieszczenia. – Macie może fajki, bo nam się skończyły.
Nie paliłem dużo, ale zawsze paczkę nosiłem przy sobie. To wyglądało na bardzo tanie wkupne, jeżeli mieliśmy z nimi pracować. Wyjąłem papierosy „Atut”.
– Jakieś mam. Częstujcie się.
Pięć rąk od razu się wyciągnęło się w moją stronę. Najbliżej siedzący spojrzał i lekko się skrzywił.
– Nie macie normalnych? Sporty czy klubowe. Na takie to szkoda forsy, nic nie czuć.
W pierwszej chwili chciałem złośliwie skomentować, że sportów już nie ma, tylko `Popularne`, ale się powstrzymałem. W końcu nie można wchodzić w zwady słowne na samym początku wspólnej pracy.
– Darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy. Ale jak nie chcecie… – Przymrużyłem oko i wyciągnąłem rękę w stronę marudy. – Nie zmuszam. Będę mniej stratny.
Zarechotali i szybko zapalili atuty.
– Na bezrybiu i atut ryba – filozoficznie stwierdził jeden z nich. Był najdrobniejszy. Na ulicy nie pomyślałbym, że może pracować przy rozładunkach. – Tadeusz. Mów mi Tadzio. – Wyciągnął rękę.
Przywitaliśmy się z całą piątką, przedstawiając z imienia i zapukaliśmy w drzwi pakamery. W środku siedział tęgi mężczyzna, w sile wieku.
– Dzień dobry. Byłaby też dla nas praca? Wraz z kolegą – wskazałem na Kazika – potrzebujemy dorobić. Tak od czasu do czasu, od piętnastej.
– Krucho w domu z forsą – ni to zapytał, ni to stwierdził. – Po południu? Pracujecie gdzieś na stałe?
– Tak, w Pomorskiej Odlewni i Emalierni. Tu, nad Wisłą.
– To macie blisko. Hmm… – Spojrzał uważnie, taksując wzrokiem postury. Na szczęście nie byliśmy ułomkami. – To ciężka praca i na akord. Rozładunek węgla, nawozów, wapna z samochodów czy wagonów. Wszystko, co przywiozą. I nie ma fajrantu, dopóki się nie skończy, czasem późno w nocy. Inaczej spółdzielnia płaci osiowe, za postój. Nie ma o tym mowy, za osiowe za wagony księgowa by mnie od razu powiesiła. I to za jaja. To jak?
Spojrzałem na Kazika. Potaknął głową.
– W porządku – potwierdziłem. – Roboty się nie boimy.
– No dobra. Ale jeszcze jedno. Tu nie ma stałej pracy ani stałej ekipy. U nas pracuje, kto chce. Przychodzą prawie tacy – wskazał głową na drzwi – co miejsca nigdzie nie zagrzeją. Potrzebują na flaszkę, to przychodzą. Raz są, raz ich nie ma. Ale nic nie gwarantuję – podniósł palec do góry – nie zawsze jest robota, albo czasem jest za dużo chętnych. Pierwszeństwo mają wtedy ci starzy. Czasem trzeba czekać do czwartej. Przedzwonią do mnie, to ładuję was do Żuka i jedziecie. Tak samo wracacie. Nie przedzwonią, nie ma roboty. Więc?
– W porządku – powtórzyłem. – Tyle już się zorientowaliśmy. Możemy od zaraz, ubrania do roboty mamy. Słyszeliśmy, że pieniądze od razu dostaniemy po robocie?
– Najważniejsze, co? – uśmiechnął się lekko. – Tak. Wypłatę dzieli się równo między ekipę. Lepiej nie obijajcie się, gdyż drugi raz nikt was nie weźmie a i coś możecie usłyszeć na odchodne. – Otworzył brulion. – To podajcie swoje nazwiska i czekajcie z innymi.
---
cdn.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
PS. Na szczęście już nie jest aż tak źle z pracą w Grudziądzu (w podstrefie ekonomicznej powstaje wiele nowych firm). Obecnie oscyluje ok. 8%. Natomiast lata 90. to była naprawdę tragedia bezrobocia (tak, wtedy było jedno z najwyższych w Polsce).