Author | |
Genre | fairy tales |
Form | prose |
Date added | 2023-08-28 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 277 |
Co za pyszna gałka oczna – myślokruczy stary Kruk, siedząc na zwłokach nieżywego trupa. Wydziobuje z oczodołu smaczny przysmak, przez co powierzchnia dzioba, błyszcząca i wilgotna, odzwierciedla cząstkę lasu. Czarowny zapach całunem słodkawej woni, owiewa mroczne, pobrudzone skrzydła. Musi co chwila rozkładać, trzepocząc, by utrzymać równowagę na niestabilnej powierzchni.
Zwłoki są nagie, wystające żebra śliskie, a figlarne słońce wymiotuje żarem, co jeszcze bardziej uwydatnia sytuację spoconego cuchnienia. Właśnie leciwe ptaszysko, skuszone smakiem pierwszej, pragnie wydłubać drugą, gdy nagle czuje za ogonem, znajome, marudzące poruszenie.
Po obrocie ciała, o sto osiemdziesiąt śmierdzących stopni, stoi dziób w dziób, naprzeciw kochanej, wiecznie kraczącej, posuniętej w latach, Kruczycy.
–– Mówię ci stary! Przestań wtranżalać te fermentujące odorem, obleśne gałki? Może jedna ci nie zaszkodzi, ale ty jak widzę, umiaru nie masz i robisz przymiarkę do drugiej. Czy wiesz, że…
–– Nie. Nie wiem, że. Ciągle tylko kraczesz i jeszcze w końcu coś wykraczesz.
–– Żebyś wiedział, że wykraczę. Czy wiesz, że...
–– … że lepiej powydłubuj flaczki z brzucha. Zjemy jako deser. Zamiast wiecznie zrzędzić, jak stare czarne ptaszysko.
–– A ty to niby kto? Biały łabędź? Słuchaj co do ciebie mówię, bo dziobem przywalę w twój.
–– No dobra. Kracz, ćwierkaj i co tam chcesz, a później zrób przerwę, bym mógł spokojnie dokończyć, com zaczął.
–– Czy wiesz, że… co, nie przerwałeś?
–– To raczej bez sensu. Nieprawdaż?
–– A właśnie sens jest taki, że Stara Wiedźma zaczarowała trupy. Tak sobie, bez przyczyny, dla jaj. Z tego co mi wiadomo, kto nimi nakarmi trzewia, to zgłupieje i licho co jeszcze. Dotarło?
–– Zgłupieje powiadasz? Przecież tyle razy dawałaś…
–– … nie aż tyle. Pochlebiasz sobie.
–– … mi do zrozumienia, że już nie mogę więcej zgłupieć, bo tylko ty umiesz wszystko najlepiej.
–– No cóż… żartowałam…. mój tych kochany dzióbku.
–– Taa… oczywiście – kraknął Kruk pełnym dziobem, wsysając zwisający nerw.
Trochę czasu od przekomarzanek minęło. Nastała zima i ośnieżone drzewa. Nie mroźna co prawda, lecz o jadło było coraz trudniej. Dla jeszcze starszego kruka, też. Aż pewnego razu, gdy fruwał wśród drzew niczym wariat, zauważył w śniegu coś żółtego. Najpierw myślał, że to kupka niemowlaka, ale nie. Kawałek sera. Nie kruczomyśląc, poszybował w dół, złapał w dziób i poleciał na gałąź drzewa. Trudno powiedzieć, dlaczego nie zjadł na miejscu. Przeznaczenie?
Właśnie trzyma posiłek w dziobie, gdy nagle widzi i słyszy Lisa, stojącego wiele chwil niżej, blisko pnia. A potok słów, który ów kieruje do niego, napawa dumą siedzącego na gałęzi. Wreszcie ktoś docenia przedni talent, gdyż wiele innych kruków, ma go z tyłu.
–– Kochany, najjaśniejszy kruku, o połyskujących czarnych piórach, co to popadają w zapychający dech w piórach, fiolet. Tak wspaniale wyglądasz, jak zapewne ślicznie śpiewasz. Coś o tym szare wróble pokracznie ćwierkały. A zatem proszę najpokorniej jak potrafię: uczyń mi tę łaskę i zaśpiewaj dla mnie, gdyż twój niepowtarzalny talent, możliwości słowicze stokrotnie przewyższa.
Z pewnym onieśmieleniem, powtórnie cię proszę, jako za moment dozgonny wielbiciel, tych cudownych wokalnych treli. Przyrzekam, iż rozpowiem na cały las o znamienitym koncercie i za chwilę przybiegną zewsząd tłumy zwierząt. Wszystkie rozdziawią pyski z podziwu. Klaskać będą na całe knieje, a twoja sława już nigdy nie przeminie, choćbyś zdechł.
***
Słysząc takie pochlebstwa, pochlebiony otwiera dziób.
W czasie spadania sera, siada przy starym kruku stara Kruczyca.
–– A nie mówiłam, że rozum stracisz, głupku jeden. Widzisz lisa?
–– No nie.
–– A ser.
–– Też nie.
–– No właśnie. Zamglenie wspomnienia mózgu! Na cholerę dziób otwierałeś, kra?
–– Bom zgłupiał przez ciebie. Wykrakałaś
–– Święta prawda. Wykrakałam… kurczę, co z tobą? Nie tylko zgłupiałeś. Ile trupom tych gałek wyżarłeś?
***
Epilog.
Krukowi ze zgryzoty, wszystkie pióra do gołego opadają. Skrzydła, głowę, nogi, dziób, chłonie tułów. Coś tam słychać w środku. Jakieś czary mary. Jakby warczenie maszynki, do mielenia wszystkiego, a na zewnątrz, cienkie przezroczyste szelesty oraz odgłosy.
Ptak zmienia kształt. Jest prostokątną, zafoliowaną paczką mięsną. Filetem z kruka.
Lis zwabiony apetycznymi odgłosami, powraca. Ma przed nosem danie obiadowe. Gdy zjada, jego ciało przypomina, trochę jeszcze żywe zwłoki. Leży i dyszy ostatnią chwilą. Słyszy szum skrzydeł. Po chwili widzi ostry dziób blisko oka. Zaś jednym, przy drugim.
A później już nikt nie widzi, zwęglonej kupy czarnych piór, na innej.
Natomiast zakończenie bajki, jest wyraźnie widoczne.