Go to commentsTruskawkowe Pola Na Zawsze pod Psem cz. IV
Text 6 of 6 from volume: Onirycznie
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2022-05-31
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views693

Wizje blakną, zacierają się w pamięci.


Idę z prowizorycznym workiem owoców. Moja kurtka, chyba się nie dopierze. Przy nodze, choć lekko wysforowując się do przodu, podąża Pies. Od czasu do czasu odwija wargi, prezentując kły, co powoduje tylko, że wszyscy mnie omijają. Pewno właśnie o to mu chodzi. A jednak jest ktoś. kto zbliża się niemal odważnie w moją stronę. Ola, Aleksandra, Oleńka. Trochę niepokoi mnie wygląd jej oczu. Mam wrażenie, jakby była zahipnotyzowana. Nie, to chyba tylko maślany wzrok. Spotykamy się wpół drogi.

- To dla ciebie, Olu.

Język mi wysechł i mamrocę te słowa dosyć niewyraźnie. Odchrząkuję i zaczynam trajkotać bez sensu jak katarynka.

- Bo widzisz, jakoś tak nie mogłem zasnąć i w nocy poszedłem do lasu. Później spotkałem wilka, to znaczy psa, a on pokazał mi pole truskawek, bo wie, to znaczy ja wiem, jak je lubisz. Polubiliśmy się, dla tego jest tutaj ze mną. Nie bój się, on jest niegroźny, to przyjacielski wilk.

Na dowód Pies machnął leniwie ogonem. A ja zżymałem się w duchu, że pieprzę trzy po trzy. Aleksandra, jakby tego w ogóle nie zauważyła.

- Nazbierałeś dla mnie, naprawdę? Poszedłeś sam do lasu. Andrzeju, jaki ty jesteś odważny. A jak on się wabi?

- No wiesz, ustaliliśmy wspólnie, że Pies. To pewnie ironia z jego strony, bo jak widzisz, raczej jest stuprocentowym wilkiem.

- Jak to wspólnie?

- Gadałem do niego i wyobrażałem sobie, że mi odpowiada.

Pies spojrzał na mnie uważnie, a ja straciłem pewność, że to była tylko wyobraźnia. Ola, Oleńka, Aleksandra przejęła ode mnie ciężar owoców.

- Mają cudowny zapach. Wygrzebię jeszcze trochę cukru, ale brak mi śmietany. Czy to aby nie twoja kolej na uzupełnienie zapasów obozowych?

Super! Przypomniałem sobie, że według grafiku dyżurów, to faktycznie ja wraz z przydupasem Zbychem miałem iść dzisiaj z listą potrzeb do sklepu, po zakupy. W sumie, drogę mniej więcej znałem. Tylko towarzystwo mi nie odpowiadało.

- Pójdę, ale sam. Zabiorę ze sobą jedynie Psa. Zrób listę swoich osobistych artykułów, Oleńko.

- Oleńko? Nikt od dawna tak się do mnie nie zwracał.

- Ja! Robię to nieustannie, w myślach, nawet szepczę czasami, Olu, Oleńko, Aleksandro.

Wyrzuciłem to z siebie bez zastanowienia, wiedziony jakimś impulsem, a może nawet przymusem. Dosłownie zapłoniła się na te słowa i podała mi na drżącej dłoni swoje truskawkowe odbicie.

- To dla ciebie na drogę.

Zaniepokojony spojrzałem na Psa. Wciąż udając niekumatego, opuścił łeb, jakby w potwierdzeniu, że można. A więc uznałem, że za truskawki podarowane przez Oleńkę nie trzeba specjalnej zapłaty.

Pobrałem listę sprawunków. W specjalną tajną kieszonkę, nie powiem gdzie, wsunąłem wspólną kasę. Na garba zarzuciłem największy plecak z obozowiska. Dodatkowo wziąłem dosyć pojemną torbę, zamocowaną na stelażu z dwoma kółkami. Uśmiechnąłem się. W drodze powrotnej zamierzałem wykorzystać wilka jako siłę pociągową. Chyba coś podejrzewał, bo łypał na mnie podejrzliwie. Zagłębiliśmy się w las. Natychmiast okazało się, że ten dzienny różni się od nocnego, jak noc od dnia. Nie znalazłem innego określenia na ową podwójną tożsamość. Noc i dzień, diabeł i anioł, ogień i woda. Aleksandra i przydupas Zbych. Bez zdziwienia przyjąłem, że tym razem prowadzi Pies. Nie okazując wahania, kierował się w najbardziej zbity gąszcz splątanych, kolczastych jeżyn. Przy podejściu natychmiast okazywało się, że prowadzi tam wygodna, ubita ścieżka. Nie wiem dlaczego, ale tym razem byłem przekonany o jej magicznej proweniencji i..., że jeszcze przed chwilą jej tam wcale nie było.

