Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2012-03-01 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2941 |
Dzień był ciepły, lecz nie upalny. Niebo pokryte było chmurami, za którymi raz po raz chowało się słońce. Zwyczajny dzień w Krakowie. Ludzie chodzili w tę i we w tę. Często się uśmiechali, co już podnosiło na duchu Elizę. Lubiła takie osoby, które potrafią się tak cieszyć z byle czego. Wiele było też par w każdym wieku, trzymających się za ręce. Niektórzy nawet chyba ją kojarzyli, gdyż uśmiechali się do niej. A ona nie potrafiła przestać sama się uśmiechać. To był taki podniosły na duchu stan.
Mimo, że godzina wciąż była straszliwa (trochę przed siódmą rano, niektórych zdecydowanie potrafi to demotywować), Eliza była pełna energii. Słuchawki na uszach grały jej ulubioną muzykę, ale nie za głośno, lekki plecak na ramieniu był praktycznie niewyczuwalny. Luźny, czerwcowy poranek. Jeszcze trzy tygodnie szkoły i znowu dwa miesiące spędzone z Roksem, Iridią, Lasanwarem, Carthanem i całą resztą tej niesamowicie barwnej zgrai. Aż nie mogła się doczekać.
Byli popularni, nie da się zaprzeczyć. Po czymś takim - musieli być. Mimo to, Rox był tym, który miał najwięcej zasług. Trudno się temu dziwić, w końcu to on ich wszystkich uratował przed demoniczną armią. A teraz minęło pół roku i nagle wszystko przygasło. Ludzie nie rzucali się do niego, oczekując niewiadomo czego, znudził im się. Jedyny prawdziwy heros tego świata nie zrobił do tej pory nic więcej, zero spektakularnych akcji. Jak tu podziwiać kogoś takiego? Jednorazowego? Wrócono więc do zapatrywania się w wydziwianie i plotkowanie świata show-biznesu.
Roksowi wbrew pozorom bardzo to odpowiadało. Nie lubił być postrzegany jako celebryta, a takim chcieli go zrobić. Zapraszali do programów, audycji radiowych, wywiadów… Wszystkim odmówił, co do jednego. Właściwie, to jego przyjaciele trochę się temu dziwili. Mógł wtedy natrzepać kasy jak lodu - nie zrobił tego. Oznaczałoby to całkowitą zmianę swego spokojnego życia. Gdzieś miał pieniądze zdobyte za taką cenę. Zresztą, jeśli naprawdę by ich potrzebował, poprosiłby Amvidę, Helmerela, nawet Melanis bądź Urga. Żadne z nich nie odmówiłoby mu wynagrodzenia w złocie.
Lasanwar większość czasu spędzał w Delluin, jednakże był w stanie przenosić się między wymiarami jak Wybrany, więc nierzadko Rox znajdował go w swoim ogródku. Gdy jego rodzina po raz pierwszy zobaczyła smoka - nowego jej członka, jakby na to nie patrzeć - początkowo spanikowała. Nie przekonywały ich nawet słowa samego Lasanwara, który obiecał, że nic im nie zrobi. Aż w końcu kilkuletnia siostrzenica Roksa po prostu wszystkich zignorowała, pobiegła do złotego gada i, jak gdyby nigdy nic, objęła jego niemały przecież pysk. Nawet nie drgnął. Teraz, jako że rodzina Roksa nie miała pupila, smok stał się ich maskotką. Gdy tylko się pojawiał, ktoś zawsze znajdował jakiś kawał mięsa (aczkolwiek Las zawsze mówił, że nie muszą go karmić, bo poluje) i zawsze dotrzymywał mu towarzystwa. Zdążyli go wypytać chyba o wszystko. Rox stwierdził żartobliwie, że jego rodzina chyba zna smoka lepiej, niż on sam.
Jemu zadawali nie mniej pytań o to, jak jest na drugiej stronie. Uwierzyli mu właściwie od razu, przecież w końcu widzieli, co się działo i co potrafił. Wydawało się nawet, że to zaakceptowali.
Była też druga strona medalu. W chwili, gdy Rox i Eliza zniknęli wraz z Carthanem i Iridią przed oczami wielu osób (sprawa oczywiście została oznaczona jako ściśle tajne), stworzona została niewielka grupa uzdolnionych ludzi, którzy mieli to wyjaśnić. Gdy wrócił po niespełna sześciu miesiącach, rzucili się na niego. Rozpytywali o wszystko, a on opowiadał mało co, wymijająco. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby w ten sposób byli w stanie kiedykolwiek choćby podjąć próbę opanowania Delluin, a był pewien, że prędzej czy później znajdą jakiś sposób, żeby stworzyć portal. W końcu ustąpili, ale jeden z nich - Dariusz Kozak - był wyjątkowo uparty i usiłował wyciągnąć coś z niego wszelkimi sposobami, mniej lub bardziej dozwolonymi przez prawo Rzeczpospolitej. Przekonywał więc, prosił, tłumaczył, błagał, usiłował nawet przekupić. Nigdy nie zniżył się jednak do jakiejkolwiek formy szantażu, groźby bądź fizycznego ataku na niego lub kogokolwiek mu znanego. Rox uznał go więc za natrętnego, ale jednak nie takiego znowu złego gościa.
Eliza myślała o wszystkim i o niczym, idąc spokojnie. Doszła do skrzyżowania. Wpatrując się w zielonego, spacerującego ludzika, weszła na jezdnię.
Rozległy się spanikowane okrzyki, które doszły do niej nawet przez słuchawki. Światło nagle się zmieniło z zielonego na czerwone. Nie miało szans zrobić tego tak gwałtownie, a ona z pewnością się nie pomyliła. Gdy jednak po swojej prawej dostrzegła światła białej furgonetki, która zmierzała w jej stronę z wciskanym z całej siły klaksonem, nawet nie zdołała się zastanowić, czy ktoś zorganizował na nią zamach.
Zwyczajny dzień w Krakowie.
Rox wbiegł na korytarz. Był tak niesamowicie blady, że miało się wrażenie, iż jest przezroczysty. Wyglądał jak duch. Dostrzegł rodziców Elizy, stojących przed salą operacyjną. Jej matka ukrywała twarz w dłoniach, a jej mąż obejmował ją i usiłował jakoś pocieszyć, ale widać było, że sam jest w nie lepszym stanie. Chłopak pobiegł sprintem w ich stronę. Za nim pojawił się Dariusz Kozak. Trzydziestojednoletni mężczyzna zaproponował mu podwózkę, chociaż ten urwał się ze szkoły, gdy tylko się o dowiedział o wypadku. Co prawda, Rox początkowo miał pewne obiekcje co do jego propozycji, ale ten obiecał mu, że nie będzie go męczył głupimi pytaniami w takiej chwili i faktycznie, dotrzymał słowa.
- Co z nią? - zapytał Rox. Ojciec Elizy uniósł wzrok, patrząc na niego zapuchniętymi oczami. Chłopak miał rację, że on i jego rodzina zostaną posądzeni o zniknięcie Elizy, ale gdy wrócili i wszystko się wyjaśniło, ich stosunek do niego zmienił się diametralnie.
- Nie wiemy - odpowiedział mężczyzna. - Siedzimy tu od rana.
- Rany boskie… - mruknął Kozak. Rox usiadł na jakimś krzesełku, a ten obok niego. - Co się stało?
- Kierowca jakiejś furgonetki w nią wjechał.
Rox poczuł, jak samoistnie zacisnął dłonie w pięści.
- Pijany?
- Nie. To była jej wina, tak też mówią świadkowie. Po prostu weszła na czerwonym świetle na jezdnię. Gość usiłował jej pomóc, ale nie bardzo miał, jak. On zadzwonił po karetkę i przy niej czatował. Rozmawialiśmy z nim, jest kompletnie załamany.
Czyli to Eliza? Przecież ona nigdy nie zaryzykowałaby czegoś tak głupiego, jak przechodzenie na czerwonym świetle przez jezdnię. Nie zdarzyło się, żeby nie zatrzymała Roksa, gdy on chciał to zrobić, chociaż nic nie jechało. Nie, Eliza za nic by tego nie zrobiła.
Czyli ktoś chciał ją zabić. Po prostu w jakiś sposób sprawił, że widziała zielone światło i weszła na jezdnię.
Szlag, szlag, szlag…
Znajdę drania i powieszę go na jego własnych jelitach!
Rox miał ochotę warczeć.
Drzwi do sali operacyjnej otworzyły się. Cała czwórka stanęła błyskawicznie jak na baczność.
- To prawdziwy cud, że jeszcze żyje - powiedział lekarz. - Jej stan jest bardzo ciężki, pogruchotane nogi, pęknięta miednica, żebra…
- Ale żyje! - powiedziała matka dziewczyny z nadzieją w głosie. Lekarz westchnął.
- Żyje, ale nie będę państwa okłamywał, jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że z tego wyjdzie. A nawet jeśli… Niestety, został przerwany rdzeń kręgowy. Do końca życia będzie sparaliżowana od pasa w dół.
Zaległa całkowita cisza. W końcu matka Elizy na powrót usiadła ciężko na stołku.
- Wyjdzie z tego - powiedział Rox poważnym tonem. - Jestem tego pewien.
- Cóż, czas pokaże. Na razie będziemy ją utrzymywali w stanie śpiączki farmakologicznej. Proszę mi uwierzyć, to najlepsze wyjście. Cierpienie by ją wykończyło.
- Przechodziłem to samo, doktorze. - Rox westchnął ciężko. - Dziękujemy. Proszę o nią dbać.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytał go Kozak. Rox kierował się w stronę wyjścia. Popatrzył tylko na niego przez ramię, a potem rozpłynął się w powietrzu.
Carthan momentalnie dostrzegł przyjaciela. Przeraził go jego widok. Rox wyglądał tragicznie, a furia w jego oczach zdecydowanie nie była najprzyjemniejszym, co można było spostrzec.
- Rox, co się stało?! - wykrzyknął.
Rox się rozglądnął. Taurdil. Nie widać było ani elfów, ani smoków. Popatrzył na Carthana i wyjaśnił mu wszystko. Wojownik stanął jak wryty, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu spuścił bezradnie wzrok i ramiona.
- Co masz zamiar teraz zrobić? - zapytał cicho.
- Znajdę tego, który jej to zrobił - odparł Rox z wymuszonym spokojem w głosie. - A przedtem znajdę drużynę, tak niewiarygodnie silną, że będą bać się nas wszyscy, rozpętamy piekło, staniemy się Nemezis, Omegą, pieprzonym końcem. Będą żałować tego, że stali się tym, kim się stali. Ale niezbyt długo. Nie pozwolę im. - Rox przymknął oczy. Potem zerknął na Carthana. - Składam ci propozycję. Wchodzisz?
- Ja… Dziękuję, Rox, ale nie mogę. Przyjmuję rozkazy od trzech dowódców jednocześnie, po prostu nie jestem w stanie dodać czwartego. Ale pamiętaj, że pomogę ci, jeśli tylko będziesz tego potrzebował.
Rox skinął głową.
- Teraz wybacz mi, przyjacielu - rzekł cicho. - Muszę ochłonąć.
Nie można było powiedzieć, że był zadowolony… Ale za to był szczęśliwy.
Z lekkim grymasem na twarzy Dragon wszedł do kolejnego sklepu. Może tym razem jego dziewczyna nie będzie oglądała godzinami jakichś ubrań, tylko się pospieszy i wyjdą… W końcu wiele sklepów do obejścia im już nie zostało. Trudno się dziwić, siedzą tutaj od rana. Jeszcze trochę i chłopak będzie miał dość oglądania wraz z nią wszelakich ubrań, twierdzenia: `Tak, ładnie w nich wyglądasz, nie, nie pogrubiają cię, tak, jesteś piękna`. I tak w końcu je odkładała na półkę i szukała dalej. Może Dragon nie uważałby, że to tak niesamowicie bezcelowe, jeśli przynajmniej coś by kupiła. Westchnął dyskretnie, prawie niedostrzegalnie. Miłość wymaga poświęceń, nie?
- Pozwolisz, że pooglądam koszulki? - zapytał z lekkim uśmiechem swojej lepszej połówki. Dziewczyna zachichotała.
- Jasne. Tylko się nie oddalaj.
- Tu za rogiem jest fajny sklepik, jak skończysz to mnie stamtąd wyciągnij. - Dragon wyszczerzył się. Obserwował chwilę, jak jego kochana Julia odchodzi i obserwuje przez chwilę jakąś suknię. I tak jej nie kupi, pomyślał chłopak, kierując się do sklepu, o którym przed chwilą opowiadał.
Po półgodzinie zaczął się niepokoić. Rozumiał, że dziewczyna mogła tam chwilę siedzieć, ale wtedy kazałaby mu ocenić jej kreacje. Z pewnością by po niego przyszła.
Pożegnał więc przyjaznego sprzedawcę koszulek, który nawet chciał mu dać zniżkę na jedną z motywem jego ulubionego zespołu, a potem poszedł poszukać Julii.
Wszedł spokojnie do sklepu, w którym ją zostawił. Nie było jej tam. Przecież mówił jej, żeby po niego przyszła. Z pewnością by go nie zostawiła. Cóż, pewnie po prostu poszła trochę dalej i tyle. Przeszedł więc do kolejnego sklepu, potem kolejnego i kolejnego. Nigdzie jej nie było. Zaskoczony, zadzwonił do niej na komórkę.
Wybrany abonent jest niedostępny.
…że co? Ponowił próbę, lecz skutek się nie zmienił.
Wrócił się do sklepu, w którym się z nią żegnał. Podszedł do sprzedawcy.
- Przepraszam… - zagaił. - Nie widział pan może, w którym kierunku poszła dziewczyna, z którą tutaj przyszedłem? Rozmawialiśmy przed wejściem, potem oglądała pańskie ubrania…
- Nie przypominam sobie, by była tutaj jakaś dziewczyna - odpowiedział mężczyzna zdziwionym tonem. - Owszem, pana widziałem, postał pan chwilę i sobie poszedł, ale był pan sam.
- Przecież byłem tu wraz ze swoją dziewczyną! - wykrzyknął spanikowany Dragon. - Trochę niższa ode mnie, długie, kasztanowe włosy, brązowe oczy, zielona torebka.
- Nikogo takiego tutaj nie było.
Dragon zbladł. Mężczyzna wyglądał na całkiem szczerego. Nie wrabiał go. Coś jednak się tutaj działo. Chyba, że faktycznie odbija mu już szajba i łaził po sklepie sam, gadając ze swoją wymyśloną ukochaną. Może od lat siedzi w psychiatryku z kaftanem na sobie, a całe swoje życie sobie wymyślił? W końcu ludzki umysł jest do tego zdolny.
Jeśli tak, to i tak się o tym nie przekonasz, idioto, pomyślał. Julia zaginęła. Być może ktoś ją porwał, chce jej zrobić krzywdę, zrobił coś temu gościowi, że nic nie pamięta. Może uciekła i prosiła sprzedawcę, żeby powiedział coś takiego. Nie, nie zrobiłaby tego. Naprawdę się kochali, zachował się nawet jak paranoiczny kretyn i kilka razy ją śledził. Nie było nawet śladu, żeby mogło być inaczej. Nie, coś się tutaj dzieje i trzeba się błyskawicznie zorientować, co.
Dragon, lat osiemnaście, zielonooki, wysoki gość z czarnymi, krótkimi włosami żwawym krokiem wyszedł ze sklepu. Co powinien zrobić? Z pewnością zawiadomić rodziców dziewczyny. Jakoś wątpił, żeby policja w tej chwili mu pomogła. Ale na początek powinien się rozejrzeć po okolicy, może znajdzie chociaż ślad. I to migiem.
Rox szedł ulicami miasta, patrząc prosto przed siebie z groźnym wzrokiem i trzymając ręce w kieszeniach. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł niczego podejrzanego. Za to na pobliskiej ławce dostrzegł spory plik kartek. Usiadł i wziął jedną. Widać było zdjęcie ładnej dziewczyny, a także nagłówek `ZAGINĘŁA`. Mimowolnie spróbował przypomnieć sobie, czy aby jej nie widział, ale i tak był pewien, że jego kiepska pamięć do twarzy tutaj nie pomoże.
- Widziałeś ją?! - Jakiś chłopak w jego wieku podszedł do niego z nadzieją w oczach.
- Niestety - odpowiedział Rox. Chłopak najwidoczniej rozwieszał ogłoszenie. Teraz znów się zasmucił. Usiadł obok niego na ławce, sam podniósł jedną z kartek i zaczął się w nią wpatrywać.
- Trzy dni temu po prostu wyparowała. Wszyscy, którzy ją widzieli nagle twierdzą, że jej tam nie było. - Zmiął kartkę i rzucił nią o chodnik. - Kuźwa, gdybym tylko jej dopilnował! Poszedłem sobie w swoją stronę, wróciłem, a jej nie ma. Szlag by to!
- Nie mogłeś tego wiedzieć. To jest w tym wszystkim najgłupsze - mruknął Rox. - Wszystko opiera się na tym, że nie jesteśmy wszystkowiedzący. Inaczej co złego mogłoby nas spotkać? A tak jesteśmy tylko głupimi, małymi mrówkami siedzącymi w gigantycznych trybach losu. Pytanie tylko, czy jesteś tym wrednym gatunkiem, który by te trybiki popsuł, gdyby mu nie pasowały?
Zdziwiony chłopak popatrzył na Roksa.
- Co masz na myśli? - zapytał. Rox popatrzył na niego.
- To było porwanie. Tego akurat jestem pewien. W ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin porwana osoba jest nie do namierzenia. Ten czas już minął. - Wstał. - Znajdę ją wraz z tobą.
Chłopak prychnął.
- A kimże to jesteś, żeby mówić coś takiego? - Wstał i popatrzył groźnie w oczy Roksa. - Mógłbym cię teraz walnąć w ryj za to, że zabierasz mi nadzieję, a potem ją dajesz.
- Jestem Rox. I jedyne, co ci daję, to suche fakty. - Wyciągnął rękę do oniemiałego chłopaka. Z pewnością znał ten pseudonim. - To jak będzie? Chcesz uratować swoją dziewczynę, czy nie? Jak mam ci mówić?
- Jestem Dragon - odpowiedział i uścisnął zdecydowanie jego dłoń.
- A teraz pokaż mi, gdzie ostatni raz ją widziałeś.
Dragon więc poszedł wraz ze swoim towarzyszem do centrum handlowego, gdzie ostatni raz widział Julię.
Rox wszedł do wskazanego przez chłopaka sklepu i rozejrzał się. Jest kamera. Obejmowała swoim polem widzenia cały sklep. Zapytał jeszcze Dragona, czy to ten sprzedawca, a chłopak potwierdził. Rox więc zabrał się do pracy na poważnie. Podszedł do mężczyzny stojącego przed kasą.
- Dzień dobry, czy pamięta pan tego chłopaka? Był tu kilka dni temu z dziewczyną - zagaił.
- Już tłumaczyłem, że nie było z nim żadnej dziewczyny!
On jednak był. Ingerencja magiczna. Kimkolwiek są, któryś jest Wybranym. Tylko oni na tym świecie potrafią używać magii.
- Czy moglibyśmy więc zerknąć na taśmy z tamtego dnia? Panu to nie zaszkodzi, a my damy wtedy spokój.
Zastanawiał się przez krótką chwilę. Potem zawołał kogoś z zaplecza i zaprosił ich do środka. Zadowolony, Rox skinął dłonią na Dragona. Chłopak przekazał sprzedawcy datę i godzinę, a on nastawił sprzęt. Po chwili ukazał się obraz. Mężczyzna wytrzeszczył oczy, Dragon odetchnął z ulgą. Jednak mu nie odbiło.
- Ale... Jej tu naprawdę nie było!
