Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2021-08-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1109 |
Było już grubo po północy i mróz srogo łapał za uszy, jakby mało jeszcze było parszywych rzeczy w życiu. Wstąpiłem więc na chwilę do pospolitego baru, żeby się nieco ogrzać. Nie było powodu, by się spieszyć. Zamówiłem ćwierć litra wódki i powoli wlewałem sobie trunek do gardła.
– Ludzie, darmowa kolejka dla wszystkich! – rozległ się krzyk. Ktoś wparował do speluny radosny jak szczeniak z kiełbasą. Niewielu klientów, toteż się nie wykosztuje, pomyślałem.
– Jaka jest przyczyna tego szczęścia? – chytrze zapytał właściciel, licząc zapewne, że na jednej kolejce się nie skończy.
– Ten gość mnie uratował i to w jakim stylu!
Dopiero wtedy zauważyłem, że wraz z tym hałaśliwym facetem przyszedł chudy i blady koleś. W przeciwieństwie do towarzysza milczał, a twarz chował w cieniu. Wyglądał, jakby wcale go tu nie było.
– Faktycznie, trzeba to oblać. Mam szampana – zaproponował właściciel. Tak jak przypuszczałem, wywąchał interes. Jednak fundator nie wyglądał na zbyt dzianego. Ech, ludzie są tacy prości. Łatwiej w nich czytać niż w niejednej księdze.
– Niestety, nie mam czasu. Jak za pięć minut nie będzie mnie w domu, to nie mam już do czego wracać. Wypijcie nasze zdrowie. – Rzucił parę groszy, uściskał swego wybawcę i wyszedł.
– Mówże pan, co się stało – zgarniając pieniądze, barman ponaglił. Tajemniczy człowiek niespiesznie usiadł, westchnął cicho, opróżnił na raz kieliszek i prawie szeptem przemówił:
– Kiedy wracał do domu, dwóch obwiesiów z nożami go zastawiło i chciało kasy. Żal się człowieka zrobiło, bo widać, że do dzianych nie należy. Podszedłem i spokojnie poprosiłem, by dali mu spokój. Rzecz jasna, idioci nie odpuścili. Niektórzy ludzie są tacy przewidywalni, łatwiej w nich czytać, niż w niejednej księdze – zamyślił się chwilę i chyba też rozejrzał po lokalu, ale tego nie jestem pewien, bo nie miałem ochoty gapić się na jego odrażającą gębę. – Kiedy jeden próbował mnie dźgnąć, spadła na niego dachówka. Drugi się poślizgnął i przewrócił, wystarczyło, że na niego spojrzałem. Na odchodne dodałem, żeby nigdy ze mną nie zaczynali. To tyle.
– Chwila – wtrąciłem się niepotrzebnie. Byłem tu niestety jedynym rozsądnie myślącym. – Przywaliłeś mu z dachówki?
– Nie – zaprzeczył bez zdradzania emocji w głosie. Ciężko uwierzyć, że jeszcze przed chwilą ktoś chciał go dziabnąć. Dzień jak dzień, zdawał się sądzić. – Dachówka sama spadła z dachu. Tak to już jest. Ja nie mogę zginąć, bo wtedy zniknie cały świat, więc wszystko staje w mojej obronie.
Po tej wypowiedzi klientela dała sobie z nim spokój. Pewnie coś łyknął i stąd takie odloty. Zresztą, kogo to obchodzi, każdy pilnuje własnych spraw. Zamierzałem już wyjść, ale niespodziewanie przysiadł się do mnie.
– Zdradzę ci sekret – rzekł chłodno. Miałem wrażenie, że mówi bez otwierania ust. Poczułem się wielce niekomfortowo. – Jestem kreatorem. To ja wymyśliłem świat.
– Słucham? – Przetarłem oczy, raczej ze zmęczenia niż zdziwienia.
– Wszystko, czego doświadczasz, co widzisz, słyszysz, czy czujesz, jest moim wymysłem. Stworzyłem rzeczywistość, ale niestety wymknęła mi się spod kontroli.
– Dlaczego mi to mówisz?
– W odróżnieniu od reszty jesteś inteligentny. Zasługujesz na to, by wiedzieć. Tym bardziej że kres jest bliski... Wraz z moją śmiercią wszystko zniknie.
– Jeśli faktycznie wymyśliłeś cały świat, to znaczy, że musisz znać każdy język – powiedziałem, sam nie wiem czemu. Mój rozmówca miał w sobie coś hipnotyzującego, ale i niepokojącego. W półmroku nie mogłem dostrzec jego oczu. Moja intuicja podpowiadała mi, żebym nie wierzył w żadne jego słowo.
– Stworzyłem sanskryt, ale był wtedy dużo łatwiejszy. Potem wszystko zaczęło się samoczynnie zmieniać. Miało być łatwo i prosto, ale labirynt samoczynnie zaczął rosnąć i teraz jest bardziej złożony niż pierwotnie. Każdy czyn, a nawet każda niewypowiedziana myśl człowieka, a choćby i sen, staje się kolejnym elementem układanki, tworząc niekończącą się historię.
– To po jaką cholerę, żeś coś takiego stworzył? – Wydawało mi się, że powiedziałem to w myślach.
– Nie wiem, nie pamiętam. Być może miałem jakiś powód, a może szukałem tylko wyzwania. Każdego dnia tracę wspomnienia o tym, co było wcześniej. Teraz mam w głowie już tylko stół ze stosem papierów skąpany w promieniach wschodzącego słońca. Pamiętam liczbę czterdzieści siedem i głos, który powtarza „zrób to”.
Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Wypiłem jeszcze jeden kieliszek. Ta sytuacja nie była normalna.
– Wiesz, świat to najdoskonalsze z więzień, bo nie mamy już dokąd z niego uciec. Dawniej mogłem go trzymać w dłoniach, dziś to on ma mnie w garści. Jest tylko jedna metoda, by się nie dać. Muszę odejść, nim zapomnę, że to ja trzymam w rękach cały świat. A beze mnie on nie będzie już miał powodu istnieć. Jest tylko jeden klucz do tej celi.
Czułem, jak ziemia się obraca. Słuchałem bicia własnego serca. Uznałem, że to za dużo bodźców na dziś. Milcząc, wyszedłem z baru, nie odwróciwszy się nawet na chwilę. Nikt mnie nie zatrzymywał. Nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Dopiero nad ranem jakbym trochę wytrzeźwiał. Zmęczony życiem wróciłem do domu, do ciasnego mieszkania na Dworcowej czterdzieści siedem.
Przywitał mnie jak zwykle zachęcający głos mojej wiernej papugi. „Zrób to, zrób to” – skrzeczała, mobilizując mnie do pracy. Sterta poematów w sanskrycie na biurku czekała, aż je łaskawie przetłumaczę. Wschodzące słońce padało na mą twarz. Nie potrafiłem przypomnieć sobie oblicza człowieka napotkanego w barze. Nigdy nie poznałem też jego imienia. Zresztą, to i tak bez znaczenia. Zrozumiałem, że był tylko oszustem. Próbował mi wmówić, że jest kreatorem. A ja go oszukałem. Tak, oszukałem oszusta. Bo tak naprawdę, to ja trzymam w dłoniach cały świat.
ratings: perfect / excellent
/W. Shakespeare/
Im więcej alkoholu w siebie wlejesz, tym bardziej to życie od ciebie odlatuje
Dlatego
PROSIT!
"Wypijmy za błędy..."
/R. Rynkowski 1998 r./