- Nie dam się nabrać, Psie, na twoją niemotę! Gadaj, co tu jest grane!

Odwrócił łeb w moją stronę, ironicznie łypnął ślepiami i podniósł ze ściółki kijek. Suchy, wyślizgany patyk, który przytrzymywał obiema łapami, aby za chwilę podrzucać go delikatnie swoimi olbrzymimi szczękami. Udawał bydlak, jak nic udawał. Kiedy obiegł mnie w podskokach kilkakrotnie wokół, zrzucając patyk u moich stóp, postanowiłem i ja udać, że biorę to za dobrą monetę.

- Chcesz się bawić, Psie? Dobra, niech będzie. Aport!

Zamachnąłem się i wyrzuciłem kij w największy gąszcz. Popędził w ślad za nim. I w tym samym momencie las, jakby zafalował, a ja znajdowałem się, nieco ogłupiały, przed wejściem do wiejskiego sklepiku typu mydło i powidło, a jednak noszącego z dumą korporacyjny szyld z zielonym płazem - Żabka. Obok, wyraźnie zadowolony z siebie i zupełnie niepasujący do otoczenia, stał wilk z patykiem w zębach. Paru chwiejących się na nogach klientów przezornie pierzchało na boki, kurczowo ściskając w dłoniach flaszki. Bydlę chciało wejść za mną do środka, ale mu to dokładnie wybiłem ze łba za pomocą słów i gestów. Jak dla mnie, neofity w sprawach magicznych, wystarczyłyby słowa, chyba że zfiksowałem. A to było jak najbardziej możliwe. Zrobiłem zakupy według listy ogólnej, następnie według listy Oli, Aleksandry, Oleńki, która nie wydawała się krótsza. Ja sam żadnej indywidualnej listy nie miałem. Kupiłem więc na drogę puszkowane Tyskie. Dla Psa nabyłem worek suchej karmy, wpisując to na wspólny rachunek. A co?! Uśmiechałem się złośliwie, wychodząc ze sklepu. Plecak miałem na ramionach, ale wózek…?! Zachęcająco skinąłem na wilka, pokazując mu uprząż.

- Nie chcesz zaprzęgu, to zrób, Psie, tak, żebyśmy od razu pojawili się na skraju obozowiska. Mogą się nieco zdziwić naszym tempem przemieszczania się. Ale nie sądzę, żeby się nad tym rozwodzili.

Pies warknął, pogonił własny ogon i zrzucił kijaszek... na skraju lasu tuż przed naszym obozem. Od razu spostrzegłem, że sytuacja jest napięta i dziwna. Do kajaka wnoszono bezwładnego przydupasa, Zbycha. W zasadzie, tylko po części był bezwładny, bo co chwila wstrząsały nim torsje, a z jego ust wypływała czerwona breja. Początkowo myślałem, że to krew, ale jakoś dziwnie przypominało mi to nieprzetrawione owoce. Weszliśmy z wilkiem w krąg namiotów. Wszyscy byli tak zaaferowani, że nawet nie zareagowali na mojego towarzysza. Przypadła do mnie Oleńka, wtulając mi się piersiami w pierś.

- Zatruł się truskawkami. Czyżby były czymś opryskiwane?

- Nie sądzę. A czy częstowałaś go tymi, które ci podarowałem?

- O to chodzi, że nie. Sama ich próbowałam i częstowałam innych. Są wspaniałe. I jakieś takie, no takie od ciebie. A przecież nikt się nie pochorował oprócz Zbycha.

A te, musiał mi wykraść z namiotu. Może ma na nie uczulenie?

- To raczej uczulenie na kradzież.

Zacząłem powoli brać pod uwagę magię, czy też inne siły tajemne. Owszem, jestem realistą, ale również pragmatykiem i powtarzające się zjawiska niewytłumaczalne, a jednak w pewnym sensie realne, postanowiłem z oporami przyjmować do wiadomości. Widocznie są niewytłumaczalne tylko dla mnie. Z drugiej strony mogę mieć jakieś zwidy, odloty, halucynacje, co wcale by mnie nie uspokajało ze względu na zdrowie psychiczne.

- Uczulenie na kradzież? Co chcesz przez to powiedzieć?

- Ech, nic. Zaczynam chyba rozumieć modus operandi stosowane przez Prządki Księżycowe.

Spojrzała na mnie dziwnie, ale nie przestała się przytulać. Było mi z tym bardzo przyjemnie, niemniej, chciałem poznać więcej faktów.

- A dlaczego wloką go do kajaka?

