Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2023-04-11 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 432 |
Rozdział pierwszy - Poranek pełen myśli.
Dwunasty kwietnia, środa.
Otworzyłam oczy, to już prawdziwy sukces. Zbudziły mnie promienie wiosennego słońca. Spojrzałam w lewą stronę. Na szczęście mój balkonik stał przy łóżku. Chociaż raz mama posłuchała mnie i nie odstawiła go na korytarz. Usiadłam. Kurde, jednak miesiąc bez rehabilitacji robi swoje. Nogi są o wiele bardziej napięte, niż powinny. Wczoraj na facebookowej grupie poświęconej mojemu schorzeniu, czyli Mózgowemu Porażeniu Dziecięcemu, zawzięcie kłóciłam się z jedną dziewczyną o to, czy ciągła rehabilitacja jest w naszym przypadku potrzebna. Prawie mnie tam zablokowali. Często jestem dość nielubianą osobą, zarówno w internecie, jak i poza nim.
Jeszcze siedząc, rozejrzałam się po moim pokoju. Jasnofioletowe ściany nieźle komponują się z białą, drewnianą szafą oraz komodą z tego samego tworzywa. Ładnie tak wyglądają, gdy stoją obok siebie. Zakrywają ścianę tuż przy drzwiach. Biała drewniana szafka nocna stoi po lewej stronie dużego łóżka z czarnym węzgłowiem. Tuż obok szafki można zauważyć drzwi balkonowe. Prowadzą na taras. Po prawej stronie łóżka stoi białe biurko. Wolę by stało tutaj, gdyż niepewnie czuję się na krzesłach, szczególnie na takich nieopartych o ścianę. Dalej w głębi pokoju znajduje się mały kącik do samodzielnej rehabilitacji. Na ścianie wiszą drabinki. Oparte są o nie złożony materac i piłka do ćwiczeń. Jeśli mam być szczera, jest to dość nowy pokój. Przeprowadziłam się tu razem z mamą, ojczymem i siostrą dwa tygodnie temu. Nie jest to jednak całkowicie nieznane mi miejsce. W tej wsi, która zwie się Orzechowice i leży dwadzieścia kilometrów od granicy z Ukrainą, w województwie lubelskim urodziła się i przez długi czas mieszkała moja matka. Kiedy byłam mała, często spędzałam tu czas. Nigdy nie byłam jednak na typowych wakacjach u dziadków. Byli już wtedy w leciwym wieku i raczej nie daliby rady zajmować się niepełnosprawną wnuczką. Jako dziecko nie mogłam się z tym pogodzić, teraz staram się o tym nie myśleć. Dziadkowie od roku już nie żyją. Zmarli w krótkim odstępie czasu. Mama jest jedynaczką, więc odziedziczyła połowę bliźniaka, w którym mieszkali jej rodzice. Dla mamy i ojczyma spadek był niemal cudem, gdyż ceny wynajmu naszego dawnego mieszkania zostały ostatnio drastycznie podwyższone. Nie byłam załamana śmiercią dziadków, gdyż tak od czternastego roku życia mój kontakt z nimi jakby się rozmył. Coraz rzadziej ich odwiedzaliśmy, nie bywali u nas w żadne święta.
