Go to commentsLunatyczne wiadomości
Text 37 of 41 from volume: 2022
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2022-10-06
Linguistic correctness
Text quality
Views642

...Nie znajdzie ten, który nie szuka. Uwierzy ten, co sny ma kolorowe. Annette Riche.


Rano tuż po przebudzeniu doprowadziłam się do porządku, nie wiem jeszcze, która godzina, od jakiegoś czasu staram się nie spoglądać za często na zegarek. Tak jak bym chciała coś powstrzymać. Szybko wyciągnęłam soczewki z oczu, bo jak zwykle wczoraj wieczorem zapomniałam tego zrobić.

Może robię to specjalnie, by stworzyć sobie dodatkową ochronę między gałką oczną a powieką. Zrobiłam dziesięć przysiadów, potem ćwiczenia poprawiające równowagę i koordynację, stanie na jednej, potem na drugiej nodze. Jeszcze na koniec ćwiczenia izometryczne na kształtne pośladki i jędrne uda.

Po porannej gimnastyce weszłam do salonu, oddałam pokłon powitalny przed panoramicznym oknem, za którym czaił się nowy dzień. W tym samym czasie odezwała się moja komórka z funkcją przypominającą: Dzień dobry; załóż soczewki.  I znowu to samo, tylko coraz głośniej, biegam w tę i z powrotem szukając telefonu. Mąż się przebudził i zawołał: - Kochanie! Znowu zostawiłaś komórkę pod poduszką. No nie, znowu łaziłam podczas snu. Mój psycholog tłumaczył mi, że często ludzie wykonują różne czynności przez sen, nie mając o tym pojęcia. Wyjaśnił, że to „lunatykowanie”, (inaczej somnambulizm lub sennowłóctwo), i do dziś pozostaje to jednym z najbardziej tajemniczych zagadnień medycznych.

Nocne sennowłóctwo starałam się leczyć, ale nieskutecznie. Specjalistka z Polski stwierdziła, że to bardzo dziwne, że zaczęłam włóczyć się po nocach podczas snu, zaraz po tym, jak przeprowadziłam się do Francji. Jej zdaniem może to być ukryta tęsknota, jakieś lęki, zepchnięte na tor boczny, na nowej drodze życia w innym kraju. Może też być tak, że nie zakończyłam jednego rozdziału i za szybko przeszłam na koniec książki, i dlatego nic z niej nie zrozumiałam, zaczęłam siebie oceniać jak książkę po okładce.  - My w psychologii mówimy na to, nakład wyczerpany uśmiechnęła się i dodała: - Wiem, że to brzmi trochę dziwnie dla pani, ale psychologia nie ma jednego złotego środka, mamy wiele skomplikowanych metod i ankiet. Oceniamy małe procesy, które po połączeniu z innymi technikami tworzą spójny układ, Psychika człowieka stanowi skomplikowany mechanizm, który by funkcjonować prawidłowo musi się zazębiać. My musimy przeczytać pacjenta, dokładnie zeskanować i nie przeoczyć żadnego rozdziału z jego życia. Pacjenci przychodzą do nas po poradę, bo zazwyczaj coś przegapili, upychają szmatki, łatają dziury w swej psyche, nie wiedzą, jak wydać siebie na nowo, to jest właśnie ten „nakład wyczerpany”, o którym wspominałam wcześniej. My psycholodzy nie jesteśmy drukarniami, by wydawać ludzi jak książki. Jesteśmy w głównej mierze czytelnikami, krytykami ludzkich istnień.

Na koniec swego wywodu, obiecująca młoda psycholożka, z wielką dumą powiedziała: - Żeby coś wprawić, w ruch musi być jakaś siła, a tej można szukać, lub wręcz przeciwnie, trzeba ją niszczyć, wszystko zależy od tego, czy coś ma się ruszać.

W przypadku sennowłóctwa nadaktywność ruchową podczas snu trzeba stopniowo wyhamować, a następnie sprowadzić do zera.

