Author | |
Genre | romance |
Form | prose |
Date added | 2023-09-13 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 280 |
MARYSIA
- Słoneczko wróć do nas. Jeszcze nie odchodź.
Skończyło się lato i powoli nadchodzi jesień. Nie lubię tej pory roku. Dzień staje się coraz krótszy, a pogoda coraz bardziej depresyjna. Coraz częściej pada deszcz, a widoki za oknem tracą swój koloryt stając się bure i ponure. Tak jak dzisiejszy dzień. Od tygodnia nieprzerwanie pada. Ziemia jest przesiąknięta wodą. Już nawet nie znika z ulic i chodników, a parkingi powoli zamieniają się w zapuszczone stawy. Stojąc w oknie mojego gabinetu popijam gorącą herbatę tracąc nadzieję, że przestanie padać akurat w momencie, gdy wyjdę z biura. Chyba podświadomie zaczęłam nucić dziecięcą piosenkę, a gdy doszłam do refrenu zaśpiewałam
- Słoneczko nasze rozchmurz buzię. Nie do twarzy Ci w tej chmurze. Słoneczko nasze...
W tym momencie do pokoju weszła Karola z naręczem dokumentów i dokończyła.
- Rozchmurz się. Spacerować z tobą będzie lżej... Ale ty fałszujesz. Proszę, zrób przysługę światu i nie śpiewaj więcej.
- Spadaj wredoto. Tonący brzytwy się chwyta.
- Głupia, masz nadzieję wziąć je na litość.
- Może... co tam masz?
- Przyniosłam Ci oferty i drafty umów leasingowych do analizy.
- O nie! Zabieraj je, a kysz poczwaro. Wiesz, że się na tym nie znam. Za dużo cyferek do liczenia. Zanieś je Janowi, on lubi ślęczeć nad papierami. Albo lepiej Antkowi, on potrzebuje kosztów w firmie, obiecał znaleźć kogoś kto się tym zajmie. Poza tym zaraz wychodzę. Musze zawieść Leona do lekarza.
- No i znalazł. To kopie dla ciebie. Sama powiedziałaś Oni są od zarabiania Ty od wydawania kasy.
- Nieee. Ja jestem od umilania życia pracownikom. Powinniście mi dziękować.
- Mania wiesz, że jesteś naszą królową.
- Lizus. Zostaw te styrte. Zajmę się nią jutro. A teraz naprawdę zbieram się, bo jak zawsze się spóźnię.
- A Marek nie może zawieść Leona?
- Marek to Marek. On żyje w innej rzeczywistości.
Przewróciłam oczami. Zmieniłam buty z szpilek na superwygodne i strasznie wyglądające w połączeniu z spódnicą kaloszki. Zarzuciłam na grzbiet płaszcz w kolorze ciemnego nude. Szczelnie się zapięłam pod sama szyję. Na głowę zaciągnęłam szarą czapkę. Zarzuciłam na plecy torbę z laptopem. Złapałam dużą torbę typu shoper, puściłam buziaka w stronę Karoli i prawie krzycząc powiedziałam: PAAA!
Karola łapiąc się za głowę tylko się uśmiechnęła i pomachała na do widzenia. Nie musiała nic mówić. Wiem doskonale jak wyglądam. Stu sześć dziesięciocentymetrowy okuty w wełnianą zbroje wojowniczy żółw ninja. I kto by pomyślał, że jestem prawą ręka prezesa. Szczerze mam to w dupie. Nie zamierzam marznąć i moknąc w imię doskonałego looku.
Grzebiąc w torbie w poszukiwaniu kluczy szłam do auta jak zaprogramowana. Nie jestem wyjątkowa parkuje auto tam, gdzie wszyscy. Dzięki temu nie traktują mnie jak TA z elity, ale jak swoją. Oczywiście po drodze weszłam w jedną z licznych kałuż, które tworzyły się w dołkach zapadniętej kostki. Nie omieszkałam sponiewierać partaczy, którzy wykonali tą fuszerkę i obiecałam sobie ze zadzwonię do administratora i upomnę go o remont parkingu, który już dawno miał się zakończyć, a jeśli to nie pomoże kolejna faktura na pewno zostanie pomniejszona. W momencie, gdy z triumfem na twarzy wyciągałam kluczyki z torebki po parkingu przejechał samochód z stanowczo niedostosowaną prędkością. Wpadł w jedno z zagłębień i cała woda, a raczej ten szlam z piachem i nie wiadomo czym jeszcze, trafił centralnie na mnie. Ochlapało moją wierzchnią zbroję. No teraz to się wkurwiłam. Podniosłam głowę do góry w kierunku nieba i zaczęłam bluzgać w niebo, słać kurwy i chuje do wszystkich świętych. Wygrażać, że jak spotkam kierowcę na swojej drodze to mu nogi poprzetrącam. W tym momencie poczułam rękę na ramieniu. Za mną stał rosły mężczyzna, na bank mierzący ponad metr osiemdziesiąt, w rozpiętym markowym czarnym płaszczu. Przez kark miał przewieszony wzorzysty szalik, może apaszkę, chyba z satyny. Miał na sobie dobrze skrojony garnitur z równie dobrze dopasowaną białą koszulą. Na przystojnej twarzy delikatny rudawy zarost, ciemno brązowe oczy, szeroki uśmiech z śnieżnobiałymi zębami i postawiona do góry grzywka. Ciasteczko, dosłownie wszystko uszłoby mu na sucho, gdyby nie ten nieschodzący z twarzy uśmiech. Sprawca mojej tragedii perfidnie śmiał się z całej sytuacji.
- Co Pana tak bawi! Chętnie też bym się pośmiała, ale raczej sytuacja nie sprzyja.
Szybko zapytałam, gdy nieznany mężczyzna skakał pomiędzy kałużami by przypadkiem nie zamoczyć skórzanych pantofli.
- Bardzo przepraszam, kto mógł się spodziewać, że ta kałuża okaże się tak głęboka i wyleje się na Panią wodospad tego...
- No właśnie tego. – powiedziałam rozmazując na płaszczu rudawe krople wody. - Kto by pomyślał, że trzeba omijać kałuże. – powiedziałam z urazą - Gdzie Pan ma ocz? Kto normalny zapieprza w taka pogodę po parkingu widząc w jakim jest stanie nawierzchnia i idących z naprzeciwka ludzi? – popukałam się w czoło dając mu znać jaki z niego nie ogar.
Facetowi szybko uśmiech znikną z twarzy. Wsadził ręce do kieszeni i butnie powiedział.
- O co się Pani tak piekli? Przecież przeprosiłem. Kręci Pani aferę bez powodu. To nie moja wina, że jest taka pogoda a parking wygląda jak wygląda. Poza tym przez ta warstwę poliestru na Pani nic się nie przedostanie a czyszczenie nie będzie kosztowało majątku. Wystarczy oddać do byle jakiej podrzędnej pralni i sprawa załatwiona.
Powiedział znacząco mierząc mnie od góry do dołu i z powrotem. W odpowiedzi moje oczy robiły się coraz większe. Facet igrasz z ogniem i dziś się chyba poparzysz.
- I uważa Pan, że to rozwiązuje sprawę? Że teraz z uśmiechem powiem, że nic się nie stało. W podskokach radości wsiądę do samochodu i pojadę w pizdu, bo Jaśnie Pan ocenił człowieka po wyglądzie i powiedział przepraszam. W dupę wsadź se Pan to przepraszam.
Wiem, zareagowałam trochę za mocno. Już miałam odejść, już się odwróciłam. Już w myślach kazałam chłopakowi pocałować mnie w cztery litery. Dałam ujść gniewu. Jad się wylał, ale w odpowiedzi usłyszałam.
- Co innego mógłbym wsadzić i zapewniam Panią, że krzyczałabyś na mnie w całkiem innym tonie.
O to mnie zaskoczył. Przemyślana zmiana strategii. Jak nie batem to głaskaniem. Nie ze mną te numery. Jestem mistrzem takich rozgrywek. Odwróciłam się energicznie i miałam tylko jeden cel zetrzeć z tej ślicznej buźki ten szelmowski uśmieszek. Nie mogłam odejść bez ostatniego słowa. Podeszłam do niego znacząco blisko. Przejechałam wolno ręką po kołnierzu płaszcza zahaczając paznokciem o skórę szyi, zjeżdżałam dłonią coraz niżej widząc aprobatę w oczach mężczyzny. Modulując ton głosu na bardziej kuszący stanowczo powiedziałam:
- O ho, ho. Casanova się trafił. Słuchaj chłopczyku, zapewniam Cię ze gdybyś jakimś cudem doprowadził mnie do rozkoszy twój mózg mógłby tego nie udźwignąć, bo za każdym razem, gdy tylko zamknąłbyś oczy w chwili błogiego relaksu słyszałbyś mój melodyjny jęk rozkoszy. Czuł przyjemny zapach mego ciała i delikatny dotyk przyprawiający cię o ciarki. Jestem pewna, że znacząco by to wpłynęło na twoja psychikę.
