Go to commentsZagadka nierozwiązana
Text 1 of 1 from volume: Opowiadania
Author
Genrehorror / thriller
Formprose
Date added2024-08-01
Linguistic correctness
- no ratings -
Text quality
- no ratings -
Views187

W Meksyku, a dokładnie na jego południowym krańcu, stał kiedyś hotel, który znajdował się wysoko w górach i na zimę był całkowicie odcięty od świata. Prowadziła do niego droga, która nie była odśnieżana. Za hotelem znajdował się las, z pewnego rodzaju barykadą, która oddzielała ,,dobrą`` część od ,,złej``. Pośród okolicznej ludności krążyła historia o cmentarzu, który znajdował się w ,,złej`` części lasu. Chowano tam głównie żołnierzy z czasów wojny. Ponieważ powstał on bardzo dawno temu, kiedy ludzi zmarłych ledwo odróżniano od tych w śpiączce, wszyscy mieli dzwonki przywiązane do nóg.

Co prawda wojna skończyła się w tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku, czyli cztery tysiące lat temu, zdziwiło nas jednak gdy piątego kwietnia w wieczornych wiadomościach powiedziano nam, że ktoś widział osobę wychodzącą ze ,,złej`` części lasu. W opisie podano, iż dana osoba miała około sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, zieloną cerę, we włosach, które wyglądały jak zgniła trawa wyraźnie widać było grudki ziemi i części innych roślin, a ręce i nogi przypominały zbutwiałe gałęzie...

W tym momencie do akcji wkraczam ja...Mam dwadzieścia osiem lat, jestem szczupłym, niebieskookim i rudowłosym kryminologiem. Nazywam się Simon.

-Mam dla ciebie kolejną sprawę.

-Co stało się tym razem?

-Ktoś widział trupa...

-To normalne.

-Chodzącego po lesie.

-To już coś. Masz więcej informacji?

-Wiem tylko, że kobietę, która go widziała przywieziono w ciężkim stanie do szpitala. Jej ręce i nogi miały ślady cudzych dłoni i w tych miejscach były jak zbutwiałe kawałki drzewa. Tu masz zdjęcia, a twoja partnerką w pracy będzie Carmen.

-OK. Czy ta kobieta, która widziała naszego trupa, była przytomna gdy ja znaleziono?

-O to musisz już pytać w szpitalu.

-Jasne. Już się tam wybieram.

-Carmen pojedzie z tobą. Carmen? Carmen?

-Tak Jorge?

-Proszę poczekaj na Simona na parkingu. Pojedziecie do szpitala.

-Dobrze. Już wychodzę.

5 minut później Carmen czekała już na parkingu.

-Dzień dobry Carmen.

-Cześć Simon.

Dalej używała tych słodkich perfum...Uwielbiała je...w sumie ja też....Zapach róż...Cała Carmen.

-Simon? Jedziemy?

-Tak, tak. Wsiadaj. Czy Jorge pokazał Ci zdjęcia?

-Nie. Nie miał jeszcze okazji. Dobrze wiesz, że dopiero mnie przenieśli.

-Wiem. Dobrze...więc przekażę ci wszystko co powiedział mi Jorge.

-OK.

Zrobiłem tak jak powiedziałem. Zajęło mi to może pięć minut.

-Teraz wiesz już wszystko co wiem ja.

-Wiem więcej.

-Jak to?

-Przeczytałam sobie właśnie w naszej kartotece internetowej.

-No tak. Znam cię od dziecka, a ty nie przestajesz mnie zaskakiwać.

-Taki mam charakter.

-Dobrze. Jesteśmy już przy szpitalu. Wysiadaj.

-Sprawdziłam przy okazji gdzie leży nasza denatka. Jest to pokój numer dwadzieścia w lewym skrzydle na drugim piętrze.

-Oho...włączył Ci się tryb mądrali.

-Przestań. Po prostu chce wiedzieć...

-Więcej niż ja, żebyś mogła zabłysnąć.

-Uważaj bo się zakochasz w mojej inteligencji.

-Zrobiłem to dziewiętnaście lat temu.

