Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2012-03-01 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2594 |
Biegł po schodach w górę, nie zatrzymując się nawet na moment. Zaki biegła za nim, oddychając ciężko i cicho prosząc go, by zwolnił, lecz ten całkowicie ją zignorował. W końcu dostrzegł pierwsze światełko wychodzącego zza horyzontu słońca.
Dotarł na sam szczyt wieży. Nad sobą dostrzegł wielki, lecz pęknięty dzwon. Wychylił się z okna.
- Rox... - wysapała Zaki. - Zwolnij!
Chłopak popatrzył na nią, po czym stanął na parapecie i wyskoczył. Chwycił się gzymsu i podciągnął na dach. Zaki wpatrywała się w to, przerażona, mając wrażenie, że Rox jest w połowie drogi do bruku.
- No, co jest, kotek jesteś i się wspinać boisz? - Rox zerknął na nią z góry. Wyciągnął rękę. - Chodź. Zaufaj mi.
Zaki wzięła głębszy oddech i wyskoczyła przez okno. Zaufać człowiekowi... Kiedy jej się to udało? I czy z pewnością powinna…?
Mogła się nad tym zastanowić, nim zdecydowała się zaryzykować życie dla tego wspinającego się po dachach szaleńca!
Ale nic jej się nie stało. Rox chwycił mocno jej rękę i niemal bez wysiłku wciągnął ją na daszek.
Słońce wyłoniło się zza horyzontu, oblewając miasto czerwonozłotą łuną. Zaki wpatrywała się w to z zapartym tchem. Nigdy nie widziała Rissor z takiej perspektywy.
- Jest… przepiękne - powiedziała cicho.
- Owszem - przyznał, rozkładając mapę miasta od Zaki. - Tu jesteśmy my, zamek Aneli jest na południowym wschodzie… Uliczki biegną tędy i tędy…
- Dobrymi punktami orientacyjnymi są wieża wodna na północy i strażnica na południowym wschodzie. Stamtąd uciekliśmy.
- Bramy są zamykane na noc? - zapytał człowiek. Kocica potwierdziła. - Trzeba znaleźć jakiś sposób przedostania się przez nią w razie potrzeby.
- Iava wpływa do tuneli miejskich. Może znalazłoby się z nich jakieś wyjście?
- Boję się, że się w nich zgubię. Nie miałbym ochoty zrobić awaryjnego wyjścia w centrum garnizonu. Ale masz rację, trzeba to będzie sprawdzić.
- Gloria mówiła coś o mapie tych tuneli, mogę ją dla ciebie poszukać. - zaoferowała się Zaki. Rox skinął z wdzięcznością głową.
- Byłabyś w stanie dowiedzieć się, co z resztą mojego ekwipunku? - zapytał jeszcze. - Zielona torba, przytoczona do siodła mojego konia. Skoro go nie znaleźli, nie mam wielkich nadziei, ale byłbym rad, gdybyś spróbowała. Poza tym, priorytetem potrzebuję czarny, długi płaszcz z kapturem, w miarę możliwości również jakąś maskę.
- Będziesz wyglądał jak Pielgrzym. - Zaki zachichotała. Rox popatrzył na nią, pytająco. - Krążą plotki, że po Merdawn błądzi samotna postać, odziany w czarny płaszcz mężczyzna. Nie mówi nic o sobie, płaci pieniędzmi zdobytymi niewiadomo gdzie. Cyniczny i niesympatyczny. Czuje się do niego pewien respekt… No i jest po prostu już legendarny. Nazywano go właśnie Pielgrzymem.
- Dobry pomysł! - Rox ucieszył się. - Genialne, Zaki!
- Ee… Ale o co chodzi? - zdziwiła się. - Pielgrzym to tylko bajeczka. Nikt w nią nie wierzy…
- Wskakuj mi na plecy - nakazał Rox. Kocica chwyciła się go mocno, a ten zeskoczył z daszku, obracając się nad gzymsem i wskakując z powrotem do wieży przez okno. Zaki zeszła z niego, ruszyli po schodach w dół. - Skoro to plotka, mogę z niej korzystać, nie ważne, czy jest prawdziwa, czy nie! - zaczął wyjaśniać. - Zyskam na tym automatycznie przydatny szacunek! Jeśli będą się mnie bali, być może uda mi się ich w pewnym stopniu kontrolować. To się może przydać, muszę tylko ukryć, że nie jestem jednym z was. Załatw mi jeszcze rękawice, Zaki. Poza tym… Obawiam się, że muszę poznać lepiej waszą biologię i sposób poruszania się. Zdaję sobie sprawę, że nie będzie wielkich różnic, ale muszę wiedzieć absolutnie wszystko. Nie mogę popełnić błędu. Głupio mi to mówić, Zaki, ale będę musiał cię uważnie pooglądać.
Kocica zaniemówiła przez chwilę, potem westchnęła ciężko.
- W imię sprawy, tak?
- Tylko i jedynie. Nie bawi mnie to, uwierz.
- Chyba… jestem skłonna ci zaufać, Rox.
- Cieszy mnie to. Więc… Byłabyś tak miła i zrobiła dla mnie zakupy jeszcze dziś, Zaki?
- Z miłą chęcią, Rox.
