Go to commentsCudowne Miasteczko
Text 255 of 255 from volume: Różne teksty
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2023-04-22
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views375

P̅r̅o̅l̅o̅g̅


Tego nie przewidzieli. Wylądowali na nieprzyjaznej planecie. To prawda, że nie mają dużych rozmiarów i mógł to być zwykły przypadek. Po prostu Istota tego świata, nie zauważyła obiektu o tak niewielkim rozmiarze. Lecz równie dobrze mógł nie być. Zrobiła to specjalnie, przygniatając jednego z nich, butem. Co prawda nic mu nic mu nie zagroziło. Przeżył. Przecież są odporni na tego typu drobne przyduszenia. Tym bardziej, że w ich świecie o różnych rozmiarach, też dochodzi do incydentów. Tak czy siak, nie ma groźby utraty życia. Istotny jednak sam fakt, takiego, a nie innego potraktowania.

*

Przebaczyli, lecz rozwieszą nad wioską rodzaj niewidzialnej nadsłonki. Mogą kształtować umysłami: jej powierzchnię, kształt i coś jeszcze. Będzie wisiała nisko, prawie przy ziemi. W końcu nabierze odpowiednich właściwości. Być może nie dla wszystkich, gdyż mieszkańcy są bardzo różni. Gdy zacznie działać jak trzeba, będą już daleko stąd. Opuszczą wrogi świat. Może kiedyś powrócą lub nie.


~̅~̅~̅~̅~̅~̅~̅~̅

Zatrzymuję samochód. Wysiadam. Czytam napis: ``Wstęp do miasteczka, tylko na własną odpowiedzialność``. Nie ma żadnego innego wyjaśnienia. To trochę zastanawia, a jednocześnie zaciekawia. Powiedziano tylko, że mam ``obadać sprawę’’ ale to może być związane z ``niebezpieczną możliwością,`` że nie wrócę stamtąd żywym, więc do niczego nie chcą zmuszać.

Rzecz jasna zdecydowałem, że pojadę i rozeznam sprawę. Mam ryzyko wpisane w krew. Po prostu lubię takie dziwne sytuacje. Do tabliczki informacyjnej, przywiązana jest żółta taśma. Prawie niewidoczna, znika pośród drzew. Las po obu stronach drogi, nie jest gęsty, wręcz prześwitujący. Błądzę wzrokiem między drzewami i coś mnie zastanawia, tylko nie potrafię dokładnie określić: co. Chodzi o część, będącego po stronie miasteczka. Leśne podłoże wygląda gdzieniegdzie, inaczej.


Wtem w odległości kilkunastu metrów, po lewej stronie, dostrzegam coś błyszczącego. Nie mam pojęcia, co to może być. Z daleka ma wygląd białej bezy. Intryguje tajemnicą. Podchodzę bliżej. To biały kwiat zrobiony z bibułki. Jest doczepiony do pleców trupa. Leży twarzą do ziemi, kawałek od żółtej taśmy, poza granicą miasteczka. Ubranie pobrudzone ziemią i trawą, ale nie wygląda źle. Nachodzi mnie myśl, od jak dawna leży i skąd we mnie pewność, że nie żyje. Wiem, że powinienem ten fakt zgłosić na policję, ale ciekawość nabiera tempa, a jeżeli chodzi o zwłoki, możliwość przyjęcia pomocy i tak minęła bezpowrotnie.


Nawet nie zauważam, że już prawie ciemno. A przecież przysiągł bym, że jestem tutaj dopiero parę chwili. Postanawiam samochód zostawić i pójść dalej pieszo. Wąska droga wiedzie między drzewami. Tworzą swego rodzaju tunel, na którego końcu dostrzec można, ledwo widoczne światła miasteczka.


Hotel jest nieduży, jednopiętrowy. Wnętrze urządzone trochę w starym stylu, lecz czyste i schludne. Jedynie na podłodze zauważam coś w rodzaju rozmazanych śladów. Podchodzę do pustej recepcji. Naciskam przycisk dzwonka. Po dłuższej chwili, słyszę przytłumione kroki. Przychodzi starszy człowiek. Pewnie w papciach, skoro tak cicho. Ma twarz dziwną na tyle, że nie potrafię określić, co jest z nią nie tak. Mam wrażenie, że dźwiga na niej jakiś przytłaczający ciężar.


– Dzień dobry. Chciałbym wynająć pokój... powiedzmy na tydzień. Są wolne miejsca?