-...

Oddaliłem się od niej kilka kroków.

-Ale masz minę.

Musiałem przerobić to w żart...nie mogła wiedzieć co czuje.

-Tak się nie robi...Czekaj jak ja cię zaraz złapie.

Zaczęła biec w moją stronę. Poczułem się jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi i bawiliśmy się w berka.

-Dobra dość. Wchodzimy.

-OK. Już rozważni i poważni dorośli ludzie.

-Oczywiście.

-Dobrze wspólniku.

-Mówiłaś, że gdzie leży ta kobieta?

-Pokój numer dwadzieścia, lewe skrzydło, drugie piętro.

-Pojedziemy windą.

-O tak!

-A jak już jesteś taka oczytana, to jaki lekarz się nią zajmuje?

-Carlos Rodriguez Garcia.

-...

-Zatkało?

-I to jak.

-Dobra. Teraz...Simon...Spokojnie. Trzeba zapytać w recepcji o tego lekarza, przecież nie będzie cały czas siedział u niej w pokoju.

-Masz rację.

-Jak zawsze.

Czemu zawsze w trakcie wymądrzania się musi odgarniać włosy? Dlaczego ona jest taka idealna?...

-Dzień dobry Pani...Sol. Agentka Carmen, a to agent Simon. Chciałam zapytać o lekarza Carlosa Rodrigueza Garcię.

-Pan Carlos jest w swoim gabinecie. Do końca korytarza i w prawo, pomieszczenie numer czterdzieści.

-Bardzo dziękujemy.

Droga do gabinetu minęła nam w milczeniu. Ale oczywiście ja nie mogłem oderwać od niej wzroku.

-To tutaj.

-Wchodzimy?

-A mamy inny wybór?

-Dobra.

Zapukała w drzwi. Jej paznokcie były tak czerwone jak jej usta, które malowała tym samym odcieniem od liceum...Simon!! Przestań o niej myśleć. Dość. Skup się na sprawie. To twoja przyjaciółka od 28 lat.

-Dzień dobry Panie Carlos. Agentka Carmen, a to...

-Tak, wiem. Agent Simon. Dzwonili z recepcji.

-Przyszliśmy w sprawie Pani z pokoju numer dwadzieścia w lewym skrzydle na drugim piętrze. Chcielibyśmy zadać Panu kilka pytań.

-Dobrze. Pytajcie...Ale może najpierw usiądziecie? Napijecie się wody?

-Chętnie...A ty Simon?

-Poproszę.

Ten gabinet coś ukrywał...Tylko co?

-Pani...

-Sofia.

-Przepraszam?

-Wasza Pani z pokoju numer dwadzieścia i tak dalej, ma na imię Sofia.

-A tak, racja. Więc czy Pani Sofia była przytomna gdy przywieziono ją do szpitala?

-Wtedy już nie..

-Co to znaczy?

-Ratownicy przekazali nam informacje, iż Sofia była przytomna gdy znaleźli ją przechodnie, jednak nie mogła wstać przez ślady rąk. Jak się później okazało w miejscach tych śladów nie miała kości ani mięśni. Przytomność straciła po wypowiedzeniu zdania, że wszyscy powrócą.

-Czy Sofia zachowywała się dziwnie po przewiezieniu do szpitala?

-W progu wstała z łóżka i próbowała uciec. Pomimo tego, gdy z powrotem położyliśmy ją na łóżko jej serce dalej nie biło.

-A potem?

-Leczenie przebiegało spokojnie, aż do momentu gdy Sofia wstała podczas rentgenu i powtórzyła tamto zdanie...Ale dodała, że ,,bariera została złamana``.

-A gdzie dokładniej została znaleziona?

Coś pchnęło mnie do zadania tego pytania, mimo tego, że bałem się odpowiedzi.

-Jest tutaj pewien opuszczony hotel, las, a w lesie cmentarz...

-Ten dla żołnierzy?

-Tak, ten. Tam ją znaleziono.

-Bardzo dziękujemy. Carmen, musimy już iść.

