Author | |
Genre | fairy tales |
Form | prose |
Date added | 2023-06-05 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 360 |
Nie dane mi jednak było zasnąć tej nocy. Leżałem i wierciłem się niespokojnie. W końcu nie wytrzymałem i wstałem z łóżka. Na początek wyjrzałem przez okno. Wydawało mi się, że usłyszałem wyjącego w oddali wilka. Podjąłem decyzję: wychodzę! Ubrałem spodnie, bluzę i buty. Stanąłem już na parapecie gotów do wyskoku, gdy sobie o czymś przypomniałem. Wycofałem się i zajrzałem do kuchni. Starałem się być możliwie jak najciszej. W jednej z szafek znalazłem ciastka. Zabrałem dwa ze sobą. Wyszedłem oknem na dwór. Zostawiłem łakocie na talerzyku przed drzwiami i wyszedłem na główną drogę. Jakoś nie bałem się, że ktoś nakryje mnie na nocnej eskapadzie. Skręciłem w lewo, w las. Szybko zacząłem żałować, że nie zaopatrzyłem się w jakieś źródło światła. Błądziłem po omacku. Nagle usłyszałem wycie wilka. Tym razem było to zdecydowanie bliżej. Bardzo blisko mnie. Wystraszony przełknąłem ślinę.
– Czego tu szukasz o tej porze? – zapytał delikatny kobiecy głos. Było ciemno i nie potrafiłem dostrzec, skąd dochodzi, ale rozpoznałem go od razu.
– Ciebie – powiedziałem gorączkowo, szukając jej wzrokiem. Coś zatrzeszczało po mojej prawicy i obróciłem się w tę stronę. Stała oparta o drzewo.
– Dlaczego? – zapytała.
– Po prostu jestem ciekaw... – spróbowałem znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie. Żadne słowa nie były jednak w stanie oddać trafnie natłoku moich myśli. Zachichotała.
– Mój miły chłopcze, chodź-że tu! Będziemy się bawić, aż zbraknie tchu. Wspaniałe miejsca nad brzegiem znam i pozłacany mój szal ci dam – melorecytowała niemal szeptem.
Słowa zabrzmiały znajomo, choć nie byłem pewien, czy natknąłem się na nie już wcześniej. Może gdybym był bardziej skupiony na słuchaniu niż na lustrowaniu uważnie jej oblicza, odkryłbym prawdziwe znaczenie przekazu. Skinąłem głową i skuszony podążyłem za nią. Miała letnią białą sukienkę, która odsłaniała blade ramiona. Jej włosy lśniły w świetle gwiazd przedzierającym się przez korony drzew. Podskakiwała lekko, co wyglądało dosyć dziecinnie.
– Dlaczego tak mi się przyglądasz? – zapytała, odwracając twarz. Zaczerwieniłem się pewnie bardziej niż burak.
– Podziwiam cię... – zdołałem z siebie wydusić.
– Mistrz mówi, że zanim zaczniemy kogoś podziwiać, powinniśmy poznać jego wady, inaczej nie mamy pełnego obrazu – powiedziała. Chyba tak właśnie wyobrażałem sobie flirt.
Tak jak ostatnio weszliśmy ukrytym wejściem w murze. W altance już czekał czajnik z ciepłą herbatą. Napełniła moją filiżankę i zapytała, czy słodzę. Kiedy poprosiłem o dwie łyżeczki cukru, tak jak poprzedniej nocy odsunęła cukier na drugi koniec stołu, poza zasięg moich rąk.
– Twoje zwierzątko, Romulus, to wilk, prawda? – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Uśmiechnęła się niewinnie, nie odpowiadając. Wyglądała jak z bajki.
– Zadajesz dużo pytań. Nie potrafisz po prostu delektować się herbatą i rozmową?
– Obawiam się, że mogę nie podołać takiemu zadaniu – wykręciłem się.
– Spróbujmy. Lubisz zwierzęta? – zapytała. Niestety, spudłowała.
– Nie, chyba że są upieczone i na talerzu. Lubię mięso, nie lubię zwierząt – odpowiedziałem szczerze. Pamiętam, że gdy kiedyś tak powiedziałem koleżance z klasy, wydarła się na mnie, że jestem nieczułym draniem. Byłem ciekaw, czy i ona tak zareaguje.
