Author | |
Genre | horror / thriller |
Form | prose |
Date added | 2024-06-04 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 231 |
Człowieczek z blizną na lewym policzku kartkował cienką książkę, żując przy tym gumę i wiercąc się co chwila na fotelu. Przed nim siedziała kobieta z na oko trzyletnim dzieckiem na kolanach. Dzieciakowi najwyraźniej doskwierał upał, czemu dawał wyraz próbując nieporadnie rozpiąć swą fioletowo-żółtą koszulkę polo. Poza nimi i Piffem nie było już nikogo w drugim wagonie tramwajowym linii numer 16, który miał właśnie skończyć swą trasę na krańcówce. Z brzęczących głośników ledwo można było dosłyszeć reklamę kretyńskiej plenerowej imprezy z okazji Dni Miasta, którą uświetnić miały swym udziałem przebrzmiałe gwiazdy kabaretu oraz również dawno zapomniani zagraniczni wykonawcy muzyki pop. Podróż latem, tym pozbawionym klimatyzacji składem tramwajowym, była katorgą. Piff co chwila ocierał pot z czoła, przypatrując się tępo z dystansu pozostałym pasażerom.
Po wyjściu z tramwaju stanęli wszyscy na przejściu dla pieszych, cierpliwie czekając na zmianę światła na zielone. Gość z blizną próbował w przygarbionej pozycji odpalić papierosa, a kobieta wgapiała się beznamiętnie w telefon, trzymając przy tym dzieciaka za rękę. Piff stojąc powtarzał sobie w myślach te wszystkie oklepane, banalne regułki, które wynotował sobie z darmowych e-booków, choć wiedział dobrze, że jego przyszły interlokutor słyszał już te bzdury tysiące razy w rozmowach z innymi. Mimo wszystko uznał, że takie zapewne są zasady tego rytuału, jakim jest próba sprzedania swojego pomysłu. Porównywał go sobie do spowiedzi: przed i po wyznaniu grzechów musisz wyklepać z pamięci parę wersów określonych w formule. Dawniej nie stresowałby się wcale przed takim spotkaniem, to prędzej on przepytywałby innych, to do niego przychodziliby z pomysłami lub po poradę, jak do mentora, myślał. Teraz jednak musi płaszczyć się, często przed młodszymi od siebie gówniarzami, by zechcieli oni chociaż wydać swoją opinię, na temat jego wytworów. A wszystko przez to jedne kluczowe zdarzenie w życiu, które zniszczyło nie tylko jego, ale też wiele innych żywotów.
Rozmowa przebiegała dosyć gładko. Jak to zwykle bywało w ostatnim czasie, osoba delegowana przez firmę do spotkania z Piffem, była od niego zdecydowanie młodsza. Kolejny trzydziestoletni bubek z wystylizowanym zarostem, ładnymi brewkami i mokasynami z krótkimi skarpetkami, myślał Piff. I jeszcze to imię Joachim i dwuczłonowe nazwisko. Dodatkowo drażnił Piffa jego niedbały sposób mówienia, przejawiający się w głównej mierze w wymowie spółgłosek miękkich oraz popisywanie się nienagannym angielskim akcentem, przy wypowiadaniu obco brzmiących terminów, którymi często ozdabiał swoje wywody.
- Podsumowując, proszę pana o krótkie przedstawienie cech idealnego kandydata na to stanowisko - powiedział Joachim.
- Cóż, na pewno musi być to osoba zaznajomiona z historią sztuki. Znająca wszelkie konteksty, odniesienia do kultury wysokiej, ale też do tej masowej, popularnej. Powinna być także na bieżąco z wszelkimi nowościami oraz trendami. Przy analizie potencjału danego artysty lub dzieła powinna oddzielić swe własne upodobania czy uprzedzenia, od trzeźwej i merytorycznej oceny. Musi brać też pod uwagę możliwości poznawcze, a również lotność odbiorców konkretnego tworu. Pablo Picasso powiedział kiedyś: `Nie zrozumiecie sztuki, póki nie zrozumiecie, że w sztuce 1+1 może dać każdą liczbę z wyjątkiem 2`. Myślę, że warto o tym pamiętać. Sztuka to nie dyscyplina sportowa, w której da się sklasyfikować dane dzieła w tabeli i rozdać medale. Tu trzeba umieć zgrabnie poruszać się w zalewie wciąż nowych rękopisów, szkiców i konspektów. Kończąc już, powiem tak: otwarta głowa, ale też umiejętność szybkiej selekcji negatywnej oraz doświadczenie i znajomość tematu - odpowiedział Piff.