– Owszem, ale tylko na piętrze. Parter jest cały zajęty.Mniemam, że pan przyjezdny.

– Tak. Chciałbym tu pobyć kilka dni.

– Po co?

– Podobno… dziwnie w miasteczku. Nie chcieli powiedzieć, o co chodzi.

– Dziwnie? Hmm… a kto tak mówił?

– No ci, co mnie tutaj wysłali. Jestem dziennikarzem.

– Dziennikarzem? No cóż, jak pan sobie chce.

– Przepraszam… co to za hałasy?

– Hałasy?

– Jakby coś... szurało na podłodze.

– To z pokojów. Tylko tak mogą.

– Co mogą? Kto?

– Sam pan rano zobaczy. Proszę tutaj podpisać… oto pański klucz. W nocy przeważnie śpią. Przyzwyczajone trochę, ale różnie bywa.


Żeby wejść na pierwsze piętro, muszę iść przez długi korytarz na parterze. Z wielu pokoi dobiega dziwne szuranie i stłumione pojękiwania. W ciszy łuszczących ścian, brzmi to nie bardzo zachęcająco. O dziwo z zaśnięciem nie mam problemu. Może dlatego, że jestem bardzo ciekaw, czym powita poranek.


*

– Może nie powinniśmy go tam wysyłać.

– Teraz też tak pomyślałem. Tym bardziej, że i tak nic nie zdziała.

– Tak jak my zresztą. I tak mają szczęście, że ich tam nie zostawili.

– No wiesz... powiązania rodzinne, też swoje robią.

– To prawda... ale nie jeden, by nie chciał na to patrzeć, już nie wspomnę o pomaganiu.


*

Budzi mnie przytłumiany gwar uliczny. Mam wrażenie, że odgłosy za oknem są nie takie jak trzeba. Znowu te cholerne szuranie. Wiem, że najprościej, to wyjrzeć przez otwarte okno i od razu będzie wszystko jasne. Coś mnie od tego powstrzymuje. Jakbym nie chciał zobaczyć czegoś, czego nie zrozumiem. Nagle słyszę przeraźliwy wrzask. Nie trwa długo i szybko cichnie.


*

– Ale powiedz sam... jakie oni mają wyjście z tej sytuacji. Praktyczne żadne.

– On jest bystrym facetem. Może coś wymyśli.

– Dobrze wiesz, ilu lekarzy i różnych naukowców próbowało. I co? I nic.

– Szkoda słów. Jedynym wyjściem jest...

– Właśnie. Kto im to zrobił? Oto pytanie.

– Lub: co. I dlaczego nie wszystkich dotyczy?


*

Słoneczna pogoda, stanowi przeciwieństwo dołujących myśli. Podchodzę do okna. Mam pod sobą ulicę. Trochę dalej dostrzegam niewielki rynek. Aż mi ciarki przechodzą po plecach. Jest pełen ludzi, tylko że w pozycji poziomej, prawie zupełnie przy ziemi. Nawet głowę rzadko podnoszą. Sprawiają wrażenie, że pełzną ... tylko po to, żeby być w ruchu. Jeszcze bardziej przytłacza fakt, że dotyczy to także dzieci. Właśnie mężczyzna i mały chłopczyk, przesuwają po chodniku, swoje ciała. Obok idzie kobieta. Rodzina na spacerze - myślę sobie. Ale dlaczego mąż i dziecko muszą czołgać swoje ciała. Słyszę pisk hamulców. Przed jednym z samochodów, pełznie przechodzień. Płasko przy jezdni.


~̅~̅

Jestem na ulicy. Teraz wiem, dlaczego słyszałem i słyszę: szuranie. Widzę człowieka siedzącego na ławce. Popija coś z butelki. Może mimo wszystko, coś wyjaśni.


– Dzień dobry. Proszę mi powiedzieć, co tu jest grane?

– Znaczy, czyi koncert? Przyjezdny jesteś?

– Tak.

– Dużo było przyjezdnych. Mądrych ludzi. I co? I gówno! Nic nie poradzili. Dupy w troki i odjechali. Pies im mordę lizał... słyszysz ten szelest za mną w krzakach?

– No słyszę.

– To moja żona i dziecko szeleszczą. Ale już niedługo. Ja też mam nóż. Za chwilę ona poderżnie gardło dziecku, a później sobie. Wtedy ja zrobię to samo. Im nie mogłem poderżnąć. Nie mam tyle odwagi. Przestaną cierpieć, a ja przestanę cierpieć, patrząc jak one cierpią. Rozumiesz? Gówno rozumiesz!