Rox uspokoił go dłonią. Coś się działo. Krótko po wyjściu chłopaka Julia osunęła się bezwładnie na podłogę. Pojawił się jakiś ubrany w czarne ciuchy jegomość, który machnął ręką w stronę sprzedawcy, wziął dziewczynę i wyszedł z nią na rękach.
- I co, nikt ich nie widział?! - obruszył się Dragon. - Gość spaceruje przez centrum handlowe z nieprzytomną dziewczyną na rękach!
- Aura - wyjaśnił Rox. - Nikt ich nie widział. Być może nawet ty patrzyłeś w ich stronę. Pana - zwrócił się do sprzedawcy - musiał zlikwidować w inny sposób. Widział ją pan i zapamiętał. Wykasował panu jej wspomnienie.
- To... Jest możliwe? - zapytał cicho mężczyzna. - To magia... I w ogóle...
- Ocaliłem świat przed demonami. Wiem, do czego zdolni są magowie i tak, to jest możliwe. - Rox klepnął Dragona w ramię. - Chodź, musimy dorwać się do nagrań z wejść do budynku.
To było dla Roksa zastanawiające. Wpierw Eliza. Ktoś rzucił na nią urok, przez co nieszczęsna miała wypadek. Teraz znowu ta dziewczyna. Elizę jeszcze można zrozumieć. Wybrana. Ukochana najsilniejszego człowieka obu światów. Złamali jego morale, mogli go wtedy zaatakować, a on prawdopodobnie nie zdołałby nawet ręką ruszyć. Ale nie, nie wygląda to tak, jakby mieli zamiar go zabić.
Dlaczego więc Julia i Dragon? Ze względu na kogo ją porwali? Dlaczego to zrobili? W końcu - kto? Jeśli to ten sam gość, co w przypadku Elizy, to trzeba być ostrożnym. Nawet Alhild miał trudności z przebiciem się do umysłu Wybranego, a i tak bez problemu dało się go wyczuć. Więc albo jest to zupełnie inna, nieznana mu magia, albo ten gość jest od ówczesnego króla silniejszy. Obie wersje są złe.
Chyba że to nie ta sama osoba. Ten tutaj może współpracować z porywaczami. Możliwości było wiele - handel żywym towarem, okup, harem, zwykły gwałt, może zemsta albo zazdrość - ale Rox z pewnością nie miał zamiaru mówić o tym zrozpaczonemu Dragonowi. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym większe miał wrażenie, że jednak popełnił błąd. Minęły ponad trzy doby. Dziewczyna mogła być choćby i w Australii. A tymczasem obiecał jej chłopakowi, że ją znajdzie. To chyba nie było zbyt mądre posunięcie. `Pomogę ci szukać`, okej. `Jeśli istnieje szansa`, w porządku. Ale nie `Z pewnością`.
Pospieszyłeś się, Rox. I co powiesz chłopakowi? `Sorki, nie wyszło, a ja tylko dawałem ci nadzieję. Bo nie mogłem patrzeć na twoją załamaną minę.` Bosko, po prostu bosko.
Zresztą, może być jeszcze gorzej. Jeśli ten gość był Wybranym, równie dobrze mógł zniknąć ze środka supermarketu. To by też jednocześnie tłumaczyło, czemu nikt ich nie widział. Nie musiał być to urok.
Ale nie, po oględzinach nagrań z monitoringu z zewnętrznych kamer widać było wyraźnie, jak odziany w czerń mężczyzna wrzuca nieprzytomną (oby nie martwą) dziewczynę do samochodu, po czym odjeżdża.
- Policja widziała te nagrania? - zapytał Rox. Przecież jej szukają, musieli widzieć, dowiedzieliby się, co to za numery i…
- Policji tutaj w ogóle nie było - odpowiedział strażnik. - Jeśli mówili, że jej szukają, to w tej chwili odwalają taką fuszerkę, że aż żal dupsko ściska.
- Genialnie. - Rox wyciągnął z kieszeni niewielki notes i długopis. Zawsze nosił to przy sobie, nieraz przydawały mu się krótkie notatki. Zapisał numer rejestracyjny. - Nie wiem, kto wziął tę sprawę, ale oficjalnie nazywam go kretynem. - Zerknął na Dragona. - Pewnie z góry założyli sobie, że palma ci odbiła.
- Julii jednak nie ma - odparł tamten.
- Nie mnie oceniać poziom jego inteligencji, ale gość chyba faktycznie chce, żebyśmy wzięli sprawę w swoje ręce. Niech się tylko potem nie zdziwi, jak zacznie znajdować trupy. - Rox zamilkł, zerknął na strażnika, który wpatrywał się w niego z uniesionymi brwiami. - Nic nie słyszałeś.
- Jasne. Powodzenia, panowie.
Rox z Dragonem wyszli spokojnie.
- I co teraz robimy? - zapytał Dragon. - Myślisz, że policja nam pomoże?
- O, tak. Sami jeszcze nie wiedzą, jak bardzo. - Rox wyciągnął komórkę. Wybrał numer. - Jeden policjant przyczynił się do zlikwidowania demonów, ja uratowałem mu życie, zakumplowaliśmy się. - Uśmiechnął się lekko pod nosem, gdy mężczyzna po drugiej stronie odebrał telefon. - Cześć, Sławek, mam do ciebie sprawę…
- No i super - mruknął ponuro Dragon. - Wiemy, gdzie mieszka ich kierowca. Jakiś plan?
Obaj siedzieli w pustym tramwaju. Nie mieli żadnej innej podwózki, a w końcu ta też nie była taka znowu tragiczna. Rox zastanawiał się, jaki ma być ich kolejny krok, a Dragon bawił się zapalniczką Zippo, na której miał wygrawerowanego smoka i jakiś symbol. Wpatrywał się w ogień, gasił go, potem znów zapalał i tak w kółko. Rox nie odpowiadał na jego pytanie, w końcu on prawie zawsze opierał się na czystej improwizacji. Milczeli długą chwilę.
- Palisz? - zapytał w pewnej chwili Rox.
- Nie, to prezent od niej - wyjaśnił chłopak. - Lubię smoki i interesuję się pirotechniką. To trafiony prezent. Boże, nie daruję sobie, jeśli nie będę mógł już nigdy zamienić z nią nawet słowa.
- Spokojnie. Damy radę...
- Masz mnie za kretyna, Rox? Wiem, po co porywa się takie dziewczyny. Trzy dni, chyba że pojawi się żądanie okupu. Nie pojawiło się. Czas upłynął. Jeśli ją znajdziemy, nawet żywą, to może być zmaltretowana psychicznie i fizycznie, bita i gwałcona, poniewierana przez tych drani. Może już na zawsze zamknie się w sobie, może będzie potrzebowała mojego niewiarygodnie dużego oparcia, a ja nie zdołam podołać. A ty, chociaż wiesz, że to kretynizm, obiecałeś, że ją znajdziesz. Chciałeś pocieszyć, pomóc nieznajomemu, ale załamanemu chłopakowi, a teraz uważasz, że to był gigantyczny błąd. Powiedz, że nie mam racji, Rox.
