Author | |
Genre | biography & memoirs |
Form | prose |
Date added | 2024-10-19 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 188 |
(...)
Pierwszą połowę roku 1990, do wakacji, hufce jeszcze przetrwały, gdyż były usytuowane przy wielkich zakładach pracy, a te dopiero zaczęły odczuwać pierwsze, negatywne efekty wprowadzenia „Planu Balcerowicza.”(1)
Od września zaczęło się dla OHP trzęsienie ziemi – w całym kraju bankrutowało coraz więcej fabryk. Upadały, a wraz z nimi likwidowane były przyzakładowe hufce. Młodzież pozostawała wtedy bez ukończenia szkoły, a kadra zasilała szeregi bezrobotnych.
Grudziądz, jako dotąd duży, przemysłowy ośrodek, w krótkim czasie stał się w Polsce drugim po Włocławku miastem z największym procentem bezrobotnych – padła największa fabryka GZPGum „Stomil” z 8.000 pracowników, w większości kobiet. Padły lub gwałtownie zredukowały zatrudnienie inne wielkie fabryki. Jednocześnie były rozwiązywane istniejące przy nich hufce OHP.
Nasz stacjonarny hufiec, istniejący przy PBK, początkowo się utrzymał; przejęliśmy nawet część młodzieży i kadry z likwidowanych hufców. Oprócz uczestników stacjonarnych, mieszkających w internacie, mieliśmy teraz również miejscowych, tylko dochodzących do pracy i szkoły. Do czasu...
…a dokładniej do szkolnych ferii zimowych na początku 1991 roku. Młodzież stacjonarna rozjechała się domów. Pod koniec stycznia, zaraz na początku pierwszego tygodnia „przerwy od nauki” naszą trójkę, komendantów hufca: Dudzińskiego, Hubera i mnie, zaprosił na rozmowę dyrektor zakładu Zamyślewski.
– Proszę panów – zaczął bez kurtuazyjnych uprzejmości, zaraz po podaniu kawy przez sekretarkę – nie mam dobrych wiadomości. Moje PeBeKa już ledwie zipie, od kilku miesięcy jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Właściwie już prawie bankrutem, mamy zadłużenia w płatnościach, za prąd i ogrzewanie nie płacimy.
Zamilkł na chwilę i popił łyk kawy.
Mimo że znałem trudną sytuację gospodarczą w kraju, zaskoczył mnie tym stwierdzeniem. Myślałem, że ten rok szkolny jakoś przetrwamy, gdyż pozostał tylko II semestr. Spojrzałem po swoich kolegach – ich twarze wyrażały podobne zaskoczenie.
– Czy chce pan powiedzieć, że… – zapytałem, prawie jednocześnie z Dudzińskim. Przerwałem, a komendant powtórzył: – Że… – i też przerwał. Pytanie zawisło w powietrzu. Stało się ono ciężkie jak burzowa chmura; przeczułem, że odpowiedź jest już znana, a pytanie retoryczne.
– Niestety tak, panowie. – Zamyślewski odstawił szklankę z kawą. – Próbuję ratować zakład i przynajmniej część załogi. Część muszę zwolnić, a to są ludzie mający rodziny na utrzymaniu. Muszę zrezygnować z chłopców z waszego hufca i to już od lutego. To pozwoli mi zatrzymać więcej pracowników. Zamknę wasz internat, co też zmniejszy mi koszty utrzymania zakładu.
To było jak uderzenie obuchem w łeb. „Jassny gwint, tak znienacka?! – aż potrząsnąłem głową, aby przywrócić jasność myśli. – Bez uprzedzenia? Co my teraz zrobimy z chłopakami, jak wrócą z ferii? I co z nami?”.
Spojrzałem na Dudzińskiego i Hubera. Ich miny wyrażały to samo, co i mnie przemykało przez głowę.
– Panie dyrektorze – Dudziński na chwilę przerwał i przetarł twarz dłonią – to dla nas całkowite zaskoczenie. Co my zrobimy z uczestnikami? Może uda się zakończyć chociaż rok szkolny? Ci ze starszego rocznika przynajmniej by zakończyli szkołę i przyuczenie.
– Niestety, panie komendancie. Dla mnie to też bardzo ciężka sprawa, ale już grożą mi odcięciem od prądu i ogrzewania za niepłacenie. Walczę o przetrwanie zakładu. Muszę o tym myśleć i o uratowaniu pracy przynajmniej dla części moich ludzi.
– Ale tak od razu? Może by się jednak udało do czerwca?
Zamyślewski rozłożył ręce:
– Nie uprzedzałem wcześniej, gdyż myślałem, że ułożę się jakoś z zaległościami, że przesuną mi terminy spłaty. Niestety, w tej chwili znalazłem się pod ścianą. Bardzo dobrze współpracowało się nam przez te lata, ale, zrozumcie, nie mam innego wyjścia. Na moim miejscu też byście szukali każdego rozwiązania, oszczędności na wszystkim. I tak nie wiem, czy się utrzymam. Jedyne, co mogę zrobić, to… – zawiesił głos – to przekazać wam nieodpłatnie budynki internatu i stołówki. I tak odciąć muszę do nich prąd i inne media. Stałyby puste i niszczały.