– Cóż, sądzę, że to praktyczne podejście. Lepiej jednak, żebyś unikał Romulusa, bo choć on może mieć podobne zdanie w tej kwestii, to istnieje ryzyko, że opacznie cię zrozumie – uśmiechnęła się. Odłożyła herbatę na bok i oparła ręce o stół. Wbiła swój wzrok w moje oczy, co mnie lekko speszyło. Wyglądała tak pięknie, a zarazem poważnie. – Co w takim razie sprawia ci największą przyjemność?
– Jestem nudnym człowiekiem...
– Osąd zostaw mnie – poprosiła. – A zatem?
– Czytanie książek. Jestem nieuleczalnym bibliofilem – wyznałem.
– Nietypowe. Mistrz powtarza, że w dobie internetu sztuka czytania z papieru interesuje już tylko wyrzutki społeczeństwa, które nie są w stanie dostosować się do grupy. Oczywiście, Mistrz wolałby, żeby wszyscy ludzie czytali, jak najwięcej się da – westchnęła. Nie byłem pewien, czy właśnie insynuowała, że jestem wyrzutkiem. – W takim razie, jakie książki lubisz?
– Wszystkie, które są dobre. Jestem wybrednym czytelnikiem, nie potrafię ściśle określić swoich preferencji. Dobra książka zawsze pozostanie dobrą książką i takie właśnie lubię – starałem się jakoś ubrać myśl w słowa. Ku mojemu zdziwieniu przytaknęła głową, jakby wszystko zrozumiała, choć może tylko nadinterpretowałem jej cierpliwość.
– Za chwilę będzie padać, a ja nie mam ochoty marznąć na dworze. Zapraszam cię do domu – wstała. Odruchowo także się poderwałem.
– Do domu? – powtórzyłem głupio.
– Tak, to taki budynek, w którym się mieszka – odparła królowa sarkazmu.
Żadna godna riposta nie przyszła mi do głowy, więc tylko wykrzywiłem usta i w milczeniu poszedłem za nią. W głowie miałem mętlik, chciałem zapytać, gdzie mieszka, dokąd idziemy, ale wstydziłem się pytać o cokolwiek. Przeszliśmy ogród i zobaczyłem znajomy mi już obiekt.
– To rezydencja Solińskiego – stwierdziłem ze zgrozą. W nocnym świetle wyglądała o wiele upiorniej, jak nawiedzone zamczysko, tylko trochę mniejsze.
– Mistrz nazywa ją po prostu pałacem – powiedziała, nie spoglądając na mnie. Zachowywała się, jakby wyczuła mój strach.
– Twój Mistrz to Soliński?
Nie otrzymałem odpowiedzi. Z boku budynku było wejście, takich samych rozmiarów, jak furtka w murze. W sumie całkiem dobrze zamaskowane. Otworzyła je i usłyszałem okropne skrzypienie.
– Przydałoby się je naoliwić – przełknąłem ślinę. – Mieszkasz w tej ruinie?
– To nie jest ruina, to mój dom. Nim jednak wejdziesz do środka, musisz mi coś obiecać – zastrzegła. Stałem tak blisko niej, że czułem jej oddech na policzku.
– Nikomu nie powiem, słowo – domyślałem się, o co chodzi. Tym razem spudłowałem.
– Obiecaj, że nigdy nie będziesz rozmawiał z kamerdynerem. A gdy zobaczysz go, gdy będziesz sam, to nie zwracając na nic uwagi, uciekniesz. Dajesz słowo?
– Słowo honoru – teraz wystraszyłem się jeszcze bardziej. Dlaczego miałem unikać lokaja? Tyle pytań bez choćby cienia odpowiedzi.
Weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w długim, ciemnym korytarzu. Po mojej prawej była wewnętrzna strona fasady budynku. Wyglądała źle, choć i tak lepiej niż od zewnątrz. Tynk odpadał z krzywych ścian, nie było żadnej lampy. Początkowo sądziłem, że pałacyk jest naprawdę ruiną, ale już po chwili spostrzegłem, że tylko sprytnie ruinę udaje. Pęknięcia w podłodze układały się w labirynt. Pomysłowe. Drzwi po lewej stronie były bez wątpienia nowe, choć stylizowane na stare – miały kolor spróchniałego drewna. W oknach nie było szyb ani nawet ram, za to każde było dokładną kopią poprzedniego, miały dokładnie te same skrzywienia. Zagwizdałem z podziwu. Ktoś naprawdę nieźle się natrudził.
