Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2023-10-08 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 329 |
Szkoła jak to szkoła, stoi sobie. Nad nią słoneczko z chmurką, na dole podwórko. Oficjalnie zwane boiskiem do wszystkiego. Cała pomalowana na żółto. Niektórzy tubylcy wychodzą z złożenia, że ów kolor jest w pewnym sensie znaczącym symbolem, mówiącym o sposobie nauczania w nieco inny, niekonwencjonalny sposób. Na ścianie obok wejścia, doczepiona niebieska tablica pamiątkowa. Kawałek nieba na zżółkniętej od starości chmurce. Widnieje na niej skromny napis:
`Jakiś czas temu, przebywał w tej szkole z nieodżałowaną wizytą, niezapomniany Wieszcz Narodu: DoDup. Niektórych serca do dzisiaj krwawią. Już nas nigdy nie odwiedzi, gdyż musiałby rozwalić drewniane ściany literatury i wygrzebać swoje ciało z czarnoziemu prozy i poezji. A nawet gdyby tego dokonał, to raczej takiego tutaj nie chcemy, gdyż co dopiero szkoła nasza odnowiona i mógłby ściany rozkładem uwalić. Pamięć o tobie DoDupie, będzie wieczna w literkach`
Wiele lat wcześniej→Lekcja polskiego.
Klasa jak to klasa, pomalowana na znany wszystkim kolor. Żeby dzieciaki miały wrażenie, że przebywają w słoneczku. Na szafach od cholery różnych zabawek, napisów, gazetek szkolnych i oraz innych tego typu obiektów, które mają łączyć, a nie dzielić. I rzeczywiście łączą. Harmider do entej potęgi. Śmigają papierki, zeszyty, ołówki, temperówki, a nawet całe tornistry z przyczepionym uczniem, jeżeli dziecko ma odpowiednią po temu krzepę. A to wszystko tworzy pulsującą całość: wrzasków, wycia, tupania oraz wszelakich innych odgłosów niewiadomego pochodzenia.
Nagle ktoś otwiera drzwi… i jakiś czas nikt nie wchodzi, tylko klamką śmiesznie rusza. To pani nauczycielka nią potrząsa, gadając z kimś na korytarzu. To bardzo nie ładnie wprowadzać biedne dzieci w rozterkę. Oj bardzo brzydko i nieelegancko. Nie wiedzą czy przestać, czy jeszcze mogą. Jednak po chwili pani staje w klasie. Grzecznie mówi:
– Dzień dobry dzieci.
– Dzień dobry pani.
– Siadajcie... albo nie, lepiej wstańcie żebyście mogły usiąść z wrażenia.
– Proszę pani, nie wiem co mam robić. Jestem taki skrzywiony w pół, że aż mnie kręgosłup boli. Mam stać czy siadać.
– No przecież mówię, że macie stać.
– My już cały czas stoimy.
– No i dobrze. A teraz słuchajcie! Za niecałą godzinę, odwiedzi nas znakomity gość, który przekaże nam...
– Ja, ja, wiem. Będą prezenty!! Święty Mikołaj do nas przyjdzie! Huraaaa!! Ale fajowo!
– Cisza tam! Odwiedzi nas jeszcze bardziej sławna osoba.
– A ja nawet wiem kto! Nasz kolega z innej klasy. Ten co wrzucił petardę do pokoju i przegnał nauczycieli. Proszę pani on jest sławny. To on?!
– Jeżeli nawet, to nie on, tylko petarda. Dzieci, o czym wy mówicie. Odwiedzi nas bardzo znany powieściopisarz i poeta,: DoDup. Znacie takiego?
– …
– No co, nie znacie?
– …
– A może jednak?
– …
– To doprawdy smutne. Naprawdę nie znacie? Powinien was wstyd ogarnąć.
– Proszę pani, nas ogarnął, ale i tak nie znamy.
– No nic. Niedługo poznacie.
– A po czym?
– Dziecko! Po wszystkim. Toż to on z nami będzie. Jesteście szczęśliwe?
– Kiedy dzwonek?
– Po jakiemu z wami gadać. Ja o słynnym człowieku, a wy o...o czym?
– O dzwonku, proszę pani.
– No właśnie. Lecz za nim do nas przyjdzie, poddam waszej rozwadze, kilka fragmentów jego wierszy…
– O jejku. Znowu wierszowane smęcenie. Musi być?
– Oczywiście dziecko. I nie żadne: smęcenie. Ukulturalni was. A teraz napiszę na tablicy fragment wiersza: „Strumień i las”, a wy mi powiecie, co to wszystko ma znaczyć.
