Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2024-09-29 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 169 |
Kiedy Jaśmina pędziła ścigana przez klekoczące kośćmi i zabytkowym orężem szkielety, kruk Nestor dolatywał już do zamku Hagena. Od czasu startu znad magicznego jeziorka utrzymywał wątłą, ale stałą więź z ciotką Jaśminy, czarodziejką Taris, do której docierały słabe, lecz przerażające obrazy widziane przez kruka. Nestor nie był bowiem tylko domowym zwierzątkiem, mającym zapewnić rozrywkę dorastającej księżniczce. Ciotka Jaśminy Taris podarowała przed laty starego już wówczas Nestora swojej siostrzenicy po tym, jak król Hagen stanowczo sprzeciwił się, by mała Jaśmina dostała się pod opiekę Taris i wpływy Magicznej Szkoły Głównej. Będący w istocie chowańcem Taris kruk Nestor miał zapewnić dyskretny podgląd czarodziejce na to, co działo się z jej siostrzenicą w odległej Nordii oraz na sam bieg spraw w księstwie. Nordia bowiem, choć niewielka i pozornie leżąca na uboczu wielkiej polityki, przez ostatnie dziesięciolecia nabierała znaczenia jako kraina dysponująca potężnymi źródłami many. Wiele z nich było jeszcze zupełnie dziewiczych i niezbadanych, ale bardzo obiecujących. Z tego względu oczy licznych czarodziejów - zarówno tych z Cesarstwa, Imperium Użgaardu czy zupełnie niezrzeszonych magicznych awanturników zwrócone były w stronę Nordii.
Choć tak po prawdzie mówiąc, dzięki temu, że Nordia leżała naprawdę na uboczu wszystkiego, co do tej pory w historii było ważne i zapisane złotymi zgłoskami od wieków, oczy czarodziejów szukających nowych, nieokiełznanych i nie zmonopolizowanych jeszcze przez nikogo źródeł pierwotnej many częściej błądziły pośród bibliotecznych zwojów w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat Nordii i jej magicznego potencjału. Mało który czarodziej, zwłaszcza wielki czarodziej, pracujący przy tym czy innym dworze królewskim bądź cesarskim, zechce osobiście przemierzać połowę świata tylko po to, by rozwiać kolejne plotki o rzekomym znalezieniu manowego El Dorado, w którym co rusz spotykasz fontanny młodości strzeżone przez złote smoki. Od takich niewdzięcznych i obarczonych dużą dozą porażki zadań czarodziejowie mają chowańce, bardów, szpiegów, wszelkiej maści najemników, awanturystów, no i... biblioteki - na czele z Wielką Biblioteką Wszechmagiczną mieszczącą się w Szkole Głównej Magii Cesarstwa. Wszystkie te sposoby pozyskiwania wiedzy o świecie są dość zawodne, bowiem co do spraw naprawdę ważnych istnieje jedna podstawowa zasada: jeśli chcesz, żeby coś było zrobione naprawdę dobrze - zrób to sam.
Dla czarodziejów jednakże ważniejsze niż poszukiwanie nowych źródeł many, było dbanie o własny prestiż w kręgach ich wąskiego środowiska i czuwanie, by rywalizujące ze sobą ośrodki magii nie naruszały chwiejnej równowagi sił. Wielokroć to bowiem nie królowie, Cesarz czy Imperator decydowali o historycznych wydarzeniach, a wiedza (bądź zupełny jej brak) czarodziejów. Mało który bowiem władca, pozwoli sobie na podejmowanie po omacku decyzji w oparciu o niesprawdzone informacje i mętne przeczucia bez konsultacji z nadwornymi magami, jacy słyną z tego, że o wszystkim powinni być zdecydowanie lepiej poinformowani niż ktokolwiek inny. I w ten sposób zamiast zajmować się czarowaniem, wielu czarodziejów bije się o wpływy na dworach ze szkodą dla magii oraz dworskiego i osobistego życia. Ale tak to już jest. Kiedy wdrapiesz się na pewien stopień w społecznej hierarchii, poświęcasz wiele wysiłku na zachowaniu swojej pozycji, choć tak naprawdę najlepszą metodą zachowania swojej pozycji jest doskonalenie się w swoim rzemiośle i zdobywanie nowych umiejętności. Niby oczywiste. Ale jeśli jest ktoś, kto uważa, że większy prestiż daje średnia 6.0 na koniec szkolnego roku niż nowy model I-phone`a przyniesiony do szkoły 1 września, niech pierwszy rzuci kamieniem...