-Chętnie wam pomogę, jeżeli jeszcze czegoś byście potrzebowali.

Wyszliśmy ze szpitala...Ten lekarz jest jakiś podejrzany.

-O co chodzi Simon?

-On coś ukrywa.

-Co?

-Słuchaj, musimy sprawdzić czy moja teoria jest prawdziwa.

Oby nie była.

-Ale jaka teoria?

-Sofia została znaleziona przy barykadzie, która oddziela dwie części lasu. Możliwe, ona wcale nie została zaatakowana po ,,dobrej`` stronie.

-Myślisz, że przekroczyła barykadę?

-Tak.

-Ale wtedy coś musiało by złapać ją za nogi...Chyba nie myślisz, że...

-One ożywają.

-Ale jak to sprawdzić?

-Musimy tam pojechać, a ja muszę przekroczyć barykadę.

-Mam lepszy pomysł. Pamiętasz tą lalkę, którą mi dałeś?

-Tą dużą, która wyglądała jak aniołek?

-Tak. Mam ją na strychu. Popsikamy ją perfumami i rzucimy za barykadę.

-Dobrze, a jeżeli przeżyjemy zapraszam cię na deser.

-Hahaha. A jaki?

-Twój ulubiony z dzieciństwa to truskawki w czekoladzie z bitą śmietaną. Więc jeśli dalej go lubisz to mogę go zrobić.

-OK. Przekonałeś mnie.

-To gdzie mieszkasz? Musimy chyba pojechać po tę lalkę.

-W tym samym domu co trzy lata temu.

-Hah. Tam gdzie twoja mama.

-Tak.

-No to jedziemy.

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Jechaliśmy polnymi dróżkami. Zjechaliśmy z górki i ukazał się dom. Ten sam zielony dach i duży ogród z tulipanami i różami, które rosły wokół huśtawki zwisającej z gałęzi dużego i rozłożystego dębu, jeziorko. Zaparkowałem auto w wyznaczonym do tego miejscu i wysiedliśmy.

-To ja pójdę po lalkę.

-Iść z tobą?

-Przecież boisz się schodów na strych.

-To było dawno temu.

-No to chodź.

Przekręciła klucz i otworzyła drzwi. Nie zmieniła tutaj zbyt wiele. Białe ściany, skrzypiąca podłoga, strome schody i … nasze zdjęcie.

-Ej, to to zdjęcie, które dałem ci na jedenaste urodziny.

-Tak. Wiążą się z nim bardzo miłe wspomnienia.

-A to nie wtedy wpadliśmy do jeziorka?

-A ty złamałeś rękę.

-Ale miałem profesjonalną pierwszą pomoc.

-Nie śmiej się. Miałam wtedy tylko patyki, wodorosty i dziesięć lat.

-Nie śmieję się. Jestem bardzo poważny.

-Ta, a ja zostałam modelką.

-W sumie...Mogłabyś.

-Wole trupy i adrenalinę.

-Ja też to lubię.

-To ty idziesz na górę i rzucasz mi lalkę.

-A możemy zrobić na odwrót?

-Mówiłeś, że się nie boisz.

-Bo się nie boję.

-Dobra, idę.

Wyszła po skrzypiących schodach i zniknęła. Słychać było tylko jak coś przerzucała i nagle...

-Simon!!!

-Co się stało?!

-Łap!!

-To nie było śmieszne. Wystraszyłem się, że coś Ci się stało.

-Oj biedny Simon.

-Nie śmiej się.

-Nie śmieje się.

-No wcale.

-Dobrze, ile mamy czasu?

-Jorge dał nam dwadzieścia cztery godziny.

-OK.

-Muszę do niego zadzwonić i poprosić o nakaz przeszukania gabinetu tego lekarza oraz o więcej czasu.

-Dobrze. To ja zaczekam w samochodzie i popsikam lalkę perfumami.

Rozmowa z Jorgem zajęła mi dziesięć minut. Dał nam kolejne dwadzieścia cztery godziny i nakaz. Wsiadłem do auta i pojechaliśmy do lasu. Nie powinienem prowadzić przy niej auta. Za bardzo mnie rozpraszała. Jej niebieskie jak lód oczy były głębsze niż jezioro.

