Go to commentsRozdział 4. Zwyczajna walizeczka
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2021-09-19
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views695

Był to ten czas między 5:00 a 6:00, kiedy to dozorcy, do syta namachawszy się swoimi brzozowymi miotłami, już się porozchodzili do swoich komnat, i w czystym i cichym mieście jest o tej właśnie porze tak jasno jak w jakimś banku. W takiej chwili chce się aż zapłakać i wierzyć, że zsiadłe mleko jest dużo lepsze i smaczniejsze od  flaszeczki; lecz już z oddali dobiega narastający szum - to z podmiejskich pociągów, dzwoniąc pełnymi bańkami, hurmem wysiadają sprzedawczynie mleka. Zaraz się rzucą na miasto i na podestach przed wejściem do domów zaczną swoje codzienne swary z gospodyniami. Przez moment pokażą się też kupą idący robotnicy z zawiniątkiem z pajdą chleba i po chwili znikną za bramą swoich fabryk i warsztatów, z których kominów ino patrzeć, jak po same niebo buchnie dym. A potem, podskakując ze złości, rozdzwonią się po trzykroć miliardy budzików (firmy *Paul Bourier* dużo ciszej, a trustu rodzimej mechaniki - donośniej), i przez sen coś pomamrocą radzieccy ludzie pracy, spadając z wysokich dziewiczych łóżeczek. Gdy ta godzina dla mleczarek się skończy, nastanie czas pracy dla pozostałej reszty zatrudnionych.


Było jednak na to zbyt wcześnie, i wszyscy oni jeszcze nadal słodko sobie spali pod swoimi fikusami. Facet w sandałach przeszedł przez całe miasto, nikogo nie spotkawszy na swej drodze. Szedł pod akacjami, które w Czarnomorsku  pełniły wielorakie funkcje: na jednych wisiały niebieskie skrzynki pocztowe, opatrzone znakiem herbowym w postaci koperty z błyskawicą, do drugich przykuto blaszane miski z wodą dla piesków.


Na Dworzec Przymorski człowiek ten dotarł akurat wtedy, gdy wychodziły stamtąd nasze mleczarki. Boleśnie kilkakroć potrącony przez ich żelazne ramię, podszedł kilka minut później do przechowalni ręcznego bagażu i okazał swoje pokwitowanie. Gościu za kontuarem z sześciu starych, wypolerowanych łokciami pasażerów szyn, z nadzwyczajną surowością, właściwą tylko dla pracowników kolei żelaznej, spojrzał na karteluszek i po chwili rzucił na ladę walizeczkę. Okaziciel z kolei rozwiązał swój skórzany trzos, z westchnieniem wyjął z niego 10 kopiejek i położył je na kontuar przechowalni.


Znalazłszy się na placu dworcowym, facet w sandałach postawił swój bagaż na bruku, troskliwie oglądając go z każdej strony i nawet sprawdzając dłonią jego biały portfelowy zameczek. Była to zwykła walizeczka z cienkiego drewna, oklejona sztucznym włóknem.


W takiej jak ona co młodsi pasażerowie płci męskiej trzymają zwykle swoje bawełniane skarpetki marki *Sketch*, dwie zmiany koszuli tołstowka, jeden grzebień do tapirowania włosów, bokserki, broszurę *Zadania komsomołu na wsi* i trzy pogniecione jajka na twardo. Oprócz tego w jej rogu obowiązkowo znajduje się zwinięta w kłębek brudna bielizna, opakowana w gazetę *Życie ekonomiczne*. Z kolei starsi pasażerowie noszą w podobnych walizeczkach kompletny garnitur i oddzielnie do niego spodnie w kratkę, znane pod nazwą *stulecie Odessy*, szelki na kółeczkach, domowe kapcie z językiem, flakonik potrójnej wody kolońskiej oraz białe z Marsylii prześcieradło. Koniecznie trzeba dodać, że również w tym przypadku w jej rogu mieści się coś, co zawinięto w identyczne *Życie ekonomiczne*, nie jest to jednak brudna bielizna, a blada gotowana kura.


Zadowalając się swym pobieżnym przeglądem, mężczyzna w sandałach chwycił za swój bagaż i wskoczył do białego tropikalnego wagonu tramwaju, który zawiózł go na drugi koniec Czarnomorska - na Dworzec Wschodni.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media