Author | |
Genre | poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2022-08-08 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 529 |
`Z niepodzielności powietrza
jeszcze nikt się nie wymigał.`
Kazimierz Biculewicz `Dezyderata druga`
zdecydowanie przesadziłem. było mnie za dużo naraz.
wolny od norm, oswobodzony z reguł, zacząłem wyrastać
w głębokich i szarych od betonu,
nieprzyjaznych miejscach. osiedlałem się, gdzie
mnie nie posiano, zaludniałem (jednoosobowo!)
parki, piwnice, pokrywałem skwery.
wyrodził się caluchny świat lęglin, niewprawnych
studentów kalkomanii (wbrew pozorom - to
dosyć trudna sztuka, tak odwzorowywać się
na piachu, gałęziach, odbijać na sypkich głazach).
z trudnym do zniesienia zgrzytem (aż w uszach
zaskwierczały nadpalone bębenki!)
otworzyły się drzwi ze zbrojonego papieru.
i, jakby miała miejsce wewnętrzna amnestia,
uwolnieni, po latach biedowania w karcerach wyszli,
wybiegli, wykuśtykali na światło dzienne.
zgroza, aż nie szło patrzeć, serce bolało od ich widoku:
wynędzniali, jakby od maleńkości byli karmieni
jedynie sucharami i grubym styropianem,
zakutani w smolne, aż wyrywające się spod skór
tatuaże (wężyki, kłębiąca się wełna, liny-dusiciele,
posplatane robalizny, kożuch z kosmatych
jaszczurek, filc, coś bitumicznego).
wyniszczeni ale w złocie, porowaci, lecz odnosiło się
wrażenie, że każda ich blizna jest efektem nacięcia
nożem o ostrzu ze szlachetnego kamienia,
wżery powstały przez skropienie ciał wodą królewską.
i rzucali się w chmury, by objąć, przytulić się jak do
misiów. napychali puste żołądki jadowitym błękitem.
od blasku topniały ich oczy i języki, łuszczyły się
wykłute obrazki. na ziemię spadała, poskręcana
niczym spalony przez jesień liść, skóra.
reszta z ich ciał wsypuje się dalej i głębiej,
w słońca, w kosmosy.
tworzą nowe przestrzenie, zgrywają wszechrzecz
na dyskietki, zapisują piórami na pendrivach
inne wymiary.
lecą sprane i zszarzałe kwadraty Malewicza,
role niemożliwe do zagrania przez Malkovicha.
ości rozorujące przełyk Makłowicza,
ten koślawy poblask, ten niedokładny rym.
powiększam się w tym, tak bardzo osobnieję
(dziwowisko, bal maskowy w próchnie)
dziki lokator zamczysk, gdzie, stwierdzam
z przykrością, nie straszy,
badacz przeprawiający się wpław
przez strużynę lepkiej cieczy, o której wolę
niczego więcej nie mówić.
ratings: perfect / excellent