Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2022-04-08 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 1332 |
W ten dzień odnalazł mnie zaprószony człowiek, tynk sypał mu się z oczu, włosy, które kiedyś porastały jego głowę gęstymi kędziorami, stracił około dziesięciu lat temu. Dzięki przypadkowej okazji poczułam bluesa. Nie wiedziałam jeszcze, czy mam do czynienia z człowiekiem racjonalnie myślącym, czy już w początkowej fazie Alzheimera. W każdym razie wszystko potoczyło się zgodnie z rozkładem jazdy. Wsiadłam w pierwszy lepszy środek lokomocji i udałam się w podróż z moim przewodnikiem. Znajomi zdążyli oddać moje obrazy do galerii, wcześniej zabezpieczając je fiksatywą – dałam się powiesić. Zdziwione ślepia gapiów ocierały się o moją duszę i jego muzykę, na małych gwoździach wisiały inne dzieła. Przesiadłam się na szóstej stacji, wynajęli mi inny pojazd, długo szukałam miejsca na parkingu w końcu, zaparkowałam samochód — do bagażnika zdążyłam schować ulubione suche pastele. Stałam parę lat w bezruchu, straciłam się, byłam jak katatonik. Po przebudzeniu, z nową iskrą bycia, nieporadnymi krokami ruszyłam jak maszyna. W końcu wehikułem czasu przeniosłam się w trzeci wymiar, widziałam równolegle światy. Podszedł do mnie jakiś naćpany pankowiec, mówił coś o wolności i ekspresji artystycznej, wspomniał również, że stworzył ,,Riders on the Storm’’. Kiedy jeszcze mnie nie było. Dotarliśmy razem na wystawę, za ciasno tu było od natłoku artystów, cuchnęło werniksem. Weszłam, nieporadnie, jak staruszka na wybory Miss Word. On wciąż nucił coś pod nosem- ,,Riders on the Storm’’. Później straciłam go z oczu, to był pierwszy wernisaż bez maseczek. Ludzie wyglądali zupełnie inaczej, na ustach kobiet pojawił się modny zgniły fiolet, róż na licach zakrywał nieudane cięcie chirurga plastyka. Mężczyźni w sukienkach i pończochach w prywatnych klubach wyginali się na rurze, rankiem wbijali się w garnitur, zaciskali krawat, który wcześniej nosiła żona- w tej strefie czasu było najdziwniej.
W galerii z jakiegoś niewyjaśnionego powodu odcięli dopływ światła. Kustosz zdenerwowany w pospiechu wyciągnął coś z kieszeni i zniknął w paszczy ciemności. Odnalazł go przez przypadek, gdy otworzył drzwi, podbiegł w stronę jeźdźca, zaświecił mu w oczy małą latarką. Jim Morrison leżał w wannie, nie zdążył odpocząć przed śmiercią, bańki mydlane skradły ostatni oddech. Ja wróciłam – stworzyli mnie jak wernisaż w łonie matki, łożysku życia.
ratings: perfect / excellent