- Nie jest w stanie sam chodzić. Pogotowie już zawiadomione i karetka będzie czekała na niego we wsi. Trzeba zabrać go tam drogą wodną.

Pomyślałem, że gdybym dłużej zabawił w okolicach sklepu, to ani chybi doczekałbym się tego ambulansu. W pewnym momencie przypomniałem sobie o karmie kupionej dla Psa. Z trudem oderwałem się od piersi Aleksandry, Oli, Oleńki. Wyciągnąłem ze stosu naczyń metalową miskę i obficie sypnąłem tego, co psy muszą żreć, nie lubiąc tego najbardziej. Podstawiłem wilkowi pod nos. Zawarczał i odsunął się. A ja w tej samej chwili spostrzegłem pióro przyklejone do pyska.

I to bynajmniej nie gołębie. To musiała być dorodna kwoka, albo nawet kogut. Pokręciłem tylko głową.

- Kiedy zdążyłeś to upolować złodzieju, morderco drobiu? Wiesz, chodziło mi nawet po głowie, czyby ciebie nie zabrać ze sobą do domu, do wielkiego miasta. Wcale byś tam się zbytnio nie wyróżniał jako wilk. To tylko na wiochach budzisz respekt i strach. Nie takie bestie ludzie prowadzają tam na smyczy. No i właśnie, ty jesteś wolnym wilkiem, a tam zmuszony byłbym założyć ci obrożę, smycz, a nawet kaganiec. Wiesz co to jest kaganiec? Musiałbyś chodzić na wizyty u weterynarza. Na początek szczepionka przeciw wściekliźnie. Uwierz mi, nie chciałbyś tego. W trakcie tej przemowy zauważam, że Pies reaguje dziwnie i spontanicznie. Biega w kółko, zatrzymuje się nagle, skomli. W pewnym momencie opiera łapy o moją pierś. Uginam się pod ciężarem i ląduję na plecach. Pies zachłannie obślinia moją twarz swoim gorącym jęzorem. Otoczenie faluje, a ja znów zanurzony jestem w srebrnej przędzy promieni księżycowych. W przędzy, która unieruchamia i trzyma w pułapce jak pajęcza sieć.

- No jasne. I to oczywiście jest przypadek, że zwolniło się miejsce w kajaku. Wolna wola, kurwa!

Podczas obiadu, panuje ponura cisza. Pies łasi się do każdego, pokazując jaki to on niegroźny i przyjacielski. Siedzę obok Oleńki, Oli, Aleksandry. Przysuwa się do mnie blisko, nieomal opierając się o mój bark. A ja przestaję widzieć cokolwiek wokół. Głównie słyszę. Puls krwi, a nawet dwa pulsy. I ten zapach. Truskawkowe pola na zawsze. Na deser truskawki w śmietanie. Ze względu na sytuację uzgodniono, że jednak nie zostaniemy tu do jutra. Wszyscy zabieramy się za likwidowanie obozowiska i pakowanie sprzętów do łodzi. Nawet Pies pragnie być pomocny i ściąga na kupę jakieś, istotne według niego, klamoty. Nadchodzi moment ustalenia obsady kajaków. Aleksandra dyszy mi w kark truskawkowym aromatem. Najbardziej oszałamiający zapach na świecie.

- Andrzejku, bardzo, baardzoo, aleee to baaardzo byyym chciaała, żeeebyyś poopłynął zeee mną, żeeeebyś...

Rzeczywistość, zwykły świat wokół mnie, zamiera na chwilę. Wszystko i wszyscy zastygają w pół gestu, w pół słowa. A potem polana i las zaczynają pulsować. Niby nic się nie zmienia, pulsowanie jest wewnątrz mnie, ale jestem pewien, że stroboskopowo nakładają się na siebie dwa światy, jeszcze niedokonane. W tej chwili tożsame, ale wiem, skąd wiem, że to jednak dwie różne rzeczywistości. Słyszę dźwięk rozpryskującego się kryształu. I wszystko wraca do normy.

- ...żebyś popłynął ze mną.

Let me take you down

Cause I`m going to Strawberry Fields

Nothing is real

And nothing to get hung about

Strawberry Fildsforever


A jak ja bym chciał? Właściwie nic innego się nie liczy. Zapominam o Psie. To nawet nie jest zdrada, to oszołomienie narkotykiem. Paplę więc jak najęty.

- Olu, Oleńko, niczego innego nie pragnę. I tak, cieszę się bardzo, bardzo, ale to bardzo.

Kątem oka zauważam, że wilk ze smutkiem opuszcza łeb. Przecież i tak nie wiem, czy dostałbym zgodę na zabranie go ze sobą. A poza tym, od czasu kiedy mój owczarek zginął pod kołami ciężarówki, postanowiłem, że więcej już żadnego psa nie adoptuję pod swój dach. To było zbyt bolesne przeżycie.

