Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-01-23 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 611 |
Tu spojrzał z wyrzutem na mlecznych braci. Panikowskij wzruszył ramionami, jakby mówiąc: *Wiesz pan, jak bardzo ja pana szanuję! Zawsze żem mówił, żeś pan osioł!* Bałaganow w oszołomieniu przygładził swoje rude kędziory i zapytał:
- To co teraz zrobimy?
- Jak to co! - wykrzyknął Ostap. - A nasz skup rogów i kopyt? A cały ten jego inwentarz? Za sam tylko zestaw kałamarzy *twarzą do wsi* każda instytucja z radością zapłaci najmniej sto rubli! A maszyna do pisania! A dziurkacz, rogi jelenie, trzy biurka, barierka oddzielająca klientelę i samowar! Wszystko to można sprzedać. Wreszcie jakby co, w rezerwie mamy też jeszcze przecież złoty ząb Panikowskiego, swoim rozmiarem może dużo mniejszy od złotych odważników sztangi, lecz mimo wszystko to molekuła złota, metal szlachetny.
Nasi przyjaciele zatrzymali się przed kantorem. Z otwartych drzwi dobiegały młode lwie głosy studentów technikum hodowlanego, którzy właśnie wrócili z praktyki, senne mamrotanie starego Funta i jeszcze czyjeś basy i barytony o wyraźnie agronomicznym tembrze.
- Toż to kryminał! - krzyczeli praktykanci. - Już przedtem byliśmy zdziwieni. W ciągu całej kampanii skupiono zaledwie 12 kilo niewyselekcjonowanych rogów!
- Pan pójdziesz siedzieć! - zagrzmiały basy i barytony. - Gdzie wasz naczelnik oddziału? Gdzie pełnomocnik ds. kopyt?
Bałaganow zadrżał.
- Kantor zdechł, - szepnął Ostap, - więc już nic tu po nas. Oddalimy się stąd zalaną słonkiem drogą, a Funta zaprowadzą do Domu z Czerwonej Cegły - tego, w którym do okien według dziwacznego kaprysu architekta przytwierdzono bardzo grube kraty.
Ex-naczelnik nie pomylił się. Nasi strąceni trzej Aniołowie nie zdążyli oddalić się od swego kantoru na odległość trzech kwartałów, gdy za nimi rozległ się rosnący stukot dorożki, w której siedział Funt. Gdyby nie milicjant, stojący na podnóżku i przytrzymujący go za kanciaste plecy, przypominałby dobrodusznego dziadziusia, po długim czasie właśnie jadącego z wizytą do żonatego wnuka.
- Funt zawsze siedział. - usłyszeli niski głuchy głos starca, kiedy ekwipaż przejeżdżał mimo nich. - Siedział i za Aleksandra II *Oswobodziciela*, i za Aleksandra III *Twórcy Pokoju*, i za Mikołaja II *Krwawego*, i za Alieksandra Fiodorowicza Kierieńskiego...
I, wymieniając tych wielkich możnowładców, dziadek po kolei zaginał swoje artretycznie pokrzywione palce.
- To co teraz będziemy robić? - spytał rudzielec.
- Nie zapominajmy, że żyjecie panowie w jednej i tej samej czasoprzestrzeni co i ja, Ostap Bender. - z przygnębieniem odparł Wielki Kombinator. - Proszę pamiętać, że ma on swój cudowny sakwojaż, w którym znajduje się wszystko, co niezbędne dla zdobycia kieszonkowego grosza powszedniego. Chodźmy do domu, do Łochankina.
Niestety, w Cytrynowym Zaułku czekał ich kolejny cios.
- Boże wielki, gdzie nasz dom?! - zawołał Ostap. - Toż jeszcze wczoraj wieczór był tu nasz *małpi gaj*!
Po sporym budynku nie było już śladu, jedynie na pogorzelisku po nadpalonych krokwiach ostrożnie stąpał inspektor ubezpieczeniowy, który, znalazłszy na tylnym podwórcu kanister po nafcie, powąchał go i z wielkim powątpiewaniem pokręcił głową.
- No, to co teraz? - spytał Bałaganow, uśmiechając się z przestrachem.
Komandor nic nie odpowiedział. Utrata sakwojaża powaliła go na kolana. Czarodziejski worek bez dna, w którym był i hinduski turban, i plakat *PRZYBYŁ KAPŁAN*, i biały fartuch doktora ze stetoskopem, i masa innych magicznych przedmiotów - wszystko to spłonęło i poszło z dymem.
- Oto jak los igra z człowiekiem, - w końcu wyszeptał. - a kiedy już człowiek gra, to gra co najwyżej na trąbie.
1931