Go to commentsOstatni lot Szczurka
Text 2 of 2 from volume: Opowiadania
Author
Genreprose poetry
Formprose
Date added2012-03-14
Linguistic correctness
Text quality
Views2436

Promienie słońca natarczywie przebijały się przez mocno zaciągnięte żaluzje nie pozwalając mi dłużej spać. Nie pomagała również przezornie zaciągnięta wieczorem niebieskoszara zasłona. Co najwyżej obie przeciwsłoneczne zapory tłumiły tylko niezdarnie nadchodzący nowy dzień. Dzień, który dla jednych był radosnym początkiem a dla innych szarym końcem.

Dla mnie z początku był jak każdy inny, wolny od szkoły i szkolnych obowiązków, choć zaczynał się dość nietypowo. I tak się działo do samego jego końca, aż do powolnego zachodu słońca. Była sobota, dzień dla większości wolny.

Zdziwiło mnie to, że jak każdego słonecznego i ciepłego wiosennego dnia, nie dochodziły mnie żadne przeraźliwe dźwięki młota kowalskiego uderzającego w żelazne kowadło. Ten wieśniak z pietra niżej, nie urządzał sobie, jak to miał w zwyczaju, amatorskiego warsztatu samochodowego tuż pod moim oknem. Musiało być jakieś wyjątkowo celebrowane święto, jednak nie mogłem sobie przypomnieć jakie. Czekać teraz tylko jak zadzwoni telefon, a troskliwa babunia będzie się dopytywać czy byłem już w kościele na porannej mszy.

Patyczak z wielką głową, wąsem a la Małysz i grzywką na wioskowego idiotę wprowadził się do domu jeszcze większego idioty, samozwańczego sołtysa bloku, osiedla w centrum dwustutysięcznego miasta, żeniąc się z jego brzydką jak listopadowa noc, jędzowatą ale już brzemienną córką.

Tego pamiętnego dla mnie dnia osiedlowa złota rączka wielkodusznie odpuściła.

Wystawiłem zaspaną jeszcze głowę za okno, trawiony ciekawością co też zmusiło wiejskiego dłubacza do zmian sobotniego rytuału. Oczom moim kaprawym jeszcze ukazała się gromada ludzi stojących bez celu na podwórku, gromada jakiej nie widziano na osiedlu od czasów obalenia komuny i symbolicznego niszczenia baraków należących do partii. Choć równie dobrze mógł odbywać się poranny koncert kościelny czy coś takiego.

Przypomniałem sobie, że dziś właśnie miała wychodzić za mąż starsza siostra Grubego, największa i najgrubsza puszczalska w całej wielkopłytowej okolicy, i stąd zapewne całe to zamieszanie. Znalazła sobie w końcu amatora godnego siebie. Goście tłumnie zjeżdżali się już od samego rana.

Poszedłem załatwić poranne, pilące sprawy, ogarnąć się po przespanej niespokojnie nocy, a następnie przygotować sobie jakieś skromne śniadanie, by po ludzku wejść w poranek.

Lodówka świeciła pustkami, oprócz światła nie było w niej nic przydatnego. Po matce i ojcu ani śladu, oboje u ciotki w szpitalu. Czuwają nad nią już drugą z rzędu noc, a lekarze wciąż nie wiedzą co jej dolega, wciąż tylko powtarzając że stan chorej jest bardzo poważny i niewiele mogą zrobić. Podejrzewali otrucie, ale to jeszcze nic pewnego.

Na siostrę także nie ma co liczyć, prędzej umarłbym z głodu niż doprosił się śniadania czy obiadu. Jedyny z tego pożytek że sam się nauczyłem gotować, i to nie byle jak. Bozia rączek nie pożałowała. Przynajmniej nie będę zależny od bab do końca życia, a przynajmniej w kwestii posiłków. Ale z pustego i Salomon nie naleje.

