Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2022-05-10 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 644 |
Dwa kilometry dalej znowu ich widziałem. Chmurę potargali, jakby wietrzyk buszował. I oto jest - Wezyr nieba. Ostrożnie schodzi w dół, potem się podnosi. Wokulskiemu zaczęło brakować amunicji. Ten mały ciągle ujadał, używając grzmotów nieba. I oto, w blasku, znużony, niby powolny, arystokracją, wychodzi na skrzydło opuszczając kokpit. Wokulski widocznie włączył autopilota. Nie mógł się już inaczej bronić, musiał osobiście stanąć na wysokości zadania żeby wytłuc Ufoka laską.
UFO oblatało go, zdziwione że on stoi tam na tym skrzydle. Zanurzył i wzleciał, przygotowując do koszącego. Zajadły, zapewne pijany i nic nie czujący Ufok. I wtedy Wokulski wykonał przepiękny półobrót, jak w filmie z Brucem Lee. Trafił rondel piętą, a ten przekoziołkował, fiknął kozła, i padł plackiem gdzieś niedaleko mojego samochodu.
Zabrzęczało. Spięcia się jakoweś porobiły. Bzzz bzzzz bzzzz. Ptaki uciekły.
Podjechałem.
No cóż. Trzeba Ufoka ratować - Pomyślałem, bo człowiek nie jest mściwy. Wyszedłem z samochodu.
W tym czasie Wokulski już opanował swój bolid, nieopodal elegancko stanął. Usiadł miękko jak na darni i wysiadł z pojazdu.
- Żyje? - Podszedł krokiem hipopotama. Widocznie tam w niebiech to nie jest takie proste utrzymywać równowagę i się deczko zmachał. Przeciążenia.
Otwarłem klapę rondlowego srebrnika.Wyciągnąłem Ufoka na wierzch. Machał zdziwiony jak nietoperz. Tymi skrzydłami u kołnierza.
Wokulski podszedł bliżej, podniósł gościowi trąbkę, chwilę potrzymał w prawicy. Chyba mu mierzył tętno. Spojrzał na zegarek - Porównał.
- Żyje. Trzeba go zabrać do szpitala.
- Ale gdzie? - Zdumiałem się.
- Do najbliższego miasta. Niestety nie mogę się tym zająć - Spojrzał na mnie wymownie.
I wtedy, chcąc, nie chcąc, znowu znalazłem się na drodze do Sosnowca. Z Ufokiem w samochodzie, którego wiozłem na intensywną terapię.
- Piwa.... Mamrotał.
Dałem mu piwa, co wyjąłem z rozbitego rondla, wraz z dokumentacją co pewnie będzie jeszcze mu potrzebna. Bo nie wierzę że biurokracja nie dosięgła jego orbit. a, prawdę mówiąc, podejżewałem że z onych do nas przybyła.
Pomogłem mu umoczyć trąbkę. Podziękował wzrokiem. Westchnął tak jakoś, jakby człowiek.
- Wszystko będzie dobrze - Powiedziałem. Ale bardziej do siebie. Ufok nie był jakoś strasznie potargany, wyraźnie nabierał sił.
- To może już nie potrzebujesz szpitala? - Zerknąłem z ukosa.
Opadł w fotelu. Omdlał.
- Wieź mnie - wyszeptał.
Nie dowierzałem mu. Są takie chwile człowieku, że miałbyś ochotę gościowi dojebać. A jednak go wieziesz, samemu nie wiedząc... Empatia.