Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2021-08-24 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 848 |
Bliskie spotkanie z piorunem kulistym
Znów jestem na wakacjach u mojej kochanej cioci na wsi. Uwielbiam ten czas. Tutaj każdy dzień to jedna wielka przygoda. Moja, mojego kuzyna i jego kolegów z sąsiedztwa.
Po którymś już pełnym wrażeń dniu w nocy obudziły mnie odgłosy nadciągającej burzy. Po chwili zasnęłam jednak z powrotem. Nie wiem, jak długo jeszcze spałam. W końcu potężny grzmot obudził mnie całkowicie. Otworzyłam oczy i popatrzyłam przez okno. Na dworze już jaśniało. Zerknęłam na swój zegarek leżący na nocnej szafce. Dochodziła szósta. Postanowiłam poleżeć jeszcze i poprzyglądać się temu wspaniałemu spektaklowi na niebie.
Błyskawice przeszywały niebo co rusz. Wyglądały groźnie. Ale i pięknie. Przybierały przeróżne kształty, pojawiając się na niebie ciągle w innych miejscach. Towarzyszyły im grzmoty o różnej tonacji i natężeniu. Od pomruków do potężnego huku porównywalnego do eksplozji bomby. Ba, kilku bomb naraz. Nie boję się burz. Wręcz przeciwnie, uwielbiam je obserwować i podziwiać. A zwłaszcza tu na wsi. Bo tu są prawdziwe burze. Całe ich piękno, cała ich moc, widoczne są jak na dłoni. W mieście burze wiele tracą na swojej ekspresji i niezwykłości. Rozmywają się gdzieś między kamienicami, blokami, fabrykami, we wszechobecnym betonie i asfalcie.
Ciągle leżałam w łóżku i z wielką przyjemnością wszystkimi zmysłami chłonęłam ten niezwykły spektakl natury. Dolina Białej potęgowała jeszcze niezwykłość tego spektaklu, gdyż dzięki niej przybierał on dodatkowe efekty dźwiękowe. Huk grzmotów odbijał się od doliny i potężnym echem rozbrzmiewał na wzgórzu. Cudowne było to widowisko. Byłam zachwycona. Poczułam się też wspaniale orzeźwiona. No bo wreszcie zaczęło też i lać jak z cebra. Duchota odeszła, ustępując miejsca rześkiemu powietrzu. Nareszcie było czym oddychać. Pioruny waliły jednak z coraz większą siłą i zaciętością. Wydawało się momentami, iż cały dom aż drży w posadach od ich potęgi. Liczyłam sekundy od błysku błyskawicy do jej następstwa dźwiękowego, czyli grzmotu. Z liczenia wychodziło mi, iż burza dopiero się zbliża. I było tak istotnie.
Dolina Białej po paru minutach zamieniła się w ogromny kipiący kocioł bombardowany z nieba gigantyczną energią i rażącym ogniem. A po krótkiej chwili przeobraziła się wręcz w czeluść piekielną. W otchłań piekła wszystkich piekieł. W otchłań zła i beznadziei. W piekło, któremu niebiosa wydały ostateczną i rozstrzygającą walkę. Wtedy to już ciarki zaczęły mi przelatywać po całym ciele. Takiej burzy w swoim życiu jeszcze nie przeżyłam… I nagle, jak nie błyśnie, jak nie huknie! Błyskawica rozświetliła całe niebo i potężna eksplozja targnęła powietrzem, i… nastała cisza. Byłam przerażona. Moim oczom ni stąd, ni zowąd ukazała się zielona kula wielkości piłki tenisowej. Wleciała przez otwarte okno do pokoju, zawisła nad moim łóżkiem i znieruchomiała.
— Co to! — wrzasnęłam bezgłośnie. Nie wiedziałam już, czy widzę ją na jawie, czy może znów usnęłam i widzę ją we śnie. Doszłam jednak do wniosku, iż moje przerażenie jest zbyt mocne, abym mogła śnić.