Z krzaków nie dobiega żaden dźwięk. Biegnę tam. Leżą twarzą do ziemi, w kałuży krwi. Matka trzyma w ręce zakrwawiony nóż. Wracam w stronę ławki. Właśnie facet podcina sobie gardło. Biegnę w kierunku hotelu, jakby w transie nie z tego świata, zważając by kogoś nogami nie potrącić. Muszę koniecznie zadać dodatkowe pytania. Dostrzegam dwójkę dzieci. Jedno idzie, drugi pełznie przy ziemi. Przystają na chwilę. Stojące chce podnieść to leżące. Znowu słyszę ten dziwny wrzask. Kładzie go na ziemię. Przestaje krzyczeć.


~̅~̅

Przed wejściem leży człowiek. Unosi głowę nad chodnik. Tylko na chwilę. Nigdy nie zapomnę, tego spojrzenia, pełnego bólu.

W hotelu wszystko po staremu. Może poza tym, że nie słyszę tych dziwnych dźwięków. Przywołuję recepcjonistę. Przychodzi po chwili.


– Co tu do cholery chodzi? Przed chwilą byłem świadkiem samobójstwa. Wyobraża pan sobie?

– Nie muszę... niestety. Czasami nie wytrzymują.

– Chodzi o tych, co..?

– Tak.

– Czego nie wytrzymują?

– Czołgania.

– Jak to?

– To zaistniało w jeden dzień. Zupełnie niespodziamnie. Nie wiadomo dlaczego i... skąd. Nic nie można na to poradzić. Już wielu próbowało.

– Ale o co chodzi?

– Wielu zupełnie nagle, poczuło dotkliwy ból. Szczególnie w głowie, ale nie tylko. Po jakimś czasie zauważyli, że im głowa bliżej ziemi, to mniej boli. A jak są w ruchu, to prawie wcale.

– A nie mogą po prostu leżeć?

– Wtedy bardziej boli, ale i tak muszą jakoś wytrzymać. W przeciwnym wypadku, nie mogliby zasnąć.

– Czyli jedynym sposobem, żeby nie odczuwać bólu, to być jak najbliżej ziemi. Najlepiej całym ciałem?

– Tak. I dodatkowo, być w ruchu. I to jeszcze z twarzą skierowaną w dół. Nie znamy dokładnie wszystkich zasad. Dobrze, że „nie dotknięci” są wyrozumiali. Sąsiedzi z piętrowych budynków, których dotyczy ta zaraza, mieszkają u tych, na parterze, lub tutaj w hotelu. Byle jak najniżej. Pomagamy sobie jak możemy. Nie wiem, co będzie dalej. Dużo by trzeba opowiadać. Nawet nie mogą plecami w dół. Na domiar złego, tego typu... rozbieżności dotyczą wszystkich. Także rodzin. Jedni pełzną, drudzy nie, bez żadnych widocznych reguł.


– Czyli jedynym sposobem, żeby nie cierpieć jest...

– Tak... lub dotarcie poza granice miasteczka. Tam też umierają.

– I nie ma żadnej... iskierki nadziei?

– Iskierki nadziei, powiadasz pan. No niby jest. Jak byli tutaj ci wszyscy... uczeni, to wyszło na to, że wszelkie choroby opuściły tych, co pełzgną. No wie pan... nowotwory i różne inne. Są zupełnie wyleczeni. Najzdrowsi z nas.

– Czyli można by rzec, że to takie... miasteczko cudu.

– Taa. Tylko dlaczego ten ``cud`` im ból zostawił?

– Może to skutek uboczny?

– Skutek uboczny? Tylko czego dotyczy? Bólu czy... cudu?


~̅~̅

Stoję na obrzeżach miasteczka. Nie chcę tego wszystkiego oglądać. Czym sobie na to zasłużyli. A może niczym. Tak chciało przeznaczenie. Do dupy z takim przeznaczeniem. Patrzę w niebo i zaczynam złorzeczyć, na cały głos:


– Wytłumaczcie mi istoty z nieba, dlaczego to ich spotkało. Czy was zupełnie pogięło. Jak tak można. Miłości w sobie nie macie. Żeby takie coś na niewinnych ludzi zsyłać. Odbiło wam zupełnie. Dlaczego nie można im w żaden sposób pomoc. A w ogóle, co to za niesprawiedliwość. Jednych ta zaraza dotknęła a innych nie. Oczywiście, są wyleczeni. I co z tego! Za jaką cenę. Wolałbym umrzeć, by ich wyzwolić od tego bólu. Żeby ten cały... cover cudu, można było nazwać: prawdziwym cudem. Zatrzymajcie to. Bardzo was proszę. Zdejmijcie z nich tę nadsłonkę.


