Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-09-16 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 685 |
Rozkosze automobilizacji miały na klientów pana Adama zaskakujący wpływ: twarze im opuchły i w ciemnościach bielały jak poduszki. Garbus z kawałkiem pęta kiełbasy, zwisającego z ust, przypominał jakiegoś wampira. Zaczęli się też jakoś tak dziwnie pośpiesznie krzątać i w zenicie swojej wielkiej pohulanki nieraz wybuchali płaczem. Któregoś razu nieszczęsny kaleka podwiózł bryczką do taksówki cały worek ryżu. Po całonocnych ekscesach o świcie dotarli do wsi, zamienili ten ryż na samogon i tego dnia już do miasta nie wrócili. Siedząc na stogu, pili z miejscowymi chłopami bruderszaft, a kiedy nastała noc, zapalili ognisko i zaczęli płakać na wyrywki i wprost żałośnie.
Następnego mglistego poranka spółdzielnia kolejowa *Liniowiec* (jej prezesem był garbus, zaś jego trzej weseli towarzysze - członkami zarządu i komisji nadzorczej) została zamknięta z powodu kontroli i spisu towarów. Jakież było gorzkie zaskoczenie trzech rewidentów, kiedy w magazynach nie znaleziono ni mąki, ni pieprzu, ni mydła gospodarczego, ni chłopskich koryt, ni tekstyliów, ni ryżu. Wszystkie półki, lady, skrzynie i beczułki świeciły golizną. Jedynie pośrodku na podłodze stały gigantycznych rozmiarów na żółtej podeszwie buty myśliwskie nr 49 i w szklanej budce mętnie pobłyskiwała automatyczna kasa *Nationale* oraz niklowany damski biust bez głowy, usiany kolorowymi pinezkami. Tego samego dnia do mieszkania Koźlewicza dotarło wezwanie do prokuratury w charakterze świadka w sprawie spółdzielni *Liniowiec*.
Garbus i jego przyjaciele już więcej się nie pokazali, i zielona taksówka całe trzy dni stała na placu Zbawiciela i Solidarności bez żadnego zajęcia. Kolejni jej pasażerowie, podobnie jak poprzednicy, przychodzili pod osłoną nocy. Też zaczynali od niewinnego spaceru za miasto, lecz myśl o wódce pojawiała się w ich głowie już po paru minutach jazdy. Widocznie arbatowcy nie potrafili sobie wyobrazić korzystania z taksówki na trzeźwo, traktując automobil Koźlewicza jak gniazdo rozpusty, gdzie obowiązkowo trzeba zachowywać się całkiem jak ta dzika małpa, wydawać z siebie zbędne okrzyki i w ogóle iść na całość na złamanie karku. Dopiero wówczas pan Adam pojął, dlaczego mężczyźni, przechodzący za dnia obok jego postoju, puszczali do siebie oczko i drapieżnie się uśmiechali.
Wszystko poszło nie tak, jak tego chciał. Nocami mknął z zapalonymi światłami po okolicznych zagajnikach, słysząc za plecami pijaną szamotaninę i wrzaski pasażerów, a w ciągu dnia, ogłupiały z bezsenności, przesiadywał w prokuraturze i składał zeznania. Mieszkańcy Arbatowa przepijali swoje życie nie wiedzieć czemu na koszt kasy państwowej, obywatelskiej i spółdzielczej, i biedny Koźlewicz kompletnie wbrew swojej woli ponownie pogrążył się w otchłań Kodeksu Karnego, w jego Część III, tak pouczająco przestrzegającą przed defraudacją mienia społecznego.
Zaczęły się kolejne procesy. I w każdym z nich jako główny świadek występował pan Adam Kazimierowicz. Jego dokładne zeznania zwalały podsądnych z nóg, więc, bijąc się w pierś, płacząc rzewnymi łzami i rozmazując smarki rękawem, przyznawali się do wszystkiego. W ten sposób wydał na zgubę wiele instytucji i urzędów. Jego ostatnią ofiarą była filia rejonowego stowarzyszenia filmowego, które w Arbatowie kręciło historyczny obraz pod tytułem *Stieńka Razin i księżna*. Całą tę filię posadzili na 6 lat, zaś film, który był dla wysokiego sądu znakomitym corpus delicti, przekazano do archiwum dowodów rzeczowych, gdzie już w międzyczasie znalazły się także znane już nam buty myśliwskie z kooperatywu *Liniowiec*.