Author | |
Genre | fairy tales |
Form | prose |
Date added | 2023-09-04 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 335 |
Było już po zachodzie słońca, choć niebo utrzymało jeszcze jasną barwę. Wyskoczyłem przez okno i omijając teren biesiadowania, wyszedłem do lasu. Gnałem co tchu. W szaleńczym biegu obijałem się o gałęzie, ale nie zwracałem na to uwagi. Miałem tylko nadzieję, że nie zgubię drogi. W międzyczasie wilk zawył jeszcze raz, równie żałośnie co uprzednio. Jeśli coś się stało Romulusowi, to moja przyjaciółka została bez ochrony. Jedyne, o czym potrafiłem teraz myśleć, była właśnie ona.
W końcu dotarłem do ogrodowego muru. Przez kilkadziesiąt nerwowych sekund szukałem ukrytej pod bluszczem furtki. Na szczęście nie była zamknięta na klucz. Najpierw pobiegłem sprawdzić altankę. Jej tam nie było, był za to ktoś inny.
Kamerdyner w eleganckim stroju układał właśnie filiżanki na stole. W sumie logiczne, to on przygotowywał herbatę. Wiem, że obiecałem, że gdy go zobaczę, to ucieknę, ale miałem naprawdę złe przeczucia, a on był jedyną osobą, która mogła wiedzieć, gdzie jest moja luba.
– Przepraszam – odezwałem się. Postać momentalnie zwróciła się w moją stronę. Jego oczy błysnęły na czerwono.
– Witam panicza – ukłonił się. – Panicz sobie czegoś życzy?
– Gdzie ona jest? – zapytałem, starając się brzmieć łagodnie, acz stanowczo.
– Ta, której szukasz, dziś nie przyjdzie – uśmiechnął się szeroko. Wyglądał upiornie. – Powiedziała, że nie chce więcej ci tego robić.
– Obiecała, że będzie na mnie czekać – uparłem się.
– Ale jej tu nie ma. – Zbliżył się do mnie. Uczucie niepokoju narosło we mnie jeszcze bardziej. – Zresztą, tym lepiej dla ciebie, paniczu. Uraczyć panicza herbatą?
– Po prostu powiedz mi, gdzie ona jest – nalegałem.
– Niektórzy ludzie są naprawdę nierozsądni; legną do czegoś, co ich powoli zabija, jak ćmy do światła – westchnął. – Zdaje panicz sobie sprawę, że z każdą sekundą spędzoną w jej towarzystwie traci wielmożny panicz siły? Nie zastanawiał się panicz skąd to blade lico na panicza twarzy? Skąd notoryczne zmęczenie? Kiedy panicz po raz ostatni spał?
– Zamknij się! – krzyknąłem zdenerwowany. Nie miałem zamiaru dłużej tego słuchać.
Pobiegłem w stronę pałacu. Drzwi, które w ciągu dnia były zamknięte, stanęły teraz przede mną otworem. Wparowałem do środka jak dziki i od razu pobiegłem do jej pokoju. Przez chwilę bałem się, że hol okaże się ruiną, jaką widziałem na zdjęciach z rzekomej wyprawy badawczej grupy młodzieży. Szczęśliwie nic takiego nie miało miejsca. Zapukałem do jej komnaty.
– Jesteś tam? – zapytałem głośno.
Nikt nie odpowiadał. Nikt nie odpowiedział! Byłem bliski załamania. To wszystko tylko potwierdzało, że stało się coś złego. Ale nie zamierzałem odpuszczać. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do pokoju.
Chwilę to trwało, zanim moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zdołałem w końcu wypatrzyć jej sylwetkę leżącą na łóżku. Zdawała się nie oddychać. Od razu doskoczyłem do niej i już miałem nią potrząsnąć, gdy usłyszałem za sobą srogi głos:
– Nie dotykaj – ostrzegł lokaj. – To może się źle skończyć.
– Czy ona... umarła?
Zamiast udzielić odpowiedzi, majordomus z kamienną twarzą odwrócił i wyszedł, zostawiając nas samych. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem. Wybiła północ, a ona ciągle się nie budziła. Dotknąłem jej lśniących włosów i pogłaskałem ją lekko, delikatnie, jakbym bał się ją skrzywdzić. Zakręciło mi się w głowie i opuściła mnie siła w nogach. Usiadłem strudzony na podłodze, czekając na jej przebudzenie.
