Go to commentsChapter Eight
Text 8 of 25 from volume: What goes around comes around
Author
Genrecommon life
Formprose
Date added2023-06-04
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views302

Audrey właśnie skończyła zmianę. Z ulgą zarzuciła torebkę na ramię i wyszła z zaplecza stacji benzynowej.  Miała zamiar udać się prosto do tylnego wyjścia, ale usłyszała, jak jej koleżanka wykłóca się z klientem przy kasie. Podeszła bliżej, aby dowiedzieć się, o co chodzi.

– Nie sprzedajemy alkoholu osobom nietrzeźwym! – powiedziała głośno, niewysoka brunetka do mężczyzny, który stał przed nią niestabilnie, trzymając obie dłonie na ladzie.

–  Raz jeszcze... proszę o paczkę Winstonów i butelkę Ole Smoky… – powiedział spokojnie, lekko sepleniąc. Kasjerka westchnęła z bezsilności.

– Matt?

Audrey wyłoniła się zza regałów. Kiedy go rozpoznała, miała ochotę natychmiast się wymknąć, ale ostatecznie uznała, że wesprze koleżankę z nocnej zmiany, bo sama, niejednokrotnie miała okazję się przekonać, jak trudno uspokoić klienta w takiej sytuacji.

Matthew odwrócił się, nieobecnym wzrokiem, szukając źródła dźwięku. W końcu ją zauważył. Ni stąd, ni zowąd wybuchnął śmiechem.

– Serio? – wypalił, najpewniej do siebie.

Audrey poczuła narastające zakłopotanie, nie miała pojęcia, co tak go rozbawiło.

– Cześć... przepraszam... a–ale… – mówił przez śmiech – zresztą... nie–ważne….

Dziewczyna podeszła bliżej, stając obok Michelle, która miała nieprzyjemność obsługiwać Matthew.

– W czym możemy ci pomóc, Matt? – zapytała oschle, dając Michelle znak, że zapanuje nad sytuacją.

– Pracujesz tutaj? – zapytał mimochodem – chcę tylko paczkę papierosów i whiskey... nie wiem po co ta awantura… – dodał. Jego ton nie był już roszczeniowy, a na twarzy pojawił się miły uśmiech.

– Tak, jak powiedziała moja koleżanka, nie sprzedajemy alkoholu, osobom nietrzeźwym. Ty, ewidentnie jesteś nietrzeźwy, przykro mi… – Audrey pozostała bezwzględna.  Matthew teatralnie przewrócił oczami, ale powstrzymał się od napadu złości.

– Wezmę tylko papierosy…– mówiąc to, niedbale rzucił na blat kartę płatniczą.

– Sześć dolarów i dwadzieścia pięć centów – odparła Michelle i przyłożyła plastikowy przedmiot do czytnika.

– Odmowa – powiedziała po chwili, rzucając mu badawcze spojrzenie.

– Spróbuj jeszcze raz, to na pewno pomyłka – warknął arogancko.

Audrey nie spodobał się ton jego wypowiedzi.

– Znów odmowa… – odrzekła.

Matthew zachwiał się, usiłując schować kartę do portfela.

– Aaaa... srać to... – bąknął pod nosem i wyszedł bez pożegnania.  Dziewczyny odetchnęły z ulgą.

– Znasz go? – dopytywała zaskoczona Michelle. Audrey przytaknęła z niechęcią.

– Kolega mojego byłego... – powiedziała, z niesmakiem obserwując przez szybę, jak chłopak oddala się od sklepu.  – Lecę do domu, na razie.

– Dzięki, pa… – odpowiedziała brunetka i wróciła do sporządzenia raportu kasowego, który jej przerwano.