-Jaka była twoja pierwsza sprawa?

-No cóż. Musiałam rozwiązać zagadkę zaginięcia pewnej kobiety.

-I?

-Okazało się, że została zamordowana przez kochanka i zamurowana w ścianie.

-Skąd wiedziałaś, że jest w ścianie?

-Dom, w którym mieszkała, został kupiony przez pewne małżeństwo. Dzień po jego zakupie w ścinę domu wjechało auto. Poszukiwana kobieta znalazła się na jego masce...

-Ale to nie oznacza, że była zamurowana w ścianie.

-Daj dokończyć. Kamery z domu nie zarejestrowały nikogo na chodniku, a krew kobiety była skrzepnięta. Sam dobrze wiesz, że przy prędkości stu kilometrów na godzinę, jej krew powinna znaleźć się nawet na przednich drzwiach auta.

-Kto normalny jeździ sto kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym?

-Samobójstwo.

-Aha, i ile zajęło rozwiązanie tej sprawy?

-Cztery dni.

-A to spoko.

-A twoja?

-Morderstwo dwunastu osób.

-I co wyszło?

-No więc zostali oni otruci przez kolegę na zabawie.

-...

-Chory psychicznie dwudziestolatek wsypał swoim kolegom trutkę na szczury do napojów.

-A ile ci to zajęło?

-Dwadzieścia cztery godziny.

-Jak?

-Wystarczyło przeprowadzić sekcję zwłok, a potem zapytać dyrektora szkoły czy ktoś nie ma choroby psychicznej.

-Sprytne.

-Wiem.

-Ile jeszcze potrwa droga?

-Około godziny.

-To ja się zdrzemnę.

-OK. Obudzę cię jak będziemy na miejscu.

-Dobrze Simon.

Zamknęła oczy. Wyglądała słodko i niewinnie. Jak taka dziewczyna może kochać motory, horrory i trupy. Przecież ona mogłaby być księżniczką, a zwłaszcza moją. Ale teraz muszę się skupić na drodze bo inaczej umrzemy szybciej niż mi się wydaje. Muszę napić się kawy. Chyba nie będzie zła za jeden krótki przystanek. Zatrzymałem się na stacji benzynowej, zamknąłem samochód na klucz i poszedłem kupić kawę. Gdy wróciłem do auta Carmen czytała coś w telefonie.

-Już nie śpisz.

-Silnik przestał pracować i myślałam, że jesteśmy już na miejscu.

-Pozwoliłem kupić sobie kawę. Też chcesz?

-A pójdziesz mi kupić?

-Weź moją, a ja pójdę sobie kupić.

-OK.

I ponownie poszedłem kupić kawę zostawiając Carmen samą w aucie.

-Wróciłem.

-No to jedźmy.

-Tylko zapnij pasy.

-Zrobione.

-No to ruszajmy. Idziesz jeszcze spać?

-Nie, chyba kawa dodała mi brakującej energii.

-OK. To przydałoby się opracować plan działania.

-Przecież już wszystko opracowaliśmy.

-No tak. Zapomniałem.

-Jak zawsze.

-Co?

-Zawsze o czymś zapominasz i wyłączasz się w najważniejszych momentach rozmowy.

-No tak. To moje największe wady.

-No...

I zabrakło tematów do rozmowy. Prawie pół godziny spędziliśmy w milczeniu. Nie było zbyt ciekawie. Za oknem też nie było żadnych widoków, które przykuły by mój wzrok. Carmen przeglądała naszą kartotekę. Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Barykada składała się ze zbutwiałych już kawałków drewna, jednak na samym szczycie miała świeże gałęzie...Tak jakby ktoś zajmował się tym aby barykada wciąż pozostała wysoka i nie do przejścia.

-Słyszysz?

-Ale co?

-Kroki.

-Nie.

-Patrz. Tam ktoś idzie.

-Faktycznie.

-Przynajmniej ten jeden raz przyznałaś mi rację.