Spojrzałam w lustro, które stoi naprzeciwko mojego łóżka. No tak, mama ma rację. Faktycznie jestem gruba. Sześćdziesiąt pięć kilo to jednak nadwaga, gdy ma się sto pięćdziesiąt cztery centymetry wzrostu. Najgorzej jest z ramionami, wyglądają jak u kulturysty, są bardzo masywne. Z brzuchem i udami też nie jest najlepiej, aczkolwiek ramiona to mój największy kompleks. Jestem totalnym przeciwieństwem mojej mamy. Ona od zawsze jest drobniutka i szczerze jej tego zazdroszczę. Zresztą nie tylko tym się różnimy. Rodzicielka jest rudowłosą, krótkowłosą pięknością o szarych oczach. Ja natomiast mam długie, gęste włosy w kolorze mysiego blondu. Moją twarz ktoś kiedyś określił mianem czystego folkloru. Duże, wręcz chomikowate policzki, wąskie usta, kartoflany nos, duże czoło (które przykrywam grzywką) i ślady trądziku różowatego nie czynią ze mnie piękności. Za to podoba mi się kolor moich oczu, są ciemnozielone z nutą brązu. Podobno to kolor typowy dla Słowian zachodnich. Natomiast fizycznie łączy mnie z mamą to, że obie wyglądamy dość młodo jak na swoje lata. Większość nieznajomych ludzi bierze mnie często za trzynastolatkę bądź czternastolatkę. Strasznie są zmieszani, gdy dowiadują się, iż pod koniec sierpnia skończę dwadzieścia trzy lata. Przepraszają mnie tak intensywnie, jakby co najmniej wymordowali mi połowę rodziny. A ja się cieszę. Do dziś czuję się mentalnie nastolatką. Totalnie nie umiem utożsamiać się z moimi rówieśniczkami. Niektóre nawet mają dzieci! Westchnęłam, patrząc na swoje odbicie w różowej piżamie z motywem jednorożca. Pewnie jestem podobna do ojca. Szkoda tylko, że nic o nim nie wiem oprócz tego, że istnieje bądź istniał. Nawet moje nazwisko, czyli Wadomska jest panieńskim nazwiskiem mojej matki. Za każdym razem, gdy pytam o ojca, rodzicielka blednie i zaciska usta w wąską kreskę. Zawsze wtedy powtarza, że przeszłość jest przeszłością. O ojcu przekazała mi tylko tyle, że bardzo ją zranił i nie chce już wracać do tego tematu. Na całkiem logiczne argumenty o moim prawie do wiedzy o swoich korzeniach odpowiedziała, że skoro ona tak wiele dla mnie poświęciła, to ja mogę poświęcić się teraz dla niej i zdusić w sobie potrzebę poznania, jak to określiła - „dawcy spermy”. Tak bardzo zraniła mnie jej odpowiedź, że już nigdy więcej nie poruszałam tego tematu. Od czasu przeprowadzki do Orzechowic tlą się we mnie myśli o tym, by odnaleźć ojca. W końcu mama urodziła mnie, gdy miała siedemnaście lat. On pewnie też stąd pochodzi. Może bym go poszukała? Tylko jak? Eh, płonne marzenia! Spokojnie chwyciłam balkonik, wstałam, po czym obeszłam łóżko wokół, by znaleźć się tuż przy biurku. Skrzywiłam się. Na biurku stał odsmażany gołąbek ze świąt, kubek inki czekoladowej, oraz szklanka pełna wody z cytrynem i imbirem. Okropieństwo! Niestety muszę wypić miksturkę odchudzającą, mama przed wyjściem do pracy wszystko sprawdzi. A na pewno przyjdzie, bo musi związać mi włosy. Nie mam na tyle sprawnych rąk, by sama to zrobić. Pociesza mnie jedynie myśl, że mama niedługo pójdzie do tej swojej budki z kebabem, Tadeusz, czyli ojczym pojedzie do miasta, by oferować ludziom swoje usługi taksówkarskie, a moja przyrodnia młodsza, siedemnastoletnia siostra Laura pójdzie dziś po raz pierwszy do wiejskiego liceum. Tuż po przeprowadzce Laura wręcz wymusiła pozostanie w dawnej szkole, gdyż nie chciała tracić kontaktu z przyjaciółkami. Niestety dla mamy i Tadeusza koszty dojazdów były zbyt wysokie i od dzisiaj zaczyna naukę bliżej. Zrobiła nawet o to awanturę. Pomimo że za nią nie przepadam, to teraz jest mi jej szkoda. Ja nie miałam takiego problemu. Jestem pasożytem społecznym, bo żyję z renty. Parę razy podchodziłam do matury, ale nigdy nie udało mi się zaliczyć matmy. Co dalej? Szczerze to nie wiem. Na razie chcę się skupić na rehabilitacji. Podobno mama już kogoś tu znalazła. Nie cierpiałam towarzysko z powodu przeprowadzki, bo jedyną przyjaciółkę mam w internecie. Irenka jest rok starsza ode mnie, ma to samo schorzenie co ja, aczkolwiek jeździ na wózku. Pochodzi ze Szczecina, więc z racji małej mobilności nas obu nie widziałyśmy się na żywo ani razu, a znamy się już pięć lat.
