Go to commentsRoboczy
Text 1 of 3 from volume: Roboczy
Author
Genrefantasy / SF
Formprose
Date added2024-08-21
Linguistic correctness
Text quality
Views86

Ołowiane, ciemne chmury zaciągnęły niebo po horyzont. Pierwsze krople ciężkiego, jesiennego deszczu zabębniły o przednią szybę i dach wysłużonego opla. Piotr dodał gazu. Młodszego syna z przedszkola odebrał jak zwykle jako jeden z ostatnich. Trzeba było zabrać jeszcze starszego ze szkolnej świetlicy. Krótki, jesienny dzień gasł w oczach. Tyle spraw. Zajechał na parking przed szkołą. Szybko wybrał numer na komórce. Rzucił krótko:


- Wychodź!


I nawet nie czekał na odpowiedź. Po niecałych dwóch minutach Wiktor, starszy syn, szybko zbiegł po schodach i potruchtał do samochodu.


- Cześć, tata! - rzucił na przywitanie.

- Cześć, wskakuj szybciej, mama będzie zła, jak znowu przyjedziemy tak późno.

- Ale przecież ja najszybciej, jak mogłem...

- Tak, wiem, znowu musiałem zatrzymać się w biurze. Dawaj, szybciej, jeszcze padać zaczyna...



Droga do domu upłynęła jak zawsze. Dzieci przypięte do fotelików wpatrywały się w swoje telefony, siedzący za kierownicą Piotr nawet nie próbował nawiązywać rozmowy, poświęcając całą uwagę na możliwie płynnym prowadzeniu samochodu w gęstniejącym deszczu i ruchu. “Że też wszyscy muszą robić wszystko na godzinę” - pomyślał Piotr. - “jak w jakichś koszarach. 17:00 spocznij, rozejść się, można palić!”. Deszcz z ciężkich kropel przeszedł w tradycyjny jesienny kapuśniaczek, miotany porywami wiatru to w jedną, to w drugą stronę. Mokry asfalt lśnił, a światła jadących naprzeciw samochodów skrzyły w mokrej szybie niczym drogocenne kamienie.

Piotr szerokim łukiem zajechał na parking i z rozmachem wjechał na wolne miejsce niemal naprzeciw jego klatki schodowej. Nieczęsto o tej porze trafia się takie dobre miejsce. Nie trzeba będzie truchtać z dziećmi po parkingu w deszczu z Bóg wie jakiego odległego kąta.


- No, załoga! - zakomenderował wesoło - z wozu!

- Ojej! - krzyknął Wiktor

- Co się stało? - zaniepokoił się Piotr, próbując przez ramię dostrzec, co się dzieje.

- Tu jest kot! - skonstatował Wiktor.

- Żywy? - zaniepokoił się Piotr, pomyślawszy przez chwilę, że jednak nie powinien tak szybko wjeżdżać na parking, niezależnie od rutyny i doświadczenia.

- No... Z takim dziwnym motylkiem na głowie. Świeci się!

- Kot?

- Nie, motylek...

- Poczekaj, synku, nic nie rozumiem - rzucił Piotr i pośpiesznie wysiadł z samochodu.



Obszedł pojazd i ku swojemu zdumieniu zobaczył przedziwną scenę. Oto przed uchylonymi tylnymi drzwiami na mokrym klinkierze siedział zmokły niczym kura sporych rozmiarów kot i wpatrywał się w jego starszego syna. Nad głową zwierzęcia, niczym w filmach Disneya, lśnił przedziwny gwiezdny puch, jaki spływając w dół, rozwiewał się w powietrzu.


- O, motylek znikł! - stwierdził z przejęciem Wiktor.

- Jaki motylek? - zapytał Piotr, nie bardzo jeszcze wiedząc, co bardziej go zaskoczyło - widok zwierzęcia czy słowa jego syna.

- No ten, kolorowy, co był nad kotem...



