Go to commentsPrestal
Text 1 of 3 from volume: Pkieł
Author
Genrenonfiction
Formarticle / essay
Date added2024-05-21
Linguistic correctness
Text quality
Views229

PRESTAL

Jest takie miejsce w środku Kielc: działka po Prestalu. Ze wschodu na zachód to jakieś 500 metrów, a z południa na północ 200, może 250 metrów. Spory plac. W większości pusty.

Działka została sprzedana developerowi i docelowo stanąć miały na niej 3 trzydziestopiętrowe wieżowce. Albo 5 trzydziestopiętrowych. Prestal nie był tam pierwszy. Na tym terenie już Rosjanie jakąś działalność produkcyjno biznesową uprawiali. I pozostały po nich stylowe hale produkcyjne, wzniesione z czerwonej cegły, pobudowane z kunsztem i wyczuciem architektonicznym. Prestal dostawił do nich swoje, już takie przaśne, peerelowskie. Od torów ( od wschodu)  ogrodził się ogrodzeniem z siatki, takiej starodawnej, czyli siatka metalowa w ramce. Od południa był ciąg ścian budynków po GS „Samopomoc Chłopska”, w których dziś działają hurtownie elektryczna, hydrauliczna, metalowa, skup złomu i kilka innych podobnych instytucji. Od północy płot z betonowych płyt, dzielący posesję od kotłowni Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, obecnie zlikwidowanej, a teren przekazano wojsku, a konkretnie 10 Brygadzie WOT. Jeszcze nic się nie stało, ale… Gdyby te wieżowce się zmaterializowały, to z balkonów możnaby sobie popatrzeć na manewrujące ciężarówki, a niedzielę posłuchać gromkiego: Czołem pa pułkowniku!!! Na razie wieżowców nie ma i nie szykują się do debiutu, więc nie wiadomo czy mieszkania tuż obok celu dla putinowskich rakiet by się dobrze sprzedawały, czy nie.

A od zachodu działkę ogradza częściowo tylna ściana rzędu garaży, a częściowo prehistoryczny płot z betonowych płyt. Mieszkam w bloku za tym ogrodzeniem. Blok jest ogrodzony po całości, tak jak kilka sąsiednich. U sąsiadów nie zauważyłem takiego kuriozum jak u nas, ale może to kwestia czasu. Gdy developer wykupił działkę, to u nas na podwórku pojawił się geodeta i wytyczył granicę. Wzdłuż niej postawiono płot z tej nowoczesnej siatki – zbyt giętkiej, by przez nią hycnąć.  O pół metra w głąb w stronę naszego bloku. Dziś mamy więc ogrodzenie z siatki odgradzające nas od betonowego płotu, a pomiędzy strefę niczyją na razie, po której buszują jeże. Pół metra ziemi niczyjej.


Kiedy developer kupił tą działkę – bardzo atrakcyjną, bo to nie centrum, ale tuż obok, oddzielone tylko torami i tunelem pod nimi od centrum. 200 metrów.  Tyle tunelem i już jesteś w centrum. Więc kiedy developer kupił tą działkę – prawie centrum, drogie lokale, no i te widoki z okien… Super, super. A potem miasto doprecyzowało swoje warunki.

Te porosyjskie hale z czerwonej cegły otworzyły szerzej oczy Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków. Ten/ ta spowodowali uruchomienie procedury wpisania ich do rejestru. Developer, który dotąd dość ospale sobie poczynał, naglę włączył tryb turbo. Hale stały się wspomnieniem nim procedura wpisania do rejestru zabytków się dopełniła.

Prestal zajmował się produkcją galanterii betonowej i nie były to bloczki i kostka, ale raczej większe rzeczy. Wtedy takie towary wyprowadzało się z firmy na wagonach, czyli koleją, czyli bocznica. Atrakcyjna działeczka. Ale bocznicę zlikwidowano już dawno, tuż po likwidacji firmy. To była miażdżyca a’la Balcerowicz – nie pomagać, tylko sprzedać komuś, kto konkuruje, by mógł zamknąć konkurenta.

Patrzyłem na tą działkę z balkonu. Kiedy developer wyburzył stróżówkę – a ten pusty plac przez wiele lat był wykorzystywany jako strzeżony parking, do którego można było się dostać tylko przez tą stróżówkę i w jej miejsce wstawił kawał siatki, to ludność miejscowa wyjęła siatkę i udostępniła sobie przejście.

Zaglądałem tam. Pośrodku stała budka dla ochroniarza. Zrobiłem krok do środka i się wycofywałem. Inni byli odważniejsi, ale nie ja.


A potem miasto doprecyzowało swoje warunki. No bo skoro z tych wieżowców wyjadą ludzie gdzieś tam samochodami rano, a po południu zechcą tam wrócić, to miasto powinno być na to gotowe. Infrastrukturą drogową, przepustowością ulic. Więc zobowiązano developera do remontu ul. Mielczarskiego. W bardzo kuriozalny sposób: od najbliższego skrzyżowania na południe do najbliższego na północ. Tak, objęłoby to także wyjazd z terenu 10 ŚBWOT.

Ale władze miasta przemyślały chyba i funkcjonowanie tych wieżowców w tak zwanym międzyczasie. I wyraziły oczekiwanie, że w związku z małą przepustowością i wydajnością sieci wszelakich, to developer ma wykonać nowe sieci, o wydajności adekwatnej do ilości mieszkań. Prąd i woda, a więc i ścieki. Gaz? Bo już centralne ogrzewanie jest bardzo nieoczywiste. Ale gaz – może. Jakby nie było, im więcej sieci trzeba pociągnąć, tym drożej. Dziś jednak na pewno światłowód.