– Kto...? – zapytała słabo.
– To ja, Maks! – Ożywiłem się. – Co ci się stało?
– Rozmawiałeś z lokajem – stwierdziła, patrząc w moje oczy.
– Tak, ale chciałem się tylko dowiedzieć, gdzie jesteś. Obiecałaś, że będziesz czekać...
– A ty, że nie będziesz z nim rozmawiał – powiedziała tonem niepozostawiającym wątpliwości co do jej gniewu.
– Przepraszam! To już się nie powtórzy – zapewniłem.
– Oboje nie dotrzymaliśmy słowa. Okropne z nas kłamczuchy – westchnęła, nabierając powietrza. – Co ci powiedział?
– Mówił – przełknąłem ślinę – że mnie zabijasz.
– I miał rację.
Oniemiałem. Nie wiem, jak długo tkwiłem w takim stanie, ale gdy doszedłem do siebie, siedzieliśmy już przy szachownicy. Oprócz białego piona, który dzielnie wystąpił naprzód, bierki wciąż tkwiły w pozycji początkowej. Nie miałem głowy do gry.
– Pamiętasz historię szpitalnika, którą ci opowiedziałam?
– Pewnie.
– Nie był jedynym, który zatrzymał się w dworku myśliwskim. Podążała za nim dziewczyna. Akurat ona bardzo chciała zapomnieć o tym, co zrobiła. Dopuściła się poważnej zbrodni, przez nią zginęła cała jej rodzina. Sprzedała ją, i to za garść ciastek, bo była głodna... Nawet nie tyle głodna, ile po prostu miała na nie ochotę. To takie głupie, żeby dla swojego kaprysu sprowadzać nieszczęście na najbliższych – westchnęła. Zrobiła krótką pauzę i chyba ukradkiem otarła oczy. – Tułała się po świecie, uciekając i bardziej zatracając się w swoim samolubstwie. W strachu okradła nawet żebrzące dziecko. Kiedy przybyła ze szpitalnikiem na dwór, również spotkała diabła. Przestraszyła się, że kiedyś i tak będzie musiała odpowiedzieć za wszystkie swoje niecne uczynki. W odróżnieniu od szpitalnika chętnie przystała na układ. „Nie pójdziesz na drugą stronę, nim nie oczyścisz swojej duszy”, obiecał diabeł. Nie zamierzał jednak ot tak po prostu dotrzymać słowa. Przewrotnie spełnił jej życzenie. Nie żyła wiecznie, codziennie o brzasku umierała, by wraz ze zmierzchem wrócić do życia. Nie mogła jednak odkupić swoich win, bo każdy jej oddech został komuś skradziony. W ten sposób tylko powiększała listę swoich grzechów. Nie potrafiła zrozumieć, co znaczy dobroć. Nie jest żywą ni martwą. Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata... – urwała łamiącym się głosem.
– Powiedz, proszę, to nie byłaś ty? Przecież ktoś tak... ktoś taki jak ty, nie mógł popełnić żadnej zbrodni!
– Nie znasz mnie. Pokuta kształtuje charakter. Ale ja ciągle to robię... ciągle cię ranię... dlatego nie chcę się z tobą spotykać. Nie miałam zamiaru wyjść ci dziś naprzeciw. Błagałam diabła, by tej nocy mnie nie budził, lecz twój dotyk skradł ci siły. To przeze mnie czujesz się taki osłabiony, tracisz zmysły. Wcale ci się nie podobam, to tylko urok, byś do mnie wracał. Jestem dla ciebie jak narkotyk, pragniesz mnie, lecz ja prowadzę cię na zgubę.
– Gdybyś powiedziała mi to pierwszej nocy, drugiej i tak bym znów do ciebie zawitał – zapewniłem.
– Nie rozumiesz. Nie mogę nawet opuścić dawnych posiadłości. Dziś teren pałacu wcale nie jest taki duży, ale kiedyś... kiedy jeszcze wszystko było normalne, cały las był mój. Dlatego mogłam podjeść aż do twojego domu. Upolowałam cię... Przykro mi, ale kamerdyner miał rację i dlatego miałeś z nim nie rozmawiać. Ja naprawdę cię zabijam. Ale nie mogę ci więcej tego robić... Nie chcę.
