Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-10-25 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 538 |
„Emocje jak przy zbieraniu grzybów” – mawia się dla określenia jakiegoś nudnego wydarzenia. Nic podobnego. Tak mogą mówić tylko ci, którzy zajęcie to znają jedynie ze słyszenia. Wszystko oczywiście zależy od człowieka, ale dla większości grzybiarzy są to spore emocje.
Zaczynają się one już rankiem, bo w lesie trzeba być możliwie wcześnie, żeby nie zostać wyprzedzonym przez konkurentów. Nastawia więc grzybiarz budzik na godzinę czwartą i na głodniaka wychodzi z domu. O świtaniu jest już w lesie i tam przeistacza się z normalnego Kowalskiego w tropiciela śladów i łowcę, który koniecznie musi coś zdobyć i zanieść rodzinie.
Na początku biegnie więc do pewnych, znanych tylko jemu miejsc, gdzie zawsze można coś znaleźć. Czasem okazuje się, że grzybów tam nie ma i wtedy musi pójść gdzie indziej, narażając się na spotkanie ludzi nieznających lasu tak dobrze jak on, czyli z grzybiarską hołotą. Takie spotkanie oko w oko z innym zbieraczem jest dla niego tak samo niemiłe, jak natknięcie się na żmiję - a już nie daj Boże, żeby napotkany miał pełny koszyk.
Brak grzybów w pewnym miejscu jest jeszcze jakoś do przeżycia, ale może się zdarzyć, że owo miejsce jest znane jeszcze komuś innemu i ten ktoś dotarł tam wcześniej. Wtedy nasz bohater prawie dostaje zawału i rusza do wyścigu. Patrząc kątem oka, gdzie jest tamten drugi, biega jak szalony, żeby jeszcze zebrać choć trochę grzybów. Czasem może się zdarzyć, że konkurenci zbliżą się na tyle, że wypada się przywitać. Z ich ust pada wtedy zdawkowe: „Dzień dobry”, ale ich serca wręcz krzyczą: „A żeby cię szlag trafił!”. Taka sytuacja siłą rzeczy przynosi marne efekty i wtedy nasz zdenerwowany zbieracz musi albo wracać prawie z niczym do domu, albo iść do miejsc niepewnych, i tam narażać się na sytuacje opisane w poprzednim akapicie.
Są złe dni, gdy grzybów po prostu nie ma i wszyscy wracają z pustymi rękami. Wtedy nasz bohater - ciesząc się, że innym też się nie powiodło - zaczyna jednocześnie żałować, że nie poszedł do innego lasu, gdzie na pewno coś by znalazł.
W dobre dni rasowy grzybiarz też może mieć powód do stresu. Napełnił już bowiem wszystkie kosze czy torby i w zasadzie mógłby wracać do domu. Mógłby, ale nie wraca, bo przecież grzybów w lesie nie zostawi. Jeśli ma w pobliżu auto, to przesypuje wszystko do bagażnika i wraca z powrotem. Jeśli tak nie jest, wtedy zdejmuje jakąś część garderoby i zbiera do oporu. W końcu dumny z siebie wraca do domu, a tam często okazuje się, że z jego zbiorami nie ma co zrobić.
Samo grzybobranie też dostarcza wielu przeżyć - nie tak mocnych jak wyżej opisane, ale jednak. Przeżycia te są zależne od rodzaju grzybów.
Są takie, które lezą człowiekowi w oczy i aż się proszą, żeby je brać. Dobrym przykładem tutaj są kurki, rosnące grupami i z daleka wabiące żółtym kolorem. Podobnie „zachowują się” kanie, które - choć nie rosną w stadach - wysoko wystawiają nad trawę szerokie kapelusze i zdają się wołać: „Hej! Jestem tutaj!” Nasz bohater oczywiście chętnie takie grzyby zbiera, ale odczuwa przy tym pewien niedosyt. Brakuje mu bowiem atmosfery poszukiwania i wieńczącego je: „Ha! Mam cię!”
Ciekawszą zdobyczą są grzyby ukrywające się w trawie, pod liśćmi lub gałęziami. Niełatwo je znaleźć, chyba że jeden z nich nieostrożnie wystawi głowę, zdradzając w ten sposób siebie i współbraci. Grzybiarz wtedy - wyrwawszy już tego nieostrożnego - zaczyna dokładne przeczesywać trawę, przerzucać patyki i nurkować pod obwisłe gałęzie. Przeważnie znajduje w ten sposób kolejne okazy i dopiero wtedy jego ambicje zostają zaspokojone.