Na stole leżała samotnie niezdarnie zapisana kartka papieru, a obok niej parę nędznych groszy. „Kup sobie coś na śniadanie”, głosił napis. Rodzice przezornie zostawili mi dokładnie odliczoną gotówkę na drożdżówki, tak bym przypadkiem reszty nie wydał na fajki (których zresztą nie paliłem) czy alkohol (który spożywałem sporadycznie), przez co miałem już drobne problemy w domu. O narkotykach chyba jeszcze wtedy nie słyszeli, a jeśli już, to wydawały im się równie odległe co kontynent północnoamerykański.

Zszedłem do sklepu. Tłum wciąż nie ustępował. Zapewne starzy Grubego, rozwiedzeni nieszczęśliwi małżonkowie wciąż mieszkający w jednym małym mieszkanku razem z despotyczną babką, by odwrócić uwagę od własnych domowych problemów, spraszali kogo się tylko dało. Choć goście wcale nie byli odświętnie wystrojeni, a nawet wręcz przeciwnie, wyglądali zupełnie przeciętnie, do tego wśród nich więcej było znajomych z osiedla twarzy niż można się było tego spodziewać. Ciekawscy, spragnieni taniej rozrywki jaką był ślub siostry Grubego.

Gdy przebijałem się przez tłum w kierunku piekarni, ktoś pociągnął mnie za rękaw, krzycząc przy tym na cały głos moja podwórkową ksywkę.

– Rudy! – poznałem ten głos od razu, głos Garego, głos nachalny jak u upartego dziecka i denerwujący jak u wyleniałego tetryka. – Słyszałeś co się stało?

– Jasne – odparłem wciąż nie widząc jego twarzy. – Starsza Gruba się hajta. Gadał o tym już od miesiąca. Obiecał mi nawet że wyniesie parę szyszek jak podejdziemy wieczorem pod dom weselny.

– Nie to – krzyknął, wciąż ciągnąc mnie pod łokieć, po za granicę obszaru na którym ustawili się gapie, domniemani goście weselni. – Szczurek się zabił.

Zdębiałem.

– Jak to zabił? - spytałem oszołomiony, nie wierząc całkowicie w te podłe słowa.

– Normalnie. Skoczył. Z siódmego piętra. Dopiero co go poskładali w kupę i odwieźli.

Nie mogło to być. Jeszcze wczoraj z nim gadałem i wyglądał na nieszczęśliwego z życia ale gdzieś tak pośrodku. Nic nie wskazywało że chciałby z sobą skończyć. A właściwie Szczurek był ostatnią osobą po której bym się tego spodziewał.

– Coś ci się chyba pomyliło. Jak mógł skoczyć jak miał lęk wysokości? Po za tym, jeszcze wczoraj siedzieliśmy wieczorem na ławeczce i gadaliśmy o dupie Maryny. A ty mi teraz próbujesz wmówić że Szczurek się zabił. Nasz Szczurek? Nie wierzę.

– To lepiej uwierz. Chłopaki już czekają.

Po chwilowym postoju i tej krótkiej wymianie zdań, Gary znów ciągnął mnie za łokieć bezradnego, nie mogącego pogodzić się z tym co się stało po za tłum, aż dotarliśmy na osławioną, jedną z osiedlowych ławek. Każda grupa, każde pokolenie zajmowało jedną, wybraną przez siebie w zamierzchłych jeszcze czasach i niedostępna dla innych ławkę, symbol przynależności.

Na ławce tej siedzieli już wszyscy z naszej paczki. Brakowało tylko mnie i Grubego. Podszedłem i przywitałem się, tak jak obyczaj nakazuje. Ubrani byli w śmiertelnie poważne, grobowe miny, co zważywszy na okoliczności, nie było niczym szczególnym.

– Więc to prawda? Że Szczurek skoczył? Z siódmego piętra?

Odpowiedziało mi tylko potakujące skinienie pochylonych i milczących głów. Po chwili pierwszy odezwał się Nornica, z wyglądu Mongoł z długimi włosami, rasowy metalowiec.

– Skoczył z okna. Tego, co jest między piętrami na klatce schodowej, tuż obok jego mieszkania. Słyszałem jak jacyś ludzie mówili że nie wchodził do domu bo nie chciał budzić rodziny.