— To się dzieje naprawdę! — wrzeszczało wniebogłosy moje wnętrze. Z kolei moja powłoka cielesna nadal leżała bez ruchu sparaliżowana strachem... i ani drgnęła. Drgnęła za to zielona kula i w ułamku sekundy wprawiła się w szybki ruch. Poleciała w kierunku otwartych drzwi pokoju i zniknęła w korytarzu. Dopiero wtedy naprawdę zdałam sobie sprawę, że coś się stało. Coś, co mnie przeraziło do szpiku kości i chyba nawet poparzyło, gdyż wnet poczułam, iż cała moja twarz płonie żywym ogniem. Zaczęłam wrzeszczeć jak poparzona. Najpierw bezgłośnie, ale już po chwili na całe gardło, na cały dom.
Okazało się, że miałam do czynienia z piorunem kulistym. To prawdziwy fenomen wśród wyładowań atmosferycznych. Wtedy jako trzynastoletnia dziewczynka nie miałam zielonego pojęcia o czymś takim.
Doznałam poparzenia twarzy. Na szczęście nie było ono aż tak groźne, ale i tak wylądowałam w szpitalu. Wujostwo natychmiast wezwało karetkę pogotowia i po godzinie znalazłam się już w szpitalu pod opieką lekarzy. Ciocia była tak przerażona i tak bardzo bała się o mnie, że nie mówiąc mi nawet, zatelefonowała do moich rodziców i ściągnęła ich natychmiast do siebie.
Rodzice na początku chcieli mnie zabrać wprost ze szpitala do domu. Ale się nie dałam. Do końca wakacji pozostało jeszcze dwa tygodnie. To jakże to tak? Z powodu głupiego kulistego pioruna miałam darować aż tyle dni wakacji na wsi? To było dla mnie wręcz nie do pomyślenia. Błagałam rodziców, żeby mnie zostawili. Przekonywałam, że nic mi nie jest, że nawet lekarze mówili, iż miałam dużo szczęścia, gdyż ten nieszczęsny piorun nie zrobił mi większej krzywdy. Błagałam i skomlałam. Skomlałam i błagałam. Aż w końcu ubłagałam. Rodzice się zgodzili. Ale chcieli jeszcze zaciągnąć porady lekarza.
Pamiętam jak z duszą na ramieniu czekałam na nich pod drzwiami gabinetu lekarskiego. I kiedy wyszli uśmiechnięci wraz z lekarzem, myślałam, że pęknę ze szczęścia. Bo to oznaczało, że mogę zostać do końca wakacji. Ależ byłam szczęśliwa!
Rodzice zaś na konto tego, że już przyjechali, zostali u wujostwa przez cały tydzień. Natomiast ja musiałam pozostać jeszcze w szpitalu. Wprawdzie twarz przestawała już piec i czułam się naprawdę dobrze, ale lekarze kazali mi jeszcze przez trzy dni pozostać na obserwacji. Nie byłam jednak zła z tego powodu. Z prostej przyczyny. Za ścianą mojej sali leżał mój kolega Emil z powodu poparzenia słonecznego, jakiego doznał parę dni wcześniej. Całe dnie spędzaliśmy więc razem. Czego więcej można było chcieć? Spokój ducha był. Cierpień fizycznych tyle co kot napłakał. Opieka i obsługa wspaniała. Rozrywek całe multum. Było nam tam tak dobrze, iż to, że był to szpital nawet nam zbytnio nie przeszkadzało. Tym bardziej, że nas wszyscy codziennie odwiedzali i byli dla nas bardzo mili. O wiele bardziej niż w normalnych warunkach. A już zwłaszcza kuzyn Robek i Kamil, brat Emila.
Dlatego też, kiedy Emil miał wyjść do domu o jeden dzień wcześniej niż ja, zaczął symulować zawroty głowy, byleby tylko móc ze mną pozostać. No i udało się. Po trzech dniach wyszliśmy ze szpitala razem.
Będąc już w domu u cioci, mój starszy kuzyn, który lubił żartować i nabijać się ze mnie, przypisując mi ciągle magiczne zdolności, powiedział:
— Michał (miał mnie za chłopczura i zawsze się tak do mnie zwracał), ty musisz bardziej uważać i nie myśleć tylko o sobie, bo przez tę twoją piekielną kombinację z piorunem mało naszego listonosza życia nie pozbawiłeś.