Pani bierze kredę i zaczyna pisać. Lecz najpierw ściera tablice gąbką. Rypie przy okazji paznokciem. Wiele dziewczynek zakrywa warkoczykami uszy, a chłopcy nie, bo udają, że im to wisi. Po jakimś czasie widnieją słowa:
cudowne głosy ptaków
szybują po liściach
niczym ręce pianisty
po klawiaturze przyrody
Cisza jak by ktoś maku w klasie nasiał. Dzieciaki siedzą patrzą i to wszystko.
Co to ma być – myślą sobie. – Toż to do niczego nie podobne.
Nagle słyszą głos pani:
– No kochane dzieci, jak rozumiecie ten fragment wierszyka. Może ty Jasiu coś nam powiesz.
– Wstyd mi takie coś omawiać.
– Twój wstyd jest nie na miejscu.
– Proszę pani. Na miejscu. Widziałam.
– No Jasiu – namawia dalej pani. – Okaż odwagę. Mówże wreszcie.
Jasiu stoi i tylko oczami przewraca. Spogląda na tekst, jak balon na jeża. Jeszcze nigdy w życiu, nie miał z czymś takim do czynienia. Poezja? Kto to wymyślił? Nie lepiej po ludzku pisać? Porąbało ich, czy co? – podumał jak dorosły pan. No ale musi coś powiedzieć, bo wyjdzie na głupka wśród swoich. A zatem czyta i tłumaczy:
– „Cudowne głosy ptaków.” Kogut paskud u sąsiadów, rano pieje i pieje. To wcale nie jest takie cudowne. Mam całą szklankę stoperów a dziadek zębów.
– Jasiu, chłopcze, tu nic nie stoi o kogucie. A tym bardziej o zębach.
– Przecież kogut to ptak.
– Ale nie ma zębów… zresztą nieważne… czytaj dalej i rozważaj…
– „Szybują po liściach.” Też kiedyś szybowałem nogą na liściu. Dupa mnie bolała kilka dni.
– Ach tak. Pamiętam. Przyniosłeś zwolnienie. Ależ Jasiu, matkości świata, pomyśl bardziej poetycko.
– „Niczym ręce pianisty” Kiedyś słyszałem o pianiście, który miał ręce w bandażach, bo mu żona w czasie koncertu, klapą przytrzasnęła, gdy ją z inną zdradził na bębnach, a on nie zdążył cofnąć.
– Jasiu, ty wysil wyobraźnie. Omijasz meritum wiersza. Czy to takie trudne? Widzę niestety, że tak. A może któreś z was, Jasia ukierunkuje, bo Jasiu sobie nie radzi w tej materii. Zuzia, ty przeczytaj ostatnią linijkę i wytłumacz, o co w tym biega. No to Zuzia czyta:
– „Po klawiaturze przyrody.” Ja tam proszę pani, wolę taką zwykłą klawiaturę. Mniej na niej drzew, zwierząt i różnych innych śmieci.
– No Zuzia, jestem pod wrażeniem. Chociaż trochę rzekłaś poetycko.
– Bo nie jestem głupia, jak głupi Jasiu. Wczoraj mnie odwiedził w domu. Ale później nerw go szarpnął i mnie walnął.
– Czym dziecko?
– Klawiaturą, proszę pani.
– Jak widać to ci wyszło na dobre. Podziękuj Jasiowi.
– Jeszcze czego.
– My też chcemy poczytać poetyckie głupoty – słychać inne zawiedzione głosy.
– Cieszy mnie, że chcecie. Oto kolejny fragment z wiersza: „Wiedźmowy czar” Na tablicy pojawia się tekst:
coś za jedna
z czego spadłaś
co tak kukasz z kąta
czy odbiła ci klapeczka
możliwe że piąta
O! – zakrzyknęła dziatwa. – To może być.
– Mnie kiedyś mama powiedziała, że mi brakuje piątej klepki, ale ja byłem cwany i ją odnalazłem przed domem.
– A widzisz dziecko. Niektórzy do końca życie nie odnajdą. Zresztą sama nie wiem. To teraz proponuje fragmenty dwóch wierszy: „Przeinaczenie” i „Wybór”. Czytajcie uważnie.
zawiść usnęła w przyjaźni
miłość daleko za nami
mózg defektem umysłu
odbiciem w obrazie
rani
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
w pryzmacie ludzkich cierpień
blask światła zwabia ich duszę
raj otchłań niepewność pytanie
wyzwala pogodzić się muszę
Znowu cisza. Tym razem o wiele dłuższa. Nie tylko mak zasiano, ale wszelakie odgłosy schowano do pokoi dźwiękoszczelnych. Nagle głos zabiera pani:
– No, kto jest chętny. Co znaczą te słowa. O widzę, że paluszek podniosła Kunegunda. A swoją drogą, co to za imię? Masz je od urodzenia?
– Tak proszę pani.
– Mniejsza z tym. Co nam powiesz? Jak rozumiesz słowa na tablicy?