Pociągnęłam mocno szlufki jak nadopiekuńcza matka poprawiająca dziecku spodnie . Puściłam oczko bezwstydnie patrząc mu się w twarz, złapałam za szalik i pewnym ruchem ściągnęłam z szyi jegomościa. Odwróciłam się, wytarłam płaszcz materiałową zdobyczą i zadowolona pomaszerowałam do auta. Szach Mat Frajerze.
Po zabieganym popołudniu, wizycie u weterynarza, delikatnych zakupach spożywczych marzyłam już tylko o tym by przebrać się w wygodny dres, opatulić kocykiem, włączyć odmóżdżający film i delektować się dzbankiem gorącej herbaty z Five o`clock. Niestety nie było mi to dane. Do domu wpadł tłum dzikich chłopaków z moim synem na czele a za nimi Marek z skwaszona miną.
- Cześć mamo. Nie masz nic przeciwko, że chłopaki zostaną na kolacji. Mieliśmy grać w piłę na boisku, ale strasznie padało więc popykamy w FiFe na konsoli. - oznajmił Fabian nie czekając na moją reakcje skierował się do swojego pokoju a za nim czterech rosłych nastolatków.
- Spoko a co zjecie na kolację? – zapytałam zrezygnowana.
- Wszystko co Pani zrobi będzie dobre. - Odpowiedział mi Arek, najlepszy kolega Fabiana.
- To na początek zrobię Wam herbatę a potem coś... wymyślę. – pokręciłam głową z wymowną miną.
- Ok. Odpowiedzieli chórem.
O ile chłopcy jakoś niespecjalnie mi przeszkadzali, bo zaraz zamkną się w pokoju i tam spędza większą część wieczoru o tyle Marek to inna bajka. Ciekawe jaka tym razem niestworzoną historią mnie zaskoczy. Serio dla tego faceta każdy normalny dzień życia jest równie zagadkowy jak pokazy magika w galerii handlowej. Marek jest moim najlepszym męskim przyjacielem i sąsiadem jednocześnie. Jest powieściopisarzem, felietonistą i dziennikarzem śledczym. Wszystko w jednym. Ma na koncie kilka bestsellerów, dzięki nim kupił działkę, pobudował dom a jednocześnie przez nie rozwiódł się z żoną i teraz mieszka sam. Swego czasu częstymi gośćmi byli jego rodzice, za co jestem wdzięczna, bo chętnie zostawali z moimi dzieciakami, gdy ja pracowałam za dwoje. Ale po śmierci Pani Lilii, mamy Marka, Pan Janusz przeprowadził się do domu spokojnej starości i już nie jest tak kolorowo. Teraz to Marek jest u mnie bardzo częstym gościem, nawet ma klucze do mojego domu. Je ze mną kolację a w weekendy nawet śniadania. W takim sensie, że przychodzi na śniadanie. Nie sypiamy ze sobą, o fuj nie, w życiu. Choć do brzydkich nie należy. W sumie to jest przystojny, choć ostatnio trochę się zapuścił. Mierzy prawie sto osiemdziesiąt centymetrów, przeciętnej postury z delikatnym brzuszkiem. Łysy, niebieskie oczy, orli nos, wąskie usta, bez zarostu, zawsze ogolony na gładko, dobrze ubrany. W sumie? NIE.…, on ma coś z banią. Ma dziwny punkt postrzegania świata. Wszystko traktuje albo zbyt poważnie albo zbyt olewczo. Żyje w swojej własnej rzeczywistości, często się spóźnia albo zawała terminy. Chodzi rozkojarzony jakby jego umysł był w innej rzeczywistości. Często gada od rzeczy, wyciąga anegdotki w ogóle nie związane z tematem rozmowy. Mimo to jest w chuj inteligentny, czasami swoją wiedzą onieśmiela i zadziwia towarzystwo. Jest też wykształcony i potrafi się pięknie wysławiać nie tylko po polsku, ale słowo honoru czasami myślę, że ma IQ rozgwiazdy. Kiedyś nastawił pralkę bez płynu czy proszku i trzymał w niej mokry ciuch przez tydzień. Nie uwierzycie. Czekał aż pranie wyschnie, bo pralka miała mieć funkcję suszarki. Nikt mu nie powiedział, że po upraniu trzeba ją przełączyć na suszenie. Albo prowadzi segregację śmieci. Ma rozstawionych w szafce pod zlewem cztery kosze. Oczywiście każdy posiada swój woreczek w odpowiednim kolorze. Tylko, że w momencie sprzątania wrzuca wszystkie worki do jednego pojemnika. TAK Cały Marek.
- Cześć. - Powiedział ledwie żywy.
- Cześć. A tobie co się stało?
- Wydawca ma zastrzeżenia do mojego arcydzieła.
- Żadna nowość. Zawsze mają jakieś, ale.
- Tak, ale tym razem to przegięcie. Fabuła jest ok., ale powinienem pomyśleć o młodszych odbiorcach niż Ci z domu starców i zmienić język na bardziej młodzieżowy. Rozumiesz?
- Marek nie przesadzaj. Posiedzisz weekend z Fabianem, pogadasz z Nadią. Pokręcisz się po uniwerku. Pójdziesz do klubu i teksty same zaczną się odmładzać.
- Może masz rację. No nic. To co dziś na kolację?
- Co powiesz na pizzę?
- Ale domową?
- No dobra. Ale masz mi pomóc.
- W jedzeniu zawsze. Gdzie Leon?
- Leży w pokoju Nadii. Dziś miał wizytę u lekarza.
- I co powiedział?
- Że potrzebuję dziewczyny i to pilnie. Znasz może kogoś kto by dopuścił go do swojej lady.
- Popytam chłopaków ze szkółki szkoleniowej. A co, jeśli się nie znajdzie chętna panienka?
Wyjęłam nożyczki z szuflady i energicznie zobrazowałem Markowi co czeka Leona, jeśli nie zacznie spółkować. Marek skrzywił się znacząco na dźwięk zamykanych nożyczek i powiedział
- Więc sprawa życia lub śmierci. W sensie śmierci męskich narządów rozrodczych.
Ze smutkiem na twarzy przyznałam mu rację i zaczęłam szykować kolację dla garnizonu.
Kolejny dzień zaczął się normalnie. Odkąd dzieciaki stały się super samodzielne, Nadia wyprowadziła się do akademika a Fabian odkrył uroki nastoletniego życia mam sporo czasu dla siebie. Nie ma już porannej gonitwy by każdy zdążył do szkoły czy pracy. Na spokojnie wykręciłam rowerkiem kilkanaście kilometrów. Wzięłam prysznic, ogarnęłam się i wyszłam do pracy. To pierwszy dzień bez deszczu. Weekend zapowiada się naprawdę zacny. Mam nadzieję, że spędzę go w ogrodzie, grzebiąc w ziemi i kosząc trawę. Wchodząc do biura jak zawsze z uśmiechem na ustach witam wszystkich zebranych. Postawiłam paterę ciastek kupionych rano w piekarni i weszłam do gabinetu. Nie zdążyłam się rozebrać, jak Antek stał w progu z za bardzo radosną miną.
- A co ciebie sprowadza do mnie o tak bezbożnej porze Skowroneczku? – powitałam Pana Prezesa melodyjnym głosikiem.
- Nie mogłem się Ciebie doczekać Nocny Marku. – Odpowiedział z uśmieszkiem na ustach. Podszedł do mnie, pomógł zdjąć płaszcz, pocałował w czubek głowy i usiadł na fotelu. Zastukał palcami o blat biurka jakby wygrywał skoczny numer na perkusji.
- Zamieniam się w słuch. – ośmieliłam go wciąż przygotowując się do rozpoczęcia pracy.
- Znalazłem prawnika, który pomoże ci w zrozumieniu tych wszystkich prawnych kruczków, które spędzają Ci sen z powiek.
- Szacun. Od kiedy może zacząć?
- Będzie po weekendzie, przygotuj umowy i dziękuj Panu za łaskę.
Usiadłam na swoim miejscu za biurkiem i powiedziałam z przekorą.
