Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2024-11-03 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 55 |
- Słuchajcie, bydlęta! - zarżał Insanus, wpadając między boksy zajmowane przez zamkowy inwentarz. Gwar dotychczasowych chrumknięć, beczeń i porykiwania ucichł nieco.
- Słuchajcie bydlęta, świnie, owce i szanowne klaczki. Kury też mogą być zainteresowane - kontynuował swoją przemowę Insanus, starając się wyregulować oddech - Nie będę owijał bobków w łopuchy... stała się straszna rzecz, dziś możemy wszyscy pójść pod nóż, zamek zaatakowały orki...
- Ale my i tak pójdