Go to commentsKrzysio, cz. 7/7
Text 75 of 114 from volume: Pozostało w pamięci
Author
Genrebiography & memoirs
Formprose
Date added2021-08-28
Linguistic correctness
Text quality
Views729

cd.


– Krzyś, kurr… chodź ze mną. Przede mną idź. Na pierwsze piętro. – Spojrzałem, sam wściekły, na otaczający nas wianuszek junaków. Nie wyglądali na przyjazny wobec swojego kolegi tłumek. – Koniec zabawy albo robotę wam znajdę do wieczora. No już.


Niechętnie, ale rozstąpili się. Wszedłem, wraz z podchorążymi i członkiem kadry, za Kawalerskim do budynku. Na schodach prawie zderzyliśmy się ze zbiegającymi Szedłowskim i Dedukiem.


– Żyje ten cholernik?! – Deduk pierwszy wrzasnął, chwycił swojego kumpla za ramiona i potrząsnął nim. – Co ci odpierdoliło?!


Ten tylko wzruszył ramionami i, prawie śmiejąc się, odparł: – A bo ja wiem? Wiesz, jaki jestem. Już mi minęło.


– Dobra, dzięki, panowie. Deduk, jesteś wolny, później sobie porozmawiasz. Nie dzisiaj. Szedłowski, ty ze mną.


Weszliśmy na dyżurkę członka kadry. Wziąłem klucz od izolatki i poleciłem jemu: – Szedłowski, krzesło i pod izolatkę. Masz klucz, zamknij go i co pół godziny będziesz sprawdzał, czy Krzysiowi znów coś nie odbija. Jakby co, melduj dyżurnemu. Żeby mi się tam żaden z junaków nie kręcił. Odpowiadasz osobiście.


– Panie komendancie, zna mnie pan przecież.


– Znam. – Uśmiechnąłem się lekko. Już było po wszystkim, trochę się uspokoiłem. – Ale muszę to powiedzieć.


Siadłem za biurkiem i przedzwoniłem do pułkownika Suleja. W pośpiechu i poprzednim rejwachu kompletnie o tym zapomniałem. „Jeszcze mi głowę zmyje, że dopiero…”, ale nie dokończyłem myśli, gdyż w słuchawce usłyszałem już głos komendanta. Pokrótce zrelacjonowałem całe zdarzenie. Przez chwilę milczał. Wreszcie odezwał się:


– Jak teraz z nim? Potrzebny mój przyjazd? Albo Hubera?


Zastanowiłem się chwilkę Miałem trochę dokumentów do wykonania, więc mogłem je teraz zrobić.


– Myślę, że nie ma już potrzeby, panie pułkowniku. Wiadomo, jak z nim. Odbije mu i potem mija. Mam trochę papierów do roboty. Z dwie godziny zostanę i przypilnuję. Jakby co, to przedzwonię. Dyżurni też przypilnują.


– Dobrze. Jutro rano go rozliczę.


Odłożyłem słuchawkę i już chciałem wpierw zejść do stołówki, aby napełnić burczący z głodu żołądek, kiedy przypomniałem sobie o jeszcze jednej sprawie. „Wejście na dach”! Po kilku sekundach wszedłem do izolatki. Na mój widok Krzysio dziarsko podniósł się z łóżka.


– Obywatelu komendancie, junak…


– Wystarczy. Czym otworzyłeś kłódkę od klapy dachu? Czym?!


Widocznie nie wyglądałem w tym momencie na dobrotliwego wujka, gdyż Krzysio od razu sięgnął do kieszeni i wyciągnął kawałek wygiętego drutu. Wyjąłem mu z dłoni i przypatrzyłem się. Nie wyglądał on na profesjonalnie wykonany wytrych; ot, zwykły, ręcznie wygięty kawałek metalowego pręta.


– Kto go zrobił? Lewicki? – rzuciłem. Sam w to nie wierzyłem, aby nasz spawacz wykonał taką prymitywną robotę. Kawalerski natomiast był na to zbyt dobrym ślusarzem; pamiętałem dorobione klucze, kiedy sprowadził panienki na święta wielkanocne.


– Nie, obywatelu komendancie. Ja sam.


– Takie badziewie? Wszystko wszystkim, ale nie wstyd ci?


– Obywatelu komendancie, to ja od ręki. Nagle mnie coś na dach pchało. To i kawałek drutu ja miał. Ta kłódka to gwoździem moment i otwieram.


Tyle to sam już wiedziałem. Miałem dowód w ręku. „Kto z nas mógł jednak przypuszczać, że któremuś z junaków tak odbije, aby na dach włazić i po nim biegać?” – przemknęło mi przez głowę.


– Jutro rano staniesz do raportu u komendanta Suleja. Dzisiaj kolację zjesz tutaj. Szedłowski ci przyniesie.


* * *

… Znowu przez miesiąc junacy dyżurni byli zwolnieni z utrzymywania w idealnej czystości wspólnych pomieszczeń i sanitariatów. Przez kilka nocy przetrzymaliśmy jednak Krzysia w izolatce, a w ciągu dnia Szedłowski chodził za nim krok w krok, aż wszystkim innym ze „stanu osobowego oddziału” minął na niego nerw.

  Contents of volume
Comments (4)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
I sprawa dobrze się rozwiązała, ale emocji było co nie miara.
avatar
Skończyła się dobrze. Jaki kamień mi wtedy spadł z serca, to tylko można się domyślić :)
avatar
Bardzo fajna rzecz.
A wszystko przez byle jaką kłódkę.
Pozdrawiam.
avatar
Ważne, Marianie, że skończyło się dobrze :)
Również pozdrawiam.
© 2010-2016 by Creative Media