Tymczasem kruk Nestor – chowaniec dość krnąbrny, bo mocno niezależny od swojej mentorki - machał skrzydłami, ile sił, walcząc z przeciwnym wiatrem i dobijającą się do jego jaźni wolą Taris, która chciała wiedzieć jak najwięcej o tym, co właśnie działo się w Nordii. Była bowiem przywykła, że jej kruk, z którego przed laty była tak dumna, obecnie nie tylko był słabym narzędziem szpiegowskim, ale potrafił zupełnie ignorować próby kontaktu nawiązywane przez nią, a nawet zdawał się prowadzić jakieś własne gierki na dworze Hagena, co w zasadzie było trudne do wyobrażenia w stosunku do zwierzęcych chowańców. Taris jednak nie mogła wiedzieć, że Nestor był bardzo starym krukiem już w czasie, kiedy trafił pod jej opiekę. I jako magiczne zwierzę rozwinął w sobie przez długie lata szereg zdolności, o które ciężko jest podejrzewać nawet najbardziej czarodziejskiego ptaka. Tym razem jednak czarodziejka Taris nie musiała prosić Nestora o kontakt. Ptak z całej siły swojej woli słał obraz za obrazem do swej Pani, a ona nie wierząc temu, co widzi, domagała się więcej i więcej szczegółów.
Zbliżając się do zamku, Nestor dostrzegł dziwny tumult przy głównej bramie, do której prowadził zwodzony most nad suchą obecnie fosą. Z góry i z daleka nie mógł dokładnie dostrzec, co się dzieje. W pierwszej chwili wyglądało to tak, jakby ktoś pośród białego dnia opuścił bronę - czyli drewnianą, okutą żelazem kratę w bramie, co przecież nigdy się nie zdarzało. Niemniej, grupka ciemnych, małych postaci nerwowo kręciła się po moście tam i z powrotem, najwyraźniej nie mogąc przedostać się przez bramę na dziedziniec.
Jednocześnie na dziedzińcu panowała również jakaś chaotyczna bieganina, bowiem inne postacie przemierzały go wzdłuż i wszerz, pozornie bez sensu, jednak najpewniej pochłonięte jakimś bardzo absorbującym zajęciem. Zniżywszy lot nad blankami, Nestor dostrzegł, że po dziedzińcu biega przerażona służba. Szybko odkrył przyczynę tego przerażenia. W cieniu pod południową ścianą okalającą dziedziniec, nieopodal głównej bramy toczyło się kilka zaciętych pojedynków. Rozsiani w nieregularną tyralierę strażnicy zamkowi stawiali czoła ciemnym postaciom, którym Nestor w cieniu nie bardzo mógł się przyjrzeć. Był jednak przeświadczony, że jako żywo przypominali czarnych rozbójników, jakich przelotnie widział na cmentarzu.
Ponaglany niecierpliwą wolą czarodziejki Toris, Nestor jeszcze bardziej obniżył lot i szerokim łukiem wylądował na blankach murów naprzeciw zwodzonego mostu. Rzutem oka w stronę bramy potwierdził swoje przypuszczenia - brona była opuszczona, a kapitan straży wraz z dwoma żołnierzami odganiali przez kraty długimi partyzanami czarne postaci z mostu, jakie najwyraźniej próbowały się zbliżyć do nich, by spróbować je dźwignąć.
Wtem dźwięcznie i złowrogo zgrzytnęła o kamienną balustradę obok Nestora czarna strzała z ponacinanym w zęby grotem. Ptak wzdrygnął się odruchowo. Łącząca go z Taris więź zamigotała, gdy kruk skupił całe swoje jestestwo na próbie wykrycia niewidocznego dotąd zagrożenia. Przebijając wzorkiem cień pod murem, gdzie trwała walka strażników z czarnymi napastnikami, dostrzegł małą, skuloną za stojącym wozem z sianem postać. Postać ta, trzymając w jednej ręce niewielki łuk, drugą ręką dostawała z kołczanu następną strzałę, by nałożyć ją na cięciwę.
Kruk przerwał seans więzi z Taris i nie czekając aż ukryty za wozem łucznik wypuści w jego stronę kolejny pocisk, dał z rzadką u niego gracją pionowego nura w dół z wystającego zębu blanków, na jakim przycupnął. W ten sposób w mgnieniu oka zniknął z pola widzenia strzelca, tracąc jednak równocześnie wgląd na to, co działo się na dziedzińcu zamku oraz przy bramie. Wyrównał lot nad ziemią, nawiązał cienką nitkę magicznej więzi z Taris i pomknął wykorzystując impet, jaki dało mu swobodne opadanie wzdłuż zewnętrznej strony murów w kierunku bramy i zwodzonego mostu.
Sprawnie manewrując lotkami, by trzymać się jak najbliżej ściany, acz nie uderzyć o żaden z wystających z niej elementów, mknął w koszącym locie ku bramie. Locie godnym nie tylko kruka, ale i wprawionego w łowach jastrzębia. Wylatując niczym pocisk zza zrębów murów, miał tylko tyle czasu, by rozpostrzeć skrzydła i głośno zakrakać, nim cudem uniknął zderzenia z jedną czy dwoma postaciami krzątającymi się po moście i próbującymi zbliżyć się do opuszczonej kraty, nie nadziewając się przy tym na ostrza partyzan, jakimi potrząsało za nią trzech jej obrońców.
Nieoczekiwane pojawienie się nad mostem Nestora wprawiło w lekkie osłupienie tak napastników, jak i obrońców. Najbliższy Nestorowi ork, z którym kruk mało się nie zderzył, zrobił niepewny krok do tyłu. Potem jeszcze dwa albo trzy kroki wstecz, po czym zachwiał się na skraju mostu i runął na dno położonej parę metrów niżej suchej fosy. Kilku pozostałych orków ze zdziwieniem odprowadziło kruka wzrokiem, porzucając na moment próby podejścia pod kratę. Równie duże zdziwienie zademonstrowali kapitan i dwóch obrońców, wybałuszając oczy na kruka, jaki wyskoczył przed nimi niczym czort z tabakierki i zepchnął jednego z napastników do fosy. Nestor nie kontynuował jednak tak dobrze rozpoczętej rycerskiej passy. Szczerze mówiąc, w ogóle nie planował angażować się w utarczkę, a jedynie chciał możliwie blisko i szybko przelecieć nad mostem, by zaobserwować, co się tam dzieje. Osiągnąwszy sukces daleko większy od planowanego, wzbił się w powietrze wyrównując lot i skierował w stronę lasu i magicznego jeziorka, gdzie rozstał się z Jaśminą. Odprowadzało go gromkie “Uurra, Nest!!!”, jakie spontanicznie wyrwało się z gardeł strażników przy bramie. Krukowi wydawało się również, że usłyszał jeszcze głos kapitana krzyczący: “Dawaj Nest! Dowal im po odejściu na drugi krąg!!!”, ale nie zwracał już na to zupełnie uwagi, szybko pokonując przestrzeń, jaka dzieliła zamek od lasu.
Podczas kiedy coraz bardziej zadyszany Nestor leciał jak mógł najszybciej w stronę magicznego jeziorka, w Leoh, odległej o tysiące mil stolicy Cesarstwa, może mniej szybko, ale równie zdecydowanie, rektorka Szkoły Głównej Magii, czarodziejka Taris, przemierzała uniwersyteckie korytarze, by jak najszybciej dostać się do swojego gabinetu. Jak najszybciej, ale nie tak, by przez paniczny bieg wzbudzić studzwonne echa plotek w szkole i stolicy, że stało się coś niezwykłego. Dość było tego, że kilka minut temu, po przyjęciu przychodzącej od Nestora więzi, szybko opuściła laboratorium magii fantomowej, gdzie prowadziła ćwiczenia z adeptami trzeciego kursu. Nie powinno pozostawiać się studentów samych w czasie praktycznych eksperymentów z tworzeniem fantomów, jeśli nie chce się ryzykować, że za piętnaście minut fantomowy golem rozniesie laboratorium nie gorzej niż prawdziwy. Jedynym pocieszeniem może być to, że zwykle fantomowemu golemowi wystarcza many na kilkanaście sekund istnienia, a jego fantomowa tkanka częściej bywa słabą i niestabilną formą energii niż gliną czy betonem, więc w większości wypadków taki psikus z golemem kończy się na piskach studentek i latających wszędzie arkuszach pergaminów. Jednakże Taris miała bardzo poważny powód, by poruszyć dyscyplinę i pozostawić adeptów magii dociekaniom własnym do końca ćwiczeń, do którego i tak nie zostało więcej niż pół klepsydry.