Po powrocie do Francji proszę udać się do psychologa i wziąć udział w grupowej terapii z innymi emigrantami, którzy cierpią na podobne schorzenie.

Na pierwsze zajęcia udałam się po 4 miesiącach, bo specjalistka musiała stworzyć odpowiednią grupę, lunatykujących emigrantów.

Było nas sześciu, każdy z pięciu pacjentów przedstawił się, opowiedział, co robi i czego nie robi z różnych względów.

Nero zaczął snuć swoją historię: - Do Francji przeprowadziłem się z rodziną ponad 5 lat temu i od tego czasu lunatykuję. Jestem wyznawcą Koranu, dużo się modlę, szczególnie intensywnie podczas snu.  Pewnej nocy zostawiłem kartkę żonie i napisałem, że jadę do Maroka, bo dosyć mam Francji. Podczas sennowłóctwa opuściłem dom i wsiadłem do samochodu, następnie uderzyłem w latarnię. Z lekkimi obrażeniami przewieźli mnie do szpitala. I po tym zdarzeniu postanowiłem się leczyć. Ja na pierwszym seansie nic nie mówiłam, tylko się przysłuchiwałam. Pani psycholog powiedziała, że może na następnych spotkaniach się otworzę. Zaleciła prześwietlenie mózgu i wizytę u psychiatry. Zamiast kontynuować terapię grupową z emigrantami, zaczęłam co niedzielę włóczyć się po mieście, świadomie, na jawie.

Nie do końca chciałam leczyć swój lunatyzm, bo tylko podczas tego dziwnego anormalnego stanu mózgu pisałam wiersze, opowiadania. Fajnie było wstać i poczytać sobie swoje opowiadanie, mając świadomość, że pisałam poza nią. Mąż zainstalował kamery w domu, byśmy zobaczyli, co robię podczas lunatykowania. Na nagranym filmie widać było, jak wychodzę z łóżka, siadam przy stole, włączam lampkę i zaczynam pisać, zawsze trwało to około pół godziny, po czym numerowałam strony i szłam spać.

.

Byliśmy z mężem spokojni, gdy po moich dodatkowych badaniach, tomografii komputerowej głowy i wizyty u psychiatry wykluczono  uszkodzenia struktur mózgowych i zaburzeń psychicznych. Lekarz specjalista namawiał mnie, bym próbowała pisać w ciągu dnia. Zasugerował mi również przepisywanie jakiegokolwiek tekstu ręcznie, na papierze, i co mnie zaskoczyło, polecił mi częste oglądanie mojego miasta rodzinnego z satelity i przechadzkę wirtualną. Podejrzewał, że może być to „zespół oddalenia”, o którym coraz częściej się mówi, ale jeszcze takie określenie nie funkcjonuje oficjalnie w podręcznikach medycznych.

- Słyszała pani zapewne o zespole odstawienia, otóż jest to bardzo trudny proces adaptacyjny dla organizmu i nie mówię tu o alkoholu, czy innych substancjach psychoaktywnych. Chodzi o mechanizmy obronne, które w tych dwóch zespołach są podobne. - Panie doktorze ja bardzo przepraszam, ale proszę wytłumaczyć mi jedno, czy alkoholikowi też pan zaleca oglądanie butelki wirtualnie? - Tak, bo siłą wielką jest patrzeć i nie dotykać. Świadomość utraty, oddalenia, musi być łagodnym wejściem na nową drogę. Trzeba patrzeć przed siebie, a nie spoglądać do tyłu, bo wtedy łatwo stracić równowagę. Lekarz zapytał mnie jeszcze, czy mogłabym przynieść mu wybrane opowiadania i wiersze, które tworzyłam podczas sennowłóctwa i dwa nagrania potwierdzające ten fenomen. Dodał, że on zna wybitnego specjalistę z Belgii i chciałby się z nim skontaktować. - Pani historia to bardzo ciekawy przypadek.


Odnalazłam mały notesik, długopis i szybko niepostrzeżenie wyszłam z domu, zostawiając jeszcze śpiącym domownikom wiadomość: Jestem w parku.