Zanim Piotr zdążył odpowiedzieć, kot pomału odwrócił głowę w jego stronę, przeszył go spojrzeniem i donośnie miauknął.


- Tato, tato! Możemy go zabrać?! Przecież pada! - krzyknął Wiktor, wypinając się z pasa bezpieczeństwa.

Tymczasem jego młodszy brat Maks, który zdążył już wyjść i obejść auto dodał z przekonaniem:

- Tata, on jest superowy, będzie spał ze mną!


Piotr poczuł się nieco przytłoczony niecodzienną sytuacją. Sam za bardzo nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Przecież nie co dzień materializują ci się obok samochodu koty. Piotr mógłby przysiąc, że kiedy wjeżdżał na parkingowe miejsce, nie widział żadnego kota. Ale przecież może siedział pod samochodem obok? No przecież mogło tak być. Tylko czemu nie uciekł na odgłos samochodu? No i w ogóle, to wszystko jest takie dziwne, a on nie ma czasu.


- Panowie - zaczął Piotr – to przecież... No przecież wiecie, że mama nie będzie zadowolona. Mieszkamy na 7 piętrze i nie bardzo mamy miejsce na koty. Sami rozumiecie...

- Ale przecież budowa - wtrącił Wiktor - przecież budujemy dom i przeprowadzimy się na wieś, a w domu będzie miejsce dla kota.

- No tak - zauważył Piotr – ale to jeszcze miesiąc albo dwa, a może trzy...

- To znak - stwierdził po głębokim namyśle Maks.

- Jaki znak? - zapytał zupełnie zdezorientowany Piotr.

- No, znak, że ten kot musi być nasz. Bo to się składa - odpowiedział Maks.

- Wedle mnie, nic się nie składa - odparł Piotr – i pada deszcz. Dawajcie, zbieramy się szybciej i do domu.

- Ale tato! - odparli niemal chórem chłopcy.


Trzask zamykanych drzwiczek i bagażnika, szybka krzątanina w zacinającym nieprzyjemnie deszczu.


- Ale tato! - chór chłopięcych głosów rozległ się ponownie.

- Panowie, ruchy!



Trzy postaci szybko oddaliły się od samochodu i w zacinającym deszczu pospieszyły do wejścia na klatkę schodową. Za nimi raźno potruchtał zmokły niczym kura, sporych rozmiarów, szary pręgowany kot.


- Ale tato! - rozległo się ponownie, kiedy stojąc pod daszkiem przed drzwiami Piotr szukał w kieszeni kluczy. Szary, zmokły kot siedział obok, przeszywając szpilującym spojrzeniem całą trójkę po kolei. Piotr znalazł wreszcie klucze i uchylił drzwi. Kot jednym susem wskoczył do środka i w paru skokach znalazł się na półpiętrze. Spojrzał w dół:


- Idziecie? - zdawał się zapytywać całym sobą.

- Co ja powiem Annie? - wymamrotał do siebie Piotr.

- Tato, tato! - radośnie krzyknął Wiktor – on nas prowadzi!



Sytuacja powtórzyła się przy windzie. Ledwie uchyliły się drzwi, kot już był w środku, czekając na całą trójkę. Na siódmym piętrze cała kompania ustawiła się przed drzwiami, czekając aż Piotr otworzy drzwi do mieszkania.


- Mamo, mamo! - dzieci krzyczały na wyścigi.

- Cześć, kochani... - słowa na ustach Anny zawisły w sposób zgoła nieoczekiwany – A co... Co to? - dodała wskazując na kota, który skromnie podwinąwszy ogon pod siebie, siedział pośrodku korytarza i lizał sobie łapkę.

- To kot. Będzie spał ze mną. A potem mieszkał z nami na wsi - wyjaśnił krótko Maks.

- Piotr... - odezwała się Anna, a jej głos miał siłę uziemiania komarów i płoszenia karaluchów w promieniu pięciuset metrów.

- Kochanie - zaczął niepewnie Piotr – to stało się tak szybko...