-Hah. Na więcej nie licz.

-Oczywiście. Ale lepiej będzie jeżeli się schowamy.

-Dobra. Tylko gdzie?

-Za tą hałdą ziemi.

-No dobra.

Ledwo zdążyliśmy się schować a zza drzew wynurzyła się postać ubrana na czarno, w kominiarce i kapturze zasłaniającym ledwo widoczne oczy.

-A co jeśli to nasz doktor?

-Mamy nakaz przeszukania jego gabinetu, więc udamy się tam zaraz po wyjściu z lasu.

-Patrz. Ten facet wspina się na barykadę.

-Ciekawe co ma w tej butelce.

-Nie mam pojęcia, ale to może być jakiś związek chemiczny, dzięki któremu ożywają te nasze truchła.

-Możliwe.

Postać w kapturze stanęła na szczycie barykady, odkręciła butelkę i wylała znajdujący się w niej płyn. Potem zeskoczyła z barykady, oddaliła się parę kroków po czym schowała się za drzewem. Zza barykady wyszła postać taka, jak ta w opisie z wiadomości. Rozległ się odgłos strzału. Postać, dalej dla nas nie znana zastrzeliła trupa po czym udała się w stronę zaparkowanego auta.

-Zapomnij o lalce. Jedziemy za nim

-Tylko ostrożnie, nie może się dowiedzieć, że cokolwiek widzieliśmy.

Pobiegliśmy w stronę auta i ruszyliśmy za podejrzanym samochodem osoby w kapturze. Nie byłem zdziwiony gdy jadąc za tym autem dotarliśmy do szpitala. Zaparkowałem parę metrów dalej niż zamaskowana postać. Z auta wysiadł nasz chętny do pomocy doktor Carlos.

-Nie możliwe.

-A jednak.

-Wysiadamy?

-Poczekamy aż wejdzie do szpitala i udamy się za nim.

-Ale jeżeli zapytamy o niego w recepcji lub jeżeli zauważy nas recepcjonistka to poinformuje go, że zmierzamy w kierunku jego gabinetu.

-Masz rację. Można by ominąć recepcje idąc schodami pożarowymi.

-A w dodatku ich wyjście jest naprzeciw gabinetu.

-Wszedł. Ruszamy.

-OK.

Pośpiesznym krokiem udaliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Nikt na nas nie zwrócił uwagi. Podeszliśmy do awaryjnych schodów, sprawdziliśmy czy nikt nie patrzy i ruszyliśmy w górę. Wyszliśmy i od razu ukazały nam się drzwi do pomieszczenia numer czterdzieści. Pan doktor właśnie z kimś rozmawiał. Gdy niska kobieta wyszła z gabinetu podążyliśmy w jego stronę. Carmen zapukała. Naszym oczom ukazała się zmieszana twarz lekarza.

-Mamy nakaz przeszukania pańskiego gabinetu.

-A...ale jak to?

-Normalnie. Albo otworzy Pan po dobroci albo wezwiemy wsparcie.

-No dobrze, proszę wejść.

-Dziękujemy.

Założyliśmy gumowe rękawiczki i rozpoczęliśmy przeszukanie gabinetu.

Na pierwszy rzut oka nie było tam nic niepokojącego. Carmen zaczęła od przeszukania biurka i komputera. Znalazła tam bardzo ciekawą recepturę opracowaną przez pewnego niemieckiego naukowca z lat 30 dwudziestego wieku. Miała ona na celu ożywianie zmarłych, jednak nie była do końca opracowana. Natomiast ja sprawdzając książki znalazłem ukryte labolatorium. Wezwaliśmy Jorga, który zamknął doktorka, a nam dał 2 dni wolnego. Wyszliśmy ze szpitala i pojechaliśmy na komendę.

-To...Cześć Simon.

-Carmen?

-Tak?

-A nie zapomniałaś o czymś?

-Nie...

-Na pewno?

-Tak...Mam telefon, laptopa, lalkę, napisałam już protokół ze śledztwa....

-Deser.

-Że co?

-Deser. Była umowa, że jak się nam uda i przeżyjemy to zapraszam cię na deser.