Chłopak uśmiechnął się lekko.
Zaki wyruszyła niemal natychmiast, zjadła tylko jakieś śniadanie przed wyjściem. Rox poprosił Glorię o jakiś spis miejscowych legend, a sam zszedł do kryjówki, zapalając kilka świec. Brakowało mu trochę lampy oliwnej, ale technologia miejscowych ludzi tutaj nie dotarła.
Najpierw zainteresował się zawartością skrzyń. Były tam jakieś ubrania (mogły się nadać, choć te w skrzyni przy jego łóżku zdecydowanie miały krój kobiecy. Zapewne w tej drugiej skrzyni były męskie), które rzucił w bok. Głębiej znalazł osełkę do miecza, nóż do oprawiania zwierzyny i jakieś dziwne szpony. Rox zmarszczył brwi, oglądając zdobycz. Mogły służyć do wspinania się po murach. Coś w rodzaju rękawic zakończonych hakami. Może być przydatne.
W drugiej skrzyni faktycznie znalazł męskie ubrania, a także długi szal. Rozpromienił się momentalnie. Będzie idealny do zasłonięcia całej twarzy, jeszcze nawet go trochę zostanie. Nie może przecież łazić wszędzie w swoich ciuchach. Jest zbyt charakterystyczny. Poza tym w skrzyni było trochę zasuszonej żywności. Rox był ogólnie zadowolony ze znalezisk. Natychmiast zrzucił z siebie swoje ubrania i założył zdobyczne. Luźne, nie krępowały jego ruchów, mógł swobodnie schować pod nimi broń. Owinął szyję szalem. Jego końce zwisały luźno i Rox stwierdził, że wygląda w tym w porządku. Ba, nawet było mu w tym do twarzy. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze.
Więc dziś egzekucja, tak? Trzeba się na nią wybrać. Z szacunku.
Pobieżnie jeszcze przejrzał papierzyska na biurku. Sporo informacji o Straży Królewskiej, jej dowódczyni i zastępczyni (`Ha, czyli Elun jest zastępczynią Iwami!`). Sporo było też na temat samej królowej. Znalazły się opisy i słabe punkty zamku, próby przeforsowania, szukania tajnych przejść… To nie mogły być dzieła jednej osoby, a ktokolwiek to zrobił, znał się na rzeczy. W mieście musi działać ruch oporu.
Czas ucieka, Rox. Rusz się, bo nie zdążysz na egzekucję! Zbliża się południe!
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że papierzyska tak go zaaferowały. Przesiedział tu kilka godzin, przynajmniej tak twierdził jego zegarek - jedyny przedmiot, którego nie stracił ze swojego ekwipunku. Aż dziw, że nie odebrali mu go, gdy trafił do lochów.
Glorię znalazł sprzątającą bałagan w katedrze. Zbierała co większe kawałki połamanych ławek, a mniejsze zamiatała na jedną kupkę. Rox poprzysiągł sobie, że jej pomoże, gdy tylko wróci. Dopytał się jej o szczegóły. Potem obwiązał twarz szalem, zostawiając tylko wąski otwór na oczy.
Ruszył na plac przed zamkiem, gdzie postawiona była szubienica. Skazani byli właśnie wprowadzani pod stryczki, ustawił się niemały tłum. Rox przepchnął się niemal do samego przodu, pod szafot. Przypatrzył się załamanym skazanym, mężczyźnie i kobiecie. Herold zaczął odczytywać akt oskarżenia. W końcu skończył, popatrzył na kata.
Para skazańców, jego wybawiciele, popatrzyli na tłum zasmuconym wzrokiem. Rox ściągnął szal w dół, odrobinę, by zdołali go rozpoznać. Wytrzeszczyli oczy, pojawiły się w nich łzy, ale też iskierki nadziei. Nie dla nich samych, ale dla Rissor. Rox przyłożył pięść do serca i skinął głową we wdzięcznym geście. Zrozumieli. Uśmiechali się, gdy pętle zaciskały się już na ich szyjach. A człowiekowi zacisnęło się gardło. Jakże chciałby coś teraz dla nich zrobić, podjąć tę rozpaczliwą próbę ratunku, ale wiedział, że to głupota. Może, gdyby był tu Carthan i smoki… Wprowadzić kolejny, szalony plan w życie… Ale nie, jest tu sam, musi więc zachowywać się ostrożnie i racjonalnie. W tym momencie Rox obiecał sobie, że obali reżim. Dla nich, dla ich poświęcenia.
Gdy umierali, w ich oczach widać było radość i nadzieję. Nie wszystko stracone.
Rox zagryzł wargę, na powrót osłaniając twarz za pomocą szala. Nikt go chyba nie zauważył… To dobrze, zresztą, jeśli nawet jednak, to miał to głęboko gdzieś. Skoro był sam, zdołałby im zwiać. Miał teraz zamiar pokręcić się chwilę po mieście i wrócić do katedry.
Po godzinie na powrót znalazł się w ciemnej sali. Zaki siedziała w ławce, trzymając w ręce pakunek i wpatrując się w ołtarz. Rox zrzucił szal z twarzy, rozglądnął się. Gloria zrobiła sobie chwilę przerwy. Popatrzyła na człowieka badawczo. Potem wróciła wzrokiem do ołtarza.