– Znając twoją ciekawość, tu jest kuchnia, dalej łazienka, trzecie drzwi prowadzą do holu i tam idziemy. A potem schodami w górę i pierwsze drzwi na lewo, to jest mój pokój. Źle się czujesz? – okazała troskę.
– Nie, tylko atmosfera tego miejsca trochę mnie przytłacza... Nic mi nie jest – zapewniłem nieprzekonująco. Pachniało tu starocią.
Hol był już zupełnie innym światem. Wszystko było czyste, nowe i ładne. Wyglądał jak typowy, acz wąski hotelowy korytarz. Takież same były schody.
– Czy Mistrz jest w domu? – szepnąłem. Nie chciałem być uznany za intruza.
– Zawsze jest. Nie wydaje mi się, byś chciał go poznać – sprawiała wrażenie lekko posmutniałej. Usłyszałem szum deszczu dochodzący z dworu. Zatrzymała się przed swoim pokojem. Chyba wahała się, czy mnie wpuścić.
– Czy Romulus nie zmoknie? – spróbowałem zażartować. Wpatrywała się we mnie, ignorując to, co mówię. Czułem na sobie jej wzrok. To takie krępujące.
– Co robisz, kiedy zapraszasz dziewczynę do domu? – ni stąd, ni zowąd zapytała. Zawstydzony zaczerwieniłem się jak cegła.
– C-c-co masz na myśli...? – wyjąkałem.
– Raczej nie miewamy gości, więc po prostu nie wiem, co mam z tobą zrobić. Nie wyglądasz na głodnego ani zmarzniętego, nie chcesz więc jedzenia i ciepła. Nie wiem, jak się zachować. – Przyłożyła palec do ust, przybierając zamyśloną minę. Wyglądała słodko i niewinnie.
– Może w coś zagramy? – zaproponowałem nieśmiało. Nie miałem na myśli niczego niestosownego.
– Mam tylko szachy.
– Wystarczą – odetchnąłem z ulgą.
Weszliśmy do pokoju. Wystrojem przypominał średniowieczną komnatę. Poza żarówką nie zauważyłem niczego, co działałoby na prąd. Ilość wydzielanego przez nią światła i tak była niewielka, panował więc półmrok. Duże łóżko stało pod witrażem. Tak, witrażem – to nie było zwykłe okno. Szafka nocna, duża szafa... nie zdążyłem się temu wszystkiemu przyjrzeć. Wyrwała mnie z zamyślań, każąc mi usiąść przy biurku. Szachownica z bierkami w ustawieniu początkowym już tam stała.
Pokonała mnie trzykrotnie bez większych trudności. Nigdy nie byłem zbyt dobry w tej grze, ale przy niej byłem kimś gorszym niż początkującym amatorem.
– Chyba często grywasz z Mistrzem – stwierdziłem, już zauważywszy kolejną porażkę.
– On mnie nauczył grać, jest dużo lepszy ode mnie. A ty zawsze grasz tak źle, czy to tylko teraz, bo zamiast na szachownicę patrzysz na mnie?
– Przepraszam, ale mam dobrą wymówkę – postawiłem się.
– Jaką?
– Zawsze gram tak źle – westchnąłem. Zaśmiała się. Boże, jaka ona jest cudowna! W tym momencie byłem pewien, że moje serce już na zawsze będzie należeć do niej. Pierwszy raz się zakochałem.
– Trochę nie chce mi się w to wierzyć, bo dwa razy złapałeś się na mata szewskiego, a przecież nie ma prostszej kombinacji. Co ty takiego we mnie widzisz? Mam coś napisanego na czole?
– Nie, ja tylko jeszcze nigdy nie widziałem tak pięknej istoty – wyznałem. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, jak głupio i tandetnie to brzmi.
– Podejrzewam, że gdyby zapytać wszystkich ludzi, byłbyś jedynym, który tak twierdzi. Źle to o tobie świadczy. Nie wiem, dlaczego tak uważasz, ale lepiej będzie, jeśli przestaniesz – uciekła wzrokiem w kąt.