- Świetnie, dziękuję - powiedział Joachim, masując przy tym skronie. - No cóż, przeanalizowałem pańskie CV. Miał pan wcześniej trochę do czynienia z branżą artystyczną, natomiast nie był to stricte ten obszar działania, w jakim osoba piastująca to stanowisko miałaby funkcjonować. W dodatku było to już paręnaście lat temu. Z tego co widzę był pan aktywny w ostatnim czasie w innych sektorach. Kształcił się pan i doszkalał też w innym kierunku. Niewątpliwie pańskie dotychczasowe osiągnięcia we własnej działalności są warte docenienia, rozwój pańskiej pierwszej firmy na pewnym etapie jest doprawdy imponujący. Późniejsze inicjatywy, choć już na mniejszą skalę, są również bardzo interesujące. Jednakże, nie będę tu ukrywał, szukamy na to stanowisko osoby o innym profilu. To co pan mówi jest bardzo, że tak powiem, idealistyczne i podziwiam to. My potrzebujemy kogoś kto będzie łączył parę funkcji, rzekłbym multiinstrumentalistę. Sam dobór artystów do naszej stajni to jedno, a negocjacje i ich pozyskanie to co innego. A to tylko czubek góry lodowej. Tak więc na tym etapie chcę podziękować panu za udział w rekrutacji oraz życzę powodzenia w dalszym poszukiwaniu posady. Jestem pewien, że z pańskim CV nie potrwa to zbyt długo i znajdzie pan satysfakcjonujące miejsce zatrudnienia. Z mojej strony to wszystko, jeszcze raz dziękuję - zakończył i wstał zza biurka, po czym zapiął na jeden guzik swoją kratkowaną marynarkę i z wystudiowaną miną wysunął rękę w stronę Piffa.
- Również dziękuję i życzę wszystkiego dobrego - wydukał Piff podając mu rękę.
Joachim odprowadził Piffa do drzwi i jeszcze raz pożegnał, następnie podszedł do automatu z wodą i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze dwadzieścia minut do kolejnego spotkania, więc wrócił szybko do swojego gabinetu i moszcząc się wygodnie na krześle rozpoczął na telefonie przegląd filmików z tagiem `babcia mamuśka uczeń anal`; taki skład aktorów w pornosach ostatnio najbardziej go satysfakcjonował.
Po zjechaniu windą na parter siedziby firmy, Piff wyszedł przez obrotowe drzwi na powietrze. Korciło go, żeby od razu skierować się do kiosku czy do sklepu i kupić paczkę papierosów. Nie zwykł palić przed stresującym wydarzeniem lub czekającym go obowiązkiem, gdyż uznawał, że to go dekoncentruje i jeszcze bardziej rozstraja. Co innego po przebrnięciu przez te niemiłe powinności, szczególnie wieczorami w swoim domu, gdy już jedyną słodką perspektywą jest telewizja i sen. Wygrał jednak z pokusą i skierował się w stronę centrum miasta. Chciał po prostu iść przed siebie, rozładować napięcie i przetrawić w sobie gorycz porażki i kolejnego rozczarowania. Było parę minut po godzinie dwunastej, a z jego punktu widzenia, dzień praktycznie dobiegł końca, gdyż nie miał już w planach żadnych aktywności. Z jednej strony cieszyło go to chwilowe poczucie wolności, z drugiej strony natomiast gniotło go od środka wrażenie pustki i całej tej beznadziei, jaka zapanowała w jego codzienności w ostatnim okresie. Incydent sprzed paru lat, do którego wracał nieprzerwanie myślami, to punkt zwrotny w jego życiu, które od tamtej pory zamieniło się w piekło. Żadna terapia, żaden narkotyk ani jakakolwiek pokuta, nie byłyby w stanie zadziałać kojąco, a już na pewno nie wymazać całkowicie tej traumy z głowy Piffa.
O tej porze przystanki zapełnione były głównie pracownikami, zmierzającymi do swych fabryk na popołudniową zmianę, a także emerytami oraz grupkami uczniów, wracających ze szkoły lub po prostu będących na wagarach. Studenci oraz renciści, zatrudnieni przy rozdawaniu darmowych gazet, kończyli właśnie swój dzień pracy, zdejmując z siebie pstrokate trykoty. Sprzedawcy, z niektórych mijanych przez Piffa sklepów, szybko i głęboko zaciągali się swymi papierosami, korzystając z nielicznych okazji, gdy nie było akurat klientów. Było ciepło, wręcz duszno, więc po dosyć długiej przechadzce w pełnym słońcu, Piff zapragnął odpocząć chwilę w cieniu. W tym celu zboczył z trasy, jaką sobie z grubsza wyznaczył i skręcił w kierunku niedużego parku, noszącego imię jakiegoś przedwojennego społecznika, którego zasług oraz życiorysu w zasadzie nikt już nie pamiętał. Większość ławek parkowych, pomalowanych na uspokajający oraz zlewający się z otoczeniem zielony kolor, zabrudzonych była ptasimi odchodami. Piff wybrał tę najmniej zapaćkaną i usiadł na niej, zajmując jej prawy skraj. Nieliczne promienie słońca przebijały się przez gąszcz liści, jednak zdecydowanie przeważał tu cień, dzięki czemu przyjemny chłód łagodził choć trochę mękę, jaką było przebijanie się przez miasto, w tak upalne dni. Piff siedząc pochylony nad telefonem, bezmyślnie scrollował prawym kciukiem nieistotne z jego perspektywy aktualności ze świata polityki, gdy zorientował się, że ktoś nad nim stoi.
