Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-02-28 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 584 |
*To ma być życie milionera?! - myślał z goryczą. - Gdzie jakiś szacunek? Gdzie pokłony? Gdzie sława? Jakaś władza?*
Nawet ta Europa *A* - którą tak się przechwalał przed Bałaganowem - ten jego garnitur, pantofle i kapelusz - były kupione nie w normalnym sklepie, a w komisie i przy całej tej swojej najwyższej jakości miały prawdziwy feler: były wcale nie własne, nie nasze, a z drugiej ręki i z zagranicznych cudzych pleców. Ktoś tam już je nosił, choćby nawet tylko przez godzinę, przez chwilkę, ale tak czy siak przecież jednak jakoś ich używał. Przykre było też to, że rząd nie zwracał żadnej uwagi na bardzo krzywdzącą sytuację milionerów i rozdzielał wszelkie życiowe wsparcie wyłącznie zgodnie z planem. I w ogóle naprawdę było źle. Naczelnik stacji mu nie salutował, co dawniej czynił zawsze nawet przed byle kupczyną z kapitałem co najwyżej 50 tysięcy, ojcowie miasta nie zjeżdżali do hotelu, żeby osobiście się przedstawić, prasa nie śpieszyła z prośbami o wywiad i zamiast zdjęć milionera drukowała fotosy jakichś głodomorów-przodowników pracy, zarabiających 100 rubli miesięcznie.
Każdego dnia przeliczał swoje finanse, i wciąż był to milion bez paru groszy - mimo, że bardzo się wysilał, obiady jadał po kilka razy dziennie, pił kolekcjonerskie markowe wina, rozdawał wielkie napiwki, kupił drogocenny pierścień, japońską wazę i męską szubę z gronostajów. Szubę tę i wazę zresztą podarował hotelowemu sprzątaczowi, ponieważ nie lubił taszczyć ze sobą żadnych nieporęcznch rzeczy. No, i przecież w razie potrzeby mógł takich waz i szub kupić sobie wszędzie nawet cały wagon. W ciągu miesiąca mimo gigantycznych starań wydał zaledwie 6 tysięcy.
Nie! Parada zdecydowanie nie szła, chociaż wszystko było na miejscu. Na czas rozesłano konnych posłańców, w należytym terminie na paradnym placu pojawiły się wszystkie wojskowe jednostki, grała marsze orkiestra dęta. Pułki jednak patrzyły nie na niego, nie jemu krzyczano *Huuuuuraaaaaaaa!*, nie dla niego wymachiwał batutą kapelmajster. Ostap jednak nie poddawał się. Cała jego nadzieja była w Moskwie.
- Ale co w takim razie z Rio de Janeiro? - z zapałem pytał Bałaganow. - Może pojedźmy tam?
- Do diabła z Rio de Janeiro! - z nieoczekiwaną złością powiedział Bender. - Wszystko to mrzonka, nie ma żadnego Rio de Janeiro i nie ma Ameryki, i Europy nie ma - niczego nie ma. I w ogóle ostatnie miasto - to Szepietowka, o którą rozbijają się bałwany Atlantyku.
- No to klops! - westchnął Szura.
- Jeden doktor mi to wszystko wyjaśnił. - ciągnął Ostap. - Zagranica - to mit o życiu pozagrobowym. Kto raz tam trafi, nigdy stamtąd nie wraca.
- Ale cyrk! - zawołał Bałaganow, myśląc o swojej wielkiej forsie. - Teraz dopiero zacznę żyć! Biedny Panikowskij! Oczywiście, że naruszył konwencję, ale bóg z nim! To by się dopiero dzisiaj dziadek ucieszył!
- Proponuję uczcić pamięć zmarłego przez powstanie i minutę milczenia, - rzekł Bender.
Mleczni bracia podnieśli się z krzeseł i, patrząc na stół, na pokruszone biszkopty i na niedojedzoną bułkę z kiełbasą, przez chwilę milczeli.
Męczącą ciszę przerwał Bałaganow.
- A wie pan, co się stało z Koźlewiczem? Co za cyrk! On naprawdę pozbierał tę całą swoją starą dekawkę z powrotem do kupy i teraz pracuje w Czarnomorsku. Przysłał mi list. Oto...
Mechanik pokładowy zdjął czapkę i wyjął z niej pomiętą kopertę.
*Dzień dobry, kochany Szuro, - pisał kierowca *Antylopy* - jak się wam żyje? Wciąż jesteś pan s. l. Szmidta? U mnie wszystko dobrze, tylko nie mam pieniędzy, a samochód po remoncie coś wciąż kaprysi i jeździ co najwyżej przez godzinkę w ciągu dnia. Ciągle go naprawiam i już nie mam do niego sił. Pasażerowie mają pretensje. Może byś pan, drogi Szuro, podesłał mi przewód paliwowy, może być używany. Tutaj na naszym bazarze za cholerę nie można tego kupić. Poszukaj pan tam u was, na Rynku Smoleńskim, tam, gdzie sprzedają zamki i klucze. A jak panu ciężko, to przyjeżdżajcie do mnie, z Bożą pomocą jakoś damy radę. Stoję na postoju na rogu ul. Meringa, na giełdzie. Gdzie jest teraz O. B.?
Z całym szacunkiem - Adam Koźlewicz.
Dopisek: zapomniałem napisać. Na giełdę przyszli raz do mnie ksiądz Kuszakowski i ksiądz Moroszek. Niezły był wtedy skandal. A.K.*
1931
ratings: perfect / excellent
I to zaraz.
Natychmiast!
Był Dwa-putin,
Tret`jewo nie nado!
Smert` oboim gadom!