Zupełnie niespodziewanie, czuję potworny ból w głowie. Klękam na ziemię. Trochę lepiej. Kładę ciało zupełnie płasko. Można jakoś wytrzymać. Zaczynam je czołgać. Ból mija prawie zupełnie. Wiem, co zrobię, bo pamiętam co powiedziałem. Zresztą jakie mam wyjście. Lekko unoszę głowę. Widzę w oddali ścieżkę w lesie, którą przyszedłem do miasteczka. Pełznę w jej kierunku. Jedynym widokiem jest piasek i trawa. Dostrzegam żółte wstęgi. Jeszcze trochę czołgania i wyjdę poza granice miasteczka.


`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`̅`


Co znowu jest grane? Nawet nie mogę leżeć na plecach. Jedynie trochę spoglądać na boki. O co w tym wszystkim chodzi. I dlaczego prawie ciemno. Jak długo tu leżę? Bardzo mi zimno. Mam wrażenie, że za chwilę będzie koniec. Tylko czego?

Słyszę za sobą szelest. Ciche kroki. Nie mogę spojrzeć do tyłu. Za bardzo by bolało. Czuję, że ktoś za mną stoi. Słyszę dziewczęcy głos:


– Widziałam jak nakrzyczałeś na niebo. Dobrze mu tak.

– Na jakie niebo?

– Nie unoś głowy, bo będzie boleć... no tam... na skraju miasteczka.

– Jakiego znowu miasteczka? Co ty opowiadasz. No właśnie... może wiesz, dlaczego tu leżę a próba wstania, jest taka bolesna.

– Nic nie pamiętasz?

– A jest coś do pamiętania?

– Pewnie, że jest. Byłeś u nas.

– Co ty za bzdury opowiadasz. Nigdzie nie byłem i nie wiem, skąd tu mnie. Leżę jak kłoda w lesie.

– A wiesz, że niektórych przestało boleć. Mogą chodzić na stojąco. Czasami muszą trochę pełzać, ale wierzymy, że to minie zupełnie.

– Mogą chodzić na stojąco? To ci dopiero nowina. Co w tym dziwnego? Jakich: ich?

– No tych co wyzwoliłeś.

– Wyzwoliłem? Dziewczynko... pogięło ciebie zupełnie? O czym ty gadasz/?


– Za chwilę umrzesz. Wiesz o tym. To cena. Sam wyznaczyłeś.

– Umrę? Wyznaczyłem? Wezwij pomoc, bo jeszcze pomyślę, że to jakaś dekoracja w czubatym domku. Proszę!

– Nie mogę. Przecież chcesz wypełnić przyrzeczenie. Zresztą żadna pomoc ci nie pomoże.

– Jakie znowu przyrzeczenie? Może i lepiej, że umrę. Na co mi życie, skoro na rozum padło. Czy ty jesteś naprawdę?

– Czołgaj swoje życie. Nie będziesz odczuwał bólu.


Zaczynam pełzać w kółko. Rzeczywiście pomaga, ale niewiele. Znowu leżę nieruchomo, twarzą do ziemi.


– Za to co dla nas uczyniłeś, przyniosłam ci prezent.

– Nic nie uczyniłem. Do dupy z tym wszystkim. No dobra... i tak dziękuję.

– Miło mi. Masz zieloną kurtkę. Będzie pasował. Za chwilę przypnę na twoich plecach.

– Co przypniesz?

– Biały kwiatek.

– Chwila... biały kwiatek? To jedno pamiętam... ale nie wiem, gdzie go widziałem. Ładny chociaż?

– Bardzo ładny. Sama zrobiłam i bardzo chciałam, żeby był piękny. Do twarzy ci z nim. Przepraszam. Muszę wracać. Ty za chwilę i tak umrzesz, więc moje gadanie, nie będzie miało sensu, nieprawdaż. Jeszcze raz dziękuję w imieniu wszystkich.


o̲̅


Ostatnie dźwięki jakie słyszy przed śmiercią, to: odgłos nadjeżdżającego samochodu, otwierania drzwi, a po chwili… odgłos kroków. Są coraz bliżej.

Ktoś idzie w jego kierunku.

  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media