– Nienawiść udaje przyjaźń, miłość to wnerwia i sobie idzie precz, mózg i umysł po jednych pieniądzach, są w odbiciu obrażone i miłość też by zraniły, ale była przezorna i sobie uciekła, zostawiła ich samych, niech sobie robią co chcą matoły jedne, brzydkie obleśne pokraki, niech ich światłość zwabia, a najlepiej niech polecą do otchłani, skoro wojują z miłością i niech się lepiej z tym pogodzą, to jeszcze mają szansę, głupole jedne...
– Kunegundo, wystarczy. Doprawdy ciekawa twoja interpretacja, aczkolwiek...
– Ktoś za panią stoi, proszę pani.
– Z tyłu? O! Rzeczywiście. Wieszcz DoDup. A Pan tu skąd? Tak znienacka? Oj nie ładnie, tak straszyć ładną kobietę i dzieci. Pana zachowanie powinno być nienaganne, jak na wieszcza przystało, a nie tak nagle… no nie… przepraszam, co ja wygaduję… serdecznie witamy.
– Ale ja tu cały czas siedzę.
– Jak to cały czas? A gdzie zapytam?
– W szafie.
– Wieszcz w szafie. Pierwsze słyszę. Mole nie atakowały?
– No cóż. Miewam dziwne pomysły. Nie chciałem przeszkadzać. A swoją drogą kochane dzieci jesteście urocze. Te wasze interpretacje…
– Nie wszystkie zdążyły kochany Wieszczu, ino: Jasiu, Zuzia i Kunegunda.
– Nie szkodzi. Mam wyrobiony pogląd.
– Proszę pana! Czy Wieszcz, to to samo co Wesz?
– Dziękuję z trafne pytanie dziecko drogie. Czasami rzeczywiście, jestem nawet gorszy od: wszy. Szczególnie jeżeli chodzi o moją twórczość... ale nie tylko.
– Ależ co pan mówi. Tak nie przystoi znanej osobistości. Bez przesady z tą samokrytyką. Masz pan innych od tego. A fe!!!
Dzieci patrzą ciekawie. Po raz pierwszy w życiu widzą Wieszcza Narodu na żywo. Mogą go sobie pooglądać ze wszystkich stron. Nawet podotykać. Przedtem też innych widzieli, ale tylko na obrazku. Są z lekka zawiedzione. Szczególnie wyglądem. Taki jakiś łachmyta. Żółta koszulka, żółta czapeczka. Ciekawe co jeszcze ma żółte – myślą sobie dzieci, ale to już po cichu.
Możecie zadawać pytania.
– Czy pan jest obrażalski?
– Ja?
– To moja koleżanka z sąsiedniej klasy pana nauczy.
– Dzięki chłopcze za troskę, ale jestem zmuszony odmówić.
– Lubi pan muzykę? Bo ja tak, ale fajową.
– Ja też lubię fajową, taką i siaką.
– No to my coś panu zaśpiewamy. Chce pan?
– Dzieci drogie. Wiem jak śpiewacie. Pan Wieszcz nie ma zapasowych uszu, gdyby mu te, co ma, zwiędły.
– Ależ niech śpiewają. Chętnie posłucham. Tym bardziej, że mam dzisiaj urodziny.
– No to już na pana odpowiedzialność. Ostrzegałam gdyby co. Chwila, jak to urodziny, które?
– Jedyne.
– Aha. No to dzieci zaczynajcie. Skoro już musicie, to najlepiej zaśpiewajcie fragment: „Słodkiego torcika” skoro Pan Wieszcz, ma urodziny. Zatykam uszy.
trochę życia przeminęło już
lecz następne przyjdą dni
wszystkie troski stąd
niechaj idą w kąt
bo ty właśnie
święto swoje masz
chce ci się żyć
chce ci się wyć
twoje święto
razem z nami dziś
– Bardzo ładnie, dzieci kochane. Skąd ja to znam? Ale teraz siku muszę. Specjalnie dla was tak długo wytrzymałem. Ale jeszcze wrócę i z wami trochę pobędę.
– Obiecuje pan?
– Obiecuję.
– Bo po dzwonku nas nie będzie.
– Nie rozumiem – pani wtrąca swoje trzy grosze szkolne. – Wieszcz i siku? Takie coś zwykłego? Zuzia, pokaż panu.
– Nie musi pokazywać. Sam trafię.
Po chwili DoDup wraca. Bardziej uśmiechnięty taki. Ulżyło mu. Siada wygodnie na parapecie otwartego okna, by na dzieci ukochane spozierać, a jednocześnie zaczerpnąć z pięknej okolicy: weny twórczej… i wychyla za bardzo do tyłu swoją poezję, w kierunku prozy, co na dole.