- Przepraszam, czy można? - zagaił do niego zachrypniętym głosem na oko siedemdziesięcioletni mężczyzna z lekką nadwagą.
- Tak, proszę - odpowiedział nieco zaskoczony Piff, wskazując ręką na ławkę.
Facet spoczął na ławce, po czym wyjął z kieszeni butelkę piwa i otworzył ją kluczami.
- Aj, powiem panu, że taki dzień jak dziś, to nic tylko usiąść i piwkować - powiedział i pociągnął spory łyk ze swojej butelczyny. - Do roboty już nie muszę, w domu z tą moją też mi się nie chce siedzieć, to co tu robić? I jeszcze w taki gorąc. Aż się człowiek cały lepi od potu.
- No zgadza się, nie jest dziś lekko - odrzekł Piff.
- U mnie, proszę pana, jest tak: syn w Anglii, córka we Wrocławiu, więc odpada nam z żoną opieka nad wnukami. A już doczekałem się trójki wnuków. Po przejściu na emeryturę przez jakiś czas pracowałem, głównie cieciowanie, wie pan. Ale teraz już mi się nie chce, siedzieć gdzieś po nocach albo jeszcze ganiać jakichś małolatów. Poza tym takiego starego chuja jak ja, to i tak nigdzie już nie wezmą.
Piff uśmiechnął się, a facet po odpaleniu papierosa kontynuował dalej:
- I tak to leci, dzień za dniem. Patrzę sobie teraz codziennie na te mistrzostwa w siatkówce. Jak te nasze chłopaki zasuwają, aż miło się to ogląda. Jakbyśmy piłkarzy mieli na takim poziomie, ale gdzie tam, marzenia, panie... Poza tym w tej telewizji to też gówno jest. Człowiek ma teraz dużo czasu, to by sobie coś obejrzał, a tu w kółko tylko te reklamy, pierdoły.
- Zgadza się, dlatego ja już od jakiegoś czasu nie mam telewizora - powiedział Piff.
- A moje dzieciaki to samo, mają te Netflixy, HBO, internet. Takie czasy - westchnął mężczyzna. - A pan już po pracy czy wolne dzisiaj?
- Wracam właśnie z rozmowy o pracę. Nie poszło mi zbyt dobrze. Będę musiał dalej kombinować i szukać.
- A jak ogólnie, ciężko teraz z pracą?
- To zależy, czego się oczekuje. Taka zwykła robota, jak ja to mówię na przetrwanie, to jest. I to od ręki. Natomiast ja chciałbym jeszcze coś zrobić ze swoim życiem, to już pewnie ostatni dzwonek. W październiku skończę czterdzieści sześć lat, a wróciłem do punktu wyjścia i znów zaczynam wszystko od zera. Niektórzy mi mówią, że jestem trochę oderwany od rzeczywistości, ale ja jeszcze wierzę, że dam radę - rzekł Piff, trochę przesadnie przy tym gestykulując.
- A pewnie, jest pan zdrowy, jeszcze nie stary, wszystko przed panem.
- Coś tam o biznesie wiem. Swego czasu moja firma przynosiła naprawdę sowite zyski, a to był dopiero początek. Perspektywy na dalszy rozwój były niesamowite. Działaliśmy na naprawdę dużą skalę, konkurencja nie dorastała nam do pięt. Gdyby to szło tak dalej, teraz byłbym już rentierem i patrzył tylko jak mi skapuje na konto kolejny milion. Ale w pewnym momencie wszystko się pochrzaniło. Spotkała mnie w życiu ogromna tragedia, po której załamałem się i zaniedbałem interesy. Do tej pory do końca nie mogę się z tego podnieść. Muszę się przełamywać, żeby wyjść z domu, rozmawiać z ludźmi, codziennie jakoś względnie normalnie funkcjonować. A najgorsze jest to, że sam sobie zgotowałem ten los. Ten jeden jedyny błąd w życiu, rzutuje na moje dalsze koleje losu, a być może prawdziwe konsekwencje dopiero nadejdą.
- A czy mogę się spytać, co takiego się stało?
- Przepraszam, ale nie chcę o tym mówić. Powiem tylko, że przeze mnie cierpieli inni.
Przez następnych parę minut siedzieli w milczeniu, śledząc tylko wzrokiem przechodniów oraz biegające po parku psy. Starszy mężczyzna dopił wreszcie swoje piwo do końca i zatknął z powrotem kapsel na butelce. Głośno ziewnął, przeciągnął się, po czym zwrócił się do Piffa:
- No, tak, piwko skończone, czas ruszać do domu. Proszę się nie łamać, na pewno jeszcze w życie się panu odmieni na lepsze. Głowa do góry.