- Piotr! - głos Anny stwardaniał złowrogo.

- Kochanie, zróbmy przyjemność dzieciom. Do jutra. A potem się zobaczy. Przecież pada deszcz, a na dworze jest tylko kilka stopni. I patrz – ma obrożę, pewnie się zabłąkał...



Kilka minut później kot dostojnie przechadzał się po starym, gierkowskim M-3, ciekawie zaglądając w każdy kąt w towarzystwie dwóch niezmiernie zaaferowanych chłopców. Piotr z Anną na kuchni wiedli dość chaotyczną wymianę zdań:


- Ty chyba jesteś niespełna rozumu - rzuciła zdenerwowana Anna – jeszcze nam kota było trzeba...

- Bardzo możliwe, że jestem niespełna rozumu - wszedł jej w słowo Piotr – inaczej raczej nie byłbym z tobą...

- No wiesz?! - oburzyła się Anna – ty sobie żarty stroisz. Jest wieczór, a gdzie kuweta, piasek, kocie jedzenie... A czy on w ogóle będzie umiał korzystać z kuwety czy zasika nam całe mieszkanie? A szczepienia? Przecież to jest paranoja! Bierzesz jakąś znajdę z ulicy i przyprowadzasz ją do mieszkania... Czy tak robią dorośli, odpowiedzialni ludzie?

- Kochanie, to stało się tak szybko... Bądź choć trochę spontaniczna. Spójrz - dzieci już pół godziny chodzą po mieszkaniu za kotem i w ogóle zapomniały o telefonach... Myślę, że to jakiś znak. Wierzysz w znaki?

- Wierzę w fakty - skonstatowała Anna – Masz zorganizować wszystko, a jeśli rano obudzę się w jakimś chlewiku to...

- Będzie dobrze - znów wszedł jej w zdanie Piotr – Ja widzę szklankę do połowy pełną. Ty też powinnaś zacząć dostrzegać nieco więcej pozytywów w tym, co się nam przytrafia.


Obszedłszy całe mieszkanie, kot w asyście chłopców skierował się do kuchni. Siadł na jej środku, wbił duże, okrągłe oczy w Piotra i miauknął wielce znacząco.


- Tata - zaczął Wiktor – on pewnie jest głodny.

- Pewnie tak - odpowiedział Piotr – ja też bym w sumie coś zjadł. A co my możemy dać kotu?

- Jeśli nie macie baraniego udźca pieczonego na wolnym ogniu, to może być kanapka z kiełbasą - niespodziewanie wypalił Wiktor i sam zdziwił się swoimi słowami.

- Słucham? - zamrugał oczami Piotr.


W głowie Wiktora rozległa się głośna myśl: “Nie powtarzaj tego, co myślę do ciebie, bo to się źle skończy!”


- Słucham? - tym razem zapytał Wiktor i wyraźnie był zdezorientowany.



W jego głowie znów rozległ się głos nie wiadomo skąd: “Przestań zachowywać się jak błazen. Tak, myślę w twojej głowie. To chyba lepiej niż gdybym otworzyła pyszczek i odezwała się do was wszystkich, nieprawdaż? Zmień wyraz twarzy, bo wyglądasz, jakbyś zobaczył złotego smoka z żabą na głowie. Postaraj się wyglądać normalnie i załatw mi tę kanapkę z kiełbasą. Sama kiełbasa też może być.” Kot ziewnął przeciągle.


- Wiktor, ty się dobrze czujesz? - zapytał z niepokojem Piotr.

- Tak, tato, czuję się dobrze. Myślę, że to kotka - dodał z szeroko otwartymi oczami Wiktor – I myślę, że kawałek kiełbasy będzie w sam raz dla niej na dziś.

- Wiesz, mam wrażenie, że kiełbasa to nie jest najlepsza karma dla kota - zaczął Piotr, wyjmując z lodówki mrożoną pizzę.



“Też nie powinieneś żreć tego śmiecia” - ta myśl przemknęła przez głowę Piotra i znikła równie szybko jak się zjawiła.