- Dziękuję.
W tym momencie weszła Karolina z dwoma talerzykami ciasta i parującymi kubkami kawy i herbaty.
- Nie świętuj jeszcze zwycięstwa. Jeśli okaże się takim samym geniuszem jak poprzedni to ja będę tańczyć nad twoim ciałem. Musi przejść test Jana inaczej nie ma czego tu szukać.
- Wiem, wiem, jestem o niego spokojny. To naprawdę łebski facet.
- Ok. Jak wolisz. Widzę, że się rozgościłeś więc czym jeszcze mogę ci służyć?
- Ty wiesz czym- mówiąc to puścił do mnie oczko i szelmowsko się uśmiechną. Ja w odpowiedzi tylko przekręciłam oczami. - Ale tą kwestę wyjaśniliśmy sobie dawno temu a ja za bardzo cenie sobie moje klejnoty rodowe by je stracić.
- Mówiąc o klejnotach. Masz może kogoś kto... jak by to ująć.
Zachłysnął się kawą, mocno odchrząknął i patrząc na mnie podejrzliwie zapytał.
- Nie mów, że chcesz wrócić do gry...? No tego się nie spodziewałem.
- Nie o mnie chodzi, głupku, nawet tak nie żartuj. Leon ma pewien problem, który wymaga udziału suki. Inaczej....
Pokazałam mu gest zamykanych nożyczek.
Skrzywi się równie mocno co Marek, pokręcił głową i zaczął
- No to sprawa życia lub śmierci. Popytam, mam kilku znajomych. Powiedz mi tylko czy chcesz zostać babcia czy to tylko niezobowiązująca zabawa.
- Żadnych dzieci. Czysta zabawa.
- I to mi się podoba – uśmiechnął się lubieżnie. - W takim razie załatwienie suczki dla Leona będzie czysta przyjemnością.
- Wiedziałam, że w tych sprawach jesteś nieoceniony. Tylko pospiesz się. Sprawa jest pilna i Marek też się w nią zaangażował.
- Proszę cię Marek, to żadna konkurencja dla mnie. Jeśli chodzi o swatanie jestem mistrzem.
- Ta Jasne. – ponownie przekręciłam oczami.
- A właśnie. Może ciebie też powinniśmy zeswatać? Może przestałabyś być taka zołzą?
Spojrzałam na niego wzrokiem śmierci. Moja kamienna mina mówiła wszystko a Antek wiedział, że wkracza na niebezpieczne wody. Strategicznie wstał, zabrał kubek z kawą i ostatni raz spojrzał na mnie. Powiedziałam tylko jedno słowo
- WON!
- Jak chcesz, ale wrócimy do tematu. – uciekł z gabinetu przed lecącym w jego stronę długopisem.
Pokiwałam głową w geście bezsilności i zaczęłam pracę. Jednak nie mogłam się skupić. W głowie ciążyły mi słowa Antka. „Wróciłaś do gry”. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tego nie zrobiłam. Minęło już tyle czasu od śmierci Rafała. Może po prostu nie jest mi to potrzebne. A może nie spotkałam nikogo wartościowego na swojej drodze. Bzdura przecież znam tyłu fajnych facetów. Byłam na paru randkach, choć nie ukrywam, że traktowałam to raczej jak spotkanie ze znajomym. Ale dlaczego nie pykło. Może to moja wina. A może nie jest mi dane zakochać się bez pamięci w innym mężczyźnie. A może odstraszam facetów swoją pewnością siebie i niezależnością. Jebać to. Choć porządny seks by mi się przydał. Chciałabym znów poczuć porządny kawał mięsa między nogami a nie zimny plastik napędzany bateriami Duracel. Właśnie, mówiąc o moich rozłożonych nogach przypomniało mi się, że muszę umówić się do Grześka. I tak za dług odwlekałam wizytę u niego w gabinecie. Złapałam telefon za pamięci i wybrałam numer przychodni. Na szczęście nie czekałam długo. Pełna radości i życzliwości w głosie przywitałam się.
- Dzień dobry Pani Basiu, z tej strony Marianna Carycka, wciśnie mnie Pani w grafik do doktora Stępkowskiego.
- Poniedziałek 9:00 rano i proszę się nie spóźnić.
Oschłym tonem poinformowała mnie starsza kobieta po drugiej stronie słuchawki.
- Dobrze będę, dziękuje.
Usłyszałam tylko sygnał rozłączonego połączenia. Nic więcej. Żadnego „Do widzenia”, „miłego dnia”, „pocałuj mnie w dupę”. Nic. Trach. Koniec. Masz być i już.
Weekend minął bez żadnych niespodzianek. Tak jak lubię. Zakupy, ogród, siłownia, spotkanie z Anką. Wszystko w jak najlepszym porządku. Poniedziałek zaczął się bez niespodzianek, oprócz tej w przychodni, gdzie na wizytę czekała kolejka ciężarnych do Grześka. Wszystkie jak jeden mąż łypały na mnie dziwnym wzrokiem, bo przecież doktor prowadzi tylko ciężarne. No cóż dla niektórych robi wyjątki. Niezastąpiona Pani Basia odhaczyła moje pojawienie się i z równie dużym entuzjazmem jak podczas rozmowy telefonicznej poinformowała mnie, że wezwie do gabinetu jak doktor skończy. Tak przesiedziałam czterdzieści pięć minut.
- A kogoż to widzą moje śliczne oczka?
Wesoło przywitał mnie dr. Grzegorz Stępkowski lekarz, chirurg, ginekolog. Wpadliśmy sobie w ramiona na powitanie.
- Cześć Grzesiu. Wybacz, że tak dawno mnie nie było. No ale wiesz, praca.
Skłamałam. Po prostu musiałam dojrzeć do tej decyzji. Nie widziałam potrzeby by wyciągać wkładkę i wsadzać nową. I tak ja przenosiłam. Spojrzał na mnie znad okularów i zapytał bez emocji.
- Co cię sprowadza? Zamierzasz zacząć korzystać z uroków stosunków międzyludzkich? Czy pojawił się ktoś dla kogo warto wymienić oprzyrządowanie?
Wróżbita Maciej normalnie.
- Spokojnie, nikt się nie pojawił. Jednak kwestie zdrowotne przeważyły szale. Chcę wymienić wkładkę. I…. chyba…. zatrzymał mi się okres.
- O ho. Mówiłem. - Przekręciłam oczami. - Ale nie chciałaś słuchać. Z takimi zabawkami nie ma żartów. Dobra rozbieraj się sprawdzimy co się dzieje.
Szybko przygotowałam się do USG, w końcu to nie pierwszy raz. Położyłam się na leżance i próbując się rozluźnić patrzyłam, jak Grzesiek zakłada kondona na sonograf.
- Dobra, będzie przyjemnie- puścił do mnie oczko, - piąstki pod pośladki i jedziemy.
Nie wiem czego szukał na monitorze tak długo, w końcu powiedział.
- Wrosła, ale tylko troszeczkę. Wiesz zaczyna się proces wchłaniania obcego ciała w organizm. Trzeba to wyciąć. Nie ma innego wyjścia. Już Ci się do niczego nie przyda a może tylko narobić problemu.
Powiedział Grzesiek jeszcze raz przypatrując się wykonanemu USG.
- Do tego prawy jajnik jest powiększony. Jeśli nie wymienisz jej to za trzy miesiące przyjdziesz do mnie na kontrolę i powiesz ze boli. A ja powiem to czego najbardziej nie lubisz -A nie mówiłem- powiedzieliśmy razem znienawidzona przez mnie frazę. Tylko z tą różnicą, że ja go parodiowałam a on mówił serio.
- Pani Basia umówi cię na wizytę. Im wcześniej tym lepiej. Jesteś w świetnej kondycji. W tym roku skończyłaś czterdzieści trzy lata. Tak?
Pokiwałam twierdząco głową.
- Zabieg jest prawie bezbolesny i małoinwazyjny. Z niczego nie zrezygnujesz. No chyba z seksu na 6 tygodni, ale Ciebie to i tak nie dotyczy. Zachowujesz permanentny celibat od.... ilu już lat.
- Auć, zabolało, uszczypliwość dostałeś w genach czy zaraziłeś się w którymś z szpitali? A jeśli musisz wiedzieć, a raczej zapomniałeś, to od pięciu. No chyba że liczy się chłopak na baterie?
- Raczej to drugie. Tego się nie da zapomnieć. I nie, nie liczy się.
- No dobra, to wyjmujemy.
- A pełen komplet badan?
- Mam na mailu. Jak mnie puścisz to ci prześle.