– Chryste – odparłem. – Co mu strzeliło do głowy?

– Słyszałem, że się zalał wczoraj z wami, wygłupiał się po pijaku i noga w końcu mu się podwinęła. – Głos zabrał Filipek, niski i żylasty roznosiciel plotek i wszy. – Matka mi mówiła – dodał po chwili, jakby przepraszająco.

– A skąd ono może wiedzieć coś takiego? Stała nad nim? A może go popchnęła? – drwił z niego Tomasz. Matka Filipka znana była ze swej gwałtowności i niezrównoważonego temperamentu. Filipek bardziej wdał się w ojca, cichego i skromnego urzędnika.

– Oboje jesteście dobrzy – dorzucił jeszcze z przekąsem Tomasz. Wytykał mu wady przy każdej niemal okazji, mimo to Filipek nie miał o to do niego żalu. Tomasz, obok Grubego, był jedynym w miarę normalnym członkiem ekipy. Czasem nazywaliśmy go Niewiernym Tomaszem, po trochu z racji tego że nigdy nikomu nie wierzył na słowo, po trochu dlatego że potrafił wyrywać dziewczyny seryjnie, po kilka jednego wieczoru na mieście. A głównie dlatego że był zaprzysięgłym ateistą.

– A ja słyszałem, że to dziewczyna puściła go kantem, sama poszła w tango a jemu powiedziała żeby się gonił, że jest frajerem i pętakiem. – Była to naciągana teoria Garego.

–  Głupi jesteś – utemperował go Tomasz. – Wiesz dobrze jak ja że nie miał żadnej dziewczyny.

– A Siwa? – spytał. – Przecież biegał za nią jak pies za suką.

– Siwa? To ona za nim biegała. Cały czas tylko Szczurek to, Szczurek tamto. Aż rzygać się od tego chciało. Prędzej skoczyłby od tego ględzenia niż z rozpaczy – odparłem.

– Ty wiesz najlepiej.

– Niby co? –spytałem.

– Dobrze wiesz co. Kto mu chciał Siwą podprowadzić.

Po tych słowach, jakby umownie, znów nastała martwa cisza. Nagle, po lawinie domysłów, nikt nie miał nic do dodania, powiedzenia. Je także nie potrafiłem wykrzesać, wyartykułować z siebie konkretnej myśli.

– I co teraz? – spytałem na przełamanie.

– Nic. Życie toczy się dalej, tylko trochę inaczej. I już nie dla Szczurka.

Właśnie. Nie dla Szczurka.

A co tak naprawdę o nim wiedzieliśmy? Kim dla nas był? I co znaczył, jeśli w ogóle coś dla kogoś znaczył.

Siedziało nas tam czterech, Gruby piąty gdyby był, a nawet całą zgrają nie potrafiliśmy powiedzieć o nim nawet kilku dobrych, pochwalnych słów. Żałosne epitafium. Ile godzin razem przesiedzieliśmy na tej ławce, gadając o głupotach, czasem popijając piwo, a i tak żaden z nas nie zdradzał się ze swoimi prywatnymi, kłębiącymi się pod kopuła myślami. Czy to z obawy przed publicznym wyśmianiem, czy za sprawą fasadowej, nikłej, kiełkującej dopiero męskości. Choć byliśmy jeszcze dziećmi dopiero nieśmiało wchodzącymi w wiek dorosły. Stały przed nami poważne życiowe wybory, które poniekąd zadecydują o naszej przyszłości, lecz do nas to nie docierało, mieliśmy je gdzieś. Wciąż tylko gadając o dupach, sporcie czy imprezach nie zawracaliśmy sobie nimi głowy. Albo uganiając się za szmaciana piłką.

Takie to nasze wesołe dzieciństwo, okres wczesnej młodość i niechlujnego dojrzewania. Czasem burzliwy, czasem radosny, a czasem straszny, jak ten dzień śmierci Szczurka. Przeważnie jednak żałośnie nijaki.

– Mówili coś o pogrzebie? – spytałem, właściwie do nikogo.