Ostatnie przygotowania do spuszczenia łodzi na wodę. Wilk biega niespokojnie po plaży.

Na kajak z jedną obsadą, czyli krępym balastem, ładujemy część sprzętu obozowego. Łódź będzie nieźle wytrymowana.

Pies zaniepokojony, co chwila szarpie mnie za nogawkę. Podnosi patyk i upuszcza mi go do stóp. Owszem, czuję żal, że będę musiał go pozostawić, ale taki jakiś stłumiony. W końcu dopiero co poznałem przybłędę. W dodatku to jakiś kundel. Ni to pies, ni to wilk.

Ola, Oleńka, Aleksandra.

Coś uwięzionego we wnętrzu jednak krzyczy do mnie, próbuje, wyswobodzić się na powierzchnię.

Zapominam.

Spychając kajak na wodę, umiejscawiam się za Olą, Oleńką, Aleksandrą. Odpływamy i brzeg też odpływa.

Pies biega po plaży jak oszalały. Próbuje wskakiwać do wody i płynąć, ale coś go zatrzymuje. Myślę sobie głupio, że magiczne stworzenia nie mogą przekroczyć bieżącej wody, a jezioro jest przepływowe.

- Dlaczego pomyślało mi się, magiczne?

W pewnym momencie w niebo wzbiera, z początku urywany, skowyt. A potem jest już tylko żałosne, wilcze wycie.

Przez chwilę zamiast słońca widzę baloniasty srebrny księżyc opleciony przędzą promieni.

Przypominam sobie.

Na wpół stoję, a łzy ciurkiem płyną mi po policzkach. Żegna mnie wilczy zew. Zrozumiałem nagle, że decyzję o części duszy przeznaczonej na nici dla Prządek, podjąłem dopiero teraz. Pragnę przy tym wierzyć, że nie miałem wyboru. Nie chcę odwracać się w kierunku Oleńki w takim stanie. W końcu łzy obsychają, oprócz jednej. Tę scałowuje mi Aleksandra, Ola, Oleńka.

Płyniemy.


*

Lśniące czerwonym złotem włoski na karku Oli, Oleńki, Aleksandry. Pochyla się nad wiosłami. Wokół słoneczne refleksy na przecinanym dziobem kajaka jeziorze. Ja pochylam się i całuję ją w szyję.


*


Mam cholerne wrażenie Déjà vu.


KONIEC

Ale czy na pewno?


  Contents of volume
Comments (9)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
W tym opowiadaniu jest kilka prawd.
Najbardziej prawdziwy jest Pies.
Faktycznie go spotkałem.
W nocy na wyspie lub półwyspie.
Faktycznie podkochiwałem się w rudej.
Faktycznie byłem na tym spływie kajakowym.
Psa spotkałem w nocy.
Pies zakochał się we mnie.
Ja byłem zakochany w Aleksandrii.
Pies wył z rozpaczy, kiedy odpływałem.
To niesamowite.

W tym tekście najważniejszy jest Pies.
Lubię rude, wręcz kocham.
Jednak Aleksandria nie jest jedyną Rudą w moim życiu.

Mam kilka rudych wierszy.
avatar
Po czym poznać że pies jest zakochany? Że wyje? Może też wyć ze szczęścia, bo ktoś opuszcza wyspę.
avatar
Kochał mnie. Zakochał się we mnie naprawdę.
Masz psa, arcydzieło?
Może posiadasz rude kochanki?
Są niesamowite!
Byle nie farbowane.
Można się we mnie zakochać.
Nie, dlatego że ładnie piszę.
Pieprzę ładne pisanie!!!!
Lubię czytać, choćby Twojego ślimaka, arcydzieło.
avatar
Ślimaka? Ale nie jesteś gejem?
avatar
Jestem sto procent hetero!
Ale lubię walczących o swoje prawa innych z natury.
Nie lubię tylko PRZYDUPASA zBYCHA.
avatar
Nie przekonałeś mnie. Wszyscy tak mówią.
avatar
Może i mówią.
Ale ja uwielbiam kobiety.
Są takie inne.
I dopasowane, kiedy się je dopasuje.
Wspominałem, że kręcą mnie rude?
Wstawiam wiersz dla pewnej Rudej.

Niesamowita kocica.
Kot w butach.
avatar
Najpierw jej zajrzyj pod spódnicę, zanim zaczniesz uwielbiać.
avatar
Arcydzieło, czy ty mnie podrywasz?
Chyba nie na robaka?
Wolałbym ujrzeć pod twoją spódnicą motylka.
© 2010-2016 by Creative Media