Go to comments25 batów za nic
Text 1 of 2 from volume: 2022
Author
Genrepoetry
Formpoem / poetic tale
Date added2022-03-12
Linguistic correctness
Text quality
Views612

Zdarzyło się to na wsi w dziewiętnastym wieku

W czasach, gdy można było pomarzyć o steku.

Wraz z bratem i ojcem krowy na polu pasłem.

Nie musiałem w zarazie - starczyło, że kasłem.

Zaraza miała jednak nadejść za lat dwieście

I rozejść się stopniowo w każdym polskim mieście.


Wracając do historii: dostrzegłem we wsi dym.

Niósł się znad stodoły sołtysa - obok stał młyn.

Przestraszeni, czym prędzej, wróciliśmy z pola,

A to, co zastaliśmy, to była niedola.

Ze środka wybiegły przerażone zwierzęta.

Rozgrywać się musiała tam prawdziwa męka.

Z wnętrza stodoły dotarł do nas krzyk kobiecy.

Płonąca belka spadła dziewczynie na plecy.

Kilkoro mężczyzn wywlokło ją ze stodoły.

Strzępki spalonej sukni na niej pozostały.

Półnagą córkę sołtysa mlekiem polano,

A potem ostrożnie rozebrać się starano.

Suknia razem ze skórą z jej pleców schodziła.

`Nie trogaj mnie!!! Nie dotykajta mnie!!!` - wrzeszczała.

Ogień oszpecił uczestniczkę nocnych schadzek.

Spalone były włosy i jeden pośladek.

`Kefiru!!! Przynieście tu zimnego kefiru!` -

Darła się jakaś baba wbrew wiejskiemu miru.

`Biegnijcie szybko do domu!` - ojciec powiedział.

`Weźcie dwie flaszki!` - póki słyszeliśmy dodał.

Pomyślałem, jak straszny wypadek się zdarzył.

Ktoś na pewno celowo stodołę podpalił!

Nie był to przypadek po wilgotnym okresie.

Brat wziął dwie flaszki i zawróciliśmy w stresie.

Na miejscu córkę sołtysa znów polewano.

Widać było, że nieco ulgi jej dawano.

Prowizoryczne nosze ktoś też skonstruował.

Potem wóz do znachora ją przetransportował.


Wieczorem, jak zwykle, piekłem w ogniu kartofle.

Nie miałem smaka na żadne inne farfocle.

Rodzice od lat mieli na pieńku z sołtysem.

Dbałem, by unikać spotkań z jego obliczem.

Lata temu chciał wykorzystać moją matkę,

Lecz na szczęście mój ojciec obił mu jadaczkę.

Sołtys był zdrajcą i miał ruskie pochodzenie.

Za pieniądze zaborcy działał na skinienie.


Minęło parę dni, nim w szkole usłyszałem:

W sprawie stodoły jestem głównym podejrzanym!

Wiejska świta szybko plotki rozpowiadała.

`Syn podpalacz` - matka na targu usłyszała.

Ponadto, ktoś zarżnął nam w nocy dwa prosiaki.

Ukatrupił też kota i przybił do szafki.


Sprawa znalazła swój finał w sądzie ziemiańskim,

W związku z moim domniemanym czynem łajdackim.

W końcu to mnie za podpalacza uznano,

Gdyż przy rozpalaniu ogniska mnie widziano!

Nie zdobyłem się na odpowiednią ripostę.

Sędzia Buczyński skazał mnie na ciężką chłostę.


Ze strachu, przez całą noc oka nie zmrużyłem.

Zostać ułaskawiony - na to nie liczyłem.

Wyobraziłem sobie baty chłostające.

I wydały mi się dziwnie ekscytujące...

W końcu zrobiło się ciemno po długim zmierzchu.

Zdjąłem majtki i leżałem z pupą na wierzchu...

Marzyłem o tym, jak mój tyłek będzie lany...

Po chwili, prześcieradło było już do zmiany...


Nadszedł dzień, w którym miano wymierzyć mi chłostę.

Zbudziły mnie rano promienie słońca ostre.