– Niby kto? Matka w takim szoku że ja spać od razu położyli. Dali jej coś na uspokojenie, jakieś prochy czy w żyłę od razu. Młoda chodzi jak żywy trup, nic się od niej nie dowiesz, nic nie pogadasz. Brat Szczurka w Anglii siedzi. Ojciec Bóg wie gdzie. Kto miał mówić? Chyba tylko matka Filipka.

To fakt. Nie pomyślałem o tym wcześniej. Ale na swoją obronę, nie miałem głowy o myślenia.

– Muszę zapalić – stwierdziłem gorzko.

– Przecież nie palisz – z dziwną miną oznajmił mi Nornica, tak jakbym tego nie wiedział.

– Ale teraz zapalę.

Któryś z nich, już nie pamiętam który poczęstował mnie fajką, robiąc to z niewymuszona galanterią.

– Kiepska sprawa.

Rozmowy wyraźnie się nie kleiły. Zresztą, nie było o czym rozmawiać. Szczurek leżał martwy gdzieś na stole w prosektorium albo jeszcze w karetce, skoczył z okna i nikt nie wiedział dlaczego. I już nigdy się nie dowiemy, chyba że na tamtym świecie.

– Podobno policja ma nas przesłuchiwać – zagaił z przejęciem Gary. – Tak, jakbyśmy coś wiedzieli.

– Kto ci tak powiedział? – spytał przerażony Nornica. Zawsze lubił nosić ze sobą coś zielonego do palenia za pazuchą. Teraz obleciał go blady strach. Chciał się pozbyć gorącego towaru, który palił mu kieszeń.

– Kretowa, sąsiadka Szczurka. Dorwała mnie jak do was szedłem. Mówiła, że u niej już byli i wypytywali. O kolegów, przyjaciół, dziewczyny, szkołę i inne bzdury. O wszystko prawie. I mówiła jeszcze że i za nas niedługo się wezmą. Stara rura chciała mnie nastraszyć, że niby nas posadzą za tą wczorajszą popijawkę. A przecież cośmy wypili? Po dwa piwa, to prawie nic. No sami powiedzcie.

– Jasne.

– No pewnie, tyle co nic. Bywało ostrzej.

Znów każdy z nas się zamyślił. A było o czym myśleć. Siwa będzie chodzić i skomleć, Młoda tez nie będzie się nadawać do życia przez jakiś czas. Wszystko się skomplikuje. Niech tylko rozniosą się  wieści o tym że Szczurek popił przed skokiem, a skończy się beztroskie siedzenie do późnej nocy. Patrole będą nas wizytować co pięć minut.

Wszytko to przeżyjemy, bez szwanku. Najgorszy będzie brak Szczurka, jego obecności, perlistego śmiechu i głupich czy rasistowskich dowcipów. Całej jego osoby.

A my? My będziemy żyć dalej. Chodzić do szkoły, uczyć się, podrywać dziewczyny, palić papierosy, żenić się, rozmnażać i robić masę innych rzeczy typowych dla naszego wieku. Tylko od czasu do czasu, przy piwie czy innej okazji, siedząc na ławce czy bawiąc na mieście, ktoś wspomni Szczurka, wszystkie jego szalone akcje, zaśmiewając się przy tym do łez. I będzie na go brakować, choć żaden z nas, twardzieli, się do tego nie przyzna.

Choć Szczurek był outsiderem, był tez jednym z nas i na zawsze takim zostanie.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Świetna wysmakowana proza z górniejszej półki: narracja oszczędna, bez zbędnego słowa, utkana wielkim talentem i żywym ŻYWYM obrazowym językiem; tak przecież radosny dookoła nas, unijny świat - świat przedstawiony - żywcem teleportowany z naszych z 3. już Tysiąclecia polskich leningradów; dialogi i monologi portretujące doskonałe; doskonała autocharakterystyka; ksywki i nazwiska bohaterów - jak u Gogola - mówiące...

I ten biedny tytułowy pogubiony Szczurek, o którym już jutro nikt nie będzie pamiętał...
© 2010-2016 by Creative Media