- Wie pan, co jest najgorsze? Szukając pracy, mam obecnie okazję spotykać wiele osób z rozmaitych branż, poznawać od środka różne firmy oraz ich produkty. I jedno mogę powiedzieć: nie mogę przeżyć, że tacy nieudacznicy, takie łajzy bez krztyny wyobraźni osiągają teraz sukces i znajdują zatrudnienie na tak eksponowanych stanowiskach. Przecież kiedyś oni, jak to się mówi po piłkarsku, mogliby mi buty czyścić. Co oni w życiu widzieli, co przeczytali? I teraz oni mnie oceniają, wydają opinię na temat moich kwalifikacji? Niepojęte. Wiem, że wypadłem z obiegu, oczywistym jest też to, że wszystko idzie do przodu. Ale gdybym tylko dostał szansę, pokazałbym im wszystkim miejsce w szeregu. Nie potrzebowałbym wiele na rozruch. Nadal czuję w sobie siłę, mimo wszystkich moich problemów, które bardzo mnie ograniczają. Ach, powiem panu, jak pomyślę gdzie bym teraz był, gdyby nie to całe bagno, w które wtedy wdepnąłem.
- No cóż, tak to jest. Stare przemija, jego miejsce zajmuje młode. Wszystkiego dobrego życzę, uszanowanie - stary podał rękę Piffowi.
- Wszystkiego dobrego również życzę, dla pana i rodziny. Do widzenia - Piff odwzajemnił uścisk dłoni, patrząc prosto w oczy mężczyzny.
Piff posiedział jeszcze parę minut na ławce w samotności. Myślał o rozmowie sprzed chwili i sam sobie dziwił się, że tak łatwo i tak szybko otworzył się przed inną osobą. Co prawda, nie zdjął do końca pancerza, który choć bardzo mu już ciążył, był paradoksalnie gwarantem wolności. Pilnował się, naprawdę bardzo pilnował się, by nie powiedzieć za dużo. I tak od paru lat. Rozważał też od jakiegoś czasu, co jest większą niewolą: strach przed ujawnieniem prawdy czy też konsekwencje po jej obnażeniu. Być może już teraz odbywa swą karę, zasądzoną mu bez prawomocnego wyroku oraz bez jasno określonego terminu zakończenia, za to bez obciążenia kosztami sądowymi, co jest oczywiście marną pociechą. Nie łudził się, że kiedykolwiek zazna spokoju, gdyż jego czyn mógł zostać odkryty w każdej chwili. Nawet nie ma komu się wyżalić, myślał, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Z otępienia wyrwał go przejeżdżający parkową alejką rowerzysta, który śmignął tuż przed nim, zostawiając za sobą powiew powietrza. Piff patrzył jak się oddala i chyba za szybko próbuje wejść w zakręt. Po chwili cyklista mocno runął na ziemię wraz ze swoim, wyglądającym na bardzo profesjonalny, rowerem. Natychmiast wokół niego zebrała się grupa spacerowiczów, którzy akurat przechadzali się nieopodal z kijkami do nordic walkingu w rękach. Któryś z nich wyjął telefon i prawdopodobnie dzwonił na pogotowie, a Piff wstał i skierował się w stronę bramy parku.
Największą satysfakcją, podczas myszkowania w płytach DVD z filmami, było zawsze dla Piffa znalezienie tworu nieoczywistego, nieznanego mu wcześniej, aczkolwiek zgodne z jego gustem i na odpowiednim poziomie artystycznym. Wolał właśnie w ten sposób poszukiwać nowych tytułów, czyli dotknąć dzieła na półce sklepowej, aniżeli przeszukiwać bazy filmów w internecie. Wstąpił do Empiku, by zająć czymś głowę i nie myśleć konieczności rozpoczynania jutro na nowo całej tej procedury poszukiwania interesujących ofert pracy. Gdyby dzisiejsza konfrontacja z picusiem o imieniu Joachim zakończyła się pozytywnie, być może uczciłby to zakupem jakiegoś przecenionego filmu lub książki. Kiedyś, gdy powodziło mu się lepiej, lubował się w kolekcjonowaniu, wydawanych w formie boxów, antologii dzieł danego reżysera. W pewnym momencie mógł pochwalić się naprawdę pokaźną, a co najważniejsze składającą się z dzieł ambitnych, filmoteką. Teraz po zbiorze pozostało już niewiele płyt - tylko te najbliższe sercu Piffa. Reszta została przez niego sprzedana, by pokryć aktualnie najpilniejsze potrzeby życiowe. Nie doczekał się potomstwa, więc i tak nikt by jej po nim nie odziedziczył.
Po niecałej godzinie opuścił Empik, nabywając tylko mały zestaw kolorowych długopisów oraz bloczek kartek samoprzylepnych. Skierował się w stronę przystanku MPK, gdyż uznał, że czas najwyższy kończyć już tę bezproduktywną łazęgę po mieście oraz, że dobrze byłoby przygotować w domu jakiś obiad, a potem spożyć go jak zwykle w samotności. Do przyjazdu autobusu było jeszcze sporo czasu, więc wykorzystał to do zrobienia zakupów w pobliskim sklepie spożywczym. Sprzedawczyni w sklepie bardzo ślamazarnie obsługiwała klientów, co spowodowało, że Piff o mały włos nie spóźnił się na autobus. Zdyszany, po kilkudziesięciometrowym biegu, wsiadł w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi do pojazdu, dziękując przy tym kierowcy za poczekanie na niego.