Wyjeżdżając z parkingu, kątem oka widziała go na poboczu. Szedł chwiejnym krokiem, co jakiś czas potykając się o własne nogi.  Audrey biła się z myślami. Nie znała go, był nieuprzejmy, opryskliwy w dodatku przyjaźnił się z Timem, ale z jakiegoś powodu chciała mu pomóc.  Nieumiarkowana empatia, wpojona przez mamę, czasem przyprawiała ją o ból głowy. Zatrzymała samochód przy drodze, zaglądając do torebki, pozostawionej na siedzeniu obok. Koniuszkami palców wyczuła podłużną, metalową buteleczkę. Gaz pieprzowy, wciąż był na swoim miejscu. Dziewczyna uchyliła szybę, obserwując w lusterku nadejście Matthew.

– Wsiadaj... podrzucę cię do domu.. – rzuciła, kiedy był już w pobliżu. Chłopak zatrzymał się, analizując lokalizację swojego rozmówcy.

– Niee... dzięki, dam radę… – burknął, zorientowawszy się, skąd dobiega głos.

– Daj spokój, wskakuj, jest zimno! – zawołała.

Chłopak zastanowił się.

– Skąd pewność, że idę do domu?

– W tym stanie nigdzie cię nie wpuszczą…

Po krótkim namyśle wsiadł do auta.

– Wczoraj Tim, dziś ty, wymieniacie się ? – zapytała wprost. Matthew zachichotał.

– Też, wczoraj uraczył cię... rozmową? – Znów się zaśmiał. Audrey zrobiła kwaśną minę, lecz nie odpowiedziała.

– O, niczym nie wiedziałem... przy–ysięgam… wiesz, żeby życie miało smaczek… raz dziewczynka, raz... – szydził, wygodnie kładąc głowę na oparciu.

Dziewczyna skarciła go wzrokiem. Najwyraźniej miała bardziej wysublimowane poczucie humoru.

– Ochh... pardon… – rzucił, wciąż w dobrym nastroju.

– Dobra, jesteśmy na głównej ulicy, mów, gdzie mam jechać – rozkazała, kiedy czekali na światłach.

– Westlake Avenue. Prosto i na kolejnych światłach w lewo.



Dotarli na miejsce.  Zważywszy na późną porę, na ulicy było dość tłoczno. Dookoła, w większości było widać restauracje, bary i sklepy. Był środek tygodnia, dochodziła jedenasta wieczorem, więc właściciele niespiesznie zamykali swoje dobytki. Ostatni klienci opuszczali lokale i okolica pomału pustoszała. Audrey zaparkowała przy krawężniku, nieopodal jednej z popularniejszych knajp w  mieście.

– Jaki numer? – zapytała, odwracając się do pasażera.

– To tutaj, dzięki... – mruknął, po omacku szukając klamki.

– Masz klucze? – spytała, nim wysiadł.

Chłopak głośno zaklął. To była dostateczna odpowiedź.

– Nie ma nikogo?

– Mieszkam sam.

Audrey zastanowiła się, przypominając sobie o mężczyźnie, którego widziała, kiedy była z Timem w szpitalu.

– A rodzice? Mieszkają w Seattle? – dociekała. Matt głośno westchnął.

– Nie... to znaczy... tak... dzięki za podwózkę, poradzę sobie…

– Matt! Zaczekaj... gdzie cię podrzucić, to nie problem!

Bardzo zależało jej aby Matthew bezpiecznie wrócił do domu, lub przynajmniej do miejsca, gdzie nie zrobi niczego głupiego.  Na pierwszy rzut oka, wydawał jej się opryskliwym, zadufanym w sobie dupkiem, lecz z jakiegoś powodu pałała do niego sympatią. Może miało na to wpływ, że poznali się w szpitalu. Było jej go żal?

– Normalnie prosiłbym, abyś zawiozła mnie do Caroline, mojej dziewczyny… ale nie jest już moją dziewczyną.... może założymy jakiś klub samotnych serc, czy coś? – Sposób jego wypowiedzi, wskazywał na znaczne upojenie alkoholowe.