Kilka chwil później Piotr z synami jedli prefrabrykowaną pizzę z mikrofalówki, a kot łapczywie pożerał jeden za drugim kilka kawałków kiełbasy.







Następny dzień bardzo różnił się od wszystkich wcześniejszych. Piotr jako prywatny przedsiębiorca bardzo łatwo mógł sobie udzielić urlopu na żądanie, bo przecież obok zwykłych spraw codziennych, zjawiło się tyle nowych punktów do odhaczenia. Posiadanie domowego zwierzątka to przecież obowiązki - karma, kuweta, piasek, miejsce do spania i - na co bardzo mocno nalegała Joanna - wizyta u weterynarza, bo przecież `tę znajdę trzeba co najmniej odrobaczyć, jeśli ma przez jakiś czas mieszkać z nami pod jednym dachem`. Całe mnóstwo tych drobnych wydarzeń i zajęć, które złożyły się na pełne zadań, wypełnione po brzegi godziny nie byłyby może i godne najmniejszego wspomnienia, gdyby właśnie nie ta wizyta u wterenyrza.

Wyobraźcie sobie minę poczciwego doktora, który po wypowiedzeniu uwagi:


- Ale musi Pan wiedzieć, że ta kotka najprawdopodobniej nie jest wysterylizowana - nie widzę żadnej pozabiegowej blizny... usłyszał w swojej głowie myśl huczną niby cerkiewne dzwony wzywające na Paschę: `Liczę do trzech, jeśli nie zmienisz zdania, to nie zdąży obrócić się jeden księżyc, jak nawiedzę nocą dom twój, spalę go do ziemi, a kości twoje zmielę na mąkę i oddam ogrom, żeby upiekły z nich chleb... Tak, myślę o tobie barania głowo, jeśli nie chcesz żebym wykastrowała cię pazurami bez znieczulenia, to natychmiast odkręć to, co przed chwilą powiedziałeś...`


- eee..., wie Pan - podjął niepewnie po chwili wybałuszania na kotkę oczu weterynarz - to nie jest takie oczywiste, możliwe, że jednak była sterylizacja, tylko nacięcie było małe i się bardzo ładnie zagoiło... słowem - nie martwiłbym się, póki nie zacznie się ruja, potem coś można wymyśleć... No, przecież nie będziemy kroić zdrowego zwierzęcia, prawda?



`Święta prawda` - znów rozległ się w głowie doktora ten straszliwy głos - `masz szczęście człowieku, że jestem ogólnie przyjaźnie usposobiona i łatwo wybaczam głupcom ich lekkomyślne słowa.`


I tylko ten mały incydent zaburzył - jeśli w ogóle można mówić tu o jakimkolwiek zaburzeniu, prócz natrętnych myśli weterynarza, który uporczywie zaczął się zastanawiać, czy jednak praca na dwóch etatach nie odbija się czasem niekorzystnie na jego zdrowiu psychicznym - ferwor dnia pełnego obowiązków związanych z opieką nad nowym członkiem rodziny. Członkiem rodziny, którego pozycja była jeszcze bardzo nieugruntowana. Co prawda dzieci, kiedy tylko wpadły do domu chórem krzyknęły:


- Jak kot?!


ale Joanna wracając z pracy już od drzwi pytała:


- I co nie znalazł się właściciel? A ty w ogóle rozlepiłeś ogłoszenia na osiedlu? Co? No jak się ma znaleźć właściciel, jeśli nikt nie wie, że on jest u nas...



W każdym razie - kot pałaszował z apetytem Szynkę Babuni (taka dziwna nazwa), wzgardziwszy trzema kolejno otwieranymi puszkami różnych marek, dzieci z zachwytem podążały za nim krok w krok, Piotr miał pełne ręce roboty, a Joanna cierpiała nową sytuację z podziwu godnym dla niej stoickim spokojem. No, ale kto by nie cierpiał, gdy ciepły mruczący kłębek ułoży się u twych stóp w listopadowy wieczór i delikatną wibracją wprawia twoje obolałe nogi w błogi nastrój. Rzec można, że jakkolwiek rzeczy nie stawały może całkiem na swoich miejscach, to jednak następowała mała stabilizacja w ogólnym rozgardiaszu zabieganej codzienności.