Piff mieszkał na przedmieściach, zatem dojazd do domu z centrum zajmował mu niemałą ilość czasu. Zwykle tą linią jechało niewielu pasażerów. Tak też było w tym dniu. W połowie drogi, do autobusu wsiadł młody, wygolony na łyso mężczyzna, który mimo dużego upału, ubrany był w bluzę z kapturem. Od razu przysiadł się do starszej kobiety i zaczął intensywnie coś jej tłumaczyć, pomagając sobie w tym żywą gestykulacją rąk. W pewnym momencie kobieta wyjęła z torby portmonetkę i dała mu parę drobniaków, za co on serdecznie zaczął dziękować, a nawet ucałował ją w rękę. Następnie wstał, podszedł do kierowcy i po krótkiej wymianie zdań z nim, w końcu usiadł obok Piffa.
- Siema, mordo - zaczął łysol - powiesz mi może jak do Piotrkowa najlepiej dojechać, pekaesem czy pociągiem? Bo, wiesz co jest? Do koleżki jadę, a telefon mi padł i nie mam jak sprawdzić. Trzeci dzień już się tak bujam, bo byłem u jednej dziewczyny w Kołobrzegu, ale tam jej matka mnie wyjebała, jakieś farmazony ktoś jej o mnie naopowiadał. Plecak mi ukradli, jak przekimałem wczoraj na dworcu. Nie wiem, bo miałem do roboty jechać - kobita mojego brata załatwiła mi u swojego ojca pracę w lakierni, ale chuj. Jak ja się pokażę teraz? Po melanżu przez prawie cały tydzień i jeszcze głodny przecież nie pójdę tam do niego, nie. Morda, też taka prośba jeszcze: jakbyś miał coś dorzucić, bo zbieram na bilet. Nie myśl, że ja ćpam czy coś, jak te helupiarze zajebane. Ja mam honor jeszcze, nie, ale niedawno matka mi zmarła, a mieszkanie było zadłużone i co, na mnie teraz to wszystko spada. Takie są problemy ogólnie, wiesz, psycha siada. Poratuj coś - przerwał w końcu słowotok.
- Coś tam się znajdzie - odrzekł Piff, po czym sięgnął do tylnej kieszeni i wręczył mu zmięty dziesięciozłotowy banknot.
- O, podziękować. A powiedz mi mordeczko, kojarzysz Melvina, ma kanał na TikToku. Dobrze mówi, tych polityków to trzeba wszystkich zapierdolić, a policję też. Zobaczysz, ludzie w końcu nie wytrzymają i będzie marsz na Warszawę. Z psiarnią ciągle też kłopoty mam, chcą mi przybić dziesionę i podobno mnie szukają, no to nie siedzę u siebie. No i nie wychylam się za bardzo. Ty pewnie nie wiesz jak to jest, a ja już powiedziałem, do kryminału nie wrócę.
- No, tak nie do końca nie wiem, jak to jest. Z jednej strony nie miałem bezpośrednio do czynienia z aparatem policji i prokuratury. Z drugiej strony natomiast, pewna rzecz nade mną wisi jak topór i nie znam dnia ani godziny, jak to się mówi.
- No dobrze mówisz, mordo. Niewinnych ludzi zawijają, a swoich chronią. Bo co, kurwa, urodziłem się w biedzie, to już można mnie dymać? No dobra, ja już wysiadam, bo tu mam ziomka niedaleko, może telefon sobie podładuję u niego. Dzięki za dyszkę, miłego dnia ci życzę i na razie.
- Dziękuję i wzajemnie - odpowiedział mu Piff i jeszcze chwilę powiódł za nim wzrokiem; po wysiądnięciu z autobusu młody mężczyzna w bluzie natknął się od razu na dwóch nastolatków, których oczywiście zagadnął i którym prawdopodobnie opowie kolejną zagmatwaną wersję swojej historii oraz wydębi od nich jakieś drobne pieniądze, jakby był artystą ulicznym, zbierającym datki do kapelusza, w zamian za zapewnienie przechodniom paru minut rozrywki.
Po przyjeździe na docelowy przystanek, Piff postanowił jeszcze nieco wydłużyć pozostałą do przebycia drogę i pójść pieszo okrężnym szlakiem, by odwlec choć trochę moment wejścia do swojego pustego i sprawiającego wrażenie zimnego niczym podziemny loch, mieszkania. Gdy tak szedł i rozmyślał, w pewnym momencie jego uwagę przykuły, przejeżdżające obok, dwa potężne samochody terenowe, z przyciemnianymi szybami. Poruszały się wolno, wręcz majestatycznie, jak gdyby paradowały przed trybuną honorową, na kiczowatej defiladzie wojskowej, mającej na celu wlać trochę optymizmu w serca obywateli, jakiegoś podupadającego kraju. Zaraz po minięciu Piffa, oba pojazdy przyśpieszyły lekko i zniknęły za najbliższym zakrętem. Sam Piff także zwiększył tempo swojego marszu, gdyż ciężar plecaka z zakupami, coraz mocniej dawał mu się we znaki i zaczął nawet żałować, że na własne życzenie rozciągnął w czasie swoją wędrówkę do domu.