Okazało się, że w czasie tej potwornej burzy w domu wujostwa schronił się miejscowy listonosz. Siedział wraz z nimi w kuchni i czekał aż burza minie, by móc kontynuować swoją pracę. Ciocia paliła gromnicę w oknie a listonosz rozmawiał z wujkiem. Kuzyn, w piżamie jeszcze, siedział naprzeciw i przysłuchiwał się ich rozmowom. I wtedy, kiedy uderzył najpotężniejszy piorun, stała się rzecz dziwna. Uderzył wprawdzie w wysoką topolę rosnącą tuż przy domu, ale jego siła była tak ogromna, że najprawdopodobniej cały dom poraził. No bo jak wytłumaczyć fakt, że siedzący przy ścianie listonosz dostał w głowę iskrzącym się głośnikiem, który do tej pory wisiał sobie normalnie nad jego głową? Głośnik, odbijając się od głowy listonosza, przyozdobił mu ją pokaźnym guzem i iskrząc niczym fajerwerki, upadł na podłogę, gdzie spłonął w końcu doszczętnie.
Listonosz był bliski zawału serca, tak był wystraszony. I gdyby nie mój wrzask z góry, to z pewnością wujostwo musiałoby do niego karetkę pogotowia wzywać. A tak, listonosz musiał się jakoś sam pozbierać do kupy, gdyż oni natychmiast się mną zajęli. Ale gdy karetka pogotowia przyjechała to lekarz również i jego zbadał. I szczęściem w nieszczęściu, oprócz ciężkiego przestraszenia i potężnego guza na głowie nic więcej u niego nie stwierdził. Tak że po jakimś czasie listonosz całkiem normalnie poszedł do pracy.
Szybko jednak zapomniałam o tej przygodzie z piorunem kulistym. Szkoda wakacji na roztrząsanie tego tematu. Przypomniałam sobie o nim dopiero dużo później i nieraz się wtedy zastanawiałam, czy to czysty przypadek, czy to moja Opatrzność nade mną czuwała, każąc mi przed położeniem się do łóżka otworzyć okno w korytarzu i drzwi pokoju zostawić otwarte. Tak czy siak, miałam naprawdę wielkie szczęście. Bo jak się dowiedziałam, piorun kulisty, choć uważany jest za mniej niebezpieczny niż pozostałe rodzaje piorunów, to kontakt z nim kończy się czasami tragicznie, gdyż potrafi eksplodować w pomieszczeniu, niszcząc je zupełnie.
Wygląda to tak, jakby ktoś z góry zabawiał się ludźmi z szekspirowskim poczuciem humoru: „Być, albo nie być…”. Bo piorun kulisty rzeczywiście zachowuje się tak nieobliczalnie, że nie można w ogóle przewidzieć jego efektów. Nawet jego wygląd może być całkiem różny. Tworzy go kula o różnej wielkości, od piłki tenisowej po piłkę futbolową. Świeci jasnym światłem koloru czerwonego, pomarańczowego, żółtego, białego, albo i zielonego. Tak jak to było w moim przypadku. Porusza się w bardzo dziwny sposób. Przy gruncie i w pobliżu pomieszczeń zamkniętych przemieszcza się względnie wolno. Nagle i przypadkowo zmienia kierunek. Zdarza się, że na krótko nieruchomieje. Co sama miałam okazję zaobserwować. Do mieszkań przedostaje się przez otwarte okno lub drzwi. Bywa, że wlatuje przewodem kominowym i tą samą drogą opuszcza pomieszczenie, nie wyrządzając większych szkód. W moim przypadku piorun kulisty wleciał przez okno mojego pokoju i wyleciał przez okno w korytarzu.
Naukowcy już od wielu lat podejmują próby wytłumaczenia tego niecodziennego zjawiska atmosferycznego. Najczęściej przyjmuje się, że piorun kulisty jest kulą rozżarzonego gazu znajdującego się w ruchu obrotowym. Powstaje w przestrzeni między dwoma błyskawicami biegnącymi blisko siebie w przeciwnych kierunkach. Świecąca kula gazowa jest tak długo niegroźna, dopóki do jej środka nie przeniknie powietrze z zewnątrz. Gdy to jednak nastąpi, wówczas rozpada się z hukiem.
Mając to na uwadze, mogę domniemywać, że w moim przypadku tak szczęśliwie się stało, iż powietrze nie przeniknęło do środka wiszącej nad moją twarzą kuli. Mogę więc mówić o wielkim szczęściu... i dalej podziwiać burze.
ratings: perfect / excellent