Gdy rodzice spostrzegli mój brak garderoby,

Rzekłem, iż spodenki zsunąłem dla ochłody.

Wtem, przyszli ci, co mieli je zdjąć w innym celu.

Sołtys i świta mocno złapali mnie w biegu.

Ktoś zdjął pasek i przez spodnie mnie nim uderzył!

Odliczą mi później ten raz, który wymierzył?

Siłą z rodzinnego domostwa mnie wyrwano.

Ojca przy tym pobito, a matkę zmacano.


Aby bardziej mnie i rodzinę upokorzyć,

Musiałem stawić się tak, jak Bóg zwykł mnie stworzyć.

Na miejscu czekało już spore zbiegowisko,

Choć po ulewie było mokro i ślisko.

Sołtys wziął długi, skórzany pejcz z Ameryki

I plac miały zaraz wypełnić moje krzyki.

Studnia służyła za prowizoryczny pręgierz.

Usłyszałem krótko: `Ze swych łachów się rozbierz`.

Przy całym zgromadzeniu, na sołtysa skinienie,

Zacząłem zdejmować swoje skromne odzienie.

Kiedy zawahałem się, sołtys trzasnął batem!

Na ten dźwięk, erekcja rosła razem ze strachem.

W przyszłości nazwano to odruchem Pawłowa.

Dla mnie, taka reakcja była jeszcze nowa.

Posłusznie zdjąłem koszulę, spodnie i majtki.

W gospodzie obok ktoś podlewał sobie kwiatki.

Zasłaniając klejnoty, podszedłem do studni.

W tym czasie, pluli na mnie wieśniacy obłudni.

Większość z nich wierzyła w propagandę sołtysa,

Nawet, że na Syberii ujarzmił tygrysa!

Wierzyli też, że nie ma zaboru żadnego,

A jedynie opieka cara wspaniałego.


`Za piromaniju, stodoły podpalenie

I za cieła mojej doczery uszkodzenie,

W imię Boga piętnaście batów ci wymierzam.

Ból mojej doczery i tak tym nie uśmierzam.

I jeśli ty czustwujesz, że za bardzo piecze,

Znaj, szto Bóg lubic tjebja i ma w swej opiece`

Potem sołtys mnie związał, a ksiądz pobłogosławił,

Na wypadek, jakbym z batów kitę odwalił.

Sołtys stanął za mną i rękawy podwinął,

A następnie krzyknął `Adin!` i się zamachnął.

Poczułem na swoich plecach ból tak potworny,

Jakby ktoś położył na nich pręt rozżarzony.

Nie spisałem honoru rodziny na straty.

Miałem zamiar, by po męsku znieść wszystkie baty,

Jednak usta same rozwarły się do krzyku

I wypuściłem powietrze przy głuchym jęku.

Nogi drżały mi jakbym był parkinsonikiem.

Psy niemal wyszły z łańcuchów za moim krzykiem.

W końcu wyłem nie jak człowiek, lecz w agonii zwierzę.

Chwilę później oddałem mocz i kał bezwiednie.

Nie czułem, w które miejsca trafia dokładnie bat.

Głośne trzaski. Czysty ból, który zapewniał kat.

Ojciec trzymał zrozpaczoną matkę i szlochał

Przez cały czas, gdy sołtys publicznie mnie chłostał.

Matka podbiegła, by chronić mnie przed razami.

Po chwili leżała ze zdjętymi majtkami.

Ojciec wdał się w walkę i sam został schwytany,

A ja, niezmiennie, byłem okrutnie smagany.

Moi ciałem potężne konwulsje targały.

Nieopodal jakieś dziewczyny się chichrały.

Żywy ogień na plecach, chłodny wiatr poniżej.

Skupiłem wzrok na stojącej dziewczynie chciwiej.

Poczułem ogromną erekcję mimo bólu.

`Dawaj silnej! Widać, że podoba się chłopu!`


Tymczasem córka sołtysa w domu leżała.

Przy każdej zmianie bandaży bardzo cierpiała.

Znachor kazał dać zioła między nie a rany.

Dzięki temu, aż tak bardzo się nie sklejały,

Lecz nie trzeba było czekać na zakażenie

I stanu dziewczyny ogólne pogorszenie.