- Jak zawsze przygotowana.
- Czysty przypadek. Musiałam zrobić badania krwi i poprosiłam panią doktor by dopisała mi do skierowania potrzebne dodatki.
- Ok. Już skończyłem. Możesz rozsiąść się na samolocie. Zaraz pobiorę cytologie. Potem dwa zabiegi. Pierwszy dziś na usunięcie, powinno pójść gładko, choć nie mogę obiecać ze będę delikatny. Odczekamy 2 tygodnie i umówimy się na wsadzenie. Potem już wiesz co i jak. Wstałam z leżanki i z gołym tyłkiem podeszłam do torebki. Jak widać nie mam problemu z nagością. Wzięłam telefon. Wskoczyłam na samolot, rozłożyłam nogi i starałam się zrelaksować. Wysłałam na maila Grześka wyniki badań. Doktor usiadł przed komputerem. Zaczął pomrukiwać analizując wyniki. Nie odwracając głowy od monitora powiedział.
- Zastanów się czy tym razem nie chcesz tej z hormonami. Też wsadza się ją na pięć lat tylko ze zatrzymuje okres, choć jak sama powiedziałaś sam zaczyna zanikać. Dzięki hormonom skutki menopauzy będą mniej odczuwalne i nie będzie waliło Ci tak na mózg. Choć w twoim przypadku to diabli wiedzą.
Zaśmiał się. Założył rękawiczki i podszedł między moje rozłożone nogi. Dałam mu kuksańca pięta.
- Humor ci dziś dopisuje? Co?
- Ach daj spokój.
Machnął ręką, wziął wziernik, przysunął sobie krzesełko.
- Ej Grzesiu? Coś się stało?
Zapytałam z troska w głosie.
- Nic się nie stało. No dobra stało się. Mamy z Tamarą mały kryzys w związku. Chodzi o to, że Tamka myśli ze ja oglądając całe dnie cipki zmienię zdanie i znowu zechce być singlem i korzystać z uroków mojego zawodu. Chore! Prawda?
Opadłam głową na fotel. Już wiedziałam, że ten dzień nie będzie należał do udanych. Oj zaczęłam to czuć w kościach. Grzesiek nie wybrzydzał w partnerach. Żeby życie miało smaczek raz dziewczynka, raz chłopaczek powtarzał. Ja też dałam się złapać w jego sidła. To był pierwszy raz, gdy postanowiłam wrócić do gry i od razu takie rozczarowanie. Znaczy seks był wspaniały, ale Grzesiek okazał się niezainteresowany głębszą znajomością. Podczas jednej z naszych łóżkowych zabaw powiedział, że jest ginekologiem i tak z kochanki stałam się pacjentką.
- Nie wiem? To Ty mi powiedz. Co ty czujesz?
- Czuję, że to raczej Tamara chciałaby się z tego układu wymiksować. Jestem BI i co z tego? Tak podobają mi się wszyscy. Ale Tamara ma to coś. Rozumiesz mnie?
- Rozumiem, a czy jasno i wyraźnie, drukowanymi literami powiedziałeś to jej.
- Powiem, dziś jej to powiem.
- Zuch chłopak, a teraz bądź delikatny.
Przyświecał sobie lampką, obrysował palcem wejście, przyłożył wziernik i powiedział.
- Cześć ślicznotko. Dawno się nie widzieliśmy, co? Co tam dla mnie skrywasz?
Roześmiałam się. Wsadził wzierniki, rozciągnął mnie chyba do granic możliwości, przysunął lampę,
- Ale ty jesteś ciasna. Mała rozluźnij się. Im mocniej zaciskasz tym będzie gorzej.
- Jestem rozluźniona, tak jakby.
- Ok. No to jedziemy. Pośpiewamy.
Po czym wygrzebał sznureczki i zaczął ciągnąc. Kurwa jak bolało. Tego nawet nie da się opisać. Zapomniałam, że To najgorsze uczucie jakie przeżyłam. Naprawdę starałam się nie krzyczeć, ale nie dałam rady. Zacisnęłam mocniej dłonie o poręcz fotela, podniosłam głowę i krzyknęłam
- Kurrrrrwwwaaaa.
- Już kończę mała, już kończę. - Grzesiek uszczypnął mnie w pośladek i jednym ruchem wyciągnął wkładkę.
Ciężko oddychając opadłam na fotel.
- Mała jak ty pięknie jęczysz. Faktycznie zapomniałem jaki to boski dźwięk.
- Mała to jest twoja Pała.
Warknęłam wciąż ciężko oddychając. Nachylił się nade mną, szeroko się uśmiechnął, puścił oko i powiedział
- Oj wiesz ze nie jest, oj wiesz.
Z bólem zeszłam z samolotu. Zaczęłam się ubierać, a Grzesiek podał mi przez parawan podpaskę.
- DZIEKI.
- Choć jeszcze cię obmacam. Dziś będzie ful serwis.
Delikatnie obmacał moje piersi. Sprawnie pougniatał mięsistą tkankę w poszukiwaniu niepożądanych guzków. Skończył zadowolony.
- Dziękuję z wizytę.
Przysunął się do mnie, pocałował mnie w czoło i delikatnie przytulił.
- Wszystko ok.
- Tak – powiedział cicho.
- No dobra ale pamiętaj. W razie czego to jestem.
- Wiem, dobra koniec tych farmazonów. Prześpij się z decyzją. Zastanów się jaką chcesz tą wkładkę i daj mi znać. Pani Basia umówi cię na wizytę.
Powiedział powracając do formalnego tonu.
- Super, dzięki.
Dojechałam pod budynek firmy. Dziś postanowiłam skorzystać z przywileju parkowania pod drzwiami. W końcu przyjechałam do pracy na 11:00. Jak prawdziwy dyrektor. Siłowałam się by nie obetrzeć ciasno ustawionych samochodów. Kurczę, coś było nie tak, coś za dużo tu tego. W końcu jakoś zaparkowałam i wygramoliłam się z auta. Wchodząc do biura przywitał mnie ochroniarz, Pan Tadeusz, najmilszy człowiek na świecie. Uśmiechnął się do mnie szeroko i krzyknął.
- Dzień dobry Pani dyrektor.
- Oj jeszcze nie Pani dyrektor.
- W takim razie dzień dobry Pani Marysiu.
- Dzień dobry, i jak tam wszystko w porządeczku. – zapytałam.
- Jak zawsze na mojej warcie. Nie może być inaczej. Tylko cisza i spokój.
- Bardzo mnie to cieszy. Antek zmienił samochód?
Pan Tadeusz złapał moją torbę, jak prawdziwy dżentelmen pomógł mi zdjąć płaszcz.
- Ależ skąd, to tego nowego prawnika. Mówię Pani, co za mężczyzna. Pani Krysia mówi, że ciasteczko z kremem.
- Żeby tylko po tym kremie niepotrzebny był Raphacholin. Panie Tadeuszu już mieliśmy jednego takiego Asa, pamięta Pan.
- Pamiętam, pamiętam. Ależ to był ancymon.
Przypomniałam Panu Tadeuszowi o sytuacji sprzed trzech miesięcy, kiedy musiał wyprowadzić za chabety mężczyznę z budynku. No nic, No nic. Pan Tadeusz odprowadził mnie pod schody, oddał mi płaszcz, który przywiesiłam przez przedramię i torebkę. Pożegnałam go gestem. Wchodząc schodami na górę słyszałam jak w sekretariacie opowiada ktoś bardzo emocjonującą historię. Na centralnie położonej wyspie, która służyła dziewczyną za biurko siedziały obie asystentki: Karolina i Agata. Zaśmiewały się wniebogłosy z słów rosłego mężczyzna, który stał przed nimi. Ubrany był w białą koszule i czarne spodnie od garnituru. Szybko przeleciałam wzrokiem po jego plecach i zatrzymałam wzrok na zakończeniu kręgosłupa. Tyłek niczego sobie. Już myślałam, że przemknę niezauważona do swojego gabinetu gdy nagle mężczyzna odwrócił się zamaszyście i cała zawartość jego filiżanki wylądowała na mojej twarzy i bluzce. Nie zdążyłam nic zrobić, z mojego gardła poleciało tylko rzewne:
- KURWA JEBANA MAĆ!
Obie asystentki jak jeden mąż zerwany się na równe nogi. Pierwsza ruszyła na pomoc Karolina, pobiegła po ręczniki papierowe. Agata zerwała się i wpadła do mojego gabinetu. Zaczęła wyrzucać z szafy zapasowe ubrania. Oniemiały mężczyzna zaczął coś dukać.