- Masz - odparł bez wahania chłopak. - Nie pomyliłeś się w niczym. Martwię się o Julię jak cholera, chociaż jej nawet nie znam. I powiem ci, że myślę co myślę, ale za żadne skarby się nie poddam. Nie jestem zwykłym człowiekiem, to wie chyba cały świat. Rozwiązywałem kryminalne zagadki, walczyłem, brałem udział w politycznych gierkach, usiłowałem przeżyć. Jeśli tylko zwęszę trop, będę nim podążał, a moi przyjaciele obok mnie. Uwierz mi, bo teraz mówię to pełen pewności. Znajdziemy ją, choćby na drugim końcu świata, Dragon. Jeśli nie masz nadziei, ja będę miał ją za nas dwóch!
Jego towarzysz zmełł przekleństwo, choć słowa Roksa dziwnie podniosły go na duchu.
- O ile żyje.
- Żyje z pewnością. Nie zadawaliby sobie tyle trudu, by ją zwyczajnie zabić. A teraz okaże się, kto tutaj jest lepszy, ten, który włada czarami, czy ten, który magią?
Dragon popatrzył na lekko uśmiechniętego Roksa i zdał sobie sprawę, że może go nazwać przyjacielem, chociaż znali się ledwie kilka godzin.
Stanęli przed bramą. Dom był dość duży jak na gościa, który był zwykłym dostawcą.
- No i co teraz? - zapytał Dragon.
- Ty mi powiedz. - Rox popatrzył na niego z błyskiem w oku. Dragon zastanowił się, oceniając swoje umiejętności. Roksa było stać na wiele więcej, jednak nie może bez przerwy polegać tylko na nim. Jego towarzysz potrafił dobrze walczyć, chociaż teraz był nieuzbrojony, to wciąż niebezpieczny. Miał na swoich usługach magię. A on? Mimowolnie sięgnął dłonią do kieszeni. Tylko czarny marker. Nie ma co, świetna broń.
Lecz wbrew pozorom w jego rękach mogła okazać się niesamowicie efektowna.
- Pukamy i rozmawiamy - powiedział w końcu Dragon.
- Więc do roboty. - Rox uśmiechnął się.
Kiedy się ocknęli, nie bardzo wiedzieli, co się dzieje. Dragon otworzył oczy, niepewny, czego się spodziewać. Najpierw oślepiło go jaskrawe światło. Gdy jednak udało mu się w końcu do niego przywyknąć, dostrzegł, że jest w jakimś hangarze, przywiązany do drewnianego krzesła. Pomieszczenie, w którym się znajdował było niemal puste, ściany były gołe, tylko na wysokości kilku metrów znajdował się jakiś podest. Obok Dragona, w takim samym stanie, siedział Rox. Ten usiłował jeszcze dojść do siebie, co wychodziło mu ze średnim skutkiem. Jęknął przeciągle.
Dragon czuł pulsujący ból w okolicy potylicy. Nie wiedział, co dokładnie go spotkało. Ostatnie, co pamiętał, to że pukał do drzwi domu kuriera.
Bardzo inteligentne, pomyślał. Rox jest znany z pierwszych stron gazet, a skoro tak bardzo chcieli porwać Julię, to znaczy, że bardzo dobrze wiedzieli, kim jest jej chłopak.
Dojrzał jakichś mężczyzn. W głowie mu się kołatało, trudno było mu zebrać myśli, ale policzył ich, powoli i dokładnie. Dziewięciu. Dwóch - w tym ten, który porwał Julię, prawdopodobnie jakiś mag - stało na podeście, daleko z przodu. Czterech grało w karty przy stoliku przed nim. Dwóch czatowało przy obu wejściach, a jeden…
Serce Dragona zamarło.
Jeden z nich stał nad Julią. Leżała niemal w całkowitym bezruchu, w jej pobliżu widać było pojedyncze kropelki krwi, jej ubranie było brudne i gdzieniegdzie poszarpane. Jej twarz była spuchnięta i zakrwawiona, lecz klatka piersiowa podnosiła się i opuszczała. Żyła! Boże, ona naprawdę żyje!
W porządku, ale co z tego? Są tutaj, związani, bezbronni wobec dziewięciu uzbrojonych mężczyzn, w dodatku z których jeden jest magiem. Rox mówił przecież, że on potrafi manipulować samą esencją magii, ale wciąż wyglądał, jakby śnił na jawie, Dragon był niemal pewien, że jego towarzysz nie pojmuje, co się wokół niego dzieje.
- Rox! - syknął cicho. Chłopak się nie poruszył. - Rox!
Wybrany jęknął ponownie. Jeden z grających w karty popatrzył na nich i wstał, powoli zmierzając w ich kierunku. Dragonowi momentalnie serce podeszło do gardła.
- Dragon i Rox… Rox i Dragon… - Mężczyzna nałożył na dłoń kastet. - Nie powiem, napsuliście nam krwi przez sam fakt, że trafiliście na nasz trop. Ale cóż, to było do przewidzenia, w końcu jesteście Wybranymi, nie tak łatwo się z wami rozprawić. Zresztą... tak też planowaliśmy.
Wybranymi… Zaraz, czy oni mają go za Wybranego?! Dragon przeraził się. Przecież on nie jest żadnym Wybranym! Rox, owszem, ale nie on! On wcale nie jest specjalny…
Pomijając głupi, czarny marker w kieszeni jako broń?
Dragon dobrze zdawał sobie sprawę, że nie jest jak każdy człowiek. Ale czy to go od razu czyniło Wybranym?
Bał się. Cholernie się bał. Patrząc na Roksa, Wybrany powinien śmiać się w twarz niebezpieczeństwu, drwić z własnej śmierci! Przecież ten gość potrafił zrobić wszystko, niczego się nie obawiał, zmierzył się z armią cholernych demonów! To Rox może zwać się Wybranym! Nie on, ten, który drży na samą myśl o walce. Ten, który boi się śmierci, który jest tchórzem.
Rozległ się nieprzyjemny trzask. Dragon mimowolnie zamknął oczy, ale to nie on oberwał w zęby. Kilka kropel krwi poleciało w kierunku podłogi, Rox pochylił się i kaszlnął. Splunął czerwoną śliną. Miał rozwaloną wargę i rozcięty policzek. A to był tylko jeden cios.