– Ale co my z nimi zrobimy? – Dudziński nerwowo zapalił papierosa. – Do szkoły chłopcy mogliby chodzić. Ale jak mieszkać bez wody, ogrzewania, prądu, w zimie? Jak z jedzeniem? I najważniejsze, chłopcy przecież muszą gdzieś mieć pracę do przyuczenia. Bez tego nie ma hufca. Zostaliśmy już ostatnim w Grudziądzu.
– No właśnie. Innych w mieście już nie ma. Ja i tak przeciągnąłem o kilka miesięcy, próbowałem, myślałem, może się uda. Niestety. – Zamyślewski też nerwowo sięgnął po papierosa.
Jeszcze przez chwilę, w ponurym nastroju, rozmawialiśmy próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Nic to nie dało. Pożegnaliśmy się z dyrektorem i wróciliśmy do hufca.
Usiedliśmy w gabinecie Dudzińskiego, ciężko opadając na krzesła.
– Zdzisiek, zawołaj wychowawców. Co my zrobimy? – To ostatnie komendant powiedział już bardziej do siebie.
Zebrałem całą kadrę. Dudziński w krótkich słowach przedstawił naszą sytuację:
– Nie ma co owijać w bawełnę. Wróciliśmy od Zamyślewskiego… rezygnuje z naszego hufca. I to od zaraz, bez wcześniejszego uprzedzenia. Za tydzień zamyka internat, stołówkę i nasi chłopcy nie będą mieli przyuczenia. Nie ukończą szkoły, a my bez pracy.
Wychowawcy zostali zaskoczeni tak samo, jak wcześniej my, komenda. Nikt się nie odezwał. Czuło się w powietrzu, że nastrój w gabinecie zapanował tak ciężki, iż siekierę można by zawiesić.
– Wiemy więc, co nas czeka. – Dudziński powiedział to już normalnym głosem, jakby komunikował o zwykłej, bieżącej sprawie. – Rozmawialiśmy z dyrektorem, próbowaliśmy przesunąć rozwiązanie chociaż do końca roku szkolnego. Wszystko na nic. Ktoś chce coś powiedzieć?
Znowu nikt się nie odezwał; wszyscy siedzieli z ponurymi minami. O czym tu dyskutować? Nic to nie zmieni.
– Jakieś uwagi, propozycje? – zapytał Dudziński po dłuższej chwili naszego milczenia.
– A o czym tu gadać. – Staszek, były komendant rozwiązanego wcześniej hufca przy Stomilu, wzruszył ciężko ramionami. – Przeżyłem to pół roku temu u siebie. A teraz tu, ponownie… – zawiesił głos, ale po chwili kontynuował: – Też przecież rozmawiałem wtedy z moim dyrektorem w Gumówie, ale tam całą fabrykę likwidowali. Myślałem, że tu jakoś uda się nam przetrwać. Echh… – Machnął ręką i nerwowo zapalił papierosa.
– No myślcie! Co możemy zrobić? Budynek internatu możemy zachować, nieodpłatnie. To już coś.
”To już coś. Faktycznie – przemknęła mi myśl – jakiś punkt zaczepienia. Bardzo nikły, ale zawsze…”. Wyartykułowałem ją głośno:
– Coś pomyślałem, ale… nie, chyba nierealne w naszej sytuacji.
– Zdzisiek, zacząłeś, to skończ.
– A co tu kończyć. Noo, pomyślałem… Faktycznie, jest budynek internatu. Jest też stołówka. Gdyby góra się zgodziła i dała pieniądze na ich bieżące utrzymanie, na płacenie za prąd i wodę…
– Taa – Dudziński poskrobał palcem po skroni a następnie zaczął pocierać całą dłonią po twarzy – taa… A praktyki chłopaków? Żaden zakład w Grudziądzu przecież ich nie przyjmie. Te, co zostały, walczą tylko o utrzymanie. Mietek? – zwrócił się do Hubera.
– Bez praktyk nawet nie mamy co proponować Toruniowi. Oni za nas tego nie załatwią. Sami drżą, że niedługo i ich nie będzie.
Dudziński rozglądnął się. Uniósł brwi i kiwał głową, po kolei, w stronę każdego członka kadry. Jego milczące zapytanie nie uzyskało odpowiedzi. Przez dłuższą chwilę wszyscy siedzieliśmy, nie wypowiadając słowa.
– No, myślcie, do cholery. Inaczej za dwa tygodnie wszyscy znajdziemy się na zielonej trawce. Co z praktykami? Żeby się zaczepić na początek.
– Gdyby nam dali pieniądze na zatrudnienie kilku instruktorów do praktyki. Własnych instruktorów… – To Tadek rozpoczął, ale szybko przerwał. Skrzywił usta i pokręcił głową z wyraźnym powątpiewaniem we własne słowa.
– No właśnie. Gdyby dali pieniądze. – Komendant też skrzywił w ironii usta. – Gdyby… A gdzie by pracowali, Tadek, pomyślałeś?