- Ja. YYYYYYY. Ja. Nie.... to wypadek.... ja. Bardzo przepraszam.
Dopadła mnie Karolina z ręcznikami i zaczęła nerwowo rzucać je w moja stronę. Krzyknęłam.
- ZOSTAW! Poradzę sobie.
Karola zabrała płaszcz, torebkę i poleciała do gabinetu.
Podniosłam głowę i dwa razy zamrugałam. Zacisnęłam zęby, przymrużyłam oczy. Wycelowałam w miotającego się sprawcę mojej tragedii i syknęłam.
- TY.,
Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma.
- O KURWA… - wyrwało się z ust mężczyzny.
- Tym razem zapłacisz mi za to. – warknęłam.
Wyminęłam nowego kolegę i wpadłam do pokoju mocno trzaskając drzwiami. Ryknęłam.
- Kto to kurwa jest i co tu robi?
Odpowiedziała mi Agata.
- To nowy prawnik, nazywa się Teodor O’Rilley, dziś....
Przerwałam jej w pół zdania.
- Teczka z kadr i to migiem.
Agata wypadła z pokoju.
Odwróciłam się do Karoli, ściągnęłam zalaną bluzkę przez głowę.
- Co tam masz?
- Jest biała bluzka z drobnym nadrukiem w koty, pensjonarka lub ciemnozielona szmizjerka.
- Dawaj bluzkę.
- Stanik będzie prześwitywał.
- Chuj mnie to obchodzi. Zabieraj bluzkę i płaszcz. Oddaj je do pralni. Albo nie, przekaż rzeczy Panu Teodorowi i powiedz, że jeszcze dziś chce dostać wszystko z powrotem czyste i pachnące. Jako prawdziwy mężczyzna powinien się poczuć do obowiązku i sam odwiedzi pralnie. Rachunek opłaci sam, Pan Teodor, nie firma. Jasne?
Wycelowałam w Karole palec wskazujący. Pokiwała mi tylko potwierdzająco. Wyszła z gabinetu.
Złapałam za szmatkę, wrzuciłam ją na grzbiet, zapięłam guziki, podwinęłam rękawy tak jak lubię. Zaczęłam poprawiać koczek na głowie. Karola podeszła do mnie i ułożyła mi bluzkę.
- Ciężki poranek co?
- Skąd!! Jest zajebiście!
- Dzwonił Grzesiek, zaraz przyniosę Ci podpaski i leki przeciwbólowe.
Asystentka wyszła z pokoju. Zdjęłam botki i założyłam czarne szpilki z czerwoną podeszwą, klasa. Przejrzałam się w lustrze. Złapałam za torbę i zaczęłam się rozpakowywać. Nie zdążyłam obejść biurka jak do mojego gabinetu wparował Antek w towarzystwie Borysa.
Kurwa zapomniałam, już wiem skąd komentarz Karoli o staniku. Antek nie przerywał swojego monologu
- Mówiłem Ci ze jest. Od rana siedzi w swojej pieczarze i nawet na moment nie wyściubiła nosa.
Starszy Mężczyzna szeroko rozłożył ręce, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głowy i powrotem. Wzrok zatrzymał na moich prześwitującym biustonoszu.
- Witaj moja siódma przyszła niedoszła żono.
- Witaj mój drugi przyszły niedoszły były mężu.
Podeszłam do niego i mocno przytuliłam.
Mężczyzna odwzajemnił uścisk.
Pocałował mnie w policzek i oplatając w pasie powiedział.
- Jak zawsze piękna.
- Oj przestań. Co cię do nas sprowadza?
- Ty i malutki interesik z Antonim.
Wskazał ręką na rozgaszczającego się na moim fotelu Antka, który zwolnił blokadę w oparciu i rozwalił się jak żaba na liściu.
- Mówiłem temu podrostkowi by wtajemniczył cię we wszystko. Przyda nam się nowe spojrzenie na sprawę.
Podniosłam ręce w geście poddania się.
- O nie, mnie proszę nie mieszać w wasze interesy. Im mniej wiem tym krótszy dostanę wyrok.
Mężczyźni roześmiali się.
Do pokoju weszła Karola z ciastkiem, wodą i tabletkami.
- Dziękuję Karolino.
Dziewczyna tylko spojrzała na mnie i skrzyżowała palce.
Antek pochwycił tabletki i zapytał.
- Coś Ci dolega?
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Nic szczególnego, kobiece sprawy.
Pogładziłam się po brzuchu.
- Acha. Siadajcie co tak stoicie, na wesele będziecie prosić? – powiedział do mnie i wciąż obejmującego moją talię starszego Pana.
Spojrzałam się na niego krzywo, za to Borys podłapał propozycję.
- Ja bardzo chętnie, ale najpierw muszę się rozwieść.
- To trochę poczekam, która to żona od ciebie odchodzi? Piąta.
- Kto by je liczył śliczna. To nie moja wina ze kocham was wszystkie.
Pocałował mnie w rękę i podprowadził do stojącej pod ścianą małej dwuosobowej kanapy. Standard wyposażenia gabinetów wymagał tego. My, szczurki korporacyjne lubimy, gdy ktoś od razu widzi z kim ma do czynienia. Moje biuro, może nie za duże, ale wyposażone było oczywiście w wygodny fotel o anatomicznym kształcie podtrzymującym odcinek lędźwiowy w prawidłowej pozycji. Duże, solidne, nowoczesne biurko ustawione pod oknem, tak by światło dzienne rozświetlało gabinet. Przy biurku stały dwa eleganckie fotele na złotych nóżkach obite miękką czarną tkaniną. Dość wysoka komodo-szafka stała pod ścianą, która po otwarciu drzwi stawała się praktycznie nie widoczna. Miała być przeznaczona na dokumenty. Ja jedną z części przeznaczyłam na prywatną garderobę z zapasowymi ciuchami. Jak widać przydają się. Za nią w kącie stał wysoki wieszak na wierzchnie ubranie i parasole. Po przeciwnej stornie stała dwuosobowa kanapa, w kącie duża rozłożysta monstera a po przeciwnej stronie rośliny mały stoliczek kawowy z którego praktycznie nikt nie korzystał. Usiedliśmy, ciągle trzymając mnie za dłoń Borys przypatrywał mi się uważnie. Antek zerknął na nas i wrócił do zabawy blistrem tabletek.
- Kochana musisz mnie odwiedzić w klubie. Dawno cię tam nie było. – rozpoczął rozmowę Borys.
- Zabiegana jestem, Prezes mnie męczy. – poskarżyłam się spoglądając na Antka.
Młodziak prychnął.
- Straszna jęczy dupa się z niego zrobiła, chodzi po biurze i męczy ludzi ciągłymi projektami, zadaniami, wyzwaniami. – dodałam gestykulując i przewracając oczami.
Antek się szeroko uśmiechnął. Tak był moim szefem. Był też prezesem tej maszynki do zarabiania pieniędzy. Ale prywatnie był moim przyjacielem. A Borys był zaufaną osobą, przy której mogliśmy zachować się normalnie.
- Wiesz, bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia. Chyba potrzebuje rozerwać się. – powiedziałam po chwili zastanowienia. - Nie zaszkodzi mi chwila zapomnienia i oczyszczenie mózgu za pomocą dobrej zabawy i alkoholu.
- Wspaniale, nie zapomnij zabrać ze sobą Ani, mam do niej interes.
- Mam nadzieje, że legalny?
- Oczywiście, planuje małe odnowienie wnętrza klubu. Mam nadzieje, że wspomoże mnie swoim dobrym gustem.
- Będzie zachwycona. Szczególnie jak obiecasz jej wolną rękę i nieograniczony budżet.
- Dobrze, w takim razie czekam na was z niecierpliwością. Pamiętaj, że zawsze tam jesteście mile widziane i mam nadzieje, że wciąż masz białą kartę?
Zapytał Borys podnosząc się z krzesła.
-Tak mam i zamierzam z niej korzystać. Poza tym, kto mnie tam nie zna.
- Właśnie. Dobrze zostawię was. I tak wpadłem tylko na chwile.
Podniosłam się i pożegnałam starszego Pana. Wróciłam do biurka stając za Antkiem. Nic nie mówiłam, miałam nadzieję, że tym razem odczyta moje intencje i ustąpi mi miejsca. Niestety gówniarz nie stosował wobec mnie zasady dobrego wychowania. Nie wytrzymałam, zabrałam tabletki z jego dłoni. Obeszłam biurko i usiadłam na jednym z foteli. Pan Prezes podsunął mi szklankę z wodą.