– Nic o tobie nie wiem; ile masz lat, jak się nazywasz, jakie jest twoje ulubione jedzenie... Wiem tylko, że z jakiegoś powodu poczęstowałaś mnie herbatą, a teraz zaprosiłaś tutaj... Jesteś intrygująca – próbowałem wytłumaczyć, jak bardzo mnie fascynuje. Spojrzała w moje oczy.
– Zdaje się, że zaraz będzie świtać. Musisz wrócić do domu.
– Czy pozwolisz mi zobaczyć się jeszcze z tobą? – przeczuwałem, że po takiej scenie raczej się na mnie obrazi, albo przynajmniej uzna za szaleńca.
– Przecież ci tego nie zabroniłam – posłała mi delikatny uśmiech. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Za kwadrans piąta. Za chwilę wstanie wujek. – Trafisz do domu? – zapytała troskliwie. Z jednej strony chciałem poprosić, by mnie odprowadziła, ale z drugiej wolałem wykazać się samodzielnością.
– Trafię. Do zobaczenia.
Kiedy wyszedłem z pałacu, pomyślałem, że szybciej będzie, gdy pójdę główną drogą. To znaczy, może niekoniecznie szybciej, ale na pewno wtedy się nie zgubię. Przeszedłem więc przez ogród, który w ciągu dnia zwiedzałem z Asią. Zatrzymałem się na chwilę przed posągiem klauna. Coś się zmieniło. To już nie była smutna twarz. Uśmiechał się szeroko jakby w szyderczy sposób.
Była dosłownie minuta przed piątą, gdy wróciłem do domu. Talerzyk, który wychodząc, położyłem przed drzwiami, był pusty. Zabrałem go ze sobą i wróciłem przez okno do pokoju. Nie czułem senności. Siedziałem na łóżku, trawiąc wydarzenia dzisiejszej nocy. Słyszałem wyraźnie, jak wujek wstaje i robi sobie śniadanie. A im jaśniej było za oknem, tym bardziej bylem przekonany, że wcale nie zakochałem się w tej dziwnej dziewczynie. Owszem, była ładna, to chyba mógł przyznać każdy chłopak w moim wieku. Ale nie czułem przyspieszonego bicia serca, a moje myśli tym razem z łatwością wróciły do normalnego dnia. Nie miałem powodu jej kochać, właściwie nawet jej nie znałem. To musiało być tylko chwilowe zauroczenie wywołane onieśmieleniem. Nieźle się wygłupiłem, prawiąc jej te wszystkie komplementy.
Wstałem zaraz po tym, gdy wujek wyszedł. Umyłem się, przebrałem i zjadłem śniadanie. Następnie chciałem poobserwować, jak Tygrysek się myje. Kot chyba jednak nie lubił być podglądany. Zjeżył grzbiet i miauknął ostrzegawczo. Patrzył na mnie uważnie zielonymi oczami. Dopiero wtedy ogarnęła mnie senność. Prychnąłem zmęczony i zostawiłem go w spokoju. Siedziałem w kuchni i obojętnie gapiłem się przez okno.
– Już nie śpisz? – usłyszałem czyjś zaspany głos. Odwróciłem się. To tylko Asia.
– To wiejskie powietrze tak dodaje mi energii, że nie mogłem już spać – skłamałem.
– I już jesteś po spacerze – powiedziała, ściągając coś z moich włosów. Liść.
– Pewnie wleciał przez okno, a ja nie zauważyłem – starałem się wytłumaczyć. Bez wątpienia liść przyczepił się podczas powrotu do domu. – A ty co tak wcześnie? – zmieniłem temat. Była jeszcze w pidżamie.
– Zaschło mi w gardle. – Na potwierdzenie tych słów nalała sobie wody.
– Pójdziemy po śniadaniu na spacer? Chciałbym coś zbadać – zaproponowałem.
– W porządku – potwierdziła i uciekła na piętro.