Kiedy dziewczyna zaczęła tracić świadomość,

Natychmiast informację przekazał jegomość:

`Przez pogarszający się stan poszkodowanej,

Sędzia ogłasza wobec osoby karanej:

Zwiększyć liczbę uderzeń do dwudziestu pięciu.

Starannie garbować skórę temu zwierzęciu!`


Ciężkie baty okazały się jeszcze cięższe.

Z łatwością cięły się przez ścięgna oraz mięśnie.

Gdy kat wymierzył osiemnaste uderzenie,

Ludzie zamilkli niczym na czyjeś skinienie.

Na plac wprowadzono półgłówka miejscowego.

Widziano go zapałkami zabawionego.

Dwóch chłopów szybko od słupa mnie odwiązało

I z pojmanym delikwentem procedowano.

Zanim na placu zaczęto kolejne lanie,

Zrozpaczeni rodzice wzięli mnie pod ramię.

Poczułem strugi krwi ściekające mi z pleców,

Coraz liczniejsze na skórze chłodnych pośladków.

Gdyby chłostę doprowadzono do końca,

Zostałbym tam do końca dnia w promieniach słońca.

Moje odchody ktoś zabrał w niejasnym celu.

Wkrótce koniec historii o wsi dręczycielu.


Nieświadomego półgłówka imieniem Tomasz,

Komendant pochwycił, jakkolwiek to nazywasz,

Przywiązał do kołowrotka studni postronkiem

Zdjął majtki i zaczął okładać długim kijkiem.

Przygłup jak karp wyjęty z miednicy się rzucał,

Przez co na zmianę w nerki i jądra obrywał.

Lecz jego lanie również zostało przerwane,

A świta postanowiła zwołać naradę.


By zmniejszyć gniew Boga zapanował post ścisły.

Uznano, że ogień wzniecił piorun kulisty.

Tak twierdziły starsze kobiety z okolicy,

Czego nie można wykluczyć przy letniej hicy.

W przyszłości pół wsi miało spłonąć w tej stodole.

Oznaczało to większą niż reżim niedolę.


Sołtys rzekł, iż nie ukaże już ludzi chłostą

I nie raz złamał tę obietnicę pochopną,

Ten człowiek nie zamierzał cofnąć się przed niczym,

Otoczony bierną grupką potakiwaczy.

Nie pozwalał na swobodne wsi opuszczenie,

Groził za to aresztem i domów spaleniem.

Lecz ktoś w końcu go otruł nim zima nastała.

Pokaźna część wsi go jednak opłakiwała.


Ostrożnie dotykałem popękanej skóry.

Niewiele brakło, a zostałyby z niej wióry.

Plecy były niczym mięso obite tłuczkiem

I po spotkaniu z naszym wbitym w szafkę mruczkiem.

Pejcz zostawił głębokie i błyszczące się bruzdy,

Czy wchodziłby lepiej w skórę, jakbym był tłusty?

Otrzymałem listowną poradę znachora:

Każda rana musi być dobrze odkażona.

Na stole stał domowy płyn dezynfekcyjny.

Szycie każdej rany oznaczało ból silny.

Ten człowiek miał manię, aby wszystko odkażać.

Rany dziewczyny nakazał wrzątkiem polewać.

Był to silny wstrząs dla układu nerwowego.

Prawie jak przy paleniu ciała żywego.


Po dziś dzień nie mam żadnego odszkodowania

Z tytułu nikomu niepotrzebnego lania.

Blizny na moich plecach nigdy nie zniknęły.

Później, gdy żyłem w mieście, pytania budziły.

Zaczął interesować mnie dość kodeks karny.

Co mógłbym zrobić, aby zostać znowu zlany?

Albo w jakim kierunku miałbym się wykształcić,

Co by móc samemu komuś plecy przekształcić?

Kiedyś dostałem kosza od córki sołtysa,

Lecz później połączyły nas blizny na plecach...


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Na Syberii spotkanie gołego bałwana z tygrysem kończy się obiadem. Dla t6grysa.
© 2010-2016 by Creative Media