Już sam fakt, że Nestor wyszedł z żądaniem niewpisanego w harmonogram seansu więzi był niepokojący. Pierwsze niewyraźne i czarno-białe obrazy, jakie dotarły do Taris, mocno ją zaniepokoiły. Kruk słał jej poklatkową transmisję z sekundowymi interwałami, czyli coś jakby robione co sekundę zdjęcia, które przedstawiały niecodzienne zdarzenia z cmentarza nieopodal wsi w pobliżu zamku Hagena. Taris nie potrzebowała wiele czasu, by zorientować się w sensie obrazów, choć nie bardzo chciała w nie wierzyć. Oto widziała oczyma kruka, jak na starym cmentarzu działa nekromanta, podnosząc z grobów dawno umarłych wojów.
Rodziło to szereg implikacji, jakie momentalnie zjawiły się w głowie czarodziejki, kiedy przemierzała szkolne korytarze, idąc szybkim krokiem do swego gabinetu. Po pierwsze nieautoryzowana nekromancja była w Cesartwie surowo zabroniona. Nordia nie była wszak częścią Cesarstwa i łączyły ją z nim jedynie luźne i mało znaczące dla Cesarstwa więzi handlowe, niemniej działanie nekromanty na terenie księstwa powinno być zgłoszone sąsiadom i odpowiedniemu departamentowi Szkoły Głównej Magicznej w ramach dobrych praktyk czarodziejskich. Po drugie, o czym zaraz pomyślała Taris, przecież absurdalne jest, by ktoś z wiedzy Hagena praktykował nekromancję w jego księstwie. Hagen uporczywie ignorował magię i sprawy magiczne, absurdalnie obwiniając czary o tragiczną śmierć jego małżonki, siostry Taris. Po trzecie – co wynika wprost z pierwszego i drugiego – były to nieautoryzowane praktyki nekromanckie, do jakich w tak dużej odległości od wszelkich znanych ośrodków uprawiania magii, zdolna była tylko jedna organizacja – Daar Morque – owiana zła sławą sekta czarowników, nie mająca ni siedziby, ni jednego lidera, a przyjmująca w swoje kręgi najgorsze męty świata magii i sprzedająca swoje usługi każdemu, kto będzie w stanie odpowiednio dużo zapłacić.
O Daar Morque krążyło wiele legend. Mamki zwykły straszyć niegrzeczne dzieci nie chcące spać po zachodzie słońca czarnymi siepaczami z Daar Morque, którzy przyjdą niepostrzeżenie i zabiorą wszystkie ulubione drewniane zabawki. Rzecz jasna – zabieranie ulubionych zabawek czy lalek to jedna z najniewinniejszych wersji tych opowieści. W tawernach, kiedy klientela dobrze już sobie wypiła, a był przypadkiem pośród niej jakiś bard, stary żeglarz lub choćby tylko gadatliwy doker, zawsze można było usłyszeć historię, jak ten czy inny czarownik z Daar Morque jednoosobwo opanował okręt wojenny i uwiódł go z tego czy innego portu wprost sprzed nosa królewskich marynarzy, by uczynić z niego owianego złą sławą Latającego Użgaardczyka. Ale w czasie odpustów i jarmarków spotkać można było wędrowne trupy aktorskie, które ku uciesze gapiów wystawiały krótkie kukiełkowe przedstawienia, w jakich jedynym sukcesem czarnego nieudacznika z Daar Morque było powtarzanie ognistych pierdnięć, od których prędzej czy później zajmowała się jego sukmanka i musiał nieszczęśnik uciekać z gołym zadkiem przeganiany przez pastuszka z widłami bądź kilka owczarków.