W końcu wstała i ciocia. Dotrzymałem jej towarzystwa podczas robienia śniadania. Plotkowaliśmy o niczym, a ja starałem się nie wzbudzać podejrzeń. Kazała mi zjeść kilka swoich kanapek, uzasadniając, że mama będzie zła, jak schudnę w trakcie tych wakacji. Próbowałem tłumaczyć, że po prostu jestem taki chudy, ale nie dała temu wiary. Później wstały wszystkie dziewczyny. Ola jak zwykle mnie zignorowała, Asia bała się zbliżyć, a Klaudia jako jedyna sprawiała wrażenie przyjacielsko nastawionej. Moja siostra z kolei upomniała mnie, że wypadałoby, żebym zadbał nieco o swój wygląd, bo w końcu jestem tu gościem i nie powinienem zakłócać estetyki, czy coś takiego. Tak czy siak, chciała, żebym się poczesał, bo jej zdaniem wyglądałem, jakbym znów zaczął lunatykować. Prosto po śniadaniu pomogłem cioci poodkurzać. W końcu i tak nie miałem nic do roboty. Wreszcie około godziny dziewiątej wyszedłem wraz z Asią na spacer.
Asia sprawiała wrażenie, że jest na mnie zła.
– Jak to jest: wczoraj poszedłeś spać jakoś po dwudziestej trzeciej, a wnioskując po twojej porannej bytności w kuchni, wstałeś o szóstej i wydajesz się wypoczętym. Tak mało snu potrzebujesz? – zapytała z lekkim wyrzutem.
– Tak jakoś wyszło. Nie czuję się zbytnio senny – wzruszyłem niewinnie ramionami. Jak się nad tym teraz zastanowić, to jednak ostatnimi dniami, i zwłaszcza nocami, nie sypiałem za dużo.
– Dokąd idziemy?
– Do pałacu Solińskiego. Chciałbym tam coś zbadać. Dużo myślałem nad twoją wczorajszą opowieścią i starałem się ułożyć to w całość. Od jak dawna pałac jest pusty? – zapytałem, sprawdzając, czy nikt nas nie śledzi.
– Od zawsze. Nikt w nim nigdy nie mieszkał. Podejrzewam, że Soliński zmarł, zanim się wprowadził – odpowiedziała i uśmiechnęła się zadziornie. – Widzę, że zainteresowała cię ta historia.
– Nie przeczę – skinąłem głową.
– To mnie akurat cieszy – skomentowała cicho, bardziej do siebie niż do mnie. Wolałem wrócić do konkretów.
– A co jeśli ktoś w nim mieszkał, ale po prostu ludzie go nie spotkali? Pałac jest w końcu na uboczu – wyłożyłem swoją teorię.
– Niemożliwe. Ktoś przejeżdżałby wtedy drogą, robił zakupy, a rezydencja nie byłaby w takim stanie... Nie sądzę, by można to było wszystko ot tak ukryć.
– A jak dowiedziałaś się, że właściciel ma na nazwisko Soliński? I czy dałaś radę ustalić dokładny rok budowy? Potrzeba więcej informacji – narzekałem. Musiałem się powstrzymywać, by nie naciskać na nią z przesadą.
– Tak było w papierach. Właściciel podpisał się jako Soliński. Widziałam fragment odpisu księgi wieczystej. Działkę kupił w 1992 roku, ale daty rozpoczęcia budowy nie znam. Pewnie kilka lat później...
Minęliśmy ostrzeżenie o terenie prywatnym i znaleźliśmy się na własności Solińskiego. Cała ta historia powoli zaczynała nabierać kształtów, mimo iż ciągle pozostawało mnóstwo niewiadomych. Nie zatrzymałem się, dopóki nie stanąłem twarzą w twarz z rzeźbą błazna.
– Jaką on ma minę? – zapytałem, pokazując palcem. Chciałem, by ktoś potwierdził moje przypuszczenia. Brałem pod uwagę, że mogłem mieć przywidzenie.
– Smutną, bolesną, jakby cierpiał – powiedziała, przyglądając się uważnie klaunowi. – Czemu pytasz?
– Bez powodu – skłamałem, nie wysilając się na wymówki. Rozejrzałem się uważnie, czy nikogo przypadkiem nie ma w pobliżu. Poza nami było pusto. Tak bardzo chciałem teraz poukładać sobie wszystko w głowie, a tu jak na złość nic nie pasowało. – Byłaś kiedyś w tej rezydencji?
– Chyba zwariowałeś! Oczywiście, że nie. Po pierwsze, to teren prywatny. Po drugie, to niebezpieczne, ta ruina może się zawalić.