Zbliżając się do celu mijał kolejne bloki. Z pootwieranych okien, można było dosłyszeć między innymi radosny okrzyk dziecka, nagły atak kaszlu nałogowego palacza, kłótnię jakiegoś młodego małżeństwa, a także wyczuć woń gotowanego właśnie obiadu. Te dźwięki i te zapachy formowały w głowie Piffa obraz typowej rodziny, jej codziennych radości, ale też trosk i dramatów, którym poszczególni jej członkowie stawiają czoła, mając w sobie nawzajem oparcie. On się z tego wszystkiego, chcąc nie chcąc, wypisał. Nie byłby w stanie oddać całego siebie i rzucić się w wir życia rodzinnego. Nie z tą tajemnicą, nie z tym ciężarem, który musi dźwigać na swoich barkach. Jeżeli prawda o nim wyszłaby na jaw, jego potencjalni najbliżsi, także zostaliby skazani na ostracyzm, a szok jakiego by doznali, poznając jego prawdziwą twarz, skutkowałby zapewne trudnymi do wyleczenia uszczerbkami na psychice.
Zbliżał się już do domu, mijał ostatni zaułek, za którym miało ukazać się osiedle na którym mieszkał. Humor nieco mu się poprawił - nie rozmyślał już o kolejnym straconym dniu, ale o perspektywie wieczoru, który zamierzył spędzić w swej bezpiecznej przystani i uświetnić go dobrym filmem oraz być może odrobiną wina. Po raz drugi już tego dnia spostrzegł dwie terenówki; tym razem stały zaparkowane nieopodal dyskontu spożywczego. Piff szedł właśnie w tamtą stronę, mijając przy okazji zapijaczonego bezdomnego, prowadzącego niezdarnie przed sobą rozklekotany wózek. Bezdomny chciał go zagadnąć, lecz Piff przyśpieszył kroku, nie zwracając na to uwagi. W pewnym momencie oba samochody ruszyły gwałtownie, by po chwili równie nieoczekiwanie wyhamować parę metrów od Piffa. Z ich wnętrza wyskoczyło trzech postawnych mężczyzn w kominiarkach, każdy z pistoletem w ręku i legitymacją policyjną zawieszoną na szyi. Zaczęli wykrzykiwać przy tym formułki typu: `Stój, policja`, `Nie ruszaj się`, `Na ziemię, kurwa` i tym podobne. Szybko obezwładnili zaskoczonego Piffa, a następnie zakuli go w kajdanki i wpakowali do jednego z pojazdów. Wewnątrz samochodu jeden z mężczyzn wyjął strzykawkę ze skórzanej czarnej saszetki i zaaplikował mu zastrzyk, po którym Piff w parę sekund stracił świadomość.
Pierwsze co poczuł to suchość w ustach. Próbował otworzyć oczy, lecz powieki wydawały mu się ciężkie i zlepione. Pojął, że siedzi przywiązany do jakiegoś krzesła, co skutkowało tym, że mógł wykonać jakikolwiek ruch jedynie głową. Z wielkim wysiłkiem udało mu się w końcu podnieść powieki, po czym przez głowę przebiegła mu fala świdrującego bólu. Piff spostrzegł zamaskowaną postać zmierzającą w jego kierunku. Osoba ta następnie położyła mu rękę na czole, odchyliła nieco jego głowę do tyłu i zaświeciła małą latarką w źrenice. Po chwili tajemnicza postać schowała do jednej kieszeni latarkę, a z drugiej wyjęła telefon.
- To ja. Możesz mu powiedzieć, że jest już gotowy - usłyszał Piff.
Piff w końcu na tyle oprzytomniał, że był w stanie rozejrzeć się dookoła. Pomieszczenie w którym znajdował się było niewielkie - jego powierzchnia nie przekraczała dwudziestu metrów kwadratowych. Oświetlone było dwiema, zwisającymi z sufitu, żarówkami z wynędzniałymi, pordzewiałymi kloszami. Na podłodze stało parę drewnianych krzeseł oraz niski stół, którego blat pokrywała solidna warstwa kurzu. Poza tym nie było tu okien, a w powietrzu unosiła się woń stęchlizny.
W pewnym momencie zaskrzypiały drzwi i do środka wszedł, szybkim krokiem, nieduży mężczyzna w towarzystwie paru zamaskowanych osób, które zdecydowanie górowały nad nim wzrostem. Stanął od razu naprzeciwko Piffa i począł przypatrywać mu się w milczeniu. Z twarzy mężczyzny trudno było odczytać jego wiek; niby zachowała ona swój młodzieńczy urok, a jednak naznaczona była już licznymi zmarszczkami. Ubrany był w elegancką, markową odzież, aczkolwiek wyglądała ona na mocno znoszoną i pomiętą.
- Stoję tak i wyobrażam sobie te wszystkie tortury, które mógłbym ci zadawać powoli gołymi rękami - odezwał się w końcu mężczyzna po dłuższej chwili. - Nikt by mi nie przeszkodził, byłbyś tylko mój i cierpiałbyś bardzo długo, tak jak na to zasłużyłeś, zanim wybawiłaby cię śmierć.