– Kiedy ja cię pokochałem! Nawet teraz dalej cię kocham i chcę ci jakoś pomóc. Powiedz, co mam zrobić? Weź z mojego życia, ile tylko chcesz! – wstałem i złapałem ją za rękę. Była lekko ciepła, gładka i delikatna. Jakbym dotykał przyjemnej mgły. – To, co do ciebie czuję, to nie jest tylko urok! Weź ode mnie, co tylko potrzebujesz! – wykrzyczałem. Byłem niespełna rozumu i nigdy nie dowiem się, czy tak właśnie działał czar, czy szczerze byłem w niej zakochany.
– Zrobisz wszystko, o co poproszę? – położyła drugą dłoń na mojej głowie.
– Obiecuję.
– Więc uciekaj i nigdy więcej tu nie wracaj. Żyj i bądź dobrym człowiekiem.
Te słowa bolały jak sztylet dźgający moje serce. Opuściłem jej pokój i więcej się nie odwracałem. Nie myślałem na tyle jasno, by ułożyć to sobie w głowie, chciałem tylko spełnić jej prośbę. Minąłem lokaja o diabelskim uśmiechu. Zatrzymałem się dwa kroki za nim.
– Czy zło wyrządzone przez osobę usprawiedliwia zadawanie jej krzywd? – zapytałem hardo.
– Nic nigdy nie usprawiedliwia czynienia zła, nieważne kiedy, ani komu – odpowiedział miękko.
Wyszedłem z pałacu. Przeszedłem obok błazna o smutnej twarzy.
Wszystko było jasne. W dzień nie istniała, jej duszy nie było na tym świecie, nie było więc uroku. Dlatego podkochiwałem się w niej tylko nocami. Wysysała ze mnie życie, nie dając mi spać. Ilu ludzi w ten sposób zabiła na przestrzeni wieków? Czy chłopcu, który kilka lat temu u niej gościł, opowiedziała tę samą historię i tak samo skruszona pozwoliła mu odejść? Czy Mistrz także był jej ofiarą, zmarł i dlatego nikt go nie widział? Czy gdybym nie spotkał lokaja, wyjawiłaby mi w końcu prawdę?...
Dręczony tysiącami pytań, a może tak naprawdę tysiącami odpowiedzi, schroniłem się we własnym pokoju. Nie dbałem o to, czy mnie ktoś widział. Nic nie miało już dla mnie znaczenia. Czułem się, jakby dosłownie całe życie ze mnie uleciało. Gdzieś w środku tliła się płonna nadzieja, że gdy świt nastanie i jej dusza opuści ten świat, minie też cały niefizyczny ból.
Tego dnia nie wstałem, choć ciągle nie spałem. Słyszałem wujka, ciocię, a potem siostrę i kuzynki. Nie byłem głodny i nie miałem ochoty nigdzie wychodzić. Chciałem być sam. Około godziny dziewiątej zajrzała do mnie ciocia zapytać, czy się przypadkiem nie rozchorowałem.
– Jestem tylko zmęczony, wczoraj do późna czytałem – wymyśliłem na szybko. Troskliwie przyłożyła rękę do mojego czoła, ale nie wyczuwszy gorączki, pozwoliła mi w spokoju dalej leżeć.
Pewności mi brak, bo nie jestem pewny już niczego z tamtych wydarzeń, ale chyba udało mi się na chwilę zdrzemnąć. Oznaczałoby to wyraźnie, że urok minął. Jestem znowu wolny. Tylko dlaczego czuję się, jakbym stracił coś cennego?
Przeleżałem bezproduktywnie cały dzień. Wstałem tylko kilka razy do toalety i coś zjeść. Praktycznie w ogóle się nie odzywałem. Raz tylko Asia zakłóciła na moment mój iluzoryczny spokój.
– Wszystko gra? – zapytała zmartwiona.
– Tak – skłamałem. Czułem na sobie jej świdrujący wzrok. – Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to mów śmiało – zachęciłem ją.
– Nie, nic nie mam do powiedzenia – również skłamała.
Przynajmniej miałem pewność, że między nami nie ma już szczerości i żadne z nas nie jest drugiemu nic dłużne. Nie miałem do niej żadnych pretensji.
A potem znów zaszło słońce. Wierciłem się na łóżku niecierpliwie. Nie mogąc tego wytrzymać, wyskoczyłem przez okno. Byłem w papciach, nie kłopotałem się ubraniem butów. Początkowo planowałem tylko mały spacer, by się przewietrzyć, ale nogi same poniosły mnie w kierunku pałacu.
Zatrzymałem się przed figurą błazna. Miał smutny wyraz twarzy. Czułem się, jakbym patrzył w lustro.
– Panicz czegoś szuka? – zaczepił mnie lokaj.
W pierwszym odruchu zignorowałem go i poszedłem dalej, w stronę altanki. Siedziała tam, popijając ciepłą herbatę. Popatrzyła na mnie, tylko tyle.
– Jeśli chcesz, zawsze możemy zawrzeć umowę – zaproponował chytrze kamerdyner.
Zmierzyłem go chłodno wzrokiem. Nie należałem do mędrców ani do rycerzy o krystalicznym sercu, ale poznałem w swoim życiu zbyt wiele pouczających historii, żeby się na nabrać na taką sztuczkę.
– Nie wierzę kłamcom – odparłem krótko po chwili namysłu.
– Zastanów się – uśmiechnął się nieszczerze. – Mógłbyś ją ocalić.
Dobrze wiedziałem, że ona nie chciała, żeby to nastąpiło w taki sposób. Spoglądała na mnie beznamiętnie, nawet nie próbując mi odradzać paktu z diabłem. Nie byłem zły. Byłem tylko zawiedziony jak dzieciak, który nie dostał obiecanej zabawki.
Chciałem, bardzo chciałem coś zrobić, żeby jej pomóc, choćby własnym kosztem, ale mimo to podjąłem niełatwą decyzję. Drżąc ze strachu – w obawie, że jeszcze się rozmyślę – wyszedłem ukrytym w murze przejściem. W głowie kotłował się tuzin sprzecznych myśli, a moje ciało z ledwością mnie słuchało.
Tak, kochałem ją. Wiem to na pewno, to już nie był czarci urok, lecz moja własna decyzja. Miłość, którą obdarzyłem przeklętą duszę, wynikała z wolnej woli. Pokochałem ją, bo sam tego chciałem.
– Przebaczam ci wszystko – szepnąłem w stronę księżyca. – Proszę, teraz ty przebacz sama sobie.
Wilk zawył.
Po prawdzie nie wiem, co było dalej. Niespodziewanie opuściły mnie wszystek siły.
Obudziłem się w małej białej izdebce. Mnóstwo ludzi chodziło dookoła mnie i zadawało dziwne pytania. A ja leżałem nieruchomo, nic z tego nie rozumiejąc. Jak mi potem wyjaśniono, trafiłem do tutejszej izby przyjęć. Znaleziono mnie w lesie tuż przy domu przybranego wujostwa. Lekarze stwierdzili, że powróciła moja choroba z dzieciństwa – chodzenie we śnie. Co prawda ostatni raz zdarzyło mi się to dziewięć lat temu, ale jak widać, nigdy nie wiadomo, kiedy lunatykowanie powróci. Winę zrzucono na inne otoczenie, które „rozbudziło we mnie pierwotne instynkty”, jak zażartowała pani doktor.
Ale prawdziwym powodem trafienia do szpitala było ugryzienie psa. Nie wyglądało specjalnie groźnie. Opatrzyli fachowo ranę na łydce i podali zastrzyk na wściekliznę. Dziwili się, cóż to musiał być za pies, a ja wzruszałem tylko ramionami. Nie pamiętałem nic z tych wydarzeń. Wszyscy mnie wypytywali, a ja zbywałem ich frazesami „nie wiem”, „nie pamiętam”, „przykro mi”.
Zaskakująco szybko moje życie szybko wróciło do normalności. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Wróciłem do pełni sił. Resztę wakacji spędziłem już zwyczajnie. Nie do końca wiedziałem dlaczego, ale Asia dziwnie na mnie spoglądała, jakby oczekiwała, że powiem jej, co się stało na prawdę. Raz wieczorem, gdy z nią rozmawiałem, zapytała, co będzie dalej z próbą rozwiązania tajemnicy, ale nie miałem pojęcia, o co jej chodzi.
– Jakiej tajemnicy? O czym ty mówisz? – zapytałem zdziwiony.
– Soliński, mówi ci to coś? – Opuściła załamana ręce.
– Nie kojarzę. To ktoś znany? – powiedziałem głupio. Nie rozumiałem, dlaczego w tym momencie zaczęła płakać. Może to tylko reakcja alergiczna i zaczęła łzawić? W każdym razie, od tamtej chwili dała sobie spokój i unikała mnie, jakbyśmy nigdy się nie poznali. Próbowałem jeszcze kilkukrotnie wyciągnąć ją na spacer lub zaprosić do gier planszowych, ale uciekała, jakbym wyrządził jej wielką krzywdę. Jej zachowanie sprawiało mi przykrość, ale jako mężczyzna, nie poskarżyłem się nikomu.
I tylko jedna rzecz nie była taka, jak powinna. Wszystkie moje sny wyglądały tak samo. Szedłem przez las aż do starego muru porośniętego bluszczem. Odnajdywałem ukryte drzwiczki i wchodziłem do pięknego, acz dzikiego ogrodu. A tam w altance siedziała samotna dziewczyna, której nigdy nie spotkałem. Popijała spokojnie herbatę z eleganckiej filiżanki.
– Obiecuję, że będę na ciebie czekać – mówiła czasem.
I dotrzymywała słowa, bo ilekroć zapadałem w sen, czekała na mnie cierpliwie w tej samej scenerii. Żaden inny sen mi się nie przytrafiał, ale zachowałem tę dziwą przypadłość dla siebie, nie dzieląc się nią z nikim. To był sekret między mną a pięknością ze snów, a sekrety tworzą mocniejsze więzi niż przyjaźń.
Wreszcie nadszedł dzień powrotu. Wujek i ciocia odprowadzili nas na stację. Pamiętam, że stałem na peronie wpatrzony gdzieś w dal. Zastanawiałem się, jak wiele wspomnień zabiorę stąd ze sobą, a jak wiele pogrzebię tu na zawsze. Jagoda siedziała na ławce i żegnała się jeszcze z Olą. Spojrzałem na zegar. Wskazywał za pięć dwunastą. Mój zegarek był bardziej wiarygodny i podawał godzinę o dziesięć minut późniejszą.
Pożegnanie wcale nie było ckliwe, przecież my tylko wracaliśmy z wakacji do domu. Jagoda zapewniła, że jeszcze kiedyś wpadniemy razem z mamą, ale nie sądziłem, by kiedykolwiek miało to nastąpić. Na szczęście wkrótce wsiedliśmy do pociągu i obeszło się bez krępujących całusów.
Spoglądając za okno, za znikającą miejscowością, dostrzegłem nad lasem zarys jakiejś pałacowej wieżyczki. To dziwne, bo nie zauważyłem, żeby gdzieś w mieścinie znajdował się zamek, albo chociaż dwór. Poczułem dziwne uczucie, mieszaninę tęsknoty i wrażenie straty.
– Wybierasz się w długą podróż, co? – zapytał mnie jakiś starszy pan. Zdziwiłem się, że wybrał sobie akurat mnie na rozmówcę. Siostra uniosła na chwilę wzrok znad telefonu, ale nie interweniowała. Starszy jegomość wyglądał jakby znajomo, ale nie potrafiłem go nigdzie przypisać. Nosił okulary, lecz chyba były to zerówki, bo obraz za nimi nie był zniekształcony.
– Wracam do domu – odpowiedziałem uprzejmie.
– Skąd więc ta łza na twym policzku?
Przetarłem oczy. Nawet nie zauważyłem, że ukradkiem coś pociekło mi z oczu. Dopadło mnie nieokreślone cknienie.
– Po prostu czuję... silne emocje. Nie potrafię ich nazwać – zwierzyłem się. Tak jakbym zdradził wszystko, choć on przecież dalej niczego się nie dowiedział.
– Wiesz, zawsze możesz napisać o tym – podał mi zeszyt i pióro.
– Nie da się zawrzeć tylu silnych emocji na kilku stronach – oceniłem posępnie.
– Skąd wiesz, próbowałeś? – zapytał podchwytliwie.
Pociąg zaczął zwalniać. Staruszek uchylił kapelusz i wyszedł z przedziału. Rzuciłem okiem na Jagodę, która na powrót zanurzyła się w cyfrowym świecie. Pióro, które otrzymałem w prezencie, wyglądało na piekielnie drogie, miało wygrawerowane litery M.S., co zupełnie przypadkiem odpowiadało moim inicjałom. Powoli nakreśliłem pierwsze słowa.
Wakacje zawsze kojarzyły mi się z długo wyczekiwaną wolnością.
I tak przeniosłam się do czegoś, co funkcjonowało poza czasem i miejscem – bezpośrednio do serca.