Go to commentsRozdział 2. 30 synów lejtnanta Szmidta
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2021-09-07
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views745

Nieco dalej, jeden za drugim, ustawiły się w grzecznym rzędzie trzy sklepy:  instrumentów dętych, mandolin i basowych bałałajek. Miedziane trąby, błyszcząc wprost nieprzyzwoicie, rozkładały swe wdzięki na obitych czerwonym płótnem schodkach sklepowej witryny. Szczególnie seksi był basowy helikon. Tak był wszechwładny i nieodparty w swym uroku i tak wygrzewał się na słonku, zwinąwszy się w kółko, że należałoby go trzymać nie na wystawie, a gdzieś pomiędzy słoniem a dusicielem boa w jakimś stołecznym zooparku. Aby w dni wolne od pracy rodzice mogli tam prowadzić do niego swoje pociechy, mówiąc im: *Oto, dziecinko, pawilon helikona. On teraz właśnie sobie śpi. Kiedy się zbudzi, zaraz tak ryknie, że klękajcie wszystkie narody.* Po to, żeby dzieciaki patrzyły na zadziwiającą tę trąbę okrągłymi rozświetlonymi ze szczęścia oczami.


W innych okolicznościach Ostap Bender zwróciłby uwagę także na świeżo wyciosane, wielkości chałupy bałałajki oraz na pogięte od upału płyty gramofonowe, a także na harcerskie bębny dla dzielnych radzieckich pionierów, które swoją zuchowatą kolorystyką przywodziły na myśl stare powiedzonko: *kula panu bogu w okno, a bagnet - na broń!*, teraz jednak nie miał do tego głowy, ponieważ chciało mu się jeść.


- Pan naturalnie stoi na skraju finansowej przepaści? - zapytał swego brata.

- Ma pan na myśli forsę? - odrzekł kwaśno Szura. - Nie mam złamanej kopiejki już od tygodnia.

- W takim razie źle pan skończy, młody człowieku. Przepaść finansowa jest najgłębszą ze wszystkich przepaści, można w nią spadać przez całe życie. No, dobra, proszę nie rozpaczać. Mimo wszystko z gabinetu uniosłem w swoim dziobie aż trzy talony na obiad. Pan przewodniczący pokochał mnie od pierwszego wejrzenia.


Niestety mlecznym braciom nie udało się skorzystać z dobroci głowy miasta Arbatowa. Na drzwiach stołówki o wdzięcznej nazwie *BYŁY PRZYJACIEL ŻOŁĄDKA* wisiała wielka kłódka, pokryta ni to rdzą, ni to gryczaną kaszą.


- Oczywiście, - z goryczą orzekł Ostap, - z powodu remanentu i bilansu sznycli jadalnia zamknięta już na zawsze. Trzeba będzie oddać ciało na pożarcie prywaciarzom-restauratorom.

- Ale oni chcą gotówki.

- No, dobra. Nie będę już pana męczył. Gospodarz Arbatowa z tej miłości obsypał mnie deszczem złota na sumę całych 8 rubli. Tylko proszę pamiętać, szanowny Szuro, że za darmo nie będę pana żywił. Za każdą witaminę, jaką zjecie na mój koszt, będziecie musieli mi zapłacić mnóstwem swoich drobnych usług.


Jednakowoż prywatnego sektora żywienia w mieście bracia nasi nie znaleźli, więc w końcu posilili się świeżymi bułkami w parku, gdzie szczególnej treści niezwykłe afisze powiadamiały obywateli miasta o ostatnich zarządzeniach na rzecz społeczeństwa:



PIWO  SPRZEDAJE  SIĘ  WYŁĄCZNIE  CZŁONKOM  ZWIĄZKÓW  ZAWODOWYCH



- Będziemy musieli zadowolić się kwasem chlebowym. - powiedział Bałaganow.

- Tym bardziej, - dorzucił Ostap. - że lokalne kwasy produkuje cały artel prywatny, współpracujący z władzami. Tymczasem niech pan opowie, w czym zawinił ten straszny zbój Panikowskij. Uwielbiam historie o drobnych przestępcach.


Najedzony do syta Bałaganow spojrzał wdzięcznym okiem na swego zbawcę i rozpoczął swoją opowieść. Trwała ona dwie godziny i zawierała w sobie nadzwyczajnie interesujące fakty.



  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media