Już kuli te betonowe powierzchnie. Stała buda – kontener dla ochroniarza. I nagle dup! – wszystko ustało. Barak ochroniarza zniknął. Nagle tuż w pobliżu centrum pojawiła się pusta, opuszczona, zaniedbana działka. Wiecie, co jest tego konsekwencją?


Najpierw widziałem tą wywaloną siatkę tuż koło bloku, w którym mieszkam. I ludzi, którzy tam wchodzą. Najpierw ci z czteropakami, a potem ci z psami na spacer. Weszedłem i ja. Nieśmiało. Kilka kroków dla zbadania perspektywy, wdechnięcia atmosfery, poczucia się na tym nowym/ starym porzuconym terytorium. Nagle bezpańskim. Do którego właściciel odwrócił się plecami i udaje, że go nie ma. A potem jakoś w niedzielę padła propozycja, by napić się piwa koło pomnika zabitych przez Niemców. Teren obelisku sięga metra w głąb działki. Ten obelisk jest osobnością, eksterytorialny. Niemcy nie mają takich obelisków u siebie, bo Polacy nawet jak do nich wkroczyli to raczej nie zajmowali się mordowaniem ludności cywilnej. A nawet jeśli, to Niemcy nie zajmowali się upamiętnianiem tego.

I wtedy znaleźliśmy wejście u południowo wschodniego krańca działki. I potem to poszło: skoro od naszego bloku – południowo zachodni kraniec – jest tylko pusta przestrzeń, to można przejść od końca do końca. A potem przeszedłem od wschodu na zachód. Kto czytał „Piknik na skraju drogi” braci Strugackich albo grał w „Stalkera” ten wie. Taki krajobraz. Potworów/ mutantów nie spotkałem, ale to był środek dnia. Tuż przy tym wejściu wschodnim, wśród ambitnych samosiejek, pierwsze co nas wita to plastikowe ślady „dzikiej wisienki”. A gdy spod gałęzi wychodzisz na plac to spotykasz biedę: puszki po czarnych „romperach” i zielone „kustosze”.  Tych ostatnich mnogość. Przed tobą otwarta przestrzeń. Po bokach są zarośla.

Południowy szlak. Od wschodu idąc, spotykamy po lewej wiatę, przykrytą banerem reklamowym, a pod nią stanowisko do skórowania kabli. Spory kawał dalej jest lipowa aleja. Ale ta aleja jest w poprzek. No i.

Na ścianach wciąż są wywieszki – tu odkładaj palety, a tu coś innego. Ta aleja drzew, nie będę upierał się przy tym, że to lipy, oferuje cień rano, w południe i wieczorem. Stoi tam kwietnik zjawiskowej urody. Rękodzieło. Beton, kafelki, szkło. No ale dalej jest dziko. Jest pośrodku placu kępa brzóz, nielegalni imigranci. Osiedlają się tu lipy i klony. Tu też widuje się – oprócz krzewów – także spacerowiczów z psami, choć oni łażą środkiem, odkrytym placem. Idąc tamtędy pod nogami raz mamy pole w kafelkach – tu były szatnie, sanitariaty, alejkę wyłożoną trelinką, kanał kablowy albo odwadniający, betonową albo asfaltową drogę, albo pola gruzu po nieistniejących halach. Albo sięgającą do kolan roślinność, bo przyroda dość szybko odzyskuje takie tereny. To pewnie stąd pod bloki docierają wieczorami jeże. Bo już zaskrońce przyłażą raczej z terenu WOT –u.

Północny szlak nie oferuje tak frapujących miejsc. Tam jest albo pusty, zarośnięty plac, albo chaszcze pod drzewami. Kępa drzew ciągnąca się z zachodu na wschód ma jakieś 50, może 70 metrów długości i ozdabia ją pusta plastikowa rozdzielnia elektryczna. Biała, więc z daleka wygląda jak lodówka. Na północnej ścianie pozostał jedyny budynek na terenie – pewnie dlatego, że i tak należałoby taki ustawić, a ten jeszcze spełnia dzisiejsze wymagania. To rozdzielnia elektryczna, podstacja – mały betonowy budynek, w którym prąd 15 kV zamieniany jest na 230V. Na północnej ścianie się nie pije? Może żołnierze zza płotu z zazdrości utrudniają? Bo po południowej stronie takich miejsc, gdzie można się zatrzymać i napić się jest kilka. Aż tyle, że zmieściłoby się tam kilka biesiad razem, bez kolizji towarzyskiej.


Oczywiście dziwię się temu, że WOT nie zajął/ wypożyczył terenu pod paintball. Tak, perfidny jestem wspominając „Piknik na skraju drogi” – dziś to literatura wyparta. Dziś starożytni kosmici na siłę usiłowali nam coś przekazać. Wtedy po prostu mieli nas w dupie. Tuż obok domu trafił mi się taki krajobraz będący doskonałą ilustracją dla tej powieści.


  Contents of volume
Comments (2)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
To jest tylko jeden z przykładów.
avatar
Ktoś sprawczy czyta te moje teksty? Jak tylko go wypuściłem, to następnego dnia rano zjawiła się ekipa doszczelniająca ogrodzenie.
Tydzień po tekście o tajnym biurze Romana Giertycha już nie było na tym budynku tabliczki o biurze poselskim pana Wawrzyka. Ale dalej nie ma info o tym, że Roman ma tam biuro poselskie - może ono jest wirtualne, może służy tylko wyciągnięciu dotacji na biuro, a że nie ma tam tak naprawdę biura, tylko garsoniera Romana...
Tym niemniej do pewnego stopnia jest mi miło.
© 2010-2016 by Creative Media