-No tak...

-To wsiadaj z powrotem.

-Hah.

-Przynajmniej schudniesz, bo się trochę poruszasz.

-Według ciebie wsiadanie i wysiadanie z auta to fajny sposób na schudnięcie.

-Najlepszy.

-No bardzo śmieszne.

-Bardzo.

-Dobra, jedźmy.

-Już jedziemy.

Za trzydzieści minut byliśmy już u mnie w domu. Kiedy już zdjęliśmy buty i kurtki udałem się do kuchni i wyciągnąłem z szafki mały garnek i czekoladę. Roztopiłem ją, dodałem truskawki i śmietanę....Jak w dzieciństwie.

-Gotowe.

-Nareszcie, jestem mega głodna.

-Jak zawsze. Z takim podejściem to ty nigdy nie schudniesz.

-A skąd wiesz, że chce schudnąć?

-Hyyy...Nie wiem.

-No właśnie.

Włączyłem płytę Queen-u i zrobiłem kawę, mimo że było już po ósmej. Wypiliśmy kawę i zjedliśmy deser. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy obejrzeć jakiś film...

-Chcesz coś obejrzeć?

-Chętnie.

-To może jakąś komedie albo romans?

-Wole horror.

-No tak. To jaki wybierasz?

-Może coś w stylu naszej sprawy?

-Myślisz o ,, Smentarzu dla zwierzaków `` Stephena Kinga?

-Tak.

-OK. No to zaczynamy.

-Dobra.

Film się skończył ,a Carmen zasnęła. Nagle zadzwonił Jorge.

-Obawiam się, że ten doktorek to tylko część całej sprawy.

-Skąd takie podejrzenia?

-Nie oglądałeś wiadomości?

-Nie...

-Kolejną osobę przewieziono do szpitala.

-A doktorek już siedzi, więc...

-On musiał być tylko częścią jakiejś grupy.

Wtedy przyszedł mi do głowy szalony pomysł.

-Wiesz co, muszę już kończyć.

-Coś ty znowu wymyślił...

-Nie ważne. Cześć.

-Cześć.

Zostawiłem Carmen w domu, wsiadłem do auta i pojechałem w stronę barykady. Po godzinie jazdy znalazłem się w wybranym przez siebie miejscu. Podszedłem do barykady i na jej szczycie ujrzałem Carmen. Czy to możliwe by ukryła się w aucie i przyjechała tu ze mną? Raczej nie, więc co ona tu robi?

-Carmen?

Spojrzała na mnie i zeskoczyła za barykadę.

-Carmen wracaj.

Przeszedłem przez barykadę i pobiegłem za zjawą. Już wiedziałem, że to nie jest prawdziwa Carmen. Coś lub ktoś chciał mnie zwabić za barykadę, tylko po co? Pobiegłem za duszkiem. Zapomniałem jednak, że cmentarz został zbudowany przy urwisku. W pewnym momencie zjawa zniknęła, a ja zatrzymałem się na skraju klifu. Zaczął wiać wiatr i poczułem na swoich plecach czyjąś rękę. Osoba, do której należała ta dłoń, pchnęła mnie w głębie Zatoki Meksykańskiej...

Nagle poczułem jak szpic skały przebija moje ciało, krew zaczyna zbierać mi się w ustach. Nie potrafiłem już spokojnie nabrać powietrza, łykałem je łapczywie ustami pełnymi krwi, która wylewała się kącikami moich warg. Po pewnym czasie, gdy zacząłem tracić siły poczułem jak oplatają mnie korzenie drzew i unoszą ponad skałę. Wciągnęły mnie pod ziemie, głęboko pod ziemie.

Otworzyłem oczy...

Carmen spała z głową na moich kolanach. Była bezpieczna. W tym momencie zadzwonił Jorge. Powiedział, że wykonaliśmy dobrą robotę i dodał, że nie pojawiły się żadne nowe ofiary . Dałem Carmen buziaka w czoło i zasnąłem. Obudziłem się późnym wieczorem. Carmen nie było, a na stoliku leżała karteczka.