Piff, nadal otumaniony i kompletnie zdezorientowany, nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Mężczyzna odwrócił się, chwycił jedno z krzeseł, a następnie usiadł na nim w niewielkiej odległości od niego i kontynuował rozpoczęty wcześniej monolog.
- Zakładam, że nie wiesz kim jestem. Nie, nie należymy do policji. Ta maskarada przed twoim domem miała służyć... właściwie nie wiem już czemu. Tak to sobie po prostu obmyśliłem. A myślałem o tym wszystkim naprawdę długo, od sześciu lat. Wtedy to, dokładnie sześć lat, osiem miesięcy i siedemnaście dni temu, to właśnie ty zakończyłeś moje normalne życie, które od tamtego momentu stało się wegetacją. Zresztą nie tylko moje. I jak, świta ci już coś? Chyba tak. Jesteś przecież dosyć bystry. Wiem wszystko o tobie, mógłbym napisać twoją biografię. Tak więc, jak się już pewnie domyśliłeś, jestem jego ojcem. Teraz sobie chwilę porozmawiamy. Tylko proszę cię o jedno: nie zaprzeczaj, to nie ma sensu. Wiemy już wszystko, ponad wszelką wątpliwość.
***
Pająk co chwilę zastygał w bezruchu, lecz konsekwentnie pokonywał dystans jaki dzielił go do ściany budynku. Zaraz zniknie z mojego pola widzenia i znów wrócę do kontemplowania dobrze znanej scenerii, nie zakłóconej przez obce wtręty. Robactwo, ptaki oraz chmury na niebie to jedyne urozmaicenie moich nieskończenie długich dni. Był okres, że codziennie przylatywało tu stadko gołębi - nadałem nawet każdemu z nich imię. Niezwykłą i jedyną radością było dla mnie wypatrywanie ich przybycia każdego dnia, a następnie obserwowanie ich, mówienie do nich. Żałowałem niezmiernie, że nie mogę im rzucić żadnego pokarmu. Po jakimś czasie przestały się pojawiać, a ja poczułem jakby została przerwana ostatnia nić łącząca mnie ze światem.
Tkwię już tu, według moich obliczeń, niecałe dwa lata. Sądzę, że nie jestem w Polsce - wniosek taki można wysnuć w oparciu o obserwację pogody. Nie ma tu typowych dla naszego kraju pór roku, a klimat jest ciepły. Nie wiem w jaki sposób mnie tu przewieźli, obudziłem się już po amputacjach w swojej sali. Całe to przedsięwzięcie dotyczące prywatnego śledztwa, pojmania mnie oraz mojego pobytu tutaj, kosztowało niewątpliwie wiele zachodu oraz pieniędzy. Wiem tylko tyle, ile powiedział mi ojciec dzieciaka podczas rozmowy w dzień w który mnie złapali.
Było mniej więcej tak: po braku postępów w policyjnym dochodzeniu w sprawie morderstwa syna ojciec wynajął prywatnych detektywów, a także zwerbował byłych funkcjonariuszy policji, wydalonych ze służby w nierzadko kontrowersyjnych okolicznościach i nie mających już nic do stracenia, oraz osoby z przestępczego światka. Dysponował nieograniczonymi wręcz środkami, gdyż święcił triumfy w branży deweloperskiej, a także miał zażyłe stosunki z wieloma wysoko postawionymi politykami. Działania owych ludzi zaczęły w miarę szybko przynosić efekty. Namierzyli mnie. Po pojmaniu mnie i przetransportowaniu do ich bazy, miałem jedyną okazję spotkać i rozmawiać z ojcem chłopaka, który jak się dowiedziałem, miał na imię Emil i w chwili śmierci miał trzynaście lat. Następnie zabrano mnie w inne miejsce, gdzie w końcu wymierzono mi karę - amputowano mi obie ręce oraz nogi. Cała operacja usunięcia kończyn została dokonana przez mniemam profesjonalnych medyków w warunkach szpitalnych oraz w sposób jak najbardziej humanitarny. Z kolejnych dni, być może miesięcy po zabiegu pamiętam niewiele, gdyż byłem pod wpływem działania silnych środków znieczulających. Potem nastała rutyna, do bólu sztywna rutyna.
Codziennie rano budzą mnie, po czym aplikują mi leki oraz witaminy. Następnie myją mnie i karmią bezsmakową papką, różniącą się tylko w poszczególnych dniach kolorem i stopniem gęstości. Potem zmieniają mi cewnik. Następnie po tych wszystkich czynnościach wywożą mnie na dwór i pozostawiają mnie samego, przypiętego pasami do wózka. Stawiają obok mnie tylko butelkę z wodą, z umieszczoną w niej długą słomką. Podwórze na którym przebywam każdego dnia otoczone jest z trzech stron wysokim na około cztery metry murem. Ustawiają mnie zawsze w tym samym miejscu, tak, że za plecami mam budynek, w którym przebywam nocami. Mniej więcej w połowie dnia przynoszą mi kolejny posiłek i nadchodzi czas karmienia. Personel chodzi w maskach i nigdy nie odzywa się do mnie. Nie rozmawia też między sobą w mojej obecności. Cały dzień spędzam w samotności na podwórzu, wgapiając się w mury, ziemię oraz niebo. Gdy zaczyna się ściemniać zabierają mnie z powrotem do mojego pokoju, w którym jest tylko łóżko oraz gołe ściany bez okien. Po nakarmieniu i nawodnieniu mnie, nadchodzi czas na masaż oraz nacieranie maściami. Następnie leki w formie tabletek i zastrzyków, po czym zostaje zgaszone światło.
