Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-09-11 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 749 |
- To co mam robić? - zaniepokoił się Bałaganow. - Jak mam zarabiać na chleb powszedni?
- Trzeba myśleć, - odparł surowo Ostap. - Mnie na ten przykład karmią idee, i ja nie wyciągam łap po byle kopiejki z rąk władzy. Moje przeznaczenie jest dużo szersze. Pan, jak widzę, kocha pieniążki bezinteresownie. Powiedzcie, proszę, jaka suma pana zadowala?
- 5 tysięcy, - natychmiast wypalił zapytany.
- Miesięcznie?
- Rocznie.
- Czyli nam ze sobą nie po drodze. Mnie jest potrzebne 500 tysięcy. I to nie w częściach, a w całości: raz - a dobrze.
- Jednak nie pogardzi pan i tymi w ratach? - jadowicie zauważył mściwy kolega.
Bender bacznie przyjrzał się swojemu rozmówcy i całkiem poważnie odparł:
- Oczywiście, że tak. Niestety potrzebuję tej całej kasy już teraz.
Bałaganow chciał poironizować również na temat tej frazy, lecz, podniósłszy wzrok na Ostapa, raptem zamilkł. Przed nim siedział napakowany atleta ze zdecydowanym - jak na monecie z profilem Cezara - obliczem. Ogorzałą jego szyję przecinała krucha niewyraźna biała blizna. Oczy jego błyszczały groźnym weselem.
Bałaganow ni stąd, ni zowąd poczuł przemożne pragnienie, by stanąć przed nim na baczność *z rukami po szwam*. Chciał nawet z pokorą zakasłać, jak to robią mniej ważni podwładni podczas rozmowy z nadszefem. I rzeczywiście, odkaszlnąwszy w mankiet, zmieszany zapytał:
- A na co wam taka kupa forsy... i to od razu?
- Tak w ogóle to potrzebuję dużo więcej; 500 tysięcy to moje minimum startowe. Muszę wyjechać, towarzyszu Szuro, i to wyjechać bardzo daleko stąd. Do Rio de Janeiro.
- Ma pan tam krewnych?
- Co to znowu za pytanie? Czy ja wyglądam na człowieka, który ma jakąś rodzinę?
- Nie, tylko ja...
- Nie mam żadnych krewnych, towarzyszu Bałaganow. Jestem sam na świecie jak ten palec. Miałem ojca, tureckiego poddanego, ale zmarł w strasznej agonii dawno temu. Rzecz jednak nie o tym. Ja zawsze - i to już od dziecka - marzyłem o Rio de Janeiro. Pan naturalnie nie ma żadnego pojęcia o tym mieście.
Drugi syn lejtenanta Szmidta ze skruchą pokręcił głową. Spośród wielkich ośrodków kultury oprócz Moskwy znał jedynie Kijów, Melitopol i Żmerinkę. Tak w ogóle to był pewien, że Ziemia jest płaska.
Ostap rzucił na blat kartkę wyrwaną z *Małej sowieckiej encyklopedii*.
- To fragment dotyczący Rio de Janerio: *metropolia liczy sobie 1.360.000 mieszkańców, w tym znaczna liczba Mulatów; leży nad przepiękną zatoką Oceanu Atlantyckiego* Ot, co, kochany! *Główne arterie bogactwem swych sklepów i wspaniałością zabudowy nie ustępują największym miastom świata*. Czy pan to sobie wyobraża? Nie ustępują! Mulaci, zatoka, eksport kawy, jak to mówią, kawowy damping, charleston*) pod tytułem *Moja dzieweczka ma malutką...* i... o czym tu jeszcze gadać? Sam pan widzi, co się wyprawia. Półtora miliona mieszkańców nosi tam białe portki. Chcę stąd wyjechać. Ostatnimi czasy z kochaną władzą sowiecką mam ostro na pieńku. Oni chcą budować ten swój socjalizm, a ja nie. To przecież straszne nudziarstwo. Teraz chyba ma pan już jasność, dlaczego potrzebuję tyle forsy?
1931
..............................................................................
*) charleston - słynny amerykański dynamiczny taniec dla dwojga, spopularyzowany na całym świecie w 1923 r.
ratings: perfect / excellent