Faktycznie, mogła sprawiać takie wrażenie, ale to celowe wprowadzenie w błąd. Nawet dziura w dachu nie była dziurą, a jedynie odpływem deszczówki. Tylko kto chciałby zbudować dom, który ma udawać ruderę?
– Pójdę tam – oznajmiłem hardo. – Zaczekaj tu na mnie i zacznij panikować dopiero po dwudziestu minutach.
– Nie mogę ci na to pozwolić! – zaprotestowała. – Jeśli coś ci się stanie, mama mnie zabije!
To miło, że tak bardzo o mnie dbała. Nie zamierzałem się kłócić, swoje już postanowiłem. Przypomniałem jej raz jeszcze, że ma zacząć krzyczeć, jeśli nie wrócę w ciągu dwudziestu minut, a do tego czasu ma się schować. Nie bałem się, bo przecież wczoraj w nocy wszystko wyglądało o wiele groźniej, a jednak nic mi się nie stało.
Główne drzwi były zamknięte. Nie sforsowałoby ich nawet trzech siłaczy. To były ciężkie żelazne wrota. Ale ja wiedziałem, że tak naprawdę one nigdy nie miały się otwierać. Prawdziwe wejście jest ukryte z boku. Odnalezienie go nie trwało długo, za to było zamknięte. Stanąłem przed dylematem, czy je sforsować, czy pozostawić mieszkanie mojej tajemniczej przyjaciółki w spokoju. Choć coś korciło mnie, by spróbować się wedrzeć, nie mogłem tego zrobić. Ryzyko, że obrazi się na mnie, było za duże. Parter nie miał okien. Jedyna dostępna droga do środka wiodła po bluszczu i przez okno na piętrze, ale to było zbyt niebezpieczne. A gdyby tak obejść pałac?
Kiedy zastanawiałem się nad dalszymi krokami podeszła do mnie Asia.
– Chodźmy stąd, bo jeszcze ktoś nas zauważy – szepnęła. Wyobrażam sobie, jak się bała, podchodząc tak blisko tego budynku.
– A kto miałby nas zobaczyć, skoro jesteśmy tu sami? – spróbowałem wyciągnąć z niej trochę informacji. Musiała przede mną coś zataić.
– Tu jest... coś złego – pociągnęła mnie za rękę. – Nie potrafię tego wyjaśnić, ale mam takie przeczucie. Wierzysz mi? – zapytała. W jej oczach czaiło się długo skrywane przerażenie.
– Wierzę – przytaknąłem.
Odeszliśmy trochę dalej od budynku i usiedliśmy w ogrodzie. Milcząc, szukaliśmy czegoś, na czym moglibyśmy zawiesić wzrok.
– Masz mnie za szaloną? – zapytała otwarcie.
– Skądże – zaprzeczyłem. – Musiałem przysiąc, że nikomu nie powiem, dokąd idziemy. Unikasz mnie, gdy twoje siostry są w pobliżu. Czy ktoś ci zarzucił, że jesteś niespełna rozumu i masz obsesję na punkcie tego miejsca? – zgadywałem. Byłem jednak zbyt brutalny, bo Asia schowała twarz w dłoniach i lekko zaszlochała. – Ale ja ci wierzę – spróbowałem ją uspokoić.
– Nie mam omamów ani nic z tych rzeczy, Wszystko, co ci powiedziałam, jest prawdą. Nie rozumiem, dlaczego inni ludzie nie chcą rozwiązać tej zagadki. Być może mamy tu do czynienia z prawdziwymi zjawiskami paranormalnymi – przetarła oczy. Jej reakcja była bardzo emocjonalna, bardziej niż się tego spodziewałem.
– W pierwszej kolejności szukajmy logicznych wyjaśnień – uśmiechnąłem się. – Póki co, choć wiele rzeczy jest tu podejrzanych, to nic niemożliwego się tu nie dzieje.
– Mam zdjęcia środka ruin, chcesz je zobaczyć?
– Pewnie, że chcę! Czemu mówisz to dopiero teraz? – krzyknąłem uradowany. – Ale kto je zrobił?
– Cztery lata temu, grupa młodzieży. Wszyscy już studiują i wyjechali stąd. Przyszli kiedyś zbadać ruiny. Zrobili kilka zdjęć w środku. A teraz chodźmy, bo gdy mama się dowie, że tu przychodzimy, dostaniemy szlaban.