Wiedzieć nam bowiem trzeba, że na koncie sekty Daar Morque było i wiele spektakularnych porażek, jak choćby tragiczna dla sektantów próba przejęcia szkoły magicznej sułtanatu Bahr al-Raml al Sahir. Wprawdzie kilkunastu sektantom z Daar Morque udało się idealnie przejść przez magiczny portal otwarty precyzyjnie na dziedzińcu magicznej szkoły Dar al-Sihru al-Sahrawi, ale na tym skończyły się ich sukcesy w tej akcji. Z nieznanych przyczn magia, w którą wyposażeni byli napastnicy, zupełnie nie zadziałała w pustynnej oazie i jedyne, co mogli zrobić, to pobiegać z przeraźliwymi wrzaskami wokół dziedzińca, póki nie wystrzelali ich z łuków adepci szkoły pustynnej magii pod czujnym okiem swych murshidów, czyli nauczycieli. O tej fatalnej akcji również krąży wiele przerażających i mrożących krew w żyłach legend, zwłaszcza w pustynnych krajach, ale pozwolę ich tu sobie nie przytaczać, bo dzieci jeszcze nie śpią, a i odwlecze nas to od głównego wątku opowieści. A przecież sny mają to do siebie, że muszą się kiedyś skończyć przebudzeniem.
Wiedząc o wszystkim tym, co tylko lekko zasugerowane zostało powyżej, Taris zdawała sobie sprawę, że najpewniej ma do czynienia z brudną operacją Daar Morque, najpewniej inspirowaną przez Imperium Użgaardu, który często wysługiwał się sektantami tam, gdzie nie chciał brać na siebie bezpośredniej odpowiedzialności i – co było wielce prawdopodobne – jest to tylko początek jakiejś większej akcji destabilizacyjnej. Co jednak miało nastąpić potem, czarodziejka nie mogła nawet przypuszczać, toteż starała się najszybciej jak tylko mogła dostać do swego gabinetu, gdzie szereg praktycznych gadżetów mógł przynajmniej pozwolić zebrać jej więcej informacji, zanim podejmie jakiekolwiek działania. Zresztą, od działań były służby Cesarstwa z Ministerstwem Białego Espionażu na czele, ale Taris była w tej komfortowej sytuacji, że często stawała się osobowym źródłem wiedzy operacyjnej - jeśli posługiwać się żargonem smutnych panów w białych chałatach, jacy zwykle mocno gniewali się, kiedy Taris przedstawiała im tylko część znanych sobie faktów.
C.D.N.
ratings: perfect / excellent
ale
Czytelnik NIE SZUKA
/w tym gatunku zwłaszcza/
arcydzieła
/bo te już przecież - wraz z całą mezopotamską, staroegipską, grecką, chińską czy inkaską mitologią - już od tysiącleci mamy/
- od zawsze S Z U K A
a) nieziemskiego futurystycznego entourage`u
b) wartkiej akcji
c) miłosnych perypetii
oraz
d) krwawej, zwycięskiej dla głównego bohatera strzelanki
zabija
przeładowanie informacyjne, rozwlekłe gadulstwo o szczegółach, o tym, jak kto i co wygląda, czyim jest zamkiem, psem, synem /szwagrem/, w co jest wystrojony, z kim sąsiaduje et cetera, et cetera,
a tymczasem to, co najistotniejsze
- wyobraźnia Odbiorcy i filozoficzny przekaz -
nietknięte i dziewicze
śpią w najlepsze
;(
Tymczasem tu już po pierwszych zdaniach odechciało mi się czytać dalszego ciągu ..
A R C Y M I S T R Z A
Juliusza Verne (1828 - 1905)
z jego na całym świecie rozchwytywaną fantastyczną nie z tej Ziemi powieścią pt. "20 000 mil podwodnej żeglugi"
?
Żywy barwny tętniący życiem obraz, oryginalne kolorowe postacie, bardzo ciekawe dialogi, nieoczekiwane zwroty akcji
PLUS
wy-o-braź-nia /Czytelnika!/
w y o b r a ź n i a
i jeszcze raz
WY-O-BRAŹ-NIA
- i już mamy to!
Roboczy
i/albo
ROZDZIAŁ II. 3
??
W dzisiejszych czasach,
kiedy nie masz /nomen-omen/ czasu,
żeby się ogolić,
tym, co nas może potencjalnie zainteresować,
są
jarzeniówki- oryginalne hasła, jarzeniówki-dziwosłowotwory
i jarzeniówki-bulwersujące tytuły
W czasach, kiedy N I K T na świecie nie widział łodzi podwodnej, ktoś napisał coś takiego nie do pomyślenia!
20 000 mil podwodnej żeglugi
?!!