Prawdopodobnie doczekam swojego końca w ten właśnie sposób, nic już się nie zmieni. Średni wiek życia dla mężczyzn w mym kraju to około siedemdziesiąt pięć lat - idąc tym tropem czekają mnie niecałe trzy dekady wegetacji. Mam tu bardzo dobrą opiekę medyczną, która może zdecydowanie wydłużyć me życie, co prawdopodobnie jest celem głównego mocodawcy, marzącego, jak wspominał, by maksymalnie przeciągnąć w czasie moje męki. Oczywiście może zdarzyć się zawał, wylew, nowotwór, co naturalnie skomplikuje sytuację.
Zasłużyłem sobie na to wszystko. Pozbawiłem życia tego dzieciaka.
To był bezchmurny, październikowy dzień. Jechałem swym samochodem do domu, po wizycie na wsi u znajomego chłopa, którego odwiedzałem regularnie w celu zakupu jajek. W pewnym momencie poczułem duży ucisk w pęcherzu, więc zatrzymałem się, by oddać mocz. Droga była mało uczęszczana, wokół nie było żywej duszy, lecz mimo to wszedłem głębiej w zarośla. Po załatwieniu potrzeby fizjologicznej, wygramoliłem się z powrotem na drogę, raz po raz zaczepiając nogawkami spodni o kolce jakiegoś zielska. Miałem już wsiadać do samochodu, gdy ogarnęła mnie nagle fala podniecenia, na wspomnienie dorodnej córki chłopa, która akurat tego dnia sprzedała mi jajka, pod nieobecność ojca. Nie mogąc opanować się, wróciłem w zarośla i po uprzednim dokładnym zlustrowaniu okolicy w zasięgu wzroku, zacząłem się masturbować. Kończyłem już, gdy usłyszałem nagle trzask łamanej gałęzi po mojej prawej stronie. Natychmiast zwróciłem się w tym kierunku i spostrzegłem nastoletniego chłopca, częściowo schowanego za drzewem oraz trzymającego telefon wycelowany prosto we mnie. Krzyknął coś w stylu: `uśmiechnij się zboku, będziesz na YouTubie`, po czym zrobił szybki zwrot w tył i zaczął uciekać. Natychmiast ruszyłem w pościg za nim z trudem utrzymując równowagę i przedzierając się przez gęste sito roślinności. Po chwili udało mi się chwycić go za kurtkę. Szamotał się jeszcze, lecz nie był już w stanie wyrwać mi się, więc udało mi się go zatrzymać. Zacząłem krzyczeć, by oddał mi telefon, równocześnie usiłując wyrwać mu go z ręki. Jakimś sposobem wyswobodził się z uścisku, mimo mojej zdecydowanej przewagi fizycznej, nie mniej jednak nie zdołał uciec, gdyż podstawiłem mu nogę. Przewrócił się, uderzając głową prosto w stary, spróchniały, pokaźnych rozmiarów pniak. Ten głuchy odgłos uderzenia oraz ciche, urwane jęknięcie... a potem kompletna cisza; to zostanie już ze mną na zawsze. Stałem jak skamieniały, bezradnie wpatrując się w nieruchome ciało. Pamiętam jeszcze, że zniszczyłem telefon dzieciaka, a jego samego przykryłem liśćmi i gałęziami; nie sprawdziłem czy jeszcze oddycha. Wsiadłem do samochodu i zdążyłem ujechać kilkadziesiąt metrów, gdy dostrzegłem oparty o drzewo rower. Sądząc po rozmiarze należał do chłopca. Wrzuciłem rower do pobliskiej rzeki i odjechałem w końcu, kładąc ostatecznie kres mojej spokojnej i uporządkowanej codzienności, a także memu człowieczeństwu.
Jestem obecnie klasycznym przykładem kogoś, kto mógłby określić się jako uwięzionego we własnym ciele. Na ten moment myślę jeszcze jasno, lecz zastanawiam się jak ten stan rzeczy wpłynie na moją psychikę, czy nie popadnę w coś w rodzaju starczego otępienia. Kara jaką mi wymierzono jest okrutna. Równocześnie czuję jednak pewien rodzaj ulgi - po tylu latach życia w strachu i niepewności co do jutra, przynajmniej obecnie wiem, co mnie czeka. Tej jasności nie mogę mieć w kontekście tego, co będzie po zakończeniu mego doczesnego życia na ziemi. Czy będzie to wybawienie, czy może trafię z jednego piekła do drugiego, będąc uznanym za niedostatecznie jeszcze potępionego i skazanym na dalszą pokutę.
ratings: perfect / excellent
Bacz, CO robisz