Go to commentsRozdział 22. Dyrygować paradą będę ja /4
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2022-01-16
Linguistic correctness
Text quality
Views649

Uff... Nieźle się umęczyłem, i chce mi się jeść. Proszę powiedzieć, Alieksandrze Iwanowiczu, nie masz pan przypadkiem jakiegoś zimnego kotleta za pazuchą? Nie? Zadziwiająca bida z nędzą, zwłaszcza kiedy się weźmie pod uwagę ogrom sum, jakieście obaj z pomocą Połychajewa upłynnili ze sławnego *Herkulesa*. Oto własnoręczne zeznania szefa tej firmy, jedynego herkulesowca, który znał prawdziwą twarz swego podwładnego, 46-rublowego gryzipiórka Koriejko. Lecz również i on tak naprawdę nie rozumiał, kim pan jesteś tak naprawdę. Jednak doskonale rozumiem to ja. Tak, panowie przysięgli, mój podopieczny jest wielkim grzesznikiem. Jest to już udowodnione. Jednakowoż pozwolę sobie mimo wszystko prosić was o wyrozumiałość - pod warunkiem, naturalnie, że oskarżony kupi ode mnie tę jego teczkę. Skończyłem.


W międzyczasie podczas tej przemowy Alieksandr Iwanowicz uspokoił się. Wsadziwszy ręce do kieszeni swych lekkich spodni, podszedł do okna. Młody dzień w dzwonkach tramwajów już szumiał w całym mieście. Za palisadą maszerowali młodzi ludzie, dzierżąc na ramieniu dziki las swych karabinów tak, jakby nieśli motyki. Wzdłuż ocynkowanego gzymsu, stukając czerwonymi jak gałązeczki wierzby łapkami i co i rusz zrywając się do lotu, spacerowały gołębie. Przyuczony do oszczędności Koriejko zgasił lampkę na stole i powiedział:


- Czyli to pan żeś wysyłał do mnie te idiotyczne telegramy?

- Tak, ja. *ładujcie pomarańcze. beczkach. bracia Karamazow*. Nieźle, co?

- Głupowato.

- Albo ten żebrak-półgłówek? - zapytał Ostap, czując, że parada wypadła na medal. -  Jak wam się spodobał?

- Zagrywka małego chłopczyka. I ta wasza księga o milionerach też. A kiedyś pan przyszedł tutaj w charakterze kijowskiego komendanta milicji, zaraz zrozumiałem, żeś pan tylko drobny żulik. Niestety, tutaj się pomyliłem. Gdyby nie to, za diabła byś pan mnie nie dopadł.

- Tak, gruboś się, facet, tutaj pomylił. *I na starucha trafiła skucha*, jak powiedziała polska pięknotka Inga Zając w miesiąc po ślubie z przyjacielem swego dzieciństwa Kolią Osten-Beconem.

- Cała ta grabież - to jeszcze da się jakoś zrozumieć, ale te odważniki? Dlaczego zwinęliście moje odważniki?

- Jakie odważniki? Żadnych odważników nie kradłem!

- Po prostu wstyd wam się przyznać. I w ogóle narobiłeś pan masę idiotyzmów.

- Możliwe, - zauważył Ostap. - Nie jestem aniołem. Też mam swoje niedostatki. Ale nie czas już na te pogawędki. Czekają na mnie Mulaci. Przystąpmy może zatem do wypłaty?

- Racja, kasa! - rzekł Koriejko. - Z pieniędzmi przyjdzie, niestety, kapkę poczekać. Teczka akt osobowych naprawdę porządna, ani słowa; kupić można, jednakowoż, zważywszy wszystkie moje dochody, całkiem żeś pan przeoczył moje rozchody i straty. Milion - to astronomiczna, kompletnie niedorzeczna liczba.

- Do widzenia, - chłodno odparł Ostap. - I proszę nie wychodzić z domu przez najbliższe pół godziny, bo w tym czasie przyjadą tutaj po was w cudnej więziennej karetce.

- Tak szybko się te sprawy nie dzieją, - odrzekł Koriejko z kupieckim uśmieszkiem.

- Być może, - westchnął Bender, - ale wiecie: ja nie finansista. Jestem swobodnym poetą i zimnym filozofem racjonalistą.

- Ale za co chcecie dostać pieniądze? Ja je zarobiłem, a wy...

- Ja nie tylko się nad tymi papierami trudziłem - ja również sporo utraciłem. Po rozmowach z Bierłagą, ze Skumbriewiczem i Połychajewem straciłem wiarę w człowieka. Czyż nie jest to warte miliona rubli: wiara w człowieka?

- Owszem, jest warta. Jest. - uspokajał Alieksandr Iwanowicz.

- Czyli idziemy w zaparte i w zasieki? - zapytał Wielki Kombinator. - A propos, gdzie trzymasz pan te swoje krocie? Mam nadzieję, że nie w kasie oszczędności?

- Idziemy. Na miejscu wam pokażę.

- Czy to daleko? - zaaferował się Ostap. - Mam samochód.


Milioner jednak z propozycji auta nie skorzystał, mówiąc, że to niedaleko i że w takich razach zbyteczna jest wszelka afiszowana pompa. Grzecznie puścił przodem Bendera i wyszedł, zabrawszy ze stołu niewielki pakiecik, zawinięty w zwykłą gazetę. Schodząc po schodach, Ostap nucił pod nosem słowa słynnego tanga *Pod znojnym niebem Argentyny...*




1931

  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Żeby pod parasolem Wielkiego Brata móc bezkarnie kraść, trzeba się z nim dzielić. Tak to działa co najmniej od czasów króla Salomona. Skąd miał on te swoje nieprzebrane bogactwa, te dwieście tarcz i trzysta puklerzy z czystego złota te czterdzieści tysięcy stajni z końmi - a ile koni mieści taka jedna stajnia?! - dla swoich rydwanów? Przecież tego nie znalazł pod płotem!
© 2010-2016 by Creative Media