- Ładnie ze sobą wyglądacie.
- Przestań Antek.
Łyknęłam dwie tabletki i popiłam wodą.
- Tylko tak mówię. Bo wiesz ostatnio rozmawialiśmy.
Łypnęłam na niego wzrokiem i powiedziałam.
- WON.
Podniósł ręce w akcie poddania i szybko wstał z fotela.
- Już idę, już idę. Złośnica.
Całe popołudnie było już spokojne, nikt nie odważył mi się przeszkadzać. Bardzo dobrze. Wracając do domu zadzwoniłam do Nadii. Musiałam dowiedzieć się jak jej się żyje bez mamusi. Na szczęście tęskni na domowymi obiadkami. Przyjedzie w niedziele. Potem wykręciłam numer do Anki. Musiałam jej opowiedzieć co mnie dziś spotkało. Oczywiście otrzymałam pełne zrozumienie i współczucie. Jasne. Wredna zołza roześmiała się głośno i nie mogła powstrzymać się od niewybrednego komentarza. Och gdybym jej nie kochała to bym ją zatłukła. Ucieszyła się z zaproszenia Borysa. Też potrzebowała chwili dla siebie. Odkąd w jej domu częstym gościem stała się teściowa kobieta za każdym razem, gdy dowiadywała się o jej wizycie spędzała w swoim gniazdku tyle czasu ile wymagała kurtuazja. W domu czekała na mnie kolacja przygotowana przez Marka. Wiedział, że będę miała ciężki dzień a poza tym chciał pochwalić się efektami poszukiwań towarzyszki dla Leona.
TEO.
Kurwa, ja to mam szczęście. Jak ja to odjebałem. I gdzie mi uciekł język. Cholera nie potrafiłem sklecić żadnego zdania. Jak jakiś niedorozwinięty. Kurwa. Jak tylko wpadła do swojego gabinetu zaczęła drzeć się na dziewczyny. Po chwili wyleciała jedna z nich – ta blondynka. Rzuciła mi tylko przelotnie „Ale odjebałeś”. Usiadłem na fotelu w sekretariacie i przeczesałem włosy. Po chwili wyszła druga asystentka, poderwałem się z fotela na równe nogi, jakbym na coś czekał. Dziewczyna wręczyła mi czarny worek i powiedziała.
- Masz dziś randkę w pralni. I ty płacisz. Będzie drogo.
Puściła mi oczko i wyminęła mnie, bo zaczął dzwonić jej telefon. Zanim odebrała rzuciła przez ramie.
- Jeszcze dziś chce mieć to z powrotem. Radze Ci się nie spóźnić.
Zabrałem pakunek, wpadłem do swojego gabinetu zebrałem pospiesznie manele. Zaraz Kurwa, co ja robię? Rozumiem co zrobiłem no, ale bez przesady. Przecież świat się nie wali. Matko co za terrorysta. Już spokojniejszy chciałem wyjść z pomieszczenia, ale w progu zatrzymał mnie Antek. Prowadził roześmianego Borysa. Ten starszy Pan wyglądał świetnie. Ubrany był w markowy dobrze skrojony garnitur, koszulę szytą na miarę ze złotymi spinkami. Srebrzyste włosy zaczesane do tyłu. Na nadgarstku złoty Rolex a na palcu sygnet z diamentem. Z tego co się dowiedziałem Borys jest bardzo, bardzo dobrym znajomym ojca Antka. Podobno kiedyś, kiedyś Borys uratował Panu Maksymilianowi życie. Po wielu latach stary Antka odwdzięczył się Borysowi praktycznie tak samo. Wyrwał go z Rosyjskiego więzienia. Sprowadził do Polski i pomógł rozkręcić biznes. Pamiętam, że Antek w super prywatnych warunkach mówi do niego wujku. Często jako studenci przesiadywaliśmy, piliśmy i wyrywaliśmy laski albo ćwiczyliśmy pomysły na ich podryw u niego w klubie. Prowadził mordownie na Mazowieckiej, która była przykrywką dla innego rodzaju interesów. Na szczęście zmienił sposób zarządzania, zaczął wycofywać się z interesu choć wciąż trzyma rękę na pulsie. Obecnie klub jest jednym z najlepszych, najbezpieczniejszych i najbardziej popularnych miejsc rozrywki w stolicy. Teraz to Antek dumnie prowadził przyjaciela korytarzem własnej firmy.
- O Teo a gdzie ty się wybierasz?
- Miałem mały wypadek i muszę lecieć do pralni.
- Pralnia nie zając nie ucieknie. Poczekaj na mnie młody człowieku, chciałbym się z Tobą rozmówić w pewnej kwestii. Proszę, zaczekaj. Przywitam się tylko z moją donną i już do Ciebie wracam.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, zostałem z powrotem wepchnięty do sekretariatu. Karolina szeroko uśmiechnęła się do Borysa, została przez niego obdarowana porządnym uściskiem.
- Gdzie Pani mego serca.? – Zapytał asystentkę.
Karolina skierowała rękę na drzwi do pokoju złośnicy. A to ciekawe. Skąd Borys znał tą krzykaczkę i dlaczego tak czule się o niej wypowiadał. Postanowiłem wypytać Karolinę.
- Tych dwoje się zna?
- Bardzo dobrze. – odparła dziewczyna.
- Coś ich łączyło?
- No co ty. Nie. Są bardzo dobrymi przyjaciółmi. Od początku się polubili, Mania go za niecodzienne podejście do życia a Borys za to, że usadziła Antka pod pantoflem. O szczegóły musiałbyś wypytać starszego Pana.
Po dłuższej chwili Borys wyszedł z gabinetu złośnicy. Pełen szczęścia. Przywołał mnie do siebie machnięciem ręki. Szliśmy korytarzem w stronię wyjścia z budynku.
- Co za kobieta, och aż ciarki przechodzą. – stwierdził mężczyzna potrząsając ciałem.
- Bez przesady, nie jest to miss universe. – odpowiedziałem.
- Jeszcze jej dobrze nie poznałeś młody człowieku. Gwarantuje ci, że przekręci twoje życie do góry nogami. No dobrze chodźmy. Mam ochotę na porządne espresso. No chodź młody człowieku. A co ty tam masz za worek?
- Muszę iść do pralni.
- Proszę cię chłopcze. – wyrwał mi pakunek z dłoni. - Wszystkiego trzeba was uczyć. Ivan podejdź. Zabierz to do pralni i powiedz, że ma być gotowe …. – spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
- Jak najszybciej. To rzeczy Mani. - odparłem
- Na już! – zakrzyknął - Przecież ona cię zajedzie, jeśli tego nie dostanie. No biegnij Ivan. Biegnij.
Borys zabrał mnie do swojej ulubionej restauracji. Z tego co się zorientowałem po przylocie do Polski tu załatwiał większość interesów. Zamówiliśmy po steku a na deser oczywiście ciasto i espresso. Starszy Pan rozpoczął rozmowę
- I jak Teodorze przywitała Cię Polska? Podoba Ci się jej stolica?
- Jest jak każde duże miasto. Głośna, rozświetlona i anonimowa.
- Jak uważasz. Ja zakochałem się w tym miejscu. Nie wyobrażam sobie żyć gdziekolwiek indziej.
- Kwestia gustu. Ja wolałbym leżak pod palmami, ale nie będę się z Tobą spierać.
- Nie masz co narzekać. Mogłeś trafić gorzej.
- Fakt, mam nadzieje, że to tymczasowe lokum dla mnie. Jeśli sprawy potoczą się po mojej myśli szybko wrócę do poprzedniego statusu społecznego.
- Pieniądze to nie wszystko mój drogi. Spójrz na to z drugiej strony. Przyjmij obecny stan jako lekcje. Może to Cię nauczy trochę pokory.
- Może. – odparłem bez przekonania. Ciężko mi było pogodzić się z obecną sytuacją. W Londynie mieszkałem w prawie stu metrowym apartamencie, miałem gosposię i kucharkę. Nie musiałem się martwić, jak dostanę się do pracy bo szofer codziennie podstawiał mi jedno z moich luksusowych aut. A teraz. Mieszkam w jakiejś dwupokojowej klitce w centrum, w bloku z betonowej płyty, gdzie ściany są cienkie jak papier i słychać dosłownie wszystko. Nie powiem mieszkanie jest w miarę dobrze urządzone. W ogłoszeniu było napisane wysoki standard, według moich oczekiwań jest raczej przeciętne. Za sąsiadów mam dorobkiewiczów z klasy średniej, którzy harują od rana do nocy. Ich bachory drą ryje tak że się czasami nie da wytrzymać. Do tego banda moherów z pieskami wiecznie kręcącymi się z nimi po klatce. Sam muszę sobie gotować albo kombinować skąd zamówić żarcie by nie umrzeć z głodu. Wydaje majątek na pralnie, moje ręcznie szyte koszule i markowe garnitury wymagają odpowiedniego traktowania. Szczytem jest samodzielne pranie gaci i reszty codziennych ciuchów. Do pracy jeżdżę pożyczonym od Antka samochodem. Kurwa, Teo, jak ty nisko upadłeś. Pierdolony królu życia straciłeś swój majestat. Dobrze, że zadbałeś o część finansów. Gdyby nie to byłoby już po tobie.