- Kiedyś to miejsce zawsze było pełne mieszkańców - powiedziała cicho. - Ktoś miał jakiś problem, przychodził tu. Jeśli chciał odpocząć, siadał w ławce. Nie raz częstowałam przybyszy, rozmawiając z nimi, o tym, czy o tamtym. Nic więcej. Nigdy nie chciałam za nic zapłaty. A potem, dziesięć lat temu, Anela doszła do władzy i wszystko się zmieniło. Miała dziesięć lat, była dzieckiem. To nie był dobry pomysł, by sadzać ją na tronie…
- Ale jedyny - dodała Zaki. - Jej rodzice zostali zamordowani. Nie wiadomo, przez kogo. Nie wiadomo, dlaczego. - Kocica westchnęła. - Nie mieli żadnego innego potomka, żadnej rodziny prócz swej córki. No i mamy, co mamy. A oni nie byli wcale złymi monarchami.
- A skąd ty to wiesz, dziecino? - Gloria uśmiechnęła się lekko. - Nie jesteś starsza od Roksa, a on z pewnością był za mały, żeby ich dobrze pamiętać, nawet, gdyby tutaj mieszkał.
- Szacujesz jej wiek na podstawie mojego? - Rox uniósł brwi. - Jaki to ma sens?
- Nie wnikaj, Rox. Widocznie ma. - Gloria uśmiechnęła się. Chłopak więc nie pytał dalej. Westchnął cicho, wpatrując się w ołtarz i zastanawiając się nad obecną sytuacją. Wstępne przygotowania można było uznać za zakończone. Teraz zaczynało się zbieranie informacji.
- Glorio, opowiedz mi o swoich bogach, proszę - rzekł. Kapłanka zdziwiła się, na pewno nie tego spodziewała się od takiego wojownika, jak on.
- Cóż tu dużo mówić, Rox… Tiro, Iro i Gero to boskie rodzeństwo, trojaczki narodzone z Esencji Bogów. Tiro reprezentowała Miłość, Iro - Dobroć, a Gero, de facto jedyny mężczyzna, Nadzieję. Cóż, jak widać, w dzisiejszych czasach brakuje wszystkich trzech…
- Nie zgodzę się - wtrącił się Rox. - Świat jest, jaki jest, ale każdy potrafi kochać, w każdym siedzi choć iskierka dobra… - urwał.
- Ale już nie każdy nosi w swym sercu nadzieję, prawda? - Gloria uśmiechnęła się smutno. - Tak też było kiedyś. Przesłanki mówią, że Gero oddalił się od swego rodzeństwa, niezadowolony, że ich poddani gardzą jego darem. Może był po prostu smutny… Trudno rzec. W każdym razie, odwrócił się od nich. Jego siostry próbowały wszystkiego, by znów stał się częścią Trójcy, ale nie chciał ich słuchać. Stworzenia na ziemi zabijały, gwałciły, krzywdziły innych, a tamci nigdy nie mieli nadziei. Ale pewnego dnia pojawił się człowiek. Nie kot, nie smok, nie żadne inne stworzenie. Człowiek. Nazywano go Wybranym, tak, jak sam polecił. On nie zwrócił uwagi na to, że nikt nie miał nadziei. Wiesz, co powiedział?
Rox zdał sobie sprawę, że wie. Jego serce uderzyło kilka razy niczym młot.
- Jeśli wy nie macie nadziei, ja będę miał ją za was wszystkich… - wyszeptał. Jego własne słowa…
- Znasz tę opowieść? - zdziwiła się Gloria. Rox potrząsnął przecząco głową. - Zgadza się, dokładnie tak powiedział. Zaczął walczyć z wszelkim złem, z powodzeniem wypleniając je z serc mieszkańców tej ziemi. Potem zniknął, by nikt więcej go nie zobaczył. Oczywiście, zło znów powróciło… ale Gero, widząc tego człowieka, widząc jego podejście do świata, jego wewnętrzną siłę, nie potrafił mu się oprzeć. Czuł, że to było wołanie do niego, niemal nakaz. `Wróć!` Więc wrócił. I trwają tak po dziś dzień…
- Kim był ten człowiek? - zapytał Rox. - Wybrany. Co o nim wiadomo?
- Niewiele. - Gloria zdziwiła się, widząc na twarzy chłopaka taki podniecony wyraz. Wydawał się tym wszystkim… przestraszony? - Przybył znikąd. Nie wahał się zabijać. Między innymi dlatego koty tak obawiają się was. Może i Wybrany zabijał tylko tych złych, lecz przez niego ulice spłynęły krwią. Wyplenił grzech niesamowicie brutalnie, tak, jak powinien, by tamci go zapamiętali. A teraz pojawiłeś się ty, w czasach, kiedy nadzieja to coś, czego nikt już nie nosi w sercu.
Serce chłopaka biło żywo. Uspokój się, wmawiał sobie. Nie wierzysz w przeznaczenie. To musi być jakiś zbieg okoliczności… W końcu to tylko legenda…
O człowieku, który mówił jak ty, zabijał równie dobrze, jak ty potrafisz, przyniósł nadzieję do serc wątpiących, kazał nazywać się Wybranym, którym jesteś, przybył znikąd i tam też powrócił…
Taak. Po prostu cholernie gigantyczny zbieg okoliczności.