- Są subtelniejsze sposoby powiedzenia `Czas wstawać` - jęknął. Dragon patrzył na niego z przerażeniem. A Wybrany z kolei zerknął na niego kątem oka. Bez uśmiechu, bez jakiegokolwiek drgnięcia powieki. Po prostu lodowate spojrzenie jego błękitnych oczu.
Wtedy Dragon jakimś sposobem uświadomił sobie, że Rox się boi. Jest przerażony nie mniej od niego samego. Czymże w końcu jest odwaga, jeśli nie przełamaniem swego strachu?
- Popełniliście błąd. Monstrualny - kontynuował mężczyzna. - Stanęliście naprzeciw złych ludzi. Tutaj, w tym właśnie miejscu, kończy się wędrówka Wielkiego Roksa i jego maluczkiego przyjaciela.
- Nie, żeby coś, ale jakoś mi się nie wydaje - odparł na to Rox. Mężczyzna skrzywił się lekko i znów uderzył.
Dragon zachwiał się, ledwie udało mu się zachować równowagę. Miał wrażenie, że pękła mu szczęka, połowa jego twarzy została zmiażdżona, a zęby latają luźno w jego ustach. Na szczęście wciąż był w całości, co nie zmieniało jednak oczywistego faktu. Bolało. Jak cholera.
- Dlaczego…? - wyszeptał. - Dlaczego ją porwaliście? W czym ona wam zawiniła?!
- Ach, to nie ona zawiniła - odpowiedział na to ich oprawca. - Tylko ten tam mag, na górze, zawalił swoją część roboty. Powiedział, że to ona jest Wybranym, że to ją powinniśmy zlikwidować. Tymczasem to przez cały ten czas byłeś ty. Niewiarygodny błąd, prawda? No, ale słusznie stwierdził, że z pewnością tutaj dojdziesz. Po nitce do kłębka. A dziewczyna… Ona służyła nam już tylko do rozrywki.
Dragon poderwał się nagle, acz liny były mocniejsze. Wrzasnął ogłuszająco, gotów przegryźć temu gościowi gardło.
- Nie daruję wam! - ryknął. - Żadnemu z was! Wyzabijam jak psy!
- Ciekaw jestem, jak to zrobisz. - Oprawca uśmiechnął się krzywo.
- Ot, choćby tak - odparł nagle Rox. Rozległo się strzelenie palcami.
Pękły wszystkie krępujące ich liny. Rox wystrzelił jak z procy, chwytając mężczyznę za gardło i wybijając mu pięścią nos głowę. Zginął niemal natychmiast. Jednak chłopak nie zdążył zabrać mu broni.
- Dragon, za mnie! - wrzasnął Rox.
Jego kompan momentalnie spełnił polecenie. Kiedy Rox odparowywał dziesiątki kul za pomocą swojej mocy i używając zwłok jako tarczy, ten przeszukiwał panicznie kieszenie. Jest! Zapalniczka, a także rękawiczki! Wyciągnął je z kieszeni.
- Wiesz, Rox, jest jeszcze coś, o czym ci nie mówiłem - powiedział, nakładając je na dłonie. - W związku z tą zapalniczką.
- Nie może poczekać?! - syknął Rox w odpowiedzi. Dragon wysunął się przed niego, w lewej dłoni trzymał zapalniczkę. Otworzył ją, popatrzył na swego najbliższego przeciwnika i zapalił ją.
Eksplozja wstrząsnęła budynkiem, ale ani Dragonowi, ani Roksowi nie stała się krzywda, kula ognia nie była też nawet blisko Julii. Za to najbliższego przeciwnika całkowicie spopieliło, a tych nieco dalej rzuciło w tył.
Rox odwrócił się powoli i popatrzył na przyjaciela znad ramienia.
- Ty, co to było? - zapytał nieco drżącym głosem. Przypatrzył się zapalniczce. - Ten znak…
- Tak. - Dragon podrzucił zapalniczkę, zamykając ją, i włożył z powrotem do kieszeni. Na dłoniach miał białe, pokryte znakami rękawiczki. - Jestem Mistrzem Runów.
- No, to wiele wyjaśnia. - Rox wykorzystał moment zamieszania wśród przeciwników i wyciągnął pistolet z kabury trzymanych przez siebie zwłok. - Na przyszłość postaraj się informować mnie wcześniej o tak istotnych rzeczach. - Wycelował.
Nie był wprawiony w obsłudze broni palnej, widać to po nim było na pierwszy rzut oka. Na dobrą sprawę Rox strzelał wcześniej tylko raz - do Mortii. Elfy pokazywały mu swego czasu, jak strzelać z łuku i choć podstawy pojął w mig, z pewnością nie był typem strzelca wyborowego. Pistolet służył mu więc teraz bardziej jako ogień zaporowy niż prawdziwe narzędzie zagłady.
Rox bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że przeciwników jest więcej i są na wygranej pozycji - w końcu, oni potrafią strzelać celnie. A co mógł zrobić on i Dragon? Rox nie miał przy sobie miecza, którym to umiał walczyć porządnie. Pozostawała im więc magia. Chłopak zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń i wiedział, że wkrótce zacznie się męczyć. Mógł wtedy przepuścić przypadkiem pocisk przez swą zaporę, ewentualnie dobiłby go mag, który jak na razie wciąż nie brał czynnego udziału w walce.
Zupełnie za to nie wiedział, jak działa magia Dragona. Nie słyszał wcześniej o magii runicznej - to znaczy, słyszał, ale jego wiedza nie wykraczała poza obręb powieści fantastycznych - i nie miał zielonego pojęcia, co jego kompan potrafi zrobić za jej pomocą. Ale skoro głupią zapalniczką zdołał wytworzyć kontrolowaną eksplozję takiego stopnia, to z pewnością nie mógł dawać sobie w kaszę dmuchać.
Dlaczego to robisz, Dragon?, zastanawiał się w myślach Rox. Dlaczego dopiero teraz wyjawiłeś mi swój sekret, dlaczego, mimo swej potegi, uważasz się za małego, nic nieznaczącego chłopaka? Przecież przygotowywałeś się do takich sytuacji krytycznych, jak ta. Najlepiej świadczą o tym te spreparowane rękawiczki.
Kim jesteś, Dragonie Mistrzu Runów? Który `ty` jest prawdziwy? Jesteś płochliwym chłopakiem, czy też...
Jesteś zupełnie taki, jak ja?
Mag poruszył się, wyciągnął przed siebie ręce. Wliczając do tego jeszcze serie z kilku karabinów, Rox i Dragon z góry założyli już swą porażkę.
Wtedy jednak kolejny huk pistoletu zmieszał się z terkotem innych. Mag przeleciał przez barierkę z głową przestrzeloną na wylot.