– Zaraz. Przecież po oddziale OOC, kiedy przejęliśmy budynek internatu, myśleliśmy o jego remoncie. – Przypomniałem sobie nasze plany sprzed kilku lat. – Później jakoś się rozmyło, Zamyślewski ciągle to odkładał.
– …bo nie miał na to forsy, jak mówił. Wiemy, jaka była sytuacja. Ale mów dalej.
– Miejscami pracy byłby nasz internat. Remont budynku to murarze, stolarze, szklarze, elektrycy, wod-kan. No, wszystkie prace, w jakich nasi się przyuczają. Na stołówce z dwie kucharki, jako instruktorki. Moglibyśmy przyjmować wtedy dziewczyny do przyuczenia. Na początek jak znalazł.
– Taa… to jest myśl. – Dudziński kilkakrotnie postukał palcami w biurko. – To jest myśl, tyle że wszystko znowu się rozbija o pieniądze. Takiego czegoś nigdy nie było w OHP. Ale… ma ktoś jakieś inne pomysły? – Popatrzył po pozostałych członkach kadry.
– Nikt, nic? – kontynuował po kilku sekundach. – Dobra, nic innego nie wymyślimy. Poddam to do Torunia. Nie wyjdzie, to tylko patrzeć, jak spotkamy się za po raz ostatni i pożegnamy. Na razie, kończymy.
Następnego dnia Dudziński pojechał do Torunia. Na informacje musieliśmy poczekać do jutra.
– No i? – To było moje pierwsze pytanie, kiedy, z samego rana, usiedliśmy wszyscy w jego gabinecie.
.
– To i… – Dudziński odruchowo, żartobliwie odpowiedział, ale zaraz się zreflektował i dalej już mówił poważnie: – Przedstawiłem wszystko Brydzichowi. Wyraźnie się zapalił, zresztą od tego zależy praca ludzi w komendzie i jego stołek też. I tak ich w Toruniu zostało już ledwie siedmiu czy ośmiu.
– Dobra, to wiemy, że większość już u nich zwolniona – wtrąciłem niecierpliwie. – Andrzej, do rzeczy. Co z nami?
– No więc… dzwonił przy mnie do Głównego w Warszawie. Ten nie odrzucił, tylko kazał czekać na telefon. Długo czekaliśmy, dopiero przed piętnastą oddzwonił. I dał jakby zielone światło.
– Jakby? To dał czy nie? – Huber, chociaż z natury zimny i opanowany, tym razem poruszył się niecierpliwie w krześle.
– No, jakby dał. Powiedział, że mamy spróbować. Ponieważ my to wymyśliliśmy, Brydzich kazał przygotować projekt struktury hufca. Mamy na to dwa dni, więc tylko w zarysie ten projekt i natychmiast do województwa, a stamtąd, jak Brydzich zatwierdzi, pójdzie do Warszawy. Tam zdecydują ostatecznie i zobaczą, czy znajdą na to pieniądze. Wszystko na gwałt. Ale jest mała szansa. Inaczej na bruk. Zdzisiek – Dudziński zwrócił się do mnie – zacząłeś, to bierz się do roboty. Masz łeb, twój pomysł, to rób. Przygotuj szkic i siądziemy wtedy w trójkę. Jeszcze dzisiaj, abyśmy zdążyli nanieść poprawki.
– Ja… ak – zająknąłem się w pierwszej chwili, zaskoczony. – To my mamy zrobić?
– Nie certol się, czas ucieka. – Spojrzał na zegarek. – I tak tylko z grubsza, nie my zdecydujemy. Postaraj się do pierwszej. Huber – zwrócił się do drugiego zastępcy – o pierwszej siadamy.
(...)
-------
(1) „Plan Balcerowicza” – wprowadzony od 1 stycznia 1990 roku. Zmienił on gospodarkę z centralnie sterowanej (socjalistycznej) na wolnorynkową (kapitalistyczną). Przyniósł on unormowanie sytuacji gospodarczej, ale jednocześnie upadek bardzo wielu wielkich fabryk i zakładów oraz gwałtowny wzrost bezrobocia w Polsce w pierwszej połowie lat 90. XX wieku.
ratings: very good / excellent
Ponadto w części końcowej, w zdaniu rozpoczynającym się od "Jak nie wyjdzie..." zwrot "za" jest chyba zbędny lub też czegoś w tym zdaniu brakuje.
Przecinek przed "zaprosił" jednak zostawię, gdyż wcześniej jest wtręt/zdanie podrzędne. Bez tego wtrętu zdanie brzmiałoby: "...naszą trójkę zaprosił...".
Pozostałe uwagi co do interpunkcji - tak; już poprawiłem. Dzięki. Natomiast zwrot "za" nie wiem, jak się znalazł. Ot,chochlik. Już go usunąłem.
PS. Tak, udało nam się uratować hufiec. Zostaliśmy - doświadczalnym, pierwszym w Polsce "Ośrodkiem Szkolenia i Wychowania". Inni do nas przyjeżdżali i się wzorowali. OSiW OHP istnieje do dzisiaj, chociaż już dawno beze mnie :)