W sobotę po śniadaniu kiedy wszyscy zajęli się swoimi sprawami, korzystając z dobrodziejstw weekendu, Wiktor odszukał kotkę, która z najwyższej półki meblościanki prowadziła leniwą obserwację położonej siedem pięter niżej ulicy. Chłopiec usiadł w fotelu naprzeciw i zaczął wpatrywać się w zwierzę przenikliwym wzrokiem. Kotka chwilę sprawiała wrażenie, że sytuacja w ogóle jej nie dotyczy, ale im bardziej chłopiec się w nią wpatrywał, tym bardziej drżał jej koniec ogona, zdradzając jednak pewne poirytowanie.


- Dobrze - odezwał się nieco rozdrażniony głos w głowie Wiktora - o co chcesz zapytać?

- Musimy porozmawiać - pomyślał w odpowiedzi Wiktor - sama chyba rozumiesz, że pora na pewne wyjaśnienia.

- No dobrze, co zatem chcesz wiedzieć?

- Nie jesteś zwykłą kotką - kontynował myślowy dialog Wiktor.

- Ty też nie jesteś zwykłym chłopcem - kotka skierowała swoją myśl do Wiktora.

- Nie bądź taka cwana, w ten sposób zaczyna ze mną każdą rozmowę szkolny pedagog. Właściwie z każdym szkolny pedagog zaczyna w ten sam sposób rozmowę, no chyba, że akurat rozmawia z dziewczyną. Pamiętaj, że to ja organizuję ci Szynkę Babuni, więc bądź tak miła i mi nie przerywaj. Jeśli nie jesteś zwykłą kotką, to kim jesteś?


Zapadło przedłużające się milczenie...


- Kim więc jesteś? - ponowił Wiktor ponownie pchnął myśl do kotki.

- A, to już skończyłeś? - odmyślała kotka w stronę Wiktora - po prostu nie chciałam ci przerywać, wiesz ta szynka jest całkiem w porządku, a moje łapki nie bardzo nadają się do otwierania lodówki, więc...

- Przestań! - tym razem natarczywie przewał Wiktor - zadałem ci proste pytanie i możesz po prostu odpowiedzieć, czyż nie?

- Mogę - głos kotki w myślach Wiktora stał się łagodnie mruczący - tylko nie wiem, czy na pewno chcesz znać odpowiedź na to pytanie. I tak sporo już dla mnie zrobiłeś ostatnim czasem i nie jestem wcale przekonana, czy chcesz, bym wciągała cię w tą aferę, jaka doprowadziła do naszego spotkania...

- Po prostu powiedz, kim jesteś i pozwól, że to ja zdecyduję, czy chcę być wciąganym w afery czy nie.

- No dobrze, już dobrze - zaśmiała się kotka, mrucząc w myślach Wiktora - kiedy tak mówisz mam wrażenie, że słyszę sama siebie młodszą o parę wiosen... Jeśli tak bardzo chcesz znać prawdę, to wiedz, że jestem księżniczką Jaśminą ................., jedyną córką króla Hagena VIII, bezpośrednią następczynią i jedyną pretendentką do tronu udzielnego księstwa ...................., chwilo przebywającą w ciele kotki z powodu pewnych niezbyt szczęśliwych zbiegów okoliczności...

- Ty chyba sobie żarty stroisz... - wtrącił swoją myśl Wiktor, nie mogąc się powstrzymać.

- Phi - fuknęła w jego głowie kotka. Chciałeś znać prawdę, to ci ją przedstawiam. Naprawdę myślisz, że nie mam niczego lepszego do roboty, tylko sprzedawać ci jakieś głodne historyjki rodem z Disneylandu?