Ich wybawieniem okazał się mężczyzna (przynajmniej tak wydawało się parze Wybranych, trudno było ocenić z tej odległości), otulony czarnym, długim płaszczem i noszący białą, wymyślną maskę. W ręku trzymał rewolwer dużego kalibru. Zadziwieni przestępcy przerwali ogień i popatrzyli na niego. Dragon i Rox natychmiast zwęszyli okazję. Mistrz Runów rzucił się w stronę Julii, uderzając dłonią w dłoń, sypiąc z nich iskry i maleńkie wyładowania elektryczne. Jego przyjaciel z kolei cisnął zwłokami w stronę najbliższego oponenta, strącając go z nóg. Oddał ostatnie dwa - celne - strzały w kolejnego. Przybysz zlikwidował drugiego przeciwnika, który stał na podeście - uderzył jego głową w barierkę i przerzucił go. Nieszczęśnik wylądował na karku, krusząc go i zostawiając nieprzyjemną plamę na betonowej podłodze. Potem tamten zeskoczył z platformy i wylądował miękko na podłodze, tak jak i Rox zajmując się kolejnymi przeciwnikami.
Dragon tymczasem biegł w stronę swojej ukochanej, wrzeszcząc wniebogłosy. Dziewczyna nagle podniosła głowę, wpatrując się w niego, oszołomiona. Wyglądała na przerażoną, ale przecież miała prawo taka być.
Pozostało mu jakieś dziesięć metrów, gdy pilnujący ją przeciwnik wycelował w dziewczynę z pistoletu i nacisnął spust.
Dragon ryknął ogłuszająco, widząc rozbryzg krwi swej ukochanej i dziurę w jej brzuchu. Uderzył oponenta z pięści, mocarny, runiczny cios posłał go daleko w tył. Późniejsza sekcja zwłok stwierdziła u niego całkowite zniszczenie i spopielenie wszystkich narządów wewnętrznych. Nie żył, zanim jeszcze zdążył upaść na podłogę.
Przerażony chłopak przykucnął przy Julii. Nie było słychać strzałów. Nie interesowało go to, że był teraz łatwym celem. Julia, to Julia była tu najważniejsza! Rox, ROX! Gdzie ten cholerny Rox! Potrzebuję cię, bracie!
Rox tymczasem zlikwidował ostatniego z przeciwników. Rozejrzał się, ale tajemniczego mężczyzny nie było nigdzie widać. Po prostu zniknął, ale Rox i tak wpatrywał się w małe okienko na dachu, które kiwało się lekko.
- Mogę cię wyczuć… - szepnął sam do siebie.
- ROX! - usłyszał w końcu paniczny wrzask Dragona. Podbiegł do niego natychmiast. Nie ucieszył się z tego, co zobaczył.
Kula wbiła się w brzuch dziewczyny i utkwiła wewnątrz. Rox przypuszczał, że przeorała jej jelita. Julia krwawiła obficie. A on nie był lekarzem. Mruknął coś pod nosem. Zdecydowanie nie mieli czasu na wzywanie pogotowia.
- Dragon, ściśnij jej ranę, mocno! - nakazał.
- Boli… - jęknęła dziewczyna.
- Skarbie, nic nie mów. Wszystko będzie dobrze - powiedział łamiącym się głosem Dragon. - Jestem przy tobie, już nic ci nie grozi… Nie bój się.
- Ty chyba boisz się bardziej niż ona. Zamknij oczy. - Rox położył rękę na ramieniu chłopaka. Nagle coś go szarpnęło, chwilę później poczuł się dziwnie…
A gdy otworzył oczy, był w lesie.
- Dragon, trzymaj tę cholerną ranę! - warknął Rox. Potem wziął w płuca wielki haust powietrza. - CARTHAN! - ryknął tak, że usłyszeli go chyba na krańcu puszczy. - Carthan, kretynie, potrzebuję cię!
- Rox…? - Carthan wyłonił się nagle zza drzewa. - Co się… O bogowie. - Przebiegł pozostały dystans, wślizgiem pokonał ostatnie kilka metrów i zatrzymał się tuż przy dziewczynie. - Co się stało?
- Oberwała kulkę - wyjaśnił Rox. - Wciąż jest w środku. Obstawiam na poharatane jelita. Mocno krwawi.
- Nie będzie łatwo… - mruknął Carthan.
- Nie prosiłem cię o opinię, tylko o to, żebyś ją połatał, i to szybko!
- Będę potrzebował waszej energii - mruknął wojownik. - Weź rękę.
- Dragon… Jesteś tu? - Julia wyglądała tragicznie, była blada, miała trudności z otworzeniem oczu. Jej chłopak natychmiast chwycił ją za dłoń i ścisnął ją mocno.
- Jestem - powiedział cicho, żeby nie było słychać, jak łamie mu się głos. Po jego twarzy już spływały łzy. Jakoś wcale nie miał poczucia, że to źle, miał wrażenie, że jego towarzysze zrozumieją to bez najmniejszej oznaki krytyki. - Wszystko będzie dobrze. Wytrzymaj jeszcze trochę.
- Kula jest zaklęta - mruknął Carthan w przerwie między jedną długą formułką Szarych Słów, a drugą. - To wyjaśnia ten krwotok, przecież nie powinna krwawić aż tak drastycznie od tej rany.
- Poradzisz sobie? - zapytał go Dragon. Carthan przyciskał mocno rękę do rany dziewczyny.
- Nie gadaj, skończ ryczeć i nam pomóż! - Rox chwycił dłoń chłopaka, położył ją na ręce Carthana, a potem dodał również swoją.
Carthan mamrotał swoje zaklęcia, Dragon szeptał uspokajająco do ucha słabnącej dziewczyny, a Rox modlił się w głębi duszy, żeby cała ta operacja się powiodła. Czuł upływ energii, ale to dobrze. Carthan nie może martwić się swoim limitem, zwłaszcza jeśli pocisk jest zaklęty. Spokojnie, ostrożnie…
Nagle wojownik zaczął szeptać szybciej, jego twarz przybrała skupione oblicze, napięcie sięgało zenitu. W końcu urwał nagle, oddychając ciężko. Nikt się nie poruszył, wszyscy byli niepewni wyniku. Ale w końcu Carthan się uśmiechnął. Pokazał im wierzch dłoni, na której leżała mała, ołowiana kulka. Skóra na brzuchu dziewczyny była idealnie wyleczona, nie została po niej nawet blizna. Dragon musiał z całych sił się wstrzymywać, by nie rzucić się wojownikowi na szyję w podzięce.
- Julia! Julia! - mówił Mistrz Runów. - Jak się czujesz? Boli cię coś?
- Dragon... Oni robili mi takie straszne rzeczy... - Na twarzy dziewczyny pojawiły się łzy. - Czy ty mnie nie znienawidzisz?