- A jak podoba Ci się u Antka?
- Praca jak praca oby się kasa zgadzała.
- Powinieneś być mu bardziej wdzięczny. Chłopak zrobił wszystko by cię wyrwać z Anglii.
- Wiem i naprawdę jestem mu wdzięczny. Po prostu muszę się dostosować do panujących warunków. Co nie jest łatwe.
- Spokojnie nie upłynie wiele wody w rzece jak będziesz pływał znów na fali.
- Mam nadzieje.
- Spokojnie, jeszcze nie będziesz chciał wracać. Zadomowisz się.
- Pożyjemy zobaczymy. Jak na razie idzie mi jak po gruzie. I do tego ta mała terrorystka.
- Chodzi ci o Marysie?
- No a kogo. Ta krzykaczka jest nieprzewidywalna.
- Bez przesady, to złota kobieta. Jeśli będziesz miał jakieś problemy możesz iść do niej w ciemno. Jeszcze nikomu nie odmówiła pomocy.
- No nie wiem, już drugi raz zraziłem ją do siebie.
- Synu, ona nie ocenia ludzi tak szybko jak ty i Antek. Te kilka plam na kaszmirowym płaszczu nie jest warte skreślenia człowieka. Naprawdę musiałbyś się postarać by jej zajść za skórę.
Jakim kurwa płaszczu? Szybko zacząłem kalkulować, ile mnie będzie kosztowała pralnia. Ja pierdole, nie mam na co wydawać kasy tylko na tą zołzę. Zmarszczyłem tylko brwi. Nie miałem już nic do powiedzenia. Zwarzywszy, że wiedziałem, że Borys będzie jej bronił. W końcu się przyjaźnią. Pozwoliłem mu mówić bez skrępowania.
- No ale też uważaj. Jest cierpliwa do czasu. Lepiej nie przeginać. Ta seniorita potrafi zrobić krzywdę. Wiem coś o tym. Nawet Ivan podchodzi do niej z szacunkiem.
Tak na pewno -pomyślałem. Ivan, chłop jak dąb. Dwa metry wysoki i tyle samo mający w barach. Co mu może zrobić ta mała istota. Zawrzeszczeć na śmierć. Ivan to wyszkolony zabójca. Mało gada, mocno uderza. Przecież jedno takie machnięcie jego ręki a kobieta rozpada się w drobny mak.
- I niech cię nie zwiedzie ta drobna budowa jej ciała, które notabene jest idealnym wzorem dla kobiet. – Nie mogłem już dłużej słuchać tych zachwytów nad nią.
- Borys, skoro tak ci się podoba to się z nią ożeń.
- Och, chłopcze, gdyby to było takie łatwe. Myślisz, że nie próbowałem. Za każdym razem chcę by była moja. Obiecuje góry pieniędzy, złote pałace, życie na szczycie, zagraniczne wycieczki. Ale nie. Ona oczekuje wierności. A to jedyna rzecz, której nie mogę jej dać. Poza tym nie mógłbym zabrać Antkowi takiego skarbu.
- Dobra Borys, skończmy jej temat. Nie przywiozłeś mnie tu by gadać o podrzędnej dupie.
- Teodorze, rozczarowujesz mnie. Ale faktycznie nie wyrwałem Cię z królestwa mojej donny by o niej rozmawiać. Chłopcze, powiedz mi czy kontaktowałeś się z Matijasem.
- Od przylotu tutaj nie miałem od niego żadnej wiadomości. Wiem, że wymiana informacji może być kłopotliwa. Szczególnie, że siedzi w ciupie.
- Tak myślałem. Dobrze, że trzymam rękę na pulsie. Nadarzyła się sposobność na wasze spotkanie. Mniej lub bardziej oficjalne. To będzie zależało tylko i wyłącznie od Ciebie.
- Mów Borys o co chodzi?
- Więc tak. Dzięki pewnym znajomościom zgłosiłem Cię jako obrońcę Matiasa. Nie było łatwo, ale się udało. Twoje zawieszenie adwokackie zostało tymczasowo uchylone z uwagi na pełnioną funkcję w sprawie. Ale jest warunek. Jeśli go oczyścisz z zarzutów odzyskasz licencję i zarobisz dość pokaźną sumkę.
- Ile?
- Powiedzmy ćwierć miliona funtów.
- A jeśli przegram i go wsadzą?
- Stracisz możliwość wykonywania zawodu. Będziesz musiał się przebranżowić. I już nigdy nie wrócisz do Anglii.
- Grubo.
- Nie było innej sposobności. Sędzia zgodziła się na wasze widzenie. Oczywiście gwarantuje wam pełne zaplecze i dyskrecje. Jak w przypadku innych spraw. I tu właśnie potrzebuje ciebie do pewnej przysługi.
- Robi się coraz ciekawiej.
- Chodzi o przekazanie pewnych dokumentów i zdjęć Matowi. Pośrednio powiązanych z jego sprawą, ale nie do końca możliwych do użycia. Czy byłbyś taki uprzejmy i przekazał mu je podczas widzenia.
- Tylko tyle.
- Tak, tylko tyle.
- Coś czuje, że jest jakieś ukryte dno.
- Tak, takie, że ty nie możesz się z nimi zapoznać. To korespondencja prywatna.
- Jeśli to informacje pośrednio związane ze sprawą mam prawo wiedzieć czego dotyczą.
- Tą decyzje podejmie już Mat. Jeśli się podzieli z Tobą otrzymaną wiedzą to już jego decyzja. Ja mam mu tylko dostarczyć dokumenty.
- Ja pierdole, kolejne gówno. Kolejny raz mam być kozłem ofiarnym.
- Nikt tego od Ciebie nie oczekuje. Ale to może być twój bilet do odzyskania poprzedniego życia. – Miał rację. Musiałem się zastanowić. Jeśli odrzucę propozycję faktycznie będę musiał się przebranżowić i pogodzić się z obecnym życiem. Jeśli jednak podejmę ryzyko mogę ugrać naprawdę dużo.
- Ile mam czasu na podjęcie decyzji?
- Niewiele. Musisz zdążyć na jutrzejszy poranny lot.
Postukałem paznokciem o blat stolika. Złapałem jeszcze łyk espresso i pewnie powiedziałem.
- Dobra, zgadzam się. – A co mogłem lepszego zrobić. Nie miałem już nic do stracenia. Żadnej kobiety do stracenia, majątku do przetrwonienia, dzieciaka do narażenia na niebezpieczeństwo. Musiałem zaryzykować.
- Wspaniale. Pozwól, że Cię teraz we wszystko wprowadzę.
MARYSIA
Cały tydzień zleciał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Osobiście czuje się wspaniale. Martwię się tylko nieobecnością Pana Teodora, mam nadzieje, że go nie wystraszyłam. Naprawdę potrzebuje prawnika a nie mam ani czasu, ani zamiaru szukać kogoś nowego.
Jest źle, jest naprawdę źle. Kończy się miesiąc a prawnika jak nie było tak nie ma. Tracę nadzieje na znalezienie pomocy. Postanowiłam, że dziś przysiądę do styrty papieru, który od niedawna zdobi półkę w szafce. Nie wiem jak długo dam radę, ale spróbujmy…. Nie dałam rady. Już przed lunchem rozbolała mnie tak głowa, że ledwie co mogłam funkcjonować. Nieszczęście zadzwonił do mnie Grzesiek, że ma dziś nocny dyżur w szpitalu na patologii i jak chcę to mogę podjechać. Ma przy sobie obie wkładki i obiecał, że tym razem będzie naprawdę delikatny.
Musiałam się wyrwać z biura.
Piątek, Piąteczek Piątunio, najwspanialszy dzień pracy. Jeszcze tylko zebranie na szczycie i zaczynamy weekend. Niestety Antek dopadł mnie na korytarzu.