To był taki co niedzielny rytuał, mający przenieść więcej informacji o moim mieście.

i przy okazji  zastosowanie się do zaleceń lekarskich, mających wpłynąć na unormowanie biochemii mózgu.

Kiedyś w dzieciństwie musiałam co niedzielę chodzić do kościoła. Być może ten stary nawyk przekształcił się w jakąś  inną formę. Kościół w dzieciństwie kojarzył mi się z więzieniem tymczasowym dla małych dzieci, innym razem z ogromnym pająkiem, którego bałam się podświadomie. Najgorzej było, gdy w tym samym czasie emitowano mój ulubiony program dla dzieci i młodzieży. Babcia mówiła mi, że codziennie trzeba się modlić, a niedziela bez kościoła jest przestępstwem. Więc by uniknąć ewentualnej kary, zaczęłam się modlić, o zlikwidowanie mszy świętej w niedzielę, lub przynajmniej o jakieś ograniczenia dla małych dzieci związanych z religią, bym mogła oglądać ulubiony Teleranek. Moją modlitwę w wielkim skrócie nazwałam „Szanuj  potrzeby dzieci”.  W  każdą niedzielę przed mszą świętą na karteczce pisałam to samo, wraz z pieniążkiem, moją modlitwę na papierze wrzucałam księdzu na tacę.

Byłam jedynym dzieckiem z mojej parafii, które oblało  egzamin kościelny przed przystąpieniem do komunii świętej . Babcia skutecznie wyprosiła czcigodnego kapłana i zostałam w końcu dopuszczona do święceń komunijnych. Później ksiądz mówił na mnie „mała buntowniczka”. Miałam ręce pełne roboty, po zajęciach katechetycznych, raz w tygodniu ksiądz dawał mi wybrany fragment z biblii, który musiałam własnymi słowami opisać. Kategorycznie zakazał mi wrzucania karteczki na tacę z modlitwą „szanuj  potrzeby dzieci”.

Teraz szłam  ulicami mego miasta, mijałam kościoły, piękne gotyckie budowle zupełnie opuszczone przez wiernych. W końcu dotarłam do uroczego zabytkowego pałacyku, o tajemniczej nazwie La maison X (tł. dom X), położonego w samym środku parku. Przychodzili tu mieszkańcy i turyści, wypić kawę, poczytać gazety, pograć w karty, lub zwyczajnie pogadać. Można było również umieścić wiele cennych informacji, zamieszczanych na bieżąco na wielkiej tablicy ogłoszeń. Co ciekawe były tam też amatorskie obrazy. Pogadałam sobie trochę z Louise, właścicielem lokalu, wypiłam dobrą kawę i w końcu zapytałam, dlaczego na tablicy ogłoszeń wisi tak długo obraz pt. ” Droga donikąd” i dlaczego nie ma innych nowych obrazów.

Zasada w pałacyku była taka, że obraz mógł wisieć tylko siedem dni i ani dnia dłużej. Gospodarz, odpowiadając mi na moje pytanie, zaśmiał się tak szczerze, że aż dojrzałam jego wyszczerbiony ząb. - Widzisz, teraz są złe czasy i idą jeszcze gorsze. Ludzie tak pędzą, że nie mają czasu na malarstwo.  Sztuka, literatura to pierdoły, zabijanie czasu przez inteligentnych popaprańców życiowych. Francja potrzebuje pieniędzy, tańszej benzyny. Moi klienci mówią, że czują na plecach powiew rewolucji. I zgadzam się z tym, gdzieś nas pcha pod Bastylię. A co do obrazu, który wisi na naszej tablicy, to nie wiem, co nim zrobić, ten literat, malarz ze słabą duszą, który był naszym bywalcem, już nie żyje. Pojechał na ochotnika na wojnę w Ukrainie i ponoć dostał w pierwszy dzień kulką. Także widzisz, artyści za bardzo szczęścia nie mają. Jesteś jedyną osobą, która w ogóle zwróciła uwagę na ten obraz, i w dodatku jesteś stałą bywalczynią La maison X . Chętnie ci go podaruję i w ten sposób zrobię miejsce na inne informacje, może inne obrazy, kto wie.