- Kiedy to się działo? - zapytał jeszcze człowiek. Gloria wzruszyła ramionami.
- Jeśli kiedykolwiek, to wieki temu. Wiesz, to religijne przesłanki. Nie wszyscy w nie wierzą, nie ma żadnych dokumentów, które by to potwierdzały, tylko słowa, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Myślisz, że wszyscy będą wierzyć słowom?
- Ale ty wierzysz - bardziej stwierdził, niż zapytał Rox, patrząc się Glorii w oczy. - Naprawdę wierzysz, że ta historia się dzieje, ma teraz miejsce, a ja jestem jej głównym bohaterem. Jestem Wybranym, czyż nie?
- Przyznaję, wierzę w to. Modlę się o to. Wiesz, Wybrany, wbrew wszelkim pozorom, był siłą całej Trójcy. Miał w sobie miłość, gdyż nie raz mówił o swej wybrance, którą z pewnością kochał z całego serca. Miał w sobie dobroć, bo choć zabijał tych, którzy na to zasługiwali, nie potrafił odwrócić się od całej reszty. Jeśli byli tacy, którzy nie byli źli, których ktoś wciągnął w to bagno, wyciągał go z niego. I w końcu miał nadzieję. Gigantyczną nadzieję, niewiarygodne jej pokłady. Kropka w kropkę ty, Rox. Też nie potrafisz sobie dać spokoju, prawda? Będziesz walczył do końca.
- Powinność, pragnienie, okazja - wyliczył. - Siła, moc, potęga. W końcu ludzie, koty, żyjące stworzenia, które cierpią, kiedy ja potrafię temu zaradzić. Życie to nie opowieść, Glorio. Być może będziesz cierpieć przez swoje nadzieje co do mnie.
- Nie wierzysz w przeznaczenie, Rox - zauważyła spokojnie Zaki. - Ale być może to przeznaczenie wierzy w ciebie?
Kościół Trójcy jest pusty, pomyślał.
Zabrano ich Miłość, Dobroć i Nadzieję.
Przecież nie można im tego odbierać. Po prostu nie można.
Rox westchnął przeciągle.
- Zaki, pozwolisz? - poprosił, patrząc na kocicę.
Chyba zorientowała się, o co mu chodzi. Skinęła głową. Wzięła tobołki i wraz z Roksem ruszyła do kryjówki. Położyła rzeczy na swoim łóżku.
- Masz zamiar mnie… poobserwować? - mruknęła.
- Muszę. Naprawdę, to nic osobistego.
- Nie tłumacz się - odparła kocica. - Rozumiem. Ciebie to zresztą krępuje bardziej, niż mnie. - Uśmiechnęła się. - Pewnie nie zajmie ci to wiele czasu, już dobrze widzę, że nie różnimy się tak bardzo. - Zdjęła koszulkę. Rox zaczerwienił się, niemal siłą zatrzymał na niej wzrok. Zaki uśmiechnęła się wrednie. - Twoja reakcja też jest niezmiernie ciekawa.
Boże, Eliza go zamorduje, jeśli się dowie…
Dragon przykucnął, wpatrując się w miękką ziemię. Przez cały czas podążali ścieżką wytyczoną przez końskie kopyta. Tutaj jeszcze było widać wyraźne ślady butów Roksa, ale dalej… nic.
Lasanwar wylądował obok, złożył skrzydła.
- Po drugiej stronie w ogóle nie ma żadnych śladów. Tam już nie dotarli.
Dragon cmoknął, niezadowolony. Zbadał dwie pionowe belki, owinięte liną. Po drugiej stronie przepaści dostrzegł takie same.
- Tu wisiał most. Musiał nie dojść na drugą stronę. - Przyjrzał się linom. - Ucięte. Ktoś się na niego zasadził…
- Ale nie ma innych śladów, niż te Roksa i jego wierzchowca - zauważył Lasanwar. Dragon zgodził się z nim. Było to co najmniej dziwne.
- Trzeba tam zejść - mruknął chłopak, wpatrując się w czerń przepaści. - Jesteś w stanie zobaczyć cokolwiek na dole?
- Mam lepsze oczy, niż wy, ludzie, ale tam jest zbyt ciemno nawet jak dla mnie. Przykro mi.
Dragon mruknął coś pod nosem. Miał w ekwipunku latarkę, lecz jest za słaba…
Ale miał też trzy flary! Zaczął grzebać w torbie, aż w końcu udało mu się wyciągnąć jedną z nich. Zapalił ją i upuścił w przepaść.
Świecąca się laska spadała przez chwilę, aż w końcu zgasła. Nic. Dragon przeklął cicho, wyciągnął kolejną i z kieszeni wyłuskał swój marker. Namalował na lasce niewielki run.
- Uważaj! - ostrzegł. Uderzył we flarę, powodując jej zapłon i automatycznie inicjując run. Błysk był niewiarygodny, więc chłopak natychmiast rzucił flarę w dół. Tam już nie miała tak destrukcyjnego efektu dla ich oczu, obserwowali ją przez chwilę. Spadała długo, ale w końcu jednak zaczęła poruszać się w bok.