– Jest jeszcze Tim – rozważał – ale mam przeczucie, że nie byłbym dziś jedynym mężczyzną w jego domu i łóżku... a w takim trójkącie jeszcze nie  brałem udziału... i zdecydowanie  nie mam zamiaru!

Audrey głośno zaśmiała się pod nosem i odpaliła silnik, kręcąc głową.

– Gdzie jedziesz?! – Matthew, nieznacznie się wzburzył.

– Jedziemy do mnie.

– Oszalałaś?! Tak na pierwszej randce?! Mam swoje zasady! – obruszył się żartobliwie. Dziewczyna się uśmiechnęła.

– Oj, zamknij się...



Samantha mocno zdziwiła się, kiedy zobaczyła córkę w towarzystwie Matthew. Nie, żeby Audrey nie spotykała się z mężczyznami. A i owszem, lecz nie miała w zwyczaju sprowadzać do domu półprzytomnych dżentelmenów.

– Wiem jak to wygląda… – mówiła do matki szeptem, w czasie kiedy jej kolega już  przysypiał na kanapie. – Nie znamy się za dobrze, ale nie ma przy sobie telefonu, ani pieniędzy, ani nawet kluczy do mieszkania.. to tylko jedna noc…

Kobieta westchnęła, spoglądając na chłopaka. Wyglądał niegroźnie.

– No... dobra, zmykaj spać... ale ostatni raz odstawiasz mi taki numer.

Audrey miała tak dobre serce, że można by ją posądzić o altruizm. Nie umiała przejść obojętnie, obok żadnej istoty, nawet jeśli był to nieznajomy pijaczyna.



Ocknął się, usilnie przywołując w myślach  sen, który wydawał się tak realistyczny, jak posiniaczony nadgarstek, który pozostał pamiątką po wczorajszej sprzeczce ze starszym bratem.  Chłopak niemrawo rozejrzał się po pokoju, stopniowo uświadamiając sobie, że znów ma luki w pamięci. Koktajl, bliżej nieokreślonych substancji, w połączeniu z alkoholem dał mieszankę wybuchową. Minie trochę czasu, nim odtworzy prawidłowy bieg wydarzeń.  Pamiętał wszystko jak przez mgłę. Bar, jeden, potem drugi, spotkanie z Audrey.  A ten dom? Czy jest w jej domu? Jeśli tak, to gdzie ona właściwie jest?

– Dzień dobry. Jak się czujesz?

Do pokoju weszła wysoka, dość ładna szatynka w średnim wieku. Miała długie, lekko kręcone włosy i duże, piękne oczy w kolorze jasnego piwa.

– Dzień dobry.... dobrze... dziękuję... pani...

– Samantha Evans – przedstawiła się tym samym, miłym głosem, podchodząc bliżej kanapy, na której spał – jestem mamą Audrey. Córka jest już w pracy... cóż jeśli będziesz gotów to podwiozę cię do domu... – dodała, uważnie mu się przyglądając. Lustrowała go tak skrupulatnie, że w pewnym momencie chłopak  speszył się i odwrócił zakłopotany wzrok.

– Miło mi, Matthew – odpowiedział. – W porządku, proszę się nie kłopotać, już się zbieram... dziękuję... za.... wszystko.

Zerwał się na równe nogi. Alkohol wciąż krążył w organizmie, powodując  mdłości i zawroty głowy. Wiedział, że to dopiero początek,, więc wolał jak najszybciej wyjść. Rozejrzał się po niewielkim salonie, szukając butów i płaszcza.

– To żaden problem i tak wybieram się na zakupy... – odpowiedziała podając mu portfel, który zostawił na stole. Matthew uśmiechnął się z wdzięcznością.

– Myślę, że już pora na mnie... wie pani... ja... bardzo panią przepraszam i Audrey... strasznie mi wstyd.....

– W porządku.... wierzę, że miałeś powód do takiego zachowania... jednak... nie marnuj sobie życia w ten sposób.... – przerwała mu, patrząc pobłażliwie.