Podobnie miłe jego sercu są grzyby, które kolorami kapeluszy dopasowują się do podłoża i w ten sposób udają, że ich nie ma. Zachowują się jak małe zajączki lub kuropatwy, które w obliczu zagrożenia przypadają do ziemi i uciekają dopiero w ostatniej chwili. Grzyby na szczęście nie uciekają, ale są tak wtopione w podłoże, że nieuważny zbieracz nieraz je nadeptuje. Uważny natomiast, znalazłszy jednego, rozgląda się uważnie, żeby czasem nie przegapić innego w sąsiedztwie. Gdy go już zauważy, wtedy - ścinając pierwszego - cały czas baczy, żeby ten drugi nie zniknął mu z oczu.
Denerwujące są grzyby udające inne, czyli trujące sobowtóry jadalnych. Grzybiarz czasem się nabiera i schyla po nie, ale „gdy błąd swój obaczy, zagniewany grzyb złamie albo nogą kopnie; tak szpecąc trawę czyni bardzo nieroztropnie”.
Najbardziej jednak wurzające są grzyby niedostępne. Idzie nasz bohater wzdłuż potoku i nagle na przeciwnym jego brzegu widzi np. piękne borowiki. Stoją tam, uśmiechają się prowokująco - a potok głęboki i wartki. Co zrobić? Zdejmować buty buty, czy odpuścić? Różnie bywa, ale gdy grzybiarz zrezygnuje, to taka scena może mu się przyśnić następnej nocy. Podobnie wkurzające są grzyby rosnące na wysokich skarpach. Zbieracz wspina się po nie, ziemia usuwa mu się spod stóp, nie ma się czego uchwycić, ale w końcu dociera do celu. Dociera i czasem okazuje się że grzyby są robaczywe. Co wtedy usłyszy las - lepiej nie cytować.
Wychodząc z lasu, grzybiarz zaczyna na powrót przeistaczać się w normalnego zjadacza chleba, ale w tym często przeszkadzają mu spacerowicze lub wyprowadzacze psów, którzy przeważnie pytają go: „Są grzyby?” Ludzie ci chcą być mili, ale nie wiedzą, że większość grzybiarzy takich pytań nie lubi. „Przecież widzi palant, że mam pełny kosz, to po co pyta” – myśli zagadnięty i rzuca jakąś zdawkową odpowiedź. Gorzej gdy grzybów nie ma. Wtedy odpowiedź jest jeszcze krótsza, a komentarz myślowy bardziej dosadny.
Grzyby opisywał Mickiewicz, śpiewali o nich Starsi Panowie i Helena Majdaniec. Nie może więc grzybobranie być nudne, bo przecież nieciekawe zajęcia nie bywają opiewane w literaturze i piosenkach.
ratings: perfect / excellent
ratings: perfect / excellent
W czternastym wersie od końca w słowie "wurzające" brakuje k.
ratings: perfect / excellent
Pod brzózką, pod sosną!
Grzybiarz chodzi z koszem,
Z uśmiechem - i z piosnką.
Śpiewa se wesoło,
Śpiewa, pogwizduje,
Się rozgląda w koło...
A tu jakiś /gościu/
Tuje śmieciem truje!
g d z i e
Mickiewicz pisał o grzybach, polecam ponowną /zapierającą dech/ lekturę chociażby "Pana Tadeusza".
Starsi Panowie /z ich kultowego w szarym PRL-u "Kabaretu.../
(patrz wielki Wielki zapomniany Poeta, Piosenkarz i Aktor Jeremi Przybora i Jego Przyjaciel i Kompozytor i Akompaniator Jerzy Wasowski)
śpiewali o swoim 100% patencie na p o p r a w ę nastrojów w piosence "Na grzyby!",
a /też za głębokiej komuny/ śliczna Pani Ambasador Polskiej Piosenki we Francji /z oczami jak z Lazurowego Wybrzeża/ Helena Majdaniec wylansowała swój evergreen - porywający twist - pt. "Rudy rydz!"
(patrz ostatni akapit felietonu)
Nigdy nie jest za późno na naukę. Możesz więc jeszcze zostać grzybiarzem.
Janko, dziękuję za wizytę i komentarz. Rozumiem, że te emocje nie są Ci obce. Dziękuję też za korektę.
Optymisto, dziękuję że wpadłeś. Gdzie są Twoje teksty o grzybach? Poczytałbym.
Masz rację, kanie też czasem rosną w stadach.
Emilio, dziękuję za wizytę i wierszowany komentarz. Dziękuję też za przybliżenie "młodzieży" postaci piszących i śpiewajacych o grzybach. Nie pamiętam koloru oczu Heleny, ale doskonale pamiętam (jak to chłop), że była fajną laską.
Dziękuję za obudzenie nadziei. No i za ten tekst.