- Rzeka! - ucieszył się Lasanwar. - Lecimy z prądem, wskakuj!
Dragon błyskawicznie wdrapał się na grzbiet złotego smoka, a ten wystartował, lecąc wzdłuż przepaści z biegiem prądu rzeki.
Armia ludzi powoli przemierzała las. Zajmie im to z pewnością jeszcze sporo czasu, bowiem muszą go wykarczować. Szybko im to z pewnością nie pójdzie, Dragon więc wyszedł z inicjatywą znalezienia Roksa. Ot, żeby zabić czas. A teraz to.
Rox zniknął i trzeba było go znaleźć. Jeśli dał się kretyńsko zabić…
Byłoby tragicznie.
Już nawet chrzanić misję, Kazadana i Amvidę. Eliza zamordowałaby Dragona za niedopilnowanie tego cholernego gamonia.
Przez kolejne kilka godzin lecieli nad przepaścią, która powoli zanikała, w miarę gdy wzgórze opadało. W końcu podążali szeroką rzeką, aż Lasanwar coś dostrzegł. Torba Roksa wisiała na gałęzi pochylającego się ku rzece drzewa. Dragon sprawdził jej zawartość. Niczego nie brakowało, a choć torba z pewnością wpadła do wody, żadna elektronika się nie zepsuła. Nigdzie nie było jednak widać ani Roksa, ani jego wierzchowca. Wbrew pozorom, to był dobry znak. Dragon nie mógł uznać, że jego przyjaciel nie żyje, póki sam nie zobaczy jego ciała.
- Las, wzleć wysoko - poprosił smoka Mistrz Runów. - Może gdzieś w pobliżu jest jakieś miasto?
Rox szedł spokojnie główną drogą, Zaki kroczyła obok niego. Dowiedział się wystarczająco, by mógł swobodnie uchodzić za jednego z jej rasy. Koty były zbudowane nieomalże tak samo, jak ludzie. Na dobrą sprawę, to jedyne różnice polegały na czysto kosmetycznych czynnikach - uszach, sierści i ogonie. Twarz Roksa była jednakże ściśle otulona szalem, a jeśli ktoś zainteresuje się brakiem ogona powie, że stracił go w walce. Nosił przy pasie miecz i nie krył się z tym (za to kabura z pistoletem była ukryta pod szatami, lecz wciąż miał do niej swobodny dostęp). Jeśli musiałby rozproszyć jakiegoś kota, pociągnąłby go za ogon. Strasznie tego nie lubiły, nawet Zaki prychnęła na niego z gniewem, gdy się nimzainteresował.
Zapadał zmrok. Ulice pustoszały. Ostatnie kramy zostawały zamykane. Nie obowiązywała godzina policyjna... przynajmniej oficjalnie. Strażnicy wieczorami mogli być bardzo czepliwi... Niektórzy z nich uważali nawet, że są tu główną siłą rządzącą. W większości się nie pomylili - nikt nie sprawdzał tego, czego się tu dopuszczali. Były też jednak takie jednostki, które ze swej pracy wywiązywały się sumiennie, ale... Cóż, czy warto było ryzykować?
Cóż, Rox się nie bał. Niebo przybrało czerwoną barwę, a on i jego towarzyszka spacerowali po mieście, ot tak, dla zabicia czasu. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Jedyną rodziną Zaki była jej siostra. Nie wiedziała, gdzie jest i co dokładnie robi, bo - tak, jak kiedyś ona sama - była w ruchu oporu. Im mniej wiesz, tym większa szansa, że nie pociągniesz za sobą na szafot innych w razie wpadki. Obiecała już Roksowi, że kiedyś zaprowadzi go do ruchu oporu, w końcu mają wspólny cel.
Rox z kolei opowiadał jej o swojej rodzinie, o Delluin i bitwie z demonami. Nie wspominał jednak i nie miał zamiaru, przynajmniej na razie, że pochodzi z innego świata, jest Wybranym, ba, zawarł pakt ze smokiem. Ot, szary wojownik, który ma znajomości. I magiczną broń (to znaczy, pistolet). O swojej magii również jej nie opowiadał, choć przecież widziała jej działanie i była świadoma, że chłopak potrafi coś zrobić ponad sferę czysto fizycznej walki. Chciał uchodzić za normalnego gościa, którego los rzucił do Rissor...
...a który zna się nieźle na obalaniu reżimu, świetnie walczy, jest cwany i, wbrew powszechnej opinii, nie jest mordercą. To zdumiewało Zaki. Chociaż wszyscy zawsze wpajali jej, że widząc kogoś takiego powinna uciekać, byle dalej, ona naprawdę go polubiła. Zdawała sobie sprawę, że nie mówi jej wszystkiego - oboje otwarcie przyznawali, że mają swoje tajemnice - ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Był z nią szczery, to jej wystarczało. Znała go ledwie kilka dni, lecz już uznała, że mogłaby nazwać go swoim przyjacielem.
Nagle Rox zatrzymał się.