Chłopak miał już coś odpowiedzieć, lecz Samantha znów zabrała głos.

– I skończ już przepraszać, bo wczoraj zrobiłeś to z dwadzieścia razy.

Idąc za  jego przykładem, kobieta zdjęła z wieszaka swoją kurtkę i niewielką, czarną torbę.

– Dobrze, prze.... dziękuję – odrzekł nieśmiało, po czym wyszli z domu.



Samochód jechał stałą prędkością, około sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Samantha nerwowo spojrzała na zegarek. Droga do tej części miasta zdawała się być wiecznością, przez kilometrowe korki w centrum.  O dziesiątej miała już być u fryzjera, tymczasem  wciąż krążyła po dzielnicy, którą ledwo znała. Podgłośniła radio, wsłuchując się w najnowsze wiadomości.

– STÓJ! – zabrzmiał donośny krzyk Matthew. – Ja pierdolę!

Zdezorientowana kobieta, z całej siły wcisnęła pedał hamulca i pojazd z piskiem opon zatrzymał się tuż przed pasami, raptem kilkadziesiąt centymetrów od niewysokiego chłopca.  Dziecko zamarło, z przerażeniem wpatrując się w samochód przed sobą.

– Nic, ci nie jest?! – Matthew niezwłocznie wysiadł, bezpiecznie przeprowadzając chłopca na drugą stronę jezdni. Kiedy wrócił, Samantha, wciąż nie mogła dojść do siebie.

– Ja–ja… nie widziałam... prze–praszam – jąkała się ze strachu.

Matthew opadł na fotel pasażera. Był blady jak ściana, a na czoło wystąpiły pierwsze krople potu.

– Najważniejsze, że nic się nie stało… – wydukał – przepraszam za moją reakcję…

– Daj spokój, uratowałeś mu życie, jak mogłam się tak zagapić! – warknęła, uderzając pięścią w swoje prawe udo, po czym znów odpaliła silnik i powoli ruszyła.

– Wszystko okej? – mruknęła, tym razem skupiając się na drodze. Matt przytaknął.

– Też się trochę zestresowałem… kilka lat temu, mój młodszy kuzyn wylądował pod kołami samochodu.  Przez ten wypadek... cała rodzina jest trochę wyczulona na takie sytuacje…

Kobieta wciąż czuła, jak serce boleśnie odbija się od piersi, lecz starała się nieco uspokoić.

– Matko… – rzuciła z niedowierzaniem… – czy on…

– Jeździ na wózku – Matthew odpowiedział, nim zdążyła zadać pytanie. – Kręgosłup złożył się jak harmonijka... to cud, że przeżył, lekarze składali go godzinami…

Kobieta z trudem przełknęła ślinę.

– To była zupełnie inna sytuacja – nadmienił, by dodatkowo nie nasilać u niej i tak już solidnego poczucia winy. – Pijany kierowca…

– Mam nadzieję, że gnije za kratkami?

– Nie znaleźli go.... – westchnął – jego tata poruszył niebo i ziemię... ale niestety. Nie udało się złapać tego gnoja, ani wyleczyć Steve’a.

– Przykro mi. Jego rodzice muszą być zdruzgotani... – Samantha jeszcze bardziej posmutniała.

– Jego mama jakoś się trzyma, ale ojciec... odebrał to jako osobistą porażkę. Wie, że już nie może mu pomóc, więc za wszelką cenę stara się zbawić świat… jakby chciał odpokutować. – Słowa były skierowane do Samanthy, ale Matthew powiedział to bardziej do siebie. To była chwilowa nostalgia nad zachowaniem Petera, który zawsze wtrącał się, gdy w rodzinie działo się coś niepokojącego.  Tak się składa, że największe kłopoty, w ostatnim czasie sprawiał on, więc wujek kontrolował go bardziej niż własny ojciec.

Resztę drogi przejechali w milczeniu. Kilka minut później, byli już pod rodzinnym domem Matthew.

