Author | |
Genre | fairy tales |
Form | prose |
Date added | 2024-10-14 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 126 |
Jestem Zielonym Kapturkiem, gdyż znam tą głupią bajkę i nie chciałam mieć takiej samej nazwy, bo to wstyd i w ogóle, zajeżdża horrorem. Zresztą sama nie wiem. Może po prostu jestem postrzelona, chociaż nie widzę na sobie nadprogramowych dziurek, tylko nutkę chaotycznej czerwieni.
Mieszkam z mamusią i tatusiem w leśnym domku, lecz teraz akurat nie, bo mamusia mnie wysłała z koszyczkiem, bym nazbierała jedzenia na obiad. Dużo tego w kniejach i wielkich grzybach, dlatego rodzice wiedzieli, gdzie chałupę wybudować, by posiłków nie zabrakło.
Od małego lubię krasnoludki, tak samo jak moi rodzice, lub krewni, co czasami przychodzą na proszony obiad. Właśnie teraz idę ich nałapać do koszyczka. Niosę przy sobie mały ostry nożyk, w ozdobnej torebce z delikatnej skórki, bo na diabła duży dla takich maluszków. Mam też siłę w rączkach, na wypadek, gdybym jednak ostre narzędzie zgubiła.
Mamusia przed wyjściem powtarza, że jak tylko jakieś złapię, to mam natychmiast główki ukręcać, to wtedy nie uciekną z koszyczka, gdybym zaczęła myśleć o błękitnych koziorożcach, w różowej galaretce, zapominając co niosę i czego pilnować.
Nie słucham mamusi we wszystkim. Mam przecież własne myśli i pomysły. Właśnie złapałam pierwszego. Taki w sam raz. Nie za tłusty, nie za chudy, z wypukłymi oczami. Takie są najbardziej pyszne, bo gałki oczne tak fajnie strzelają w buzi, a całe jedzonko, pachnie lasem oraz żywicą, a najbardziej grzybami, w których mieszkają, dopóki nie są obiadkiem. Tylko najpierw trzeba je obrać z ubrania, strzępków runa i później gołe, piec na masełku, do odpowiedniego zarumienienia.
Wbrew temu co radziła mamusia, nie ukręcam im główek, tylko odcinam nożykiem niewielkie stópki, bo żywe mięsko, jest dłużej świeże, a uciec i tak nie może. Chociaż tym większym okazom, to jednak główki ukręcam, gdyż byłam przezorna w myśleniu do przodu i zabrałam buteleczkę, bo zawsze coś nasikam z ciałka i będzie na czerninę. Wiem, że rodzice lubią siorbać, robiąc zachwycone minki. Ja też. Szczególnie karmelki ze skrzepłej, takie do ciućkania. Mają leśno grzybowy posmak, a taka płynna, nie ma. Dziwne.
O jejku. Musiałam chwilę odpocząć. Koszyczek ciężki i chociaż dźwigam na przemian, raz w lewej rączce, raz w prawej, to i tak jestem zmęczona. Chyba jednak kilka zgubiłam, bo bardziej cicho w koszyczku. Te co mają głowy, lecz korpusom brak nóżek, popiskują i jęczą, ale większość śpiewa melodyjnie. Widocznie posiadają wyrobiony słuch. Czasami żałuję, że je zjadamy, zamiast delektować wyzwoleńczymi piosenkami uszy, ale cóż poradzić, skoro są bardziej smaczne, od słuchania ich piosenek.
***
W domku czeka na mnie niespodzianka. Mamusia wnerwiona, bo tatuś nagle chce nas opuścić na drugi dzień. Czemu chce, tego nie wiem. Dlatego jak spał, to korzystając z rady mamusi, odrąbałam mu siekierką nóżki, poniżej kolan. Jednak nie całkiem, bo na takie grube kości, to nie mam tyle sił w rączkach i bym za bardzo zmęczyła ciało, albo nawet spociła i mogłabym zachorować, bo u nas przeciągi. A tatuś, tak jak krasnoludki, nie może już uciec.
Gdy mamusia zobaczyła tatusia, to westchnęła tylko i powiedziała: cóż trudno, ale skoro już tak, to mu jeszcze ukręcę główkę. Przez to nałapaliśmy do garnuszków dużo pysznej krwi na czerninę i było na dużo obiadków, po wykrojeniu co lepszych kąsków. Mamusia jednak żałowała, że ukręciła główkę, bo żywe mięsko, jak już chyba wspomniałam w swoim pamiętniczku, jest dłużej świeże.
***
Teraz, skoro mamy jedzonko zapewnione na pewien czas, już ładnie upieczone, to wychodzę z mamusią na spacer do lasu, by posłuchać śpiewu krasnoludków. Niech nam maluszki śpiewają, dopóki nie są obiadkiem.
ratings: perfect / excellent