Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2021-10-05 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 701 |
Być może nasi biali emigranci pośród betonowych pól Paryża ogłupiali od ulicznej sprzedaży gazet wspominają tam nasze rosyjskie wioseczki z ich czarującymi szczególikami rodzimego pejzażu: odbitym w kałuży księżycem, całonocnym modlitewnym rzępoleniem koników polnych, u spóźnionej chłopskiej furmanki podwiązanym doń, monotonnie podzwaniającym pustym wiadrem.
Jednak księżycowa poświata dzisiaj już ma całkiem inne przeznaczenie: może oświetlać nawierzchnię asfaltowych szos. Samochodowe trąbki, klaksony i sygnalizatory zastąpią symfonię dźwięków wiejskiego wiaderka, a koncert orkiestry polnych świerszczy każdy będzie mógł sobie wysłuchać w specjalnych rezerwatach, gdzie będą stały trybuny, i obywatele, przygotowani przez słowo wstępne jakiegoś siwego jak gołąbek eksperta od pasikoników, będą mogli bez przeszkód do syta rozkoszować się śpiewem ulubionych swych owadów.
ROZDZIAŁ 7. SŁODKI CZAS SŁAWY
Komandor wyścigu, kierowca *Antylopy gnu*, mechanik pokładowy oraz spec do wszelakiej posługi - wszyscy nasi panowie czuli się wspaniale. Dzionek był przyjemnie rześki, w perłowym niebie skrywało się blade słoneczko. W wysokich trawach wydzierało się wszelkie drobne ptactwo.
Towarzysze wszystkich podróżnych Europy, malutkie ptaszki-pastuszki*), jak kołowrotkiem szybko kręcąc nóżkami, tuż przed samym samochodem przebiegały drogę. Stepowe horyzonty emanowały tak ożywczymi aromatami, że gdyby na miejscu Ostapa był tutaj jakiś średniej klasy chłopski pisarz z grupy literackiej *Stalowe Wymię*, nie mógłby się powstrzymać, żeby nie wysiąść z pojazdu, przycupnąć gdzieś w trawach i na kolanie nie zacząć pisać w swoim podręcznym brulionie nową swoją opowieść, zaczynającą się od słów: *Już dojrzały oziminy. Rozdziawiło się słoneczko, rozpierdzieliło swe promienie po białym, po świecie. Powoniał staruszek Romualdycz swoją parciankę, i aż go zamuliło, zatrzęsło, przemogło...*
Niestety, Bender i jego towarzysze dalecy byli od poetyckich przeżyć. Już od doby mknęli na czele wyścigu, i wszędzie witano ich pieśnią, tańcami, muzyką i przemowami; chłopcy na ich cześć bili w werble, dorośli podejmowali obiadem i kolacją, wyposażali we wcześniej przygotowane części zamienne, a w jednej z miejscowości powitali nawet *chlebem i solą* - miejscową drożdżową chałką - na dębowej rzeźbionej tacy, nakrytej pięknie wyszywaną serwetą. Potem to wszystko leżało na podłodze między nogami Panikowskiego, który tak długo odrywał palcami kawałki ciasta, aż w końcu zrobił w nim mysią dziurę. Brzydliwy Ostap na taki widok wyrwał mu to w końcu z rąk i cisnął daleko w step. Noc spędzili w malutkiej osadzie, w asyście troskliwego aktywu gospodyń wiejskich. Rano wyjechali, zabrawszy ze sobą dzbanek przegotowanego mleka i słodkie wspomnienie iście paryskich perfum siana, na którym się przespali.
- Mleko i sianko! - zawołał Bender, kiedy *Antylopa* o świcie porzucała wieś. - Cóż może być od tego lepsze?! Zawsze sobie myślisz: *Z tym to zawsze zdążę. W moim życiu wiele jeszcze będzie takiego mleka i siana.* A w rzeczywistości nigdy to ci się nie zdarzy! Żebyście wiedzieli, przyjaciele: była to w waszym życiu najlepsza noc, a wyście nawet tego nie zauważyli...
Towarzysze podróży patrzyli na niego z szacunkiem. W zachwyt wprawiała ich nowa ścieżka łatwego i lekkiego życia.
- Jak dobrze jest żyć na tym świecie! - powiedział, błogo się uśmiechając, Bałaganow. - Patrzajcie tylko: jedziemy sobie wygodnie, jesteśmy porządnie najedzeni. Być może czeka nas już za rogiem szczęście...
- Jesteś pan tego pewien? - zapytał Ostap. - Szczęście oczekuje nas na drodze? Może jeszcze macha skrzydełkami z niecierpliwości, co? *Gdzie ten admirał Bałaganow? Czemu go tak długo nie ma?* Pan jesteś chyba psychiczny! Szczęście na nikogo nie czeka, tylko jak ta sierotka tuła się po całej Rosji, przybrana w białe koronkowe szatki i nuci dziecinną piosnkę: *Ach, Ameryko! Cudny śnie! Marzę o niej całe dnie!* Tylko że tę dziecinkę trzeba na coś jak tę złotą rybkę złapać, o nią trzeba zabiegać i bardzo się przy tym starać! A z panem, Bałaganow, taki romans nigdy się nie uda. Pan jesteś oberwaniec. Niech pan spojrzy, do kogo jesteś pan podobny. Człowiek w pańskim kostiumie nigdy nie dobije się żadnego sukcesu. I cała ta wasza załoga *Antylopy* wygląda wprost okropnie. Dziwię, że przy takiej aparycji ludzie was biorą za rajdowców samochodowych!
.......................................................................
*) malutkie ptaszki-pastuszki - prawdopodobnie pliszki, u nas w Polsce nazywane podróżniczkami