- Sorki - zmitygował się Wiktor - ale to trochę niezwykła informacja.

- Niezwykłe - prychnęła myślą w jego stronę - to jest znaleźć się ni stąd ni z owąd na środku autostrady w bardzo bliskiej, ale równoległej rzeczywistości, kiedy trzy tygodnie szykowałeś się do czarodziejskiego skoku w przestrzeni, mając nadzieję, że uda ci się wylądować w majątku swojej ciotki, która mogłaby wyciągnąć twój zadek z bagna, jakie w dość nieoczekiwany sposób pojawiło się w twoim życiu. To jest niezwykłe, mój drogi, tym bardziej niezwykłe, że masz tylko dwa albo trzy oddechy, żeby uniknąć rozplackania cię przez ogromną ciężarówkę, o której nawet jeszcze nie wiesz, że jest ciężarówką, bo coś świeci ci w oczy i ryczy niczym smok, a miała być w najgorszym wypadku fontanna w ogrodach ciotki. Taaak... - zamruczała przeciągle kotka - to jest naprawdę niezwykłe, ale to dość długa i poplątana historia. Może zbyt poplątana jak na twój ludzki umysł, skoro samo moje imię wywołuje u ciebie wrażenie, że sobie żarty stroję. Pfff... - fuknęła na koniec w sposób trudny do oddania słowami, ale bardzo pasujący do obrażonej co nieco księżniczki, której słowa nie wywołały wrażenia, na jakie liczyła.

- Czekaj, nie obrażaj się Jaśmino. Nie chciałem cię dotknąć. Po prostu twoja odpowiedź była trochę, no, zaskakująca. Chciałbym poznać więcej szczegółów o tobie. Możesz opowiedzieć więcej? Nigdy nie spotkałem żadnej księżniczki tymczasowo będącej prawie zwyczajną kotką...

- A jakieś inne księżniczki w ogóle spotykałeś? - fuknęła wciąż jeszcze trochę obrażona Jaśmina-Tymczasowo-Kotka.

- Nie...

- No, takie właśnie odniosłam wrażenie. Widać, że nie bardzo wiesz, jak obchodzić się z księżniczkami...

- Ale ja jestem bardzo ciekawy. Naprawdę chcę wiedzieć, co ci się przytrafiło.

- No, dobrze, już dobrze. Tylko jest malutki problem natury... no, technicznej - tak to się chyba u was mówi. Zrozum, myślimy sobie tak do siebie już ładnych parę minut, ale z boku wygląda to tak, jakbyśmy brali udział w pojedynku, kto pierwszy mrugnie. Jeśli zobaczą to twoi rodzice, to możemy mieć kłopoty. Ty poznasz jakiegoś psychiatrę - tak się chyba taki czarodziej od grzebania w głowach u was nazywa, a ja sobie przypomnę uroki żywienia się na śmietniku, w towarzystwie niezbyt rozgarniętych gołębi i niezbyt miłych szczurów, bo tam pewnie znowu trafię...

- No tak, rzeczywiście zachowujemy się trochę dziwnie... - Wiktor uświadomił sobie, jak muszą wyglądać dla postronnego obserwatora.

- Ale jest na to prosty sposób.

- Jaki?

- Kociejski-czarodziejski. Weź mnie dziś ze sobą do łóżka na noc.

- No, ale co ty... jak mama zobaczy...

- Ja nie zamierzam wychodzić za ciebie za mąż! - funkęła myślą Jaśmina. - ja ci tylko wyczaruję sen, w którym wszystko zobaczysz.

- No dobra - szybko pchnął myśl do Jaśminy Wiktor - nie przejmuj się, jakoś wszystko załatwię.


C.D.N.