``Przepraszam Cię Simon. Nie mogłam zostać dłużej. Niestety ale mam narzeczonego. Wiem,że nie traktowałeś jak tylko przyjaciółkę z dzieciństwa. Czułeś do mnie coś więcej. Zorientowałam się po tym jak na mnie patrzyłeś gdy razem rozwiązywaliśmy sprawę. Niestety ale ja nie czuje do ciebie nic więcej. Uwielbiam cię jako przyjaciela. Bardzo mi przykro. Cześć”

Dostałem załamania nerwowego. Wziąłem wazon z kwiatami i rzuciłem nim o ścianę. Zadzwonił Jorge i wyrwał mnie z zamyśleń na temat Carmen.

-Siemka Simon.

-Siemka Jorge.

-Słuchaj jest u nas nowa dziewczyna. Ktoś musi ją oprowadzić po nowym miejscu pracy. Myślę, że by ci się spodobała.

-Czyli chcesz żebym ją oprowadził?

-Tak.

-Będę za godzinę.

-Dobrze. To cześć.

-Cześć.

Ubrałem się, wsiadłem do auta i pojechałem. Po pięćdziesięciu minutach drogi byłem w pracy. Przy wejściu czekał na mnie Jorge.

-Nareszcie jesteś.

-No trochę to trwało zanim się pozbierałem ale jestem.

-Victoria czeka w korytarzu.

-Kto?

-Ta dziewczyna co ją masz oprowadzić. Nazywa się Victoria.

-OK. Już do niej idę.

Wszedłem do budynku i zobaczyłem zgrabną kobietę. Była średniego wzrostu, miała długie, brązowe i lokowane włosy. Podszedłem do niej i delikatnie dotknąłem w ramię.

-Cześć, to ty jesteś Victoria?

-Tak to ja. A ty jesteś...

-Simon.

-Miło mi cię poznać Simon.

Jej duże błękitne oczy wyglądały jak głębokie może. Lekka powiewna koszulka w miejscu łączenia się z krótkimi spodenkami idealnie podkreślała smukłą talię. Zapatrzyłem się w jej oczy i gdyby nie Jorge źle by się to skończyło.

-To jak Simon, oprowadzisz koleżankę?

-Pewnie Jorge. Idziemy?

-Tak.

-Dzięki Jorge.

-Nie ma za co stary.

-Simon?To ja mam cię oprowadzać?

-Tak,tak Victoria już idę.

Była taka śliczna. Przy niej Carmen nie była w ogóle ładna. Oprowadzenie nowej dziewczyny zajęło mi około godzinę.

-Victorio...

-Tak?

-Może skoczymy coś zjeść?

-Chętnie. Jestem okropnie głodna.

Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy. Podczas jedzenia odkryliśmy wiele rzeczy, które nas łączą.

-To może pojedziemy do mnie na jakiś film?

-OK. Simon?

-Tak?

-A odwieziesz mnie później do domu?

-Pewnie Victoria. Chyba,że chciałabyś zostać na noc.

-Zobaczymy.

Dała mi buziaka w policzek. Byłem zachwycony. Chwilę siedziałem za kierownicą patrząc przez szybę.

-Jedziemy?

-Pewnie.

Cała droga minęła nam na przyjemnej rozmowie. Kiedy wchodziliśmy do mojego mieszkania udało mi się ją pocałować. Smakowała truskawkami. Zamknąłem drzwi na klucz. Objąłem ją, otaczając rękami jej talię. Zarzuciła mi ręce na szyję i przywarła do mnie w namiętnym pocałunku. Trwało to może kilka sekund. Z niechęcią puściłem jej smukłe ciało i poszedłem zasłonić okna. Victoria podeszła do mnie i jej ręce powędrowały po moim ciele aż na szyję. Złapałem ją w tali po czym ściągnąłem z niej koszulkę. Resztę wspomnień z tego namiętnego wieczoru zostawię dla siebie.




  Contents of volume
Comments (0)
ratings: linguistic correctness / text quality
no comments yet
© 2010-2016 by Creative Media