Go to commentsWieczór autorski
Text 96 of 89 from volume: Zrzędzian
Author
Genrehistory
Formprose
Date added2024-05-10
Linguistic correctness
Text quality
Views277

Do­sta­łem pro­po­zy­cję od­by­cia wie­czo­ru au­tor­skie­go w mie­ście Lon­dyn. W te­le­fo­nicz­nej roz­mo­wie po­in­for­mo­wa­no mnie, że tego a tego dnia zor­ga­ni­zo­wa­no na moją cześć im­pre­zę i wszy­scy moi fani będą się czuć za­szczy­ce­ni, za­chwy­ce­ni, ucie­sze­ni etc. mogąc mnie go­ścić u sie­bie.


Nie wiedziałem, gdzie mam się podziać ze szczęścia, bo zda­rzy­ło mi się to pierw­szy raz w życiu: chcia­no mnie wi­dzieć i słu­chać nie byle gdzie, tylko ZA GRA­NI­CĄ! Na­to­miast w ro­dzi­mym kraju, gdzie biło mi li­te­rac­kie serce, nikt nie do­ce­niał moich wy­sił­ków! Przeciwnie, gdy tylko co­ś na­pi­sa­łem, zaraz po­ja­wia­ła się horda fał­szy­wych apo­lo­ge­tów i dawaj mi wy­ka­zy­wać, żem kiep, gra­fo­man, po­mył­ka, sztucz­na kon­struk­cja!


Po­ni­ża­no mnie, ob­ra­ża­no, se­ko­wa­no gdzie się da. Nie zra­ża­łem się tym jed­nak i nadal ro­bi­łem swoje, a jak wy­rzu­ca­no mnie oknem, to wła­zi­łem przez komin. I tak sobie ist­nia­łem: znany i nie­zna­ny jed­no­cze­śnie. Zde­gu­sto­wa­ny kur­su­ją­cy­mi o mnie fa­ma­mi, za­ło­ży­łem bloga i wkle­py­wa­łem mu w be­bech różne qu­odli­be­ty. Aż na­stał czas, kiedy wcho­dzi­ło mi na tek­sty dosyć sporo miłośników dobrej literatury i po licz­ni­ku zo­rien­to­wa­łem się, że mnie czy­ta­ją. Za­chę­co­ny nie­spo­dzie­wa­nym uzna­niem, po­sta­no­wi­łem ze­brać je w jakąś ca­łość i prze­sła­łem swoje teksty do wy­daw­nic­twa. W li­ście do wzmian­ko­wa­nej ofi­cy­ny po­pro­si­łem o ocenę mo­je­go pro­duk­tu, ale choć z po­ko­rą de­biu­tan­ta cze­ka­łem ład­nych parę mie­się­cy, żaden kutas nie od­po­wie­dział.


Do­pie­ro gdy za­czą­łem ko­re­spon­do­wać z an­giel­ski­mi po­lo­nu­sa­mi, za­czął się ruch w in­te­re­sie. Po­czę­to mnie pu­bli­ko­wać, a to po emi­gra­cyj­nych ga­zet­kach, obrzucano mnie kom­ple­men­ta­mi. Z tych wła­śnie po­wo­dów, kiedy stam­tąd za­dzwo­ni­li, byłem mile cmok­nię­ty w ego. Po­wie­dzia­łem, że ow­szem, po­ja­dę, wy­gło­szę i uświet­nię. Wszak kul­tu­ra, to mój ży­wio­ł i nic, co jej do­ty­czy, by­naj­mniej mi nie zwisa.


