Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-02-05 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 638 |
Ostap zdjął swoją furażerkę kapitana i powiedział:
- Często byłem wobec nieboszczyka niesprawiedliwy. Czy jednak był on porządnym człowiekiem? Nie, nie był. Był ślepcem-kieszonkowcem, samozwańcem, naruszycielem konwencji i gęsiokradem. Wszelkie swoje siły kierował wyłącznie na to, by żyć na koszt społeczeństwa. Niestety, społeczeństwo tego wcale nie chce. Tej sprzeczności obu tych odmiennych stanowisk Michaił Samuelewicz nie potrafił znieść, ponieważ miał gwałtowny, buntowniczy charakter. I dlatego właśnie umarł. I tyle!
Koźlewicz i Bałaganow nie byli zadowoleni z tej mowy pożegnalnej. Uważali, że bardziej stosowne byłyby tutaj słowa o dobroczynnych działaniach zmarłego na rzecz bliźnich, o jego pomocy i wsparciu dla biednych, o jego czułym sercu, o jego miłości do dzieci, a także o tym wszystkim, co na każdym pogrzebie przypisuje się każdemu nieboszczykowi. Bałaganow nawet zbliżył się do grobu, żeby o tym wszystkim samemu powiedzieć, ale Wielki Kombinator już wdział swoją furażerkę i szybkim krokiem się oddalił.
Kiedy trójka ostatnich antylopowców przecięła dolinę i kolejne nowe wzgórze, u jego podnóża ujrzeli przed sobą maleńką stację kolejową.
- Wreszcie cywilizacja, - rzekł komandor, - być może jakiś bufet i żarcie. Wyśpimy się na ławkach i rano wyruszymy na wschód. Co o tym myślicie?
Szofer i mechanik pokładowy milczeli.
- Czemu nic nie mówicie?
- Wie pan co, Bender? - w końcu powiedział Bałaganow. - Ja nie jadę. Proszę się nie gniewać, ale ja w to nie wierzę. Nie wiem, dokąd powinniśmy jechać. Wszyscy tam zginiemy. Ja zostaję.
- Też to samo chciałem powiedzieć, - poparł go Koźlewicz.
- Jak sobie chcecie, - nagle sucho uciął Ostap.
Na stacji nie było bufetu. Paliła się naftowa lampa-błyskawica, a w poczekalni drzemały na swoich workach dwie baby. Cały personel stacyjny spacerował po peronie z desek, trwożnie wpatrując się w jaśniejące już pierwszym świtem ciemności i semafor.
- Co to za pociąg? - zapytał Wielki Kombinator.
- Międzynarodowy, - w zdenerwowaniu odparł naczelnik stacji, poprawiając czerwoną czapkę ze srebrnymi galonami. - Specjalnego przeznaczenia. Stoi tylko dwie minuty. Nie ma jeszcze zgody na jego przejazd.
Niebawem rozległ się hałas, zadrżały druty, zza zakrętu pojawiły się wilcze ślepia, i krótki jaśniejący światłami pociąg z rozpędem wleciał na stację. Zalśniły szerokie okna wagonów pierwszej klasy, pod samym nosem antylopowców przemknęły bukiety i butelki wina wagonu restauracyjnego, na peron w biegu wyskoczyli konduktorzy z latarniami w ręku, i stacja napełniła się wesołą rosyjską i cudzoziemską mową - i krzykami. Wagony były udekorowane festonami z gałązek świerku i hasłami: *CZEŚĆ BOHATEROM - BUDOWNICZYM WSCHODNIEJ MAGISTRALI!*
Wypełniony gośćmi pociąg zmierzał na uroczystość otwarcia tej magistrali! Komandor zniknął. Po niecałej minucie znów się pojawił i zaszeptał:
- Ja jadę! Jak - sam nie wiem, ale jadę! Chcecie razem ze mną? Pytam po raz ostatni.
- Nie, - odparł Bałaganow.
- Nie, ja też nie pojadę, - odpowiedział Koźlewicz. - dalej nie mogę.
- To co będziecie robić?
- A co mam robić? - rudy Szura na to. - Wrócę do dzieci lejtenanta Szmidta.
- Chcę ocalić *Antylopę*, - żałośnie odrzekł Adam Kazimierzowicz, - wrócę do niej i zobaczę, jak ją z powrotem odremontować.
Ostap chciał coś im powiedzieć, ale długi gwizd konduktora zamknął mu usta. Przyciągnął do siebie Bałaganowa, pogładził go po plecach, ucałował Koźlewicza, machnął ręką i pobiegł do pociągu, którego lokomotywa właśnie rozpędzała się, wywołując stuk kolejnych wagonów. Nie dobiegłszy jednak do niego, zawrócił, wsunął do ręki Adama 15 rubli za spektakl, po czym wskoczył na stopień odjeżdżającego pociągu.
Obejrzawszy się za siebie, w liliowej mgle ujrzał dwie malutkie figurki, idące w górę nasypu. Bałaganow wracał do trwożnego losu dzieci lejtenanta, Koźlewicz - do swojej rozbitej *Antylopy*.
1931
ratings: perfect / excellent
Namiastka radzieckiego kolektywu rozleciała się. Czy jeszcze się spotkają?