Zrozumieli, wszyscy. Nagle Rox poczuł, że gdyby mógł, zamordowałby całą bandę jeszcze raz, bez mrugnięcia. Wolał sobie nawet nie wyobrażać, co czuł teraz Dragon. Objął mocno dziewczynę, przytulił ją, a ona wtuliła się w jego pierś.
- Nigdy cię nie znienawidzę - powiedział. - Przecież wiesz. Kocham cię i nic tego nie zmieni.
- Skoro już wszystko gra, pozwólcie… - Rox wstał i odwrócił się szybko. Dragon zdążył dostrzec smutek na jego twarzy, a Carthan wpatrywał się w swego przyjaciela bez słowa.
- Czy to…? - chciała zapytać Julia.
- Tak - rzekł od razu Dragon. - To Rox. A ten tutaj to Carthan, prawda? Jestem Dragon, a to - Julia.
- Miło mi was poznać. - Carthan uśmiechnął się blado. - Witajcie w Taurdilu, elfiej stolicy.
Julia jęknęła przeciągle, gdy uniosła się na łokieć. Carthan i Dragon niemal jednocześnie położyli ją na trawie.
- Musisz jeszcze odpocząć - powiedział Carthan. - Straciłaś wiele krwi, musiałem magicznie podtrzymywać cię przy życiu, to tylko dlatego potrzebowałem tak wiele waszej energii. Za chwilę ci przejdzie, ale musisz jeszcze trochę poleżeć. - Popatrzył na Dragona. - Goń za nim.
- Co…? - zdziwił się chłopak.
- Musi się komuś wygadać. Skoro ci pomógł, to naprawdę cię polubił. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jest nieufny. No, dalej. Tymczasem wyleczę pozostałe rany Julii. Zaraz do was dołączymy.
Dragon wpatrywał się w Carthana przez chwilę, potem pocałował Julię.
- Dzięki - powiedział, zerkając na Carthana, potem żwawo ruszył za Roksem.
Rox z kolei stał oparty o drzewo, wpatrując się w dal nieobecnym wzrokiem. Dragon wpatrywał się w niego przez chwilę, świadom, że jego przyjaciel jeszcze go nie dostrzegł.
- Kogo skrzywdzili, Rox? - zapytał cicho Dragon. Wojownik teraz dopiero popatrzył na niego w pełni świadomym wzrokiem. - Jestem taki sam, jak ty. Dlatego mi pomogłeś, prawda? Nie zrobiłeś tego ze względu na Julię, tylko na mnie.
Rox spuścił wzrok, wpatrując się w czubki swoich butów. Skinął tylko głową. Obaj milczeli przez chwilę.
- Eliza, moja dziewczyna… - zaczął Rox, potem urwał, jakby chciał zebrać myśli. - Miała wypadek. Kilka dni temu. Jej stan jest już stabilny, ale wciąż jest utrzymywana w śpiączce. Świadomość sprawiłaby jej ból. Przerwany rdzeń kręgowy. Ona… Pomogła mi w walce z demonami. Teraz już nigdy nie postawi tutaj kroku o własnych siłach. - Popatrzył na Dragona. - Wiem, jak to boli, kiedy ktoś, kogo kochasz zostaje skrzywdzony. Nie mogłem patrzeć na ciebie, załamanego. Po prostu… - Westchnął, znów spuścił wzrok. - Tak, jakbym sam chciał sobie coś udowodnić. Bo jak mogę być najpotężniejszym człowiekiem obu światów, jak mam utrzymywać między nimi równowagę i zaprowadzić porządek, kiedy nie potrafię ochronić swoich bliskich?! Powiedz mi, Dragon! Powiedz!
- Bez względu na wszystko, przede wszystkim jesteśmy ludźmi.
Rox popatrzył na towarzysza ze zdziwieniem w oczach. Dragon miał rację. Mógł być sobie Wybranym, potężnym wojownikiem, ale wciąż był człowiekiem. Nie mógł być wszędzie, nie mógł wiedzieć, co się wydarzy i w końcu, popełnia zwyczajne, ludzkie błędy.
- Musiałbyś stać się Bogiem, Rox - kontynuował Dragon. - A nikt nie może stać się Bogiem. Nie możesz ochronić wszystkich. Nie sam.
- Ale ja już nie jestem sam… - zdał sobie sprawę. - Dragon. Chcę stworzyć drużynę. Bandę najpotężniejszych z potężnych. I chcę, żebyś do niej dołączył.
Tym razem to Mistrz Runów stanął jak wcięty.
- Że co…? - zdziwił się. - Ja? Potężny? Jedyne, co potrafię, to nabroić przez kilka głupich znaczków. Nie nadaję się do walki, nie potrafię walczyć mieczem, strzelać z pistoletu, beznadziejny ze mnie mówca…
- Jesteś kimś więcej, Dragon. Przyjacielem. - Rox wyciągnął dłoń. - Wybrani naprawdę szybko się uczą, a ja widziałem, na co cię stać, do czego byłeś zdolny, by chronić ukochaną. Dlatego proszę cię. Bez żadnych zobowiązań, bez przysiąg, bez rozkazów, nakazów i zakazów.
Dragon zastanowił się przez chwilę, wpatrując się w wyciągniętą w jego stronę dłoń. W końcu wzruszył ramionami.
- Niech ci będzie, draniu. - Uścisnął ją. - Ale teraz musisz mi wybaczyć. Bardzo dobrze zdajesz sobie sprawę, co zrobili Julii. Muszę przy niej być.
- Rozumiem. - Rox skinął głową. - To niewiarygodnie twarda dziewczyna, Dragon. Każda inna już by się załamała, a ona dzielnie się trzyma. Dbaj o nią.
Dragon rzucił mu tylko porozumiewawcze spojrzenie, a potem odbiegł. Rox westchnął cicho.
Dlaczego Elizę musiało to spotkać? Dlaczego los rani wszystkich tych, na kim mu zależało? Pomyślał o Dragonie i Julii.
Cóż, u nich, Bohaterów, to było chyba w genach.
ratings: very good / excellent
Mam trochę zastrzeżeń do interpunkcji, a konkretnie do nadmiaru przecinków. Wskażę tylko potknięcia na początku tekstu:
- drugi akapit: w konstrukcji "mimo że", podobnie jak w "chyba że", " "dlatego że" itp. nie stawiamy przecinków;
- trzeci akapit: zbędny myślnik;
- trzeci akapit: W "Mimo to Rox..." zbędny przecinek;
- czwarty akapit, trzeci wers: zbędne obydwa przecinki.
Ponadto dostrzegłem brak konsekwencji w sposobie zapisu imienia. Raz jest to Rox, a kiedy indziej Roks (czwarty akapit).