– Jasne, rozumiem – przytaknąłem. Podałem jej rękę.
– Wieczorem ci je pokażę – obiecała.
Resztę dnia spędziłem, jakbym siedział na rozżarzonych węglach. Chodziłem niespokojnie tu i tam, czekając, aż nastanie w końcu wieczór. Nie jestem pewny, na co tak niecierpliwie czekałem: na obiecane zdjęcia, czy kolejny nocny spacer.
Do kolacji zasiedliśmy w pełnym gronie. Właściwie, na swój sposób to wspaniałe, że ciocia sama przygotowuje posiłki, zamiast kupować gotowe dania w sklepie, a potem wszyscy jedzą razem. Nie wiem, czy tak postępowały wszystkie rodziny na wsiach, ale bardzo mi się to spodobało.
– Co dzisiaj porabiały moje skarby? – zapytał wujek.
– Tato, daj spokój, codziennie o to pytasz – narzekała Ola.
– Ja się dzisiaj uczyłam. Chcę mieć świadectwo z paskiem w nowym roku – pochwaliła się Klaudia.
Czekałem, aż siedząca obok mnie Asia coś powie, ale milczała wpatrzona w talerz. Wujek spojrzał na nią, ale nie próbował ciągnąć jej za język.
– Ciekawe, czy ktoś kiedyś spotkał osobiście tego Dantka – wtrąciłem się do rozmowy.
– To tylko legenda – z pobłażliwością wyjaśniła ciocia.
– No niby tak, ale co, jeśli ktoś dalej chodzi po domach i wyjada słodkości? Na przykład, jakaś grupa starszych mieszkańców dla podtrzymania tradycji, przebiera się za smoka i nocami sprawdza, kto zamyka drzwi – podsunąłem pomysł.
– To żeś wymyślił – zaśmiała się Klaudia.
– Maks ma wybujałą wyobraźnię i skłonności do przesady – z lekkim zażenowaniem usprawiedliwiła mnie siostra. – Kiedyś krzyczał, że nasz sąsiad jest wampirem, bo z domu wychodził tylko w nocy. A on po prostu był nocnym stróżem na parkingu.
– Tak to już jest, niektórzy z nas widzą to, czego inni nie potrafią dostrzec – odparł wujek, patrząc w moją stronę. Asia wbiła pochmurny wzrok w talerz.
Po kolacji każdy poszedł zająć się swoimi sprawami. Leżałem bezczynnie na łóżku w swoim pokoju, gdy usłyszałem ciche pukanie. Otworzyłem drzwi. Nie czekając na zgodę, Asia bezszelestnie wsunęła się do środka.
– To wszystko – pokazała mi kilka zdjęć.
Od razu zabrałem się za przeglądanie dokumentacji. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pierwsze zdjęcie przedstawiało hol, którym poprzedniej nocy szedłem. Poznałem go bez problemu mimo odpadającego tynku ze ścian i braku czerwonego dywanu. Potem były schody, które wiodły do pokoju mej tajemniczej przyjaciółki. Poręcz była w kilku miejscach przerwana, a wszystko pokrywała duża warstwa kurzu.
– Nie wierzę – powiedziałem na głos.
Fotografie prezentowały rozwalinę, a ten dom przecież nie był ruiną, tylko ją udawał. Czy to możliwe, że w ciągu ostatnich czterech lat Mistrz wyremontował cały pałac? A może grupa, która badała nawiedzone miejsce, sfabrykowała swoją wyprawę? Tylko jedno zdjęcie pokazywało stan autentyczny, widoczny na nim był parter, który naśladował fatalny stan opuszczonych budynków.
– Mówiłam, to tylko ruina, ale tam na pewno coś się dzieje...
Naszła mnie ochota, by w tej chwili wyznać jej wszystko. Chciałem zdradzić jej całą prawdę, ale wiedziałem, że nie mogę. Ugryzłem się w język, i to dosłownie, bo bałem się, że zaraz palnę coś głupiego.
– A ja mówiłem, że ci wierzę – wydusiłem z siebie. Oddałem jej zdjęcia, które w moim odczuciu były nic niewarte. – Dobranoc – pożegnałem się z nią.