Przyznam się tu sama przed sobą, że o ile zazwyczaj słucham namiętnie takich zespołów jak Linkin Park, The Rasmus czy Green Day to Grzegorz Turnau, który specjalizuje się w poezji śpiewanej, zajął specjalne miejsce w moim sercu. Często wyobrażam sobie, że jest moim ojcem, z którym mogę czy to pogadać przy herbacie w kuchni, czy to wyjść z nim na letni spacer. Oczywiście nie podejrzewam pana Grzegorza o to, że jest moim prawdziwym ojcem, aczkolwiek lubię sobie wyobrażać, że nim jest. Trzymam nawet jego zdjęcie na biurku. Wydrukowałam je z neta.
Po skonsumowaniu śniadania odpaliłam laptopa, by sprawdzić jak tam moja powieść na Wattpadzie, czyli „Nina i czarna herbata”. Pisałam, by oswoić się z przeprowadzką. Postanowiłam publikować „Ninę...” online. Nie była może hitem internetu, aczkolwiek miałam paru wiernych czytelników. Było też sporo krytyki, głównie konstruktywnej. Dużo ludzi myślało, że pamiętniki Niny są autentyczne! Głupota, nikt by nie opisywał tak szczegółowo swojego życia w internecie. Ludzie bywają naiwni.
- Aniela, mam dla ciebie dobrą wiadomość! - Do pokoju weszła rozradowana mama. Zjeżyłam się. Bardzo nie lubię pełnej wersji mojego imienia. Być może dlatego nadałam je negatywnej postaci w mojej powieści? Wszędzie w sytuacjach nieformalnych praktycznie od zawsze funkcjonuję jako Nela i bardzo mi się to zdrobnienie podoba. Każdy to szanuje. Oprócz mamy. Oczywiście nic nie powiedziałam. Jak zwykle.
- Już wiem czemu połowa naszego bliźniaka stała pusta. Mieszka w niej twój nowy fizjoterapeuta wraz z żoną. Przez te dwa tygodnie łącznie ze świętami byli na urlopie, ale już dziś wracają. W czwartek zawiozę cię na rehabilitację. Jesteś zapisana na trzynastą. Dobrze jest mieć takiego sąsiada. – Nie dając mi dojść do słowa, związała mi włosy w jedną z moich ulubionych fryzur, czyli kucyka na boku. Podała ubrania z szafy, sprawdziła, czy wypiłam miksturkę, a na koniec zabrała puste naczynia i wyszła z pokoju.
Nie wiem czemu, ale czuję, że moje życie się zmieni.
(patrz na wejściu tzw. otwarcie)
Poranek pełen /takich i tym podobnych/ myśli
(patrz tytuł rozdziału i te myśli)
jest zwykłym /pełnym myśli/ porankiem jak milion wszystkich innych poranków, kiedy ludzie otwierają /zdrowe/ oczy. Czy chce się o czymś takim czytać?
Sprawny język komunikacji wcale nie gwarantuje tego, że /tak sformułowany/ komunikat w ogóle dotrze do Odbiorcy.
C O odróżnia literaturę od makulatury
?
(patrz c.d. tych porannych myśli i przemożne przeczucie)
Popularność takich jak ten dzienników czy pamiętników bierze się z tzw. podglądactwa, czyli z bardzo niezdrowej ciekawości, która prędzej czy później kończy się na kozetce u psychiatry