– Proszę pozdrowić Audrey – mówiąc to, wysiadł z auta. Zachwiał się, prawie upadając na ziemię. Ostatkiem sił przytrzymał się otwartych drzwi samochodu.  Tym razem, to pani Evans pośpiesznie wybiegła z pojazdu.

– Wszystko dobrze? – dopytywała. – Masz olbrzymiego kaca. Będzie lepiej jak cię odprowadzę – skwitowała, chwytając go pod ramię.

Matthew zamrugał szybko kilka razy, próbując uchwycić lepszą ostrość widzenia.

– Dziękuję... ale... poradzę sobie...

– Daj spokój, idziemy – odrzekła, prowadząc go w stronę bramy, za którą  znajdowała się ogromna posiadłość.

Kiedy byli już przed drzwiami, kobieta ostrożnie nacisnęła dzwonek, wciąż podtrzymując chłopaka, który z każdą sekundą był coraz słabszy. Podparłszy się ręką o ścianę domu, spuścił głowę jakby miał zwymiotować. Samantha cierpliwie stała przed drzwiami, z zastanowieniem przyglądając się srebrnej wizytówce z nazwiskiem Pattreson. Na szczęście nie czekali długo. Młody, wysoki szatyn wyszedł im na powitanie. Kiedy ich zobaczył, jego pełen powagi wyraz twarzy, mocno się zniesmaczył. Gestem dłoni zaprosił kobietę do środka.

– Gdzie ty się podziewałeś?! – warknął do brata. Mocno szarpnął go za przedramię, prowadząc do dużego pokoju w pobliżu wejścia. Matthew nie odpowiedział, był zbyt otumaniony.

– Tato, nie dzwoń już! Znalazł się! – krzyknął w stronę schodów prowadzących na piętro. Usadowił chłopaka na kanapie i wrócił do kobiety, która wciąż czekała w holu.

– Dzień dobry… bardzo pani dziękuję za przyprowadzenie brata… co właściwie się stało? – pytał, w zasadzie nie wiedząc, od czego zacząć przesłuchanie. Samantha odchrząknęła, zbierając myśli.

– Wczoraj... późnym wieczorem, moja córka, Audrey... spotkała go na mieście. Znają się… niedługo. Matt, nie był w stanie wrócić do domu, więc został u nas na noc – tłumaczyła, widząc na twarzy mężczyzny narastające zdziwienie. – Nie miał ze sobą telefonu, Audrey też nie ma kontaktu do nikogo z rodziny, więc... – dodała szybko, kiedy chłopak otwierał usta, by coś powiedzieć.

– Jasne, jeszcze raz, bardzo dziękujemy za fatygę…

Ethan odruchowo złapał się za głowę, po czym spojrzał w stronę pokoju gdzie znajdował się Matthew. Nawet siedzenie sprawiało mu trud. Prezentował obraz nędzy i rozpaczy.

Z góry dało się słyszeć stukot zbiegającej postaci. Sekundę później do Ethana i Samanthy dołączył Jack. Najpierw zauważył syna, a kiedy wzrok napotkał stojącą obok kobietę, zaniemówił. Samantha również nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Z racji, że byli w towarzystwie Ethana, starała się ukryć zakłopotanie. Wydukała słabe „dzień dobry”, czekając na reakcję mężczyzny, który w wyniku zaskoczenia, w ogóle nie odpowiedział.  Na szczęście, Ethan był tak zaaferowany stanem młodszego brata, że  zdawał się kompletnie nie zauważyć napięcia, jakie pojawiło się między obojgiem.

– Tato... ja może się nim zajmę... nie wygląda najlepiej... – napomknął, po czym zwrócił się do Samanthy – przepraszam panią… i dziękuję za pomoc, do widzenia – po tych słowach udał się z powrotem do salonu.

Kobieta z trudem odetchnęła.

– Jack? – wyszeptała najciszej jak tylko mogła, czując falę ciepła rozchodzącą się po ciele.


  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media