Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2022-11-25 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 467 |
Piękną zimę mamy, prawda? Dziś mam wam sporo do opowiedzenia, więc zaczynajmy!
Poniedziałek, Dwudziesty pierwszy listopada.
Właśnie była godzina wychowawcza. Wpatrywałam się w okno. Obserwowałam pierwsze w tym roku opady śniegu. Biały puch powoli okrywał okolicę. Ciągle myślałam o tym, jak będzie wyglądała moja jutrzejsza rozmowa z Tomkiem. Patrycja ma nas dodatkowo gdzieś zabrać, więc już sama nie wiem, co czuję. Podekscytowanie? Strach? Tremę? To wszystko bardzo się we mnie miesza. Nie mogę doczekać się tych wydarzeń, a jednocześnie chcę je mieć już za sobą.
Teraz właśnie decydował się los klasowych mikołajek. Wychowawca podchodził do każdej ławki z pudełkiem wypełnionym karteczkami na których są imiona ludzi z klasy. Każdy losuje jedno imię i ma tej osobie kupić coś na mikołajki. Tu moje dawne liceum wypadało o wiele lepiej, bo tam takie losowanie odbywało się nawet miesiąc przed mikołajkami. I nikt nie był przeciwko mnie, pomimo że i tam nie miałam żadnej koleżanki.
W końcu wychowawca podszedł do mnie. Z racji, że jestem w ostatniej ławce to i losowałam ostatnia. Nie zdziwiło mnie, że został tylko jeden los i de facto nie miałam już czego losować. Na karteczce były moje personalia. Klasa za bardzo mnie nie lubi żeby było to zrządzenie przypadku. Chcieli mi dokopać. Chociaż w sumie nawet nie wiem jak to zrobili, przecież nie można świadomie wybierać wylosowanej osoby. Po moim dogadaniu Dagmarze czułam się silniejsza, ale ta sytuacja sprawiła, że kiełkowało we mnie coś w rodzaju strachu. Co mogą jeszcze szykować?
To, że to jest podstęp klasy niejako potwierdziło ich własne zachowanie, gdy wychowawca wziął ode mnie los i na szybko stworzył nowy ze swoim nazwiskiem. Klasa wyraziła pomruk niezadowolenia, że to nie fair. Doceniam fakt, że pan Maciołek chciał mi pomóc, ale tylko mi zaszkodził. Z drugiej strony pozytywnie się zaskoczyłam, bo myślałam, że po naszej rozmowie darzy mnie sporą niechęcią.
Wtorek, Dwudziesty drugi listopada.
Śnieg nadal pięknie się trzyma. Od samego rana byłam zestresowana, bo nie wiedziałam, czy tata zgodzi się na dzisiejsze zajęcia u Tomka a tym bardziej, żebym gdziekolwiek z nim jechała. Ku mej radości zgodził się i jeszcze zawiózł mnie na zajęcia. Chyba powoli przechodzi mu to obrażanie się na mnie, bo ostatnio zamieniliśmy nawet parę słów. Jasne cieszy mnie to, ale nie niweluje stresu przed rozmową z Tomkiem, a na niej najbardziej mi zależy. Zastanawiam się, dlaczego tata tak łatwo zgodził się na rehabilitację z Tomkiem. Czy w przeciwieństwie do dyrektora nie wierzy w plotki o romansie? A może po prostu mu na mnie nie zależy? Wolałabym tę pierwszą opcję.
Niwelowaniu stresu nie pomógł fakt, że Tomek przez całe zajęcia praktycznie nie odezwał się do mnie ani słówkiem, nie licząc wydawania poleceń. Byłam bliska płaczu. Jednak po pierwsze nie chciałam okazywać słabości, a po drugie nauczyłam się malować i to całkiem mocno, by nie było widać tej opuchlizny po całych dniach pełnych ryczenia. Nie chciałam żeby mi się rozmazło. Jednak makijaż ma więcej wad niż zalet, bo nie dość, że ukrywa mój jedyny atut urody, czyli baby face, to jeszcze sensorycznie mi przeszkadza. Nienawidzę uczucia czegokolwiek na twarzy w takim stopniu, że ledwo mogłam skupić się na wykonywaniu zadań. Kiedy pod koniec zajęć nie padło żadne słowo na temat naszej sytuacji, byłam bliska załamania nerwowego. W tym samym czasie przyszedł do mnie SMS. Tomek wręcz mnie zachęcał do odczytania wiadomości, więc byłam pewna, że fizjoterapeuta wie co się święci. W istocie tak było. Pisała jego żona. Wiadomość głosiła, że mam z Tomkiem godzinę na pogadanie, potem ona wpadnie po nas z Pauliną.
- Od początku to zaplanowaliście, tak? Dlatego się do mnie nie odzywałeś podczas zajęć?
- Dokładnie tak, moja droga. Wiedziałem, że twoje mięśnie zaczną się niepotrzebnie spinać, kiedy zaczniemy mówić o rzeczach dla ciebie emocjonujących. Wybacz moją nietaktowność, ale powinnaś zmyć ten makijaż. Po pierwsze i najważniejsze widzę, że jest ci w nim niewygodnie, a po drugie za przeproszeniem wyglądasz jak matrioszka.
Zaśmiałam się, napięcie powoli zaczęło ze mnie schodzić.
- Wiesz, chciałam być ładna. - Zaczęłam się z nim droczyć, w sumie sama nie wiem po co.
- Tak, wiem, że jesteś przeciętnej urody, ale nie ma w tym nic złego. Bardziej interesuje mnie to że twój układ nerwowy nadmiernie cierpi. To co, idziemy do umywalki? - Wskazał gestem dłoni ów przedmiot w kącie gabinetu.
Ochoczo się zgodziłam, chociaż dla zgrywy udawałam obrażoną. Ostatecznie podeszliśmy do umywalki gdzie delikatnie przemył mi twarz pozostawionym tu dawno temu przez Patrycję resztkami płynu do demakijażu, a następnie ochlapał nieznacznie buzię wodą z kranu. Na koniec wytarł mi facjatę ręcznikiem. To wszystko było takie niesamowite, specjalnie dla mnie! Czułam się taka malutka, opiekowano się mną tak jak zawsze powinno. Z wdzięczności aż się do Tomka przytuliłam. Uciecha nie trwała jednak długo, bo rozmowa szybko powędrowała na temat naszego pseudo romansu. Usiedliśmy z kubkami czarnej herbaty na kozetce i dyskutowaliśmy.
- No i jak chcesz mu udowodnić to, że nic nas nie łączy? Przecież o wiele łatwiej udowodnić, że coś istnieje niż to, że nie istnieje. - Nie byłam przekonana do jego wizji, w której mamy się postawić dyrektorowi.
- Masz wszystkie rozmowy ze mną czy to na messengerze, czy SMS-y prawda?
- Tak, i wszystkie potwierdzają, że jesteśmy blisko i że pomagacie mi w sprawie Pawła.
- Ale czy potwierdzają jakikolwiek romans?
- Nie, bo żadnego nie było. No i zawsze widujemy się w trójkę.
- Właśnie. Więc w następnym tygodniu pokażemy mu wszystko. Nie będzie miał na nas żadnych dowodów. Za to, co robimy po zajęciach, o ile nie jest to właśnie romansowanie, nie ma prawa nas rozliczać.
- Jesteś pewien?
- W sumie to nie, ale na pewno musimy zdementować te plotki.
- Ale ja się boję...
- Wierz mi, ja też i to bardzo, lecz nie możemy zostawić tak tej sprawy. A teraz ubieraj się, bo z tego, co widzę przez okno to Patrycja i Paulina właśnie przyjechały.
Szybko się ubraliśmy i wyszliśmy na zewnątrz. W aucie okazało się, że jedziemy nad zalew. Nad ten sam zalew gdzie rzekomo zginął Paweł! Łzy napłynęły mi do oczu. Już chciałam prosić Patrycję, by odwiozła mnie do domu, bo nie dam rady. Jednak gdy tylko otworzyłam usta, by się odezwać, siedząca obok mnie Paulina chwyciła mnie dość mocno za dłoń.
- Nina, chcesz wiedzieć co się stało, prawda?
- Tak, wkurzają mnie te wszystkie domysły...
- I po to tam jedziemy! Udało się znaleźć ratownika, który tego dnia pilnował zalewu i dość dobrze zapamiętał twoją mamę. Zgodził się na spotkanie, ale tylko nad zalewem.
- Ale jak to pamięta...? - Łzy ciekły mi po policzkach.
- Jej trudno nie zapamiętać. A ty się nie bój, bo damy radę. - Poklepała mnie po dłoni.
Na miejscu zastanawiałam się jak będę iść, skoro już na parkingu śnieg sięgał mi do kostek. Tomek chyba już wcześniej o tym pomyślał, bo wyjął z bagażnika sanki i to takie z oparciem. Kiedy już mnie na nich posadził, ruszyliśmy w stronę jeziora. Obserwowałam biały krajobraz rozświetlany jedynie latarniami. Jasne światło odznaczało się zdecydowanie na tle ciemnego już nieba. Wtedy uświadomiłam sobie, że jednak kocham zimę, właśnie za ten klimat. Nagle poczułam na sobie letnie słońce. Znowu miałam osiem lat i byłam niesiona na plecach przez Oskara w stronę zalewu, a obok biegł roześmiany Paweł. Paweł, który nie miał twarzy. Tak bardzo przestraszyłam się własnych zdeformowanych wspomnień, że natychmiast wróciłam do śnieżnej rzeczywistości. Wróciłam w bardzo dobrym momencie, bo nad zamarzniętą taflą wody czekał już na nas barczysty mężczyzna. Nazywa się Staszek i nie było trzeba go długo namawiać do zwierzeń.
- Czy pamiętam? Proszę państwa, kto by tej wariatki nie pamiętał! Dawno takich cyrków nikt tu nie odstawiał jak ta Piotrowicz! Przed śmiercią chłopaczka to wiele razy tu była i wykłócała się ze mną, żeby nie wpuszczać dzieci! Aż pewnego dnia przyjechała tu z policją i twierdziła, że tu się ten mały utopił! Nie było go tu na pewno, bo wiem, jak chłopaczek wyglądał. Często z nim tu się przychodziła gdy się ze mną wykłócała. Biedne dziecko, zawsze takie przestraszone. Chciałem nawet powiedzieć władzom, jak było naprawdę, ale jej mąż mnie ubłagał, żebym nic nie gadał. Do dziś żałuję, że się zgodziłem, proszę państwa.
Od kiedy usłyszałam ten wywód, nic nie było już takie samo. Niczego z dalszej części tego wieczoru już nie pamiętam. Ani drogi do domu, ani tego, co było w domu. Nawet tego, jak spisałam te wspomnienia. Po prostu ocknęłam się i było już dziś. Dziś z moim mętlikiem w głowie.
Może jak w następnym tygodniu wszystko sobie poukładam, to wam się z wami tym podzielę.
Trzymajcie się!