- Ślicznie dziś wyglądasz.
Faktycznie dziś się postarałam. Miałam wysoko upięte włosy w koczku, wysokie szpilki, cieliste rajstopy i oversizową granatową sukienkę z wycięciem pod szyją, długim rękawem i falbaniastym dołem przed kolano przepasaną w pasie.
- A dziękuje, co chcesz?
- Chce ci przedstawić kogoś.
- No to prowadź.
Weszliśmy do gabinetu i uśmiech zszedł mi z twarzy. Na fotelu dumnie rozparty siedział Pan Teodor. Antek jakby nigdy nic powiedział.
- Marysiu chciałbym ci oficjalnie przedstawić naszego nowego doradzę prawnego, mojego dobrego przyjaciela, zaufaną osobę, Teodor O’Rilley.
- Miło mi, proszę mówić do mnie Teo.
- A to jest nasz Office Manager, pretendentka do roli dyrektora zarządzającego, najwredniejsza osoba jaką znam, prywatnie najlepsza przyjaciółka Marianna Carycka.
Wyciągnęłam rękę do Teodora i mocno uścisnęłam.
- Miło mi Pana poznać – wydusiłam z siebie profesjonalnym tonem z przyklejonym do twarzy uśmiechem numer pięć.
- Daj spokój z etykietą. To swój chłopak, możemy rozmawiać normalnie. – powiedział Antek.
Tak nasza firma, pseudo korporacja nie była normalna. Z wierzchu to maszynka do zarabiania pieniędzy zatrudniająca najlepszych ekspertów z rynku pracy. Procesy rekrutacyjne trwają cały rok. Szukamy diamentów które będziemy mogli wyszlifować i dołożyć do naszej kolekcji kosztowności. Każdy zna swoje miejsce w hierarchii. W rozmowach publicznych, spotkaniach biznesowych czy nawet w open space postępujemy zgodnie z etykietą. Inna sprawa co do rozmów za zamkniętymi drzwiami. W tedy każdy może sobie pofolgować. Pracujemy ze sobą każdego dnia po minimum osiem godzin. Wspólnie jemy posiłki, jeździmy dwa razy do roku na integracje. Nie jesteśmy maszynami, każdy z nas ma uczucia. Staramy się utrzymywać przyjacielski kontakt, choć czasami nie jest łatwo. Dlatego też do pokoju socjalnego, czyli miejsca uciech i zabaw nie mają wstępu osoby postronne. Prywatnie każdy każdemu może nawrzucać albo wyznawać miłość. Ja z Antkiem po tylu latach współpracy, różnych dziwnych przygodach i tryliardach przegadanych godzin jesteśmy bardziej jak rodzeństwo. Służbowo to on jest wyżej na drabinie i należy mu się szacunek, prywatnie mogę na niego nawrzeszczeć a on ma mnie słuchać. Skoro w takich okolicznościach się poznajemy i jest przyzwolenie na luźne wyrażanie swojej opinii nie zamierzam udawać kogoś kim nie jestem. I na pewno nie będę się gryzła w język.
- My się znamy, może nie z imienia i nazwiska no, ale cóż, tak wyszło. Do trzech razy sztuka. Mania.
Teo przytrzymał dłużej moją dłoń, siłowaliśmy się na spojrzenia.
- Jak to się znacie. Kiedy… gdzie…?
Skierowałam wzrok na Antka, nie wiedział. On wszechwiedzący nie wiedział co się wydarzyło w jego firmie, pod jego nosem. Postanowiłam wykorzystać sytuację i zagrać mu na nosie.
- No wiesz Antek, bo my… ten…. Tego…. No wiesz, duży z ciebie chłopak, nie musze ci tłumaczyć, jak to jest w klubie, alkohol, tańce.
Puściłam oczko do Irlandczyka, jeśli teraz nie podłapie żartu i mnie wsypie nie wróżę nam najlepszej współpracy. Na szczęście Teo załapał.
- Hulance, swawole.
- No właśnie. A poza tym sam mnie przekonywałeś, że powinnam wrócić do gry. Przecież wiesz, że jak już sobie coś ubzduram to wpadam głęboko.
- Oj głęboko, bardzo głęboko.
Irlandczyk przejechał dłonią po brodzie i przygryzł kusząco wargę.
Udałam dziewczęce speszenie. Ściągnęłam ręce w dół, dygnęłam delikatnie i powiedziałam w kierunku rudzielca.
- Przestań, bo się zaczerwienie.
- Lubię, jak się czerwienisz.
Antek dostał udaru. Z szeroko otwartymi oczami i ustami stał jak zahipnotyzowany, przerzucając wzrok pomiędzy mną a Teodorem.
- STOP, zaraz…. jak wy……, że ten tego…że seks…. TY WREDNA MAŁPO Wkręcasz mnie. Prawda? Ty z nim…?
- Stary a co ze mną jest nie tak?
- Proszę cię przecież jemu wyłącznie chodzi o seks, dostał to czego chciał i koniec. Mania nie jesteś taka,
- Jaka??
- Znam cię osiem.
- Dziesięć.
- No właśnie dziesięć lat, latałem za tobą przez cztery jak wariat, byłem z tobą na dobre i na złe a ty przy jedynej intymnej sytuacji prawie wyrwałaś mi kutasa razem z kręgosłupem. Nie interesują cię faceci, skreśliłaś ich doszczętnie. Stałaś się kamieniem, jesteś nie czuła na jakiekolwiek gesty czułości i pochlebstwa. Nawet nie wiem czy ty w ogóle wiesz co to jest seks i czy ci sprawia przyjemność. Nie idziesz do łóżka z pierwszym lepszym kolesiem poznanym w dziwnych okolicznościach i miejscach. Poza tym ty nie masz uczuć. Znaczy masz, ale nie te które doprowadzają do zbliżeń. Nigdy nie uwierzę, że zaliczyłaś przypadkowy numerek.
Słowa Antka zabolały mnie bardzo. Stałam jak trafiona piorunem. Na przemian robiło mi się gorąco i zimno. Trafił w serducho, wygarnął całą prawdę prosto w oczy. Odetchnęłam głęboko. Odrzuciłam myśli mordu gówniarza. Rozegramy do po mojemu. Podeszłam do niego kołysząc biodrami.
- Nie znasz mnie aż tak dobrze.
- Znam – odpowiedział pewnie.
- Tak? – zapytałam kokieteryjnie
Zarzuciłam mu ramiona na szyję, przejechałam palcem po kołnierzyku delikatnie dotykając skóry na karku, zaczęłam zjeżdżać dłońmi niżej po koszuli. Poczułam, jak spina mięśnie klatki piersiowej i zaczyna ciężej oddychać. Dotarłam aż do paska spodni. Przejechałam po nim dłońmi na boki, prawie obejmując mężczyznę. Przyciągnęłam do siebie i zakołysałam biodrami.
- Na pewno?
Już nic nie mówił w odpowiedzi usłyszałam tylko potwierdzające mruknięcie.
- mmmmchymmmm.
Przycisnęłam po dwa palce dłoni z obu boków ciała mężczyzny i naśladując kroki zaczęłam wspinać się dłońmi do jego piersi nie przestając ocierać się biodrami o niego.
- Widzisz Antek, jeśli tylko chcę potrafię okazywać uczucia, nawet te które doprowadzają do zbliżenia.
Rozłożyłam dłonie płasko na jego klatce piersiowej, przejechałam delikatnie do marynarki. Złapałam za jej poły mocno i szarpnęłam potrząsając chłopakiem tak by zniżył twarz. Staliśmy oko w oko, z gniewem powiedziałam
- A za wredną małpę zapłacisz, no chyba, że, - przymrużyłam kusząco oczy, zagryzłam wargę przybliżyłam swoje usta do jego ucha i twardo powiedziałam – ZNASZ CENNIK GÓWNIARZU.
Puściłam go, odwróciłam się i pewnym krokiem wciąż nieprzyzwoicie kręcąc biodrami skierowałam się do drzwi. Na odchodne dodałam jeszcze podnosząc palec do góry.
- A seks lubię, nawet bardzo, oj za bardzo tylko z prawdziwymi mężczyznami a nie chłopcami tatusia.
Trzasnęłam drzwiami i już mnie nie było. Skierowałam się prosto do łazienki. Dobrze, że znałam drogę na pamięć bo napływające łzy do oczu rozmazywały mi pole widzenia.
Za drzwi dobiegło mnie jedynie triumfalne gadanie tego palanta.
- Ha, wiedziałem, wiedziałem, nie tak łatwo nabrać starego lisa.