Nieprzespane noce dawały mi się we znaki. Położyłem się na łóżku, starając zasnąć. Walczyłem z samym sobą. Targały mną mieszane uczucia, elementy układanki nie pasowały do siebie. Kiedy się opamiętałem, miałem już na nogach włożone buty, a zegarek wskazywał pół godziny do północy. Znów zabrałem ze sobą kilka ciastek i położyłem je na talerzyku pod drzwiami.
Noc była ciepła i przyjemna. Coraz lepiej wychodziło mi orientowanie się w terenie. Dosyć sprawnie dotarłem do ogrodu mej tajemniczej przyjaciółki. Siedziała już w altance, a na stoliku czekał czajnik gorącej herbaty. Uraczyła mnie krótkim spojrzeniem, ale nie odezwała się.
– Miło cię znów widzieć – przywitałem się nieśmiało. Skinęła tylko głową w odpowiedzi. – Mogę usiąść?
– Śmiało. Tej nocy miłe mi będzie twoje towarzystwo – zapewniła, ale zabrzmiało to jakoś kwaśno, jakby nieszczerze. – Słodzisz?
– Jeśli można, to poprosiłbym odrobinę cukru – spróbowałem. Podała mi filiżankę z napojem, nie posłodziwszy jej pierwej.
Czekałem, aż zapyta, co mnie sprowadza, lub po prostu przerwie milczenie, ale chyba nie miała nastroju na pogawędki. Wzrokiem wędrowała po niebie, czasem co prawda zeszła gdzieś w moje rejony, ale wciąż jakbym był dla niej przezroczysty.
– Chciałbym spędzić z tobą odrobinę czasu – zacząłem nieśmiało. Kąciki jej ust uniosły się odrobinę.
– Dobrze. Lubię twoje towarzystwo, ale obawiam się, że dziś nie będę w stanie uraczyć cię niczym miłym.
– Czy coś się stało?
– Nic ponad to, co dzieje się zazwyczaj – szepnęła. – Nie jesteś zmęczony? Nie lepiej byłoby teraz leżeć w łóżku i odwiedzać we śnie wspaniałe krainy?
Zaczerwieniłem się lekko. Chciałem to jakoś mądrze zripostować, ale nie było to łatwe wyzwanie.
– Może zamiast śnić, wolę żyć pełnią?
– A skąd wiesz, że to jest prawdziwe życie? – zapytała retorycznie, a przynajmniej taką miałem nadzieję. – Mistrz opowiedział mi kiedyś historię o mędrcu, który śnił, że jest motylem. Był to wspaniały sen, a gdy się przebudził, myśliciel zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest motylem, który tylko śni, że jest człowiekiem.
– Chyba gdzieś to już czytałem – bardziej zgadywałem, niż byłem pewny.
– A ty? Jesteś motylem?
– Jeśli już, to bliżej mi do ćmy – zażartowałem.
– Zaskakująco trafne porównanie – pogratulowała mi kąśliwie.
Bardzo chciałem coś zrobić, coś powiedzieć, jakoś się pokazać, może otworzyć. Gdybym wiedział, że jest coś, co mogę dla niej zrobić, to choćbym miał ryzykować własnym zdrowiem, zrobiłbym to dla niej. Łaknąłem jej atencji, chociaż nie byłem jej godzien. Była na wyciągnięcie ręki, a jednak daleko poza moim zasięgiem. Naprawdę chciałem się zbliżyć, lecz zamiast tego czułem pogłębiającą się przepaść i narastającą panikę z tego powodu. Nerwowo łamałem palce i wodziłem wzrokiem.
– Milczenie też bywa wielce wymowne – odgadła moje myśli, jakbym miał je wypisane na twarzy.
– W takim razie nagadaliśmy się dzisiaj jak nigdy. – Tym razem to ja pozwoliłem sobie na kąśliwość.
– Oj, przepraszam – udała zasmuconą minę. – Ja akurat świetnie się tobą bawiłam.
Wydawało mi się, że zabrakło w tym zdaniu przyimka „z”, ale nie odważyłem się tego skomentować. Dziewczyna wstała od stołu i oznajmiła krótko, że czas, bym już poszedł. Przyznałem się w duchu do kompletnej porażki.
– Ale wiesz, że wrócę? – zawołałem za nią, gdy już wchodziła do domu.
– Zasmuciłbyś mnie, gdybyś tego nie zrobił – powiedziała dosyć cicho, ja jednak wyraźnie to usłyszałem.