Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2012-03-24 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2169 |
Pierwszy dzień. Pierwszy dzień bez majki. A już mam chcicę? Jestem przegrana, skoro nawet jednego dnia nie wytrzymam bez wstrzyknięcia sobie w kanał czegoś mocnego i zaćpania. Jestem na odwyku. Lekarze patrzą na mnie z nadzieją, oni czały czas we mnie wierzą. Ale po co? Jestem przegrana, już nawet sama siebie nie oszukuję. Nie robię tego dla wyższych idei, dla wolności. Jestem po prostu ćpunką, narkomanką.
Dzień drugi. Rozmowy, rozmowy. Nie wiem czego od nas chcą. Karzą nam mówić. Są tacy ciekawi, jakbyśmy byli jakąś odmienną rasą, jak zwierzakami w zoo. Wszyscy patrzą, podziwiają. Tak oto najnowszy okaz, ćpunka, a zaraz obok niej męski osobnik z tego samego gatunku. Te rozmowy ponoć mają nam samym zrozumieć po co narkotyki zostały przez nas wpuszczone do naszego życia. Ale po co szukać głębszego sensu? Miałam 13 lat, chciałam, czułam, że życie może być ciekawsze niż szkoła i dom. Byłam grzeczna. O tak, zamknięta i cicha. Nie wadziłam nauczycielom, podnosiłam poziom klasy. Ale wiedziałam, że można czegoś więcej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co to. Któregoś razu zobaczyłam grupę ludzi. Byli poobwieszani rzemykami, koralami. Były gitary, śpiew i rozmowy. Wydawało mi się, że to najlepszy układ, znaleźć się między nimi. Jak się okazało nie miałam problemu. Podeszłam, a oni potrakotowali mnie jak starego znajomego. Nawet o imię nie pytali. Podszedł do mnie jeden z nic i pokazał mi strzykawkę. Czy się przestraszyłam? Szczerze to już nie pamiętam co wtedy czułam. Wiem za to co czułam po wbiciu się w kanał. Ludzie obok mnie rozmawiali, lecz dla mnie w tamtej chwili były zbędne. Wśród tych ludzi, nagrzana, tal było dobrze. Ten co poczęstował mnie powiedział, że to co wzięłam to majka. Potem powiedział, że to co robią nie jest złe. Walczą o wolność. Dziś, przez pryzmat czasu wiem, że to nie był główny cel. To była otoczka. Otaczaliśmy się pieknymi słowami, by wybaczyć sobie, by się usprawiedliwić. Wpadliśmy wszyscy, po uszy.
Dzień trzeci. Mam zapaść. Potrzebuję kody, majki, czegokolwiek. Ręcę drżą mi, nie jestem nawet w stanie podnieść kubka. Jakaś dziewczyna z oddziału patrzy na mnie i wiem, że ona rozumie. Lekarze mówią, że dam sobie radę, ale co oni moga wiedzieć? Jak ktoś, kto nie zaznał miłości może mi mówić jaki ma zapach, kolor, smak i jak działa na ludzi? Jak, więc lekarze mogą mi mówić co mam robić, jak mogą prawić morały i nauczać. Nas już za późno jest uczyć. Powinni zacząć myśleć o tych, którzy eszcze nie zaczęli a mogą. My już przegraliśmy, teraz tylko trzeba nam pomóc jakoś z godnością odejść. Piekło na ziemi, a czyściec z narkotykami, dopiero jak umrzemy, trafimy do nieba, po drodze na tych wszystkich naszych prochach i śmieciach, ale to będzie za nami. Walczę o każdy oddech, jak małe dziecko łaknące piersi matki. Wstyd mi, że tak trudno jest mi zerwać otoczkę życia i odejść. Nie mam już sił nic pisać. Z rąk wylatuje mi długopis, a oczy same zamykają się.
Czwarty dzień. Dzisiaj byłam rozdrażniona. Każdy mnie wkurzał i na każdego chciałam psioczyć. Każdego zapoznałabym z moją pięścią. Co te narkotyki ze mną zrobiły. Na początku mówiłam, że nic mnie nie trzyma, że mogę w każdej chwili odejść. Ale im dłużej się okłamywałam tym ciężej mi było wstać na nogi. Teraz zamiast nóg mam galarety, nic nie warte. Dawno już przestały mieć jakikolwiek sens. Co ja piszę? Nogi i sens. Zawsze po narkotykach się rozklejałam, teraz przydałoby się popłakać, ale nie ma czym. Może porozmawiał z jakąś przyjaciółką z oddziału. Listwiak, czyli nasz główny dowodzący, jak my go nazywamy, mówi że wśród nas nie zawiązały się przyjaźnie, ale narkomańskie układy. Nie wiem czy to prawda, ale obecnie każdy kto może być w posiadaniu czegokolwiek jest moim przyjacielem. Kaśka ma susz i trochę zupek. Może nie jest to najwyższa ranga, ale na zapomnienie idealne. Znów jest dobrze, siedzę i patrzę. Choć na chwilę się uspokoiłam. Ale wcale nie jestem szczęśliwa. Przegrywam, każzdą bitwę po kolei. Opadam na dno, jestem cieniem. Tylko czyim?
Piąty dzień. Jak to? Niektórzy w ośrodku są od pół roku i ciągną. Choć wyglądają jak trupy to jednak żyją, są nieszczęśliwi, ale trwają. Jak silnym trzeba być żeby to wytrzymać? Wiem, że nie są grzeczni, że ćpają. Lekarze jednak zawsze patrzą na kanały w rękach, a o nogach nikt nie pomyśli. To nam daje przewagę i też nas gubi. Idiotycznie się czuję. Jakbym cały czas lewitowała i była na zawieszeniu. Dwa światy, jedn mój jeden ich. Do żadnego nie pasuję w tej pięcio dniowej wegetacji. Teraz wiszę pomiędzy. Jakbym traciła grunt pod nogami, ale nie spadała, tylko bezczynnie wisiała i patrzyła. Całe moje życie. Jak film poklatkowy. Widzę siebie jak byłam mała. Nie to nie mogłam być ja. Na tych zdjęciach ja jestem szczęśliwa, podporządkowana, ale szczęśliwa. A teraz co? Jestem wolna? Prawie już mnie ta maksyma męczy. Wszędzie słyszę te ideologie. Wolność, miłość, niezależność. To wszystko czas zamienić na jedno, ĆPANIE. Nie mam już w sobie żadnych przykrywek wartości. Jestem sportowcem. Ćpam bo tak. Bo mogę dużo, bo już mi wszystko jedno, bo nie zabiję siebie, ale mogą to zrobić narkotyki. Nie mam rodziny. Odeszła, ale wiem, że gdzieś tam jest. Może czasem o mnie myśli. Może nawet przyjdą na pogrzeb. Może...Morze...Może...Oceaniczna głębia, morze, piach, morze...może.
Dzień 6. Właśnie odeszła od nas Magdalena Wakierewiczowa. Była tylko pięć dni. Pięć dni walczyła o wolność, o lepsze życie. Pod koniec stwierdziła, że wolnością i lepszym życiem, będzie śmierć. Odeszła cicho, nawet się nie pożegnała. Zasnęła, złoty strzał, jak to mówią inni. Przedawkowała, wpadła w ciąg. Ukazała, jak kruche jest życie i jak materia ta szybko może uciec nam spod stóp. Żyła wolno, zgasła szybko, żyła samotnie, umarła przy nas.