Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-09-18 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 687 |
Nagle życie ukazało mu swoje miłe i wesołe oblicze. Zapragnął już teraz, natychmiast jechać do tego Czarnomorska.
- I tę beczkę, - zakończył Ostap. - pan dostaniesz całkiem bezpłatnie, gratis. Powiem więcej. Będą pana jeszcze błagali, byś pan sobie wziął tę ich benzynę.
- Jaką benzynę? - szepnął Bałaganow. - Co pan pleciesz?
Bender z wyższością spojrzał na pomarańczowe piegi, rozsiane na twarzy mlecznego brata, i równie cicho odrzekł:
- Tych, co nie czytają gazet, należałoby moralnie ukatrupić - i to na miejscu. Tobie daruję życie tylko dlatego, że mam nadzieję, iż w moich fachowych rękach nareszcie porządnie się wyszkolisz.
Nie wyjaśnił bliżej, co mają ze sobą wspólnego czytanie gazet i beczka z benzyną, która jakoby już na nich właśnie czekała, a jedynie uroczyście dodał:
- Ogłaszam wielki wyścig na trasie Arbatow-Czarnomorsk za otwarty. Jego głównodowodzącym jestem ja. Kierowcą naszego bolidu zostaje... jak pana nazwisko?..
- Adam Koźlewicz...
- .... zostaje Adam Koźlewicz. Jako mechanik pokładowy w wyścigu bierze udział obywatel Bałaganow, który jako taki odpowiada za wszystko. Mała uwaga, panie Koźlewicz: ten wasz napis na aucie *Eh, przewiozę!* natychmiast pan zamalujesz. Nie możemy rzucać się w oczy.
Już po dwóch godzinach samochód ze świeżym ciemnozielonym piętnem na obu drzwiczkach powoli wykołował z garażu i po raz ostatni przejechał ulicami Arbatowa. W oczach kierowcy lśniła nadzieja, obok niego siedział przejęty Bałaganow. Jako świeżo upieczony mechanik z zapałem przecierał ściereczką miedziane części zamienne. Dowódca wyścigu rozwalił się na ryżym tylnym siedzeniu, z zadowoleniem spoglądając na swoich podwładnych.
- Adam! - zawołał, przekrzykując zgrzytanie, wystrzały i ryk silnika. - Jak się nazywa ten pański wóz?
- *Loren-ditrich*.
- Co za głupia nazwa. Samochód jak okręt wojenny winien mieć nazwę własną. Pański *loren-ditrich* wyróżnia się znakomitą prędkością i szlachetnym pięknem linii, i z tego powodu proponuję nadać mu nazwę *Antylopa Gnu*. Kto jest za? Kto przeciw? Przyjęto jednogłośnie.
Zielona *Antylopa* pośród hałasów motoru, skrzypiąc wszystkimi swoimi częściami, przemknęła wzdłuż zewnętrznej ulicy Bulwaru Młodych Talentów i wypadła na rynek.
A tam wszyscy trzej członkowie załogi ujrzeli zaskakujący widok: w kierunku szosy, zgięty we dwoje, z białą gęsią pod pachą uciekał jakiś człowiek, lewą ręką przytrzymując na głowie twardy słomiany kapelusz. Za nim z wielkim krzykiem biegli sporą kupą mieszkańcy Arbatowa. Uciekinier często oglądał się za siebie, i na jego szlachetnym obliczu kutego na 4 nogi aktora można było dostrzec niekłamane przerażenie.
- Toż to Panikowskij! - zawołał Bałaganow.
- Kolejne stadium kradzieży gęsi, - z zimną krwią zauważył Ostap. - Trzecie nastąpi zaraz po pojmaniu winnego, czemu będzie towarzyszyć natychmiastowe dotkliwe pobicie czym popadło.
O nieuchronnie zbliżającej się trzeciej fazie myślał też widać sam Panikowskij, gdyż rwał przed siebie jak ten jeleń gnany przez stado wilków.
- Paragraf 116. - z pamięci cytował Koźlewicz. - *Tajne lub jawne przywłaszczenie sporego bydlęcia, będącego własnością indywidualnego rolnictwa i lokalnej hodowli*.