Łapię się na tym, że dzieło jest przegadane. Ale ciężko stworzyć i opisać uniwersum w kilku zdaniach. Tak tylko Bóg zrobił w Biblii, a da się to pojąć, bo widzimy dzieło stworzenia.
Co się tyczy Verne`a i 20 tys. mil - czytałem jako pacholę i mi się podobało. Parę lat temu wróciłem do tego w formie audiobooka i przerażony byłem szczegółowoscią opisu. Toż to się czyta/słucha jak wikipedię - po 10 minutach się śpi.
A kiedy Verne`a puszczał na fale wyobraźni swojego Nautilisa udane operacje z udziałem łodzi podwodnych były już przeprowadzone (w czasie wojny secesyjnej). Sam aparat wymyślił (czy spopularyzował w inżynierii) da Vinci.
No i zgodzę się, że od czasów Gilgamesza ciężko coś nowego wymyślić. Gwiezdne wojny też nie są super oryginalne.
Równolegle publikuję odcinki na FB z graficzną oprawą, ale nie będę Was obrażał linkami. Wyobraźnia przede wszystkim!
No i raz jeszcze dzięki za komentarze. To naprawdę pomaga i motywuje!
Nie przypadkiem pojawiły się arabsko brzmiące nazwy w ostatnim odcinku. Będzie kontynuacja. Będzie multi-kulti, będzie zderzenie cywilizacji, będą indywidualne perypetie miłosne, konflikty lojalności, będą odwołania do problemów realnego świata, może nawet jihad będzie, ale z zupełnie nieoczekiwanej strony.
W ogóle jestem na etapie zakopywania różnych wątków, które obecnie zasygnalizowane powrócą.
Oddaję głos żywemu autorytetowi:
"Było wiele różnych wersji pierwszego rozdziału Kamienia Filozoficznego. W końcu wybrałam taką, która nie jest najbardziej lubianą rzeczą, jaką napisałam. Wiele ludzi mówiło mi, że ciężko im się go czytało w porównaniu z resztą książki. Problem z tym rozdziałem jest taki, że dałam wiele informacji, równocześnie ukrywając jeszcze więcej, jak to często bywa w książkach o Harrym Potterze.“
J.K. Rowling
ratings: very good / very good
Co do Twojej prozy: jest naprawdę niezła, ponieważ jesteś w pełni świadomy swojego warsztatu i zadań, jakie przed nim stawiasz. To znakomity prognostyk.
Dziękuję za motywujące słowa. Zdaję sobie sprawę, że moja powieść:
A) jeszcze nie jest napisana,
B) to, co już jest tu opublikowane będzie poddawane zmianom redakcyjnym (prócz korekty oczywistych błędów - od przecinków po nieścisłości fabularne).
Jako że to moje pierwsze dzieło prozatorskie o takim rozmachu, mój rzemieślniczy warsztat wciąż się tworzy. Chyba tylko Mozart jak siadał do pisania to wypluwał z siebie od razu czystopis. A może i to legenda.
Moja tu powieść o wdzięcznym tytule "Roboczy" to brudnopis "as fuck", jak mówią moi znajomi wojownicy z U. S. Army.
Bardzo natomiast jestem wdzięczny za zbiorową mądrość czytelników tego portalu (przyznam się, że ja niczego tu nie czytam - pierwsze próby czytactwa tutaj przeraziły mnie straszliwie niczym armia uszykowana do boju (U. Eco lubił to określenie - ten to dopiero nudziarz na tle mojej skromnej osoby).
Te parę celnych komentarzy więcej dla mnie znaczy niż opłacony redaktor, z którym nie ma chemii. A o chemii na linii autor-redaktor coś tam wiem. Mój ojciec od lat jest zawodowym tłumaczem i byłem świadkiem skruszenia niejednej kopii. Oraz niejednej euforycznej relacji, gdzie intelektualny flirt umysłów szlifował dzieło szybko, bezboleśnie i w radości powszechnej.
A żeby było fajnie, w przypadku tłumaczeń autor oryginału nie ma praktycznie nic do powiedzenia co do pracy tłumacza i redakcji. No, chyba, że tłumaczowi uda się dostukać do autora. Co nie zawsze ma miejsce, bo autorzy zwykle mają ważniejsze sprawy niż pochylanie się nad dylematami tłumaczy przekładających ich dzieła na dzikie języki.