Author | |
Genre | prose poetry |
Form | prose |
Date added | 2023-02-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 533 |
Ma niewiele czasu. Wścibskie słońce rozlewa już swoją złość nad dachami kamienic. Wyraźnie widzi jak promienie łapczywie chwytają się dachówek. Siłują się z ciemnością niczym rozwydrzone bachory w przedszkolu. Prawie słyszy wrzaski i dźwięk wbijanych zębów w ramiona przeciwnika. Żenujące widowisko. Tym razem nie chce przerywać przepychanki, niech się dokona, niech się nawet pozabijają. Wygra silniejszy – zupełnie jak w życiu bywa od zarania dziejów. Podobno istnienie taki moment, tuż przed świtem, kiedy światy zastygają w bezruchu. Ciemność otulająca Ziemię na moment zamiera. Rozciąga się leniwie i spogląda przez ramię na goniącą ją Jasność. Słyszy zawodzenie lęków, ciągłe epileptyczne wstrząsy, do których przecież przywykła, odkąd jej istotę stanowi ślepota. Czasami w jakimś dziwnym odruchu współczucia oddala się spokojnie by zrobić miejsce tej wścibskiej Jasności. Niektórym to pomaga. A ona czasami dostrzega tych niektórych. Teraz jednak, dostrzegając swój zmierzch, który staje się narodzinami Jasności, wzdycha ociężale. Ciemność przegrywa, pokonana milion razy, milion razy upokorzona. Czuje jak wokół niej narasta szyderstwo, niezachwiana wiara ludzi w jej klęskę jest piętnem, stygmatem. Ludzie, naiwne, głupie istoty – nie, dzisiaj, już nie ma siły im tłumaczyć, że ich triumf jest połowiczny – Jasność nie jest ich sprzymierzeńcem, nie stanowi ich natury – to ona, poprzez siebie – ukazuje im ich właściwą naturę. Nie ma bowiem możliwości na tym świecie, by Ciemność i Jasność istniały poprzez brak istnienia którejś z nich – tak jak roją sobie w głowach. I choć szczeniacka wiara sprzyja mrzonkom o oddzieleniu, ona wie doskonale i truizm tej wiedzy powoduje, że staje się- w swoich własnych oczach – absolutnie śmieszna. Kobieta, która od godziny wymyśla świat nie jest nikim wyjątkowym. To chyba najbardziej rozdrażnia bogów wszelkiej maści i mocy. No bo skąd taka istota ma wiedzieć, jak powinien wyglądać świat? Nie posiada wiedzy o niuansach natury, nie zna się na polityce ani nawet na czarnej magii. Alchemia jest jej obca zupełnie tak samo jak delikatne teorie fizyki kwantowej. Wszystko tylko po łebkach i intuicyjnie, choć nawet intuicji nie jest w stanie ubrać w słowa. Takie niedopatrzenie, takie faux pas!Wymyślanie świata nie jest łatwą robotą, Józefina czuje to w kościach. Ona wszystko czuje w kościach – kiedy będzie padał deszcz albo kiedy jej mąż za bardzo się upija. Tak już ma od dziecka a teraz na starość jej kości stały się wyjątkowo wrażliwe, może przez to, że skóra jest cienka- ledwo dotknąć a już się rozdziera niczym stary papier?Tak czy siak kiedy dziś otworzyła oczy, w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, nagle z niewiarygodną wręcz energią rozpoczęła swoje dzieło. Można powiedzieć, że na Józefinę spadła misja i ona-podobnie jak wszystko w swoim życiu – postanowiła doprowadzić ją do końca. Na sekundę – zanim na dobre weźmie się do roboty – przystaje przy oknie i obserwuje z na wpół otwartymi ustami – kilka lat temu jej usta się nie domknęły i tak już zostały, niczym grymas dzieciaka przyjmującego poraz pierwszy ciało Chrystusa. To co widzi za oknem w jej oczach odbija się jasnymi nitkami, oplątuje źrenice i odkształca rzeczywistość. Musi przymknąć oczy by w jakiś nielogiczny sposób nie stać się tym co widzi. Na oślep oddala się od okna, siada w wypłowiałym fotelu, których tak wiele w tym pomieszczeniu, że ma się wrażenie, że jest jeden i posiada zdolność przemieszczania się pod wpływem wzroku. Teraz kiedy już dopija kawę może podwinąć rękawy i zabrać się do pracy. Rękawy zawsze trzeba podwijać, inaczej potem jest problem z usunięciem plam krwi. Józefina nie potrzebuje specjalnych narzędzi ani górnolotnych słów. Jej praca wymaga precyzji i skupienia – niczego więcej. Cała reszta to tylko dodatki – jakiś posiłek czy przymusowe pojenie- to tylko chwile wytchnienia dla jej zapracowanego umysłu. Wścieka się na nie, no ale bez nich nie da rady, przynajmniej do czasu, kiedy na dobre wymyśli świat, w którym już niczego nie będzie potrzebowała. Jej skupienie wymaga by nie zwracała uwagi na sączącą się ślinę ani na żadną inną potrzebę fizjologiczną. To nieistotne sprawy i nie takie też niespotykane. Józefina widzi jak żołnierze w okopach robią pod siebie a ich towarzyszom nawet nie drgnie mięsień, przyzwyczajeni są do gorszych zapachów, a te przynajmniej przypominają życie. Tak sobie właśnie Józefina wymyśliła -brak zmysłu zapachu. Jest z siebie naprawdę dumna – choć odbiera to również możliwość kąpania się w oszałamiającym zapachu bzów, przez co zupełnie już nie rozpoznaje swojej sylwetki w białej sukience, kiedy to po raz pierwszy mogła rzucać kwiatki przed obrazem surowej i nieprzejednanej Matki Boskiej Częstochowskiej. Może właśnie dlatego szrama na twarzy Najświętszej Panienki się pogłębiła? Józefina tego nie wie, ale woli o tym nie myśleć – sprawy boskie są poza jej zasięgiem a ona nie ma zamiaru się temu sprzeciwiać. Wprawdzie czasami słyszy kuszące propozycje od czarnego diabła, ale nie ulega, jeszcze nie. Poruszenie w okopach sprowadza ją do kanałów. Tam życie się toczy jakby w półśnie. Ludzie się kochają i nienawidzą. A ona przycupnięta pod wilgotną ścianą wymyśla dalej świat. Już nie wie, czy może cokolwiek mówić ale w jej duszy rozbrzmiewa pieśń zwycięstwa. Czy tańczyła nago w deszczu, czy w ściekach kałuży spływających na nią z kratki w ulicy? Na powrót świat zawirował a ona pomyślała o swoim mężu i jak na rozkaz, stanął on przed nią z tą swoją głupią miną człowieka, który w życiu ma więcej szczęścia od innych. Uśmiecha się do siebie – choć tylko ona w skurczu mięśni swojej twarzy rozpoznaje uśmiech, inni widzą tylko martwe tkanki. Ale innych tak naprawdę nie ma – Józefina wie to doskonale. Musi kupić kolczyki. Tak, zawiesi na chwilę swoją pracę – koniecznie musi kupić kolczyki, zupełnie nie wierzy, że dziurki zarosły przez jedną noc. Nie da się oszukać, tym razem jest pewna. Ktoś w jej głowie każe je oddychać - po co? Po co ma oddychać skoro nie ma kolczyków? Dlaczego nikt jej nie słucha? Po chwili sobie przypomina – nie wymyśliła jeszcze tego kto ma słuchać. Przeciera krople potu na czole, wciera je w bruzdy i koleiny. Ciężkie buciory wgniatają je niemiłosiernie aż w mózgu powstaje lej, do którego wpadają wszystkie jej wspomnienia. Za chwilę wybuchnie wulkan, tak jak wtedy, kiedy zobaczyła Jezusa. Dotyka swoich uszów niezmiernie zdziwiona, że rozmieszczone są po jednym na przeciwległych krańcach jej głowy. Mózg wiruje obijając się o czaszkę. Jednak oddycha, może wrócić do pracy. Jej mąż, tak teraz widzi go wyraźnie. Zabawny jak zawsze, nieobecny i przezroczysty. Nie ma dla niego teraz czasu, tak jak dla swoich dzieci – ile ich miała – troje i dwoje umarłych – razem sześcioro – bo jedne zamknęło w sobie dwoje. Nie zdążyła go poznać, choć wszyscy czują, że ono właśnie najbardziej wymagało jej opieki. Bogowie tracą cierpliwość. Przekrzykują się, dochodzi do rękoczynów. Ich miłość własna, upokorzona niedopatrzeniem, wyje wniebogłosy. Jak oni teraz spojrzą w oczy ludzkości i co to za ludzkość, która stwarza się na nowo w głowie tej pomylonej istoty? Rzucają wzajemnie oskarżenia – Bóg Ojciec przeciw Synowi, Czarownice przeciw Czarodziejom. Chaos pręży dumnie swoją rozczłonkowaną postać rzucając wokół bezsensowne błyski umarłych gwiazd. Nadchodzi koniec, ale nikt przecież w koniec końców nie wierzy, zupełnie jak w magię i fizykę. Józefina się budzi. W jej śnie świat przybrał formę sklejonych modeli samolotów, które krążą teraz w przestworzach wymyślonych przez rozwydrzonych bachorów w przedszkolu. Józefina zasypia. W jej życiu świat przybrał formę…
ratings: perfect / excellent
(patrz końcowe frazy)
Człowiek jest tak kruchy i słaby, że bez codziennych protez, kul i ortez nie jest w stanie nawet myśleć, a co dopiero mówić o posuwaniu się naprzód!
ratings: very good / very good