- Słyszałaś? - zapytał cicho. Zaki już chciała odpowiedzieć, lecz uciszył ją sekundę przedtem. Milczał przez chwilę, wsłuchując się w dźwięki miasta, obserwując okoliczne dachy i mury. Faktycznie, usłyszała świergotanie jakiegoś ptaka. Wzruszyła ramionami.
- To tylko ptak - odparła.
- Niekoniecznie! - Rox wydawał się ucieszony. Rozglądał się, ściągnął szal z dolnej części twarzy i zagwizdał przeciągle, identycznie, jak wcześniej ten `ptak`. Odczekali chwilę, odgłos powtórzył się. - Ha! Przybyła kawaleria! Zaki! Potrzebuję kamień, kartkę i coś do pisania, migiem!
Kocica wyciągnęła z kieszeni fragment niewielkiego pergaminu i pióro.
- Nie mam inkaustu... - mruknęła. Rox nie przejął się tym zanadto. Rozgryzł swój palec i zamoczył końcówkę pióra w swojej krwi. Nabazgrał krótką wiadomość, owinął pergamin na kamieniu i cisnął nim mocno. Postać, która go chwyciła, nieomal cień, była nierozpoznawalna poprzez nadchodzący zmrok. Uśmiechnięty Rox nałożył znowu szal na twarz. - Kto to taki? - zapytała Zaki.
- Przyjaciel - odparł Rox. - Bez niego byłoby mi ciężko zrealizować zadanie. Wszystko układa się po naszemu, Zaki! Uda nam się, obiecuję!
Zaki jakoś nie podzielała jego entuzjazmu.
- Hej... - Strażnik zaszedł ich od tyłu, od ściągając szal z twarzy Roksa. Nie spodziewał się tego, co zobaczył. - Człowiek!
Rox rzucił się do przodu, chwytając oponenta za rękę, przerzucając go przez bark i łamiąc kość w łokciu. Strażnik ryknął z bólu.
- Zaki, biegnij! - syknął. - Zobaczymy się w kryjówce!
Kocica bez słowa ruszyła do tyłu,w stronę alejki. Rox stał, wyprostowany, kiedy coraz więcej strażników pojawiało się przed nim. Chciał to zrobić. Chciał zaryzykować. Miał swój miecz, Dragon gdzieś tu był. Ma swoje wsparcie. Jest w stanie to zrobić. Mógł. Potrafił!
W końcu, nie musiał martwić się o kogokolwiek innego.
Tylko on, jego miecz i strażnicy...
Czuł jego ciężar w dłoni. Wykorzystywany tyle razy do rozlewu krwi, ale też do obrony. Choć wielokrotnie wyczyniał z nim niewiarygodne rzeczy - jak choćby podczas walki z piratami i obaleniem króla w Irgoth rok temu - nigdy nie zdołał tego powtórzyć. Nigdy też nie chciał; to był amok, szósty, morderczy zmysł, który miał na celu tylko jedno - zabić. Teraz jest inaczej.
Dwunastu strażników kontra on jeden. Bez żadnych innych czynników. Bez kogokolwiek, o kogo musiałby się martwić. Tylko on, oni i czysta walka.
Przymknął więc oczy, chłonąc każdy oddech, adrenalinę, czuł każde drżenie i słyszał każdy szmer. Otworzył oczy, dostrzegając dwóch atakujących strażników.
Dalej... Dajcie mi trochę rozrywki!
Przemknął między oboma w piruecie, pośród morza iskier, gdy sparował ich atak. Krążył między oponentami w dzikim tańcu, uderzając, unikając, parując i atakując. Sam nie wiedział, kiedy to się skończyło, lecz stał, a przeciwnicy leżeli, pojękując cicho. Któryś z pewnością miał pęknięte żebra, kilku ogłuszył mocarnymi ciosami, paru pozbawił chęci do walki cięciem tępą stroną miecza.
Zaki, widząc to, skryła się w cieniu. Nie mogła się powstrzymać, by nie pooglądać jego walki.
Bogowie, co za mordercze widowisko!
Kim on jest, ten człowiek?!
Widząc go, ogarnął ją znów ten strach, co kiedyś, nawiedziły ją wizje potworów, którymi zawsze byli dla niej ludzie.
Nagle ktoś chwycił ją przedramieniem za szyję, przyłożył sztylet do jej gardła i pociągnął ją za sobą. O, bogowie, pomyślała Zaki. Rox się dowie, że nie wykonała jego polecenia. Co on jej zrobi...?
- Człowieku! - wykrzyknął strażnik. Rox popatrzył na niego. Przez sekundę na jego twarzy widniał szok, ale zaraz zastąpił go gniew.
- Puść ją! - warknął.
- Chyba śnisz, człowieku! - odparł strażnik. - Zły ruch i poderżnę jej gardło! Zależy ci na niej, co? - Uśmiechnął się ironicznie. - Rzuć miecz!
Rox zadrżał i zawahał się. Jakie ma szanse... Nie. Nie może ryzykować jej życia. Upuścił miecz.
- Wypuść ją! - syknął chłopak. Strażnik zaśmiał się. Przysunął głowę do jej szyi i powąchał ją.
- Nie wydaje mi się - powiedział. - Czuję twój zapach, skarbie, twój pot i... Strach? - Zaśmiał się. Warga Zaki zadrżała, Rox przygryzł swoją i zacisnął pięści.