  Contents of volume
Comments (7)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Pchanie szybko myśli /która ma prędkość światła/

i tej myśli /w stronę Wiktora/ odmyślanie

(patrz dialogi kotki Jasminy z Wiktorem)

to jednak mało fortunne sformułowania. Ale

cała reszta w punkt. Kto oglądał w latach 80.tych /za komuny/ serial "7 życzeń"

o kocie Rademenesie

/w Macieja Zembatego głosowej inkarnacji/

i o jego kocich perypetiach,

migiem zajarzy tamten bajkowy cudowny świat
avatar
W naprawdę dobrej literaturze wszystkie portrety psychologiczne k a ż d e j postaci

/łącznie z kotami, krukami i innym Misiem Puchatkiem, Konikiem-Garbuskiem, Złotą Rybką czy Żar-Ptakiem, Kotem w Butach/

M U S Z Ą być maksymalnie zin-dy-wi-du-a-li-zo-wa-ne.

Bez tego każda taka pisanina będzie

jak ta słoma-siano

niestrawna
avatar
To, co /w wielkiej Sztuce, w tym w Literaturze/, mówiąc kolokwialnie, niesie Odbiorców i Ich

c z a r u j e,

to

MAGIA

ożywionego tworzywa

/tutaj magia słowa/

Powróćmy jak za dawnych lat
W zaczarowany tamten świat...

(Mieczysław Wojnicki 1966 r.)
avatar
Pani Emilio,

Bardzo dziekuje za poswiecona uwage. Zwlaszcza za wskazanie na potrzebe mocniejszego zindywidualizowania psychologicznego postaci. Bedzie sie robic. Dzielo wszak powstaje na biezaco - Ha! Interaktywnie prawie jak sienkiewiczowska "Trylogia".

Natomiast ja wciaz sie pilnuje (nawet po paru drinkach), zeby nie wpasc w pulapke sienkiewiczowsko-orzeszkowych opisow. A czasem korci mnie to bardzo, by skrzydla rozwinac i zanudzic czytelnika bursztynowym swierzopem czy palaniem dziecieliny. Chce tego uniknac, bo sam pamietam, jak mnie to lata temu meczylo.

Stad dialogi i szybkie posuwanie akcji. Moze za malo widac w tym psychologicznej motywacji aktorow, ale - cos za cos.

Nie ukrywam, ze opieram sie na stylu J.K. Rowling - choc niczego z jej dziel w calosci nie czytalem. Lata temu mialem przez jakies 10 minut ktoregos Harrego w rekach. I porazila mnie prostota stylu. Nie wiem, czy to bylo tlumaczenie takie, czy oryginal rowniez. Moze siegne sprawdzic.

Jak raz wylaczyli prad i lataja za oknem rakiety. Mozna spokojnie pisac... Poki baterii starczy... Pozdrawiam z Kijowa.
avatar
Świat nigdzie i nigdy nie był radosny. To wielcy - anonimowi lub wszędzie na świecie znani baśniopisarze, jak Andersen, Puszkin, u nas Mickiewicz, we Francji Perrault, w imperium brytyskim Milne, Carroll i np. moja ulubiona do dzisiaj pisarka Christiana Brand, autorka przecudownej "Niani McPhee" - to oni, słynni Czarodzieje Słowa wynosili ludzką kulturę na wyżyny humanizmu. Pisanie baśni to szczyty literackiej maestrii.
avatar
Sława Ukrainie!
avatar
Belino,

Героям слава! Dziekuje za cieple slowa. I masz calkowita racje - swiat nie jest bajka. I im bardziej nie jest dla mnie bajka, tym bardziej tryskam bajkowoscia.

Dzis siedem godzin alarmu p.lot. Za oknem w Kijowie wybuchy, a ja fruwam na skrzydlach fantazji, majac nadzieje, ze dzis mnie nie trafia.

Ta magiczna fabula chodzila za mna kilka lat, ale dopiero ostatnio doszlo do mnie, ze trzeba siasc i pisac, bo moge nie zdazyc.

Zatem - rozdzial II urosl o kolejne setki slow. Milej lektury!
© 2010-2016 by Creative Media