Tu zwie­rzę się, że ostat­nio przy­wy­kłem do wy­go­dy i nic na to nie po­ra­dzę, żem sybaryta. Poza domem bywam nie­przy­zwo­icie rzad­ko i trze­ba mnie końmi z niego wy­cią­gać. No ale sy­tu­acja wy­jąt­ko­wa, więc czego nie robi się dla idei! Ubraw­szy się po poetycku, czyli jak rozczochrana łajza, po­czła­pa­łem na lot­ni­sko prze­zna­czo­ne do trans­por­tu wieszczy. Z okrop­nym fur­ko­tem przerośniętych skrzy­deł, nie­omal z pręd­ko­ścią zga­szo­ne­go świa­tła po­mkną­łem do bi­le­to­wych kas i za­ku­piw­szy go, wsia­dłem do pod­nieb­nej brycz­ki jadącej do Lon­dy­nu. A tam wsia­dłem na kark bar­czy­ste­go tak­sów­ka­rza i ka­za­łem się za­nieść pod wska­za­ny adres.


W trak­cie ko­le­ba­nia się na jego grzbie­cie la­ta­ły mi po gło­wie różne złote myśli, cy­ta­ty i zgrab­ne afo­ry­zmy, któ­ry­mi, w podzięce za go­rą­ce przy­wi­ta­nie, po­sta­no­wi­łem ura­czyć en­tu­zja­stów mojej twór­czo­ści.


Jużem się wi­dział, jak po moich wy­po­wie­dziach zrywa się burza okla­sków, a ja stoję po­śród aplau­zów, wi­wa­tów i na­wo­ły­wań o bis, jak nie­możebnie licz­ny tłum moich wiel­bi­cie­li wy­cią­ga do mnie ręce w podzięce, a ko­ne­se­rzy sztu­ki pro­szą mnie o au­to­graf, jak przy szampanie dys­ku­tu­je­my, wy­mie­nia­my się po­glą­da­mi, szcze­ry­mi ana­li­za­mi, syn­te­ty­zu­je­my, dy­wa­gu­je­my i at­mos­fe­ra robi się swoj­ska, lecz nagle wszyst­kie te moje an­ty­cy­pa­cje urwa­ły się i prze­isto­czy­ły w pro­za­icz­ny sen wa­ria­ta, bo gdy do­tar­łem na miej­sce i uprzej­my tak­sów­karz po­sta­wił mnie na ziemi, nikt nie przy­wi­tał mnie z otwar­ty­mi ra­mio­nami. Chle­ba i soli też nie do­strze­głem, a po sali, w któ­rej mia­łem być poetyckim objawieniem, ze wszyst­kich kątów ziało pust­ką i hu­la­ła cisza


  Contents of volume
Comments (5)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Ot i brutalny real współczesnego życia literatów... oprócz kilku wypromowanych przez massmedia i reklamę wydawnictw... Nie liczy się jakość, liczy się rynek - znaczy zysk.

PS. W pierwszej chwili, po doczytaniu, myślałem, że będzie część 2., ale widzę, że koniec. No to ok, sam się dośpiewam resztę.
avatar
Takie zaproszenie - do bogatego Londynu? - na koszt zaproszonego - to bardzo czytelny sygnał.

Mianowicie czego?
avatar
Znamy te klimaty z autopsji:

owszem, doskonałe teksty!
owszem, wydrukujemy! I to w maksymalnym nakładzie i w dodatku z możliwością dodruku!
owszem, zaprosimy na cykl spotkań autorskich w największych naszych ośrodkach akademickich!
owszem, opublikujemy,
owszem, nagłośnimy,
owszem, wypromujemy

NA KOSZT AUTORA
avatar
Znamy, znamy.
avatar
PO CO grany na deskach całego świata Mrożek po upadku komuny wrócił po dziesięcioleciach emigracji do Polski?

Żeby chociaż umrzeć na Ojcowiznie??

Nie!

Żeby znowu stąd uciec!

Czy drożyzna,
Czy ojczyzna,
Musisz przyznać:

Brak wciąż klina,
Chrząszcz brzmi w trzcinach,
Spalenizna
I golizna...

Taka gmiiina!*)

......................

*) porównaj lata 50-60 /powojenne/ za czasów peerelowskiego "Kabaretu starszych panów" /J. Przybory i G. Wasowskiego/

Chcesz być uznanym artystą, pisarzem, rysownikiem, dramaturgiem, tancerzem, uczonym, kompozytorem, poetą?

W Y J E D Ź stąd
© 2010-2016 by Creative Media