- Puść ją, albo cię zabiję! - warknął.
- Zabijesz? Ilekroć walczyłeś że strażnikami, żadnego nie zabiłeś. Brak ci jaj, człowieku!
- Nie, po prostu żaden nie dał mi powodu. Ty dajesz! Wypuść ją!
- Bo co mi zrobisz? Zawarczysz na śmierć? Nie potrafisz nawet zabić...
Rox machnął dłonią, nóż przeciwnika poleciał nagle w bok, człowiek odepchnął Zaki w przeciwną stronę i wjechał kopniakiem w szyję strażnika, przyszpilając go do najbliższej ściany.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć? - syknął Rox, wyciągając ukryty na nodze nóż i wbijając go w mostek oponenta po rękojeść, potem zjechał nim niemal do pachwiny. Wnętrzności strażnika wypłynęły na zewnątrz. - Ludzie to potwory. Powinieneś to wiedzieć. Zmusiłeś mnie do czegoś, czego chciałem uniknąć przez cały ten czas tutaj. To było możliwe. - Patrzył na gasnący wzrok mężczyzny. - Chciałeś skrzywdzić moją przyjaciółkę. Nie jest mi cię więc żal.
Wytarł nóż o najczystszy fragment odzieży strażnika, acz nie było łatwo taki znaleźć, po czym schował go do pochwy na podudzie.
Zaki wpatrywała się w jego dzieło, przerażona i zszokowana. Rox niemal siłą odwrócił ją od makabrycznego widoku.
- Nie patrz - nakazał, pchając ją do przodu, byle dalej stąd. Podniósł i schował jeszcze miecz do pochwy. - Przykro mi, że do tego doszło. Nie chciałem tego robić. Nie tu, nie teraz... Ale nie mam zamiaru żałować.
- Nawet się nie zawahałeś... - wyszeptała Zaki. Rox uśmiechnął się ponuro.
- Miałem się z nim bawić, żeby mógł cię zabić?
- Ale to moja wina! - nieomal wykrzyknęła kocica. - Zamiast cię posłuchać i uciekać, zostałam, żeby zobaczyć, jak walczysz... Przez to musiałeś go zabić! A przecież...
Zrozumiała, uświadomił sobie Rox. Kocica nie miała go za mordercę, ale zdawała sobie sprawę, że nie miał wyjścia. Oto sprawiedliwość w krwawym wydaniu.
- To nie twoja wina. Chciałem zrobić to sam, bez kogoś, o kogo musiałbym się dodatkowo troszczyć, a ciebie tylko zjadła ciekawość. Nawet nie raczyłem się zainteresować, czy faktycznie jesteś dla mnie balastem, czy też mogę bez mrugnięcia pozostawić ci krycie moich pleców. Jestem kretynem, wiem. Przepraszam.
- Ale dwunastu strażników... W takim stylu... - zdumiała się. - To naprawdę było niesamowite. I przerażające jednocześnie, naprawdę myślałam wtedy, że mam do czynienia z bestią z opowieści.
- Niech się mnie boją. To im - i nam - dobrze zrobi. - Popatrzył na siebie. Muszę wyprać te ciuchy. I co najważniejsze, Zaki, muszę się z tobą zmierzyć. Co powiesz na mały sparing?
- Jeśli chcesz, czemu nie? - Zaki uśmiechnęła się. - Nowy styl, nowa okazja do nauczenia się czegoś.
- Podoba mi się twoje podejście. - Rox odwzajemnił uśmiech.
Wiadomości dotarły do Aneli błyskawicznie. Jeden z pokonanych przez człowieka strażników był świadkiem wszystkiego, co działo się dalej, widział śmierć kolegi po fachu, słyszał rozmowę i natychmiast opisał wszystko Iwami, która znowu błyskawicznie opowiedziała wszystko królowej.
- Człowiek więc okazał się takim, jakiego się spodziewaliśmy - podsumowała królowa. Iwami przez chwilę nawet chciała wyprowadzić ją z błędu, ale stwierdziła, że to bezcelowe i pozbawione jakiegokolwiek sensu. Anela co prawda nie zabiłaby jej, lubiła ją, lecz z pewnością nie zrozumiałaby, że człowiek przez cały ten czas nikogo nie zabił, bo to nie był jego cel - i wciąż nie jest. Strażnik zginął, bo zagroził życiu i godności jego przyjaciółki, na co nie mógł pozwolić. Iwami rozumiała go. Oczywiście, wciąż uważała go za zagrożenie dla królowej, jeśli nie dla jej życia, to władzy, co czyniło go wrogiem...
Ale za to wrogiem szczególnie ciekawym, z którym mogłaby się z pewnością identyfikować, choć ich cele były skrajnie przeciwne. Ciekawe, co by jej zrobił, gdyby się spotkali...
Skończ, dziewczyno!, powiedziała sobie w myślach. To twój śmiertelny wróg! Nie! Identyfikuj! Się! Z! Nim!
- Co mamy z nim zrobić? - zapytała tylko.
- To oczywiste! Doprowadź go na stryczek!
To nie będzie takie proste...
- Tak jest! - odkrzyknęła Iwami bez choćby cienia wahania. Bogowie, dlaczego Anela jest taka uparta i nie da sobie nic powiedzieć?
Przez sekundę nawiedziła ją ta straszliwa myśl, że byłoby wcale dobrze, gdyby człowiekowi się powiodło.
Zaraz potem ogarnęło ją przerażenie na samą myśl o takich nadziejach. Zasalutowała krótko i czym prędzej opuściła komnatę królowej.
Rox zauważył, że na biurku leżą legendy, o które tyle razy prosił Glorię. Uśmiechnął się do siebie. Będzie miał niezwykłe zajmującą lekturę. Zdjął z siebie zakrwawione ciuchy, zamierzając wyprać je potem. Ubrał się w swoje zwyczajowe, nietutejsze ubrania. Zaki przyglądała mu się badawczo.
- Musiałeś dużo pracować nad takim ciałem - powiedziała. Rox początkowo zawstydził się, lecz szybko się opamiętał. Nie miał się czego przy niej wstydzić, tak jak ona nie musiała wstydzić się przy nim.
- Owszem, dużo ćwiczyłem i wiele zawdzięczam misjom. Jak się tyle walczy... Jak się ma dla kogo... to tak jest. Dziękuję.
Bez słowa ubrał się. Popatrzył na Zaki.
Stała już z mieczem w dłoni. Człowiek uśmiechnął się. Niech więc zacznie się od razu.
Przeszli do pozycji. Rox wpatrywał się uważnie w Zaki. Mimo to, był pewny siebie. Nie od parady był jednym z najpotężniejszych szermierzy w Delluin... Ruszył więc do przodu z wojowniczym okrzykiem.
Następne, co pamiętał, to chłodny kamień posadzki przy twarzy i upiorny ból na plecach. Zaki ma krzepę...
Kocica odwróciła go na plecy i klepnęła w policzki.
- Żyjesz? - zapytała, choć wyraźnie widziała jego tępe, nieobecne spojrzenie. - Wstawaj.
- Jak... - sapnął. - Jak?
- Zlekceważyłeś mnie, więc to wykorzystałam. Też jestem szybką osóbką, wiesz? - Wyciągnęła ku niemu dłoń, Rox przyjął ją z wdzięcznością i wstał.
- Monstrualny błąd z mojej strony. Przepraszam cię za niego. Więcej go nie powtórzę. - Rox znów przyjął pozycję, Zaki tak samo. Tym razem człowiek był o wiele ostrożniejszy.
Ruszył do przodu, atakując. Zaki sparowała atak w fontannie iskier, znów planując ciąć w plecy. Rox jednak nie pozwolił nas to, blokując trzymanym za plecami mieczem. Kopnął z obrotu, usiłując trafić ją w głowę, lecz chybił. Miał jednak wystarczająco czasu, by się odwrócić i na spokojnie zaplanować kolejny ruch. Zaki jednakże już atakowała. Rox odskoczył, a kocicę pociągnął jej własny miecz. Popełniła błąd i teraz to on go wykorzystał, przykładając klingę do jej krtani. Uśmiechnął się lekko.
- Czyżbyś tak bardzo chciała mnie pokonać? - zapytał, odsuwając się od niej.
- Ambicja - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Najlepszy z trzech!
Zaatakowała natychmiast, bez ostrzeżenia.
Zaki oddychała ciężko, leżąc na posadzce, kiedy Rox stał, wyprostowany. Nie wiedział dokładnie, co się stało, lecz chyba wygrał... Wpadł w amok. Nie powinien.
- W porządku? - zapytał, pomagając jej wstać.
- Tak... - odparła. - Świetnie walczysz. Piękna walka, gratuluję wygranej...
Urwała, gdy Rox ukłonił się nisko przed nią.
- Zaki, proszę, ucz mnie.
Kocica otworzyła usta ze zdziwienia.
- Ale ja...
- Moja wygrana to nie efekt technicznej walki, a powinien taki być. Wygrałem, bo jestem szybszy i silniejszy od przeciętnego człowieka. Ale jeśli natrafię na takiego, lub nawet silniejszego... W Delluin jest inaczej, znam tamtejsze techniki, potrafię walczyć nimi i przeciwko nim. Ale wy macie inny styl. Pokonałaś mnie za pierwszym razem. Nie ciebie pierwszą udało mi się lekceważyć, lecz i tak dotąd nikt mnie przez to nie zwyciężył. Jesteś niesamowita, Zaki, wręcz niewiarygodna. Proszę, ucz mnie.
Zaki zaparło dech w piersiach. On... mówił szczerze. Naprawdę tak uważał. Nie szydził z niej. I ten niewiarygodny wojownik chciał, by ona uczyła go walczyć...?
- To nie będzie łatwy trening, Rox...
- Nie szkodzi. Uczę się szybko, a siniaki to najlepsi nauczyciele.
Zaki zawahała się. W końcu westchnęła.
- Zgoda.
Rox uśmiechnął się.
Miał przeczucie, że Zaki jest uzdolniona, ale nie spodziewał się, że aż tak. Zlekceważył swoją towarzyszkę bez choćby zainteresowania się nią.
Chyba kiepski z niego przyjaciel, ale naprawi to.
Stanęli w pozycjach.