Pożegnałam się z właścicielem i opuściłam lokal, z obrazem pod pachą.

Zatrzymałam się przed tablicą, na której wisiały, małe karteczki przebite pinezkami, zawsze zaczynałam czytać od dołu, bo wydawało mi się, że to są najświeższe wiadomości. Wybrane fragmenty przepisałam, zgodnie z zaleceniami specjalisty na jawie, by zaoszczędzić sobie pracy i nadmiernego pisania podczas lunatykowania. Spalałam się za dnia, by nie rozniecić iskry w nocy. Przepisywałam różne teksty, gdzie popadnie, w pracy, domu, i na spacerze, w perfumerii, restauracji. Te, które przepisałam dzisiaj z tablicy, brzmiały tak:

„Niepewność czasów wyostrza zmysły”.

`W wielkiej kuźni świata ktoś wali wielkim młotem w rozżarzony pręt, stąd może ocieplenie klimatyczne, zaraza i brutalna wojna.”

,,Może jakiś Bóg animistyczny nie daje o sobie zapomnieć?  *

Takie to tajemnicze hasła zamieścili dziś na tablicy ogłoszeń, były też i inne bardziej typowe ogłoszenia, na przykład:

„Zaginął pies rasy kundel, maść ruda…”, szczegółowy opis plus dołączone zdjęcie i numer telefonu kontaktowy do właściciela.

Albo: „Mam ubranka do oddania po dziewczynce pięcioletnie”.

„Szukam pani z wachlarzem na upalne dni” - taki żarcik, typowo francuski.


Na dole, w lewym rogu na tablicy informacyjnej były ostrzeżenia i dołączone fotografie: „Uważaj na kleszcze”, plus zdjęcie małej bestii. „Unikaj słońca, stosuj kremy z filtrami”, i nazwa firmy, zdjęcie kremu. „Przestrzegaj zasad sanitarnych”, przypomnienie o entej szczepionce przypominającej na Covid- 19. Na koniec podali liczbę osób zagrożonych na małpią ospę, a pod tą informacją, w ramach profilaktyki, wspomnieli o najnowszej prezerwatywie z substancją wirusobójczą, ze znakiem firmowym oczywiście.

Co kraj to obyczaj. Wszędzie trzeba się dostosować, szanować kulturę i obyczaje. Współczesny emigrant musi być elastyczny i nader inteligentny, lub wręcz przeciwnie udawać świra.


W domu zaraz po porannym spacerze sprawdzałam na ciele, czy nie mam gdzieś krwiopijcy kleszcza. Przepisałam do pamiętnika cenne informacje z tablicy ogłoszeń. Niestety nadal nie byłam w stanie stworzyć żadnego autorskiego tekstu podczas dnia, wszystko wypływało ze mnie w nocy-jak szumowiny podczas gotowania rosołu, które zbierałam w blasku księżyca i wyciągałam ze swej duszy. Pisałam, bym mogła skosztować, zasmakować klarownego rosołu z pierwszym oddechem świtu, a te tłuste oczka pływające na jego powierzchni, były tajemnicą pewnym przypadkiem do zdiagnozowania przez  specjalistów. Takie skojarzenia pewnej nocy zapisałam podczas sennowłóctwa, gdyż lekarz poprosił mnie, bym próbowała napisać, dlaczego piszę i co to dla mnie znaczy.


Potem udałam się do kuchni, siedziałam sobie, ot tak, zwyczajna poranna filozofia życia: zmywanie brudnych naczyń, szorowanie wiecznie upapranej podłogi, rozważania na temat obiadu, analiza spuścizny ostatnich dni, stworzenie listy na zakupy, wiecznej ody do życia, bo lodówka nie może być pusta.

W rozważaniach tych nie mogło zabraknąć tęsknoty za tym, że nie urodziłam się w innych czasach. Ta nostalgia niczym nieusprawiedliwiona ciągnie się za mną jak obcy cień.

Zamiłowanie do antyków, wytwornych starych sukien, kapeluszy z ogrodem królewskim na głowie. Widok służącego, który podaje smaczny posiłek, przerwał dźwięk kipiącego mleka. - Cholera jasna! – wykrzyknęłam. Fantazja bogata, a pomysłu na obiad brak. Postanowiłam poszukać czegoś w internecie, przy okazji przeglądając komputerową książkę kucharską. Uświadomiłam sobie, że większość potraw staropolskich ma również tłumaczenie na język ukraiński. Spodobał mi się przepis z dziwacznym tytułem „wojenny kociołek”. Nagle usłyszałam głośne walenie do drzwi. Wyjrzałam przez okno i radośnie zawołałam, widząc sąsiadkę.

- Niesamowite! Myślałam dziś o tobie, co za  niespodzianka! Szybko pobiegłam otworzyć drzwi. Sąsiadka ledwo co próg przekroczyła, zaczęła gadać, jak nawiedzona:

- Widziałam szamana, tańczył poruszony do żywego. Oddech wiatru plątał mu się we włosach, gubił je, tracił władze w członkach.

Zamilkła na chwilę, wzięła głęboki oddech i dodała:

- Ujrzałam grzywę lwa putińskiego jak zakrywa oczy Europie. A szaman kontynuował swą wizję: - Deszcz popiołów zamieni się w skałę wulkaniczną, a ofiary wojny w demony.

- Gdzie ty to widziałaś? - zaskoczona zapytałam.

-  W nocy we śnie, zresztą sama już nie wiem.

-  Kamień z serca mi spadł. Wejdź do środka, to się herbaty napijemy.

Sąsiadka usiadła na krześle i zamilkła. Ten słowotok wyssał z niej wszystkie słowa  i emocje, tymi okruszkami, co po nich zostało, można by było nakarmić co najwyżej gołębie. Wiedziałam, że po słowach coś zostaje, rodzi się dobro lub zło. Złe słowa mają jakąś nadzwyczajną siłę, są niezniszczalne.

Kumulują się w studni bez dna, a my wiecznie coś z niej czerpiemy, zupełnie niepotrzebnie. Niekiedy słowa przychodzą w gości, tak zwyczajnie pogadać, lub są tak natrętne, że trzeba je oddać, a nawet wysłać w kosmos. „Podpisze pakt z diabłem, tylko weźcie ode mnie me słowa”, takie hasło widziałam dziś w internecie i oczywiście natychmiast zapisałam w pamiętniku. Inne, które przypadło mi do gustu: „Nie śpię, bo myśli mam z ołowiu, a poduszkę z Chin”.

Nie odzywałam się do mojej sąsiadki, mieliłam jej słowa, wizję, przeżuwałam powoli. Pomyślałam sobie, że jak ona tylko stąd wyjdzie, to szybko pójdę spać, może uda mi się podłączyć do podświadomości zbiorowej i ujrzę to, co ona widziała.


Gość w domu to bóg w domu, dlatego starałam się nie komentować tych jej dziwacznych urojeń. Zmieniłam zdanie, gdy znowu się ożywiła i zaczęła mówić:

- Widziałam we śnie jeszcze twojego prezydenta, jak przemawiał, ubrany był na czarno i…

- I co, mów!? - zapytałam zdziwiona.

- Oznajmił, że Polska została zaatakowana z dwóch stron.

- Milcz! - zaprotestowałam. - Śnij o swojej Francji, a od mojego kraju wara!


Wstawiłam czajnik na kuchenkę elektryczną, rozłożyłam kolorowe talerzyki z malowniczym motywem potoku górskiego. Pokroiłam ciasto, które wczoraj upiekłam.  Zaparzyłam herbatę i szłam z nią w stronę gościa. Nagle moją sąsiadkę powoli zaczęłam tracić z oczu, zniknęła jak para z gwizdka. A herbata stygnie w moim salonie na Rue de la Liberté.














  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Które czasy byłyby przychylne w s z y s t k i m ludziom?

Czasy niewolnictwa? Jakie dziecko

/tutaj wrażliwa, bacznie obserwująca świat mądra dziewczynka/

spokojnie patrzy na codzienne sceny, w których inny człowiek traktowany jest jak nie tarcza strzelecka to jak przynieś-wynieś-pozamiataj i podnóżek?

To może czasy wojny stuletniej? Albo lata z Żelazną Kurtyną w tle?

G D Z I E są te W-py Szczęśliwe, gdzie człowiek byłby wolny od raniącego oczy codziennego widoku /cudzego/ nieszczęścia??
avatar
Na emigracji pisało wielu wielkich Wielkich Polaków - od Mickiewicza, przez Konrada Korzeniowskiego i Gombrowicza po Miłosza - i zawsze byli to emigranci przymusowi.

Podobnie zresztą było z innymi nacjami - i z innymi formami sztuki. Banici, uciekinierzy, wygnańcy, uchodźcy, ludzie pozbawieni dachu nad głową i pracy, cała ta rzeka obcych rodziła na obczyźnie fenomenalną, zaskakująco nową, bogatą twórczość.

I to jest jedyna dobra strona tego zjawiska. To dlatego umrzeć chcesz
wśród swoich i na swojej ziemi,

bo jako dzieci wyrośliśmy we "własnym domu", choćby to była tylko przysłowiowa psia buda i pańskie czworaki ;(

Proza przez wielkie P
avatar
Przekleństwem tych "naszych" kompletnie nie naszych czasów jest to, że

jako posiadacz internetu i innych podobnie uzależniających nośników wszystkich tych zaiste iście lunatycznych hiobowych wiadomości

(patrz nagłówek i tekst)

nie masz żadnej przed nimi ucieczki! Ż A D N E J. Co nanosekunda jesteś nimi miażdżony z każdej strony!

Po co nam-Kowalskim wiedzieć, że w okolicach Sydney od tygodnia płoną lasy?? Który z nas tam dotrze z wiatrem wody, by ratować płonące jak żagiew wszystkie misie koala??

Albo to, że w jakichś Filipinach czy Malezji (i gdzie to w ogóle jest?!) jakiś naćpany-najarany wariat wtargnął do żłobka i pozarzynał malutkie dzieci, ile ich tam tylko było????

Jeżeli szan. Prezes d/s Mediów otrzymuje jakieś za swój codzienny trud wynagrodzenie, to chyba to wynagrodzenie JEST z naszej-Kowalskiego kieszeni?
avatar
Żeby zachować resztki naszej ludzkiej godności, codziennie bojkotujmy ten medialny zalew strachów stale!

Zamiast non-stop wczytywać się w zawsze ociekający krwią serwis wydarzeń

- chodźmy na dalekie spacery

/przy okazji zbierajmy po drodze nie nasze śmieci/

- idźmy na rybki czy inne grzybki;

- skupmy się na rozwoju własnej osobowości: lepmy z gliny, uczmy się solfeżu, grajmy na ukulele, piszmy coraz lepsze teksty etc., etc.

- zabierzmy sąsiada na wernisaż;

- weźmy się za porządki wokół matczynej chudoby;

- zróbmy babci odlotowy makijaż

i tych wszystkich pomysłów konstruktywnych działań jest cała wielka piramida Cheopsa
avatar
A dlaczego na obczyźnie popadasz /nie tylko/ w somnambulizm, kiedy we własnym kraju wcześniej nigdy ci się to nie zdarzało?

(patrz tekst i wszystkie tytuły wraz z datą publikacji)

Bo każde wygnanie z własnej ojcowizny musi być czymś krwawo okupione

??

Co nas w życiu zdziera?
Stres, na koncie zera,
Covid - i cholera.
© 2010-2016 by Creative Media