Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2022-06-14 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 842 |
Jestem rezolutną małą Rozalią. Mam siedem lat i brata Ignaca. Wcale nie lubię tego imienia. Jest takie… kanciaste. No już dobrze. Dosyć nagadałam o bracie. Teraz powiem o bułce. Tylko nie o całej, bo już połowę zjadłam z apetytem, który jest niewidoczny ale sobie wyobrażam , że siedzi na poważnie obok mnie. A w środku bułki leży gryziony ser. Bardzo lubię te żółte plastry. Jakbym płaskie słoneczka wcinała. Najbardziej uwielbiam jeść dziury. Są bardzo smaczne i wygodne. Nie trzeba gryźć i nie owijają się wokół zębów.
Za chwilę powinni przyjść rodzice. Oni się tak fajnie kłócą. Chyba na wesoło. Słyszałam kiedyś jak babcia mówiła do sąsiadki, że tak muszą, bo są przez to szczęśliwsi. Z moim bratem też się umiem kłócić, ale akurat wyszedł. Przez jedenaście piłek będzie kopany. Ogólnie jest wesołym bratem. Nie mogę narzekać. Ale teraz siedzę sama. Przecież z bułką kłócić się nie będę, bo jest na pół zjedzona. Gdyby była cała, to może by ze mną pogadała.
Chyba się psuje pogoda na wewnątrz. No tak. Zgadłam. Szyby uderzają o krople deszczu a dach siedzi zmoknięty pod gołębiem. Ogólnie fajny jest świat. Lubię patrzeć jak białe jajko zesuwa ze siebie kurę. Nie mamy dużo, bo resztę zjadł lis. Płot umie przez niego przejść. A był tyle razy naprawiany. Jak mój dziadek. Za dużo skrzypi, gdy chodzi. Nawet gdy się naoliwi. Babcię tym bardzo denerwuje. Fajka też ma z nim problem, bo jest ciągle do niej doczepiony. Mało kiedy może sobie na spokojnie z cybuchem pofiglować, w komnacie szuflady otulonej stołem.
No nie! Nie czytajcie na głos tego opowiadania, gdzie jestem główną bohaterką. Zagłuszacie odgłosy, które dobiegają do mnie i łaszą się do moich odstających uszów. Drą się do ślimaka, że chyba rodzice wrócili. To prawda. Właśnie słyszę jak przekręcają drzwi w kluczu. Za chwilę podłoga przesunie się pod ich butami. Teraz siedzę cicho i słucham co nie mówią.
– Kochanie! Zdejm Rozalkę z bułki. Ona się w końcu przemieni w pieczywo.
– Ależ kochanie! Za chwilę. Właśnie kapcie zakładają moje stopy.
Kurczę niedopieczone. Nawet mnie nie słyszą. A przecież siedzę i nic nie mówię. Tylko głośno myślę. Ale tego nie słychać. Jak bardzo mam być cicho, żeby mnie usłyszeli? Już bardziej nie mogę. Stanę przed nimi. To może mnie nie zauważą. Nie ma dobrego, co by na złe nie wyszło. Nawet przysłowia znam. No cóż. Jak sobie wspomnę czasy dzieciństwa. Kiedy byłam stara i zmarszczona życiem, jak może morze falami. Słyszę rodziców:
– Rozalko. Nie odzywaj się. Chcemy cię usłyszeć.
– Jednak się odezwę, bo chcę mieć chwilę spokoju. Nie dokończyłam dziury w serze.
– Rozalko! To twój tatuś tak głośno nic nie mówi. Słyszysz?
– Proszę cię tatusiu. Nie krzycz tak. Drzwi uciekają przez apetyt. A na zewnątrz gorący śnieg.
– Kochanie! To ja, twoja żona. Tykanie bimba zegarem.
– Czy musisz tak głośno być cicho? A może by ciebie ziemniaczki obrały? Głód nami przymiera.
– Mamo, tato! Bo będę milczeć na całego. Aż ogłuchniecie. Chwili spokoju mieć nie mogę.
– To ja Ignacy. Głośno myślę. Przyszedłem.
Ojeju. Mój brat się nawinął jak łyżeczka na makaron. Powiem mu, żeby wszystkie domy pozamykał w oknie, bo zimno, że aż gorąco. Rodzice nie mają tego gdzieś. Kłócą się na całego. Cisza jak maki polem zasiane. Ten nasz świat jest trochę dziwny. Gdy fajka przyjdzie z dziadkiem i druty co robią na babci sweter, to dopiero będzie mało zamieszania. A niech to. Dziura złamała mój ząb. Co oni do tego sera kładą. Takie jakieś wybrakowane. No nic. Brat człapie tyłem. On tak zawsze. Żeby wiedział od czego odchodzi, by się nie potknąć. Krzesło pod nim siada, aż skrzypi jak dziadek. Mówi, że piłka go kopała i trafił w szybę. Tak zawsze wymyśla. Nie wiem, czy prawdę mówi że kłamię czy kłamię mówiąc że mówi prawdę trochę kłamiąc lub nie.
Znowu jesteśmy bardzo cicho głośno hałasując w myślach. A zatem ty człowieku co nas czytasz, nie będziesz wiedział o czym śpiewamy, bo jesteś nie z tego świata. A w ogóle, po co czytasz te bzdury? Jesteśmy zwykłą rodziną. Miłujemy się do upadłego. Ojej. Z rodziców wyszedł pokój. Są bardzo spokojni. Coś ich niepokoi. Nawet włosy czeszą mamowy grzebień. A cygaro zaciąga się ojcem.
– Kochanie! Skarbie ty nie moje. Zgaś wreszcie to światło, żeby było jasno!
– Żarówka jest przepalona. Ciągle świeci.
– To ja już nie wiem co wiem o tym co nie wiem że wiem.
– Nie przejmuj się kochanie. Ze mną jest to samo, ale czytane od końca.
– Czyli będziemy istnieć po ciemku. Ignacy! Co tak siedzisz na stojąco? Wymyśl coś.
– Ależ mamo. Właśnie myślę o tym co wymyślić, jeżeli nie wymyślę tego, co chciałbym wymyślić dodatkowo, myśląc zupełnie inaczej niż na początku chciałem nie myśleć.
– Aha. Nie rozumiem.
– Nie mam pomysłu. Przykład może zaświecić babcią i dziadkiem!
– Mówię wam. Dziury to pychotka. Ale wokół musi być ser, żeby się nie rozlazły w nieskończoność.
– Słyszeliście wzrokiem?
– Oczywiście. Widzę uszami.
– Mysz zmiażdżyła myszołapkę.
– Kto ocuci?
– Myszołapkę?
– Nie! Tego człowieka, co doczytał te głupoty do końca. Brodą sobie pluje, że nie zmarnował czasu.
– Ale zegar w kukułce zdechł.
– Fuj! Ale pachnie!
– Kto otworzy dom w oknie?
– Podlejcie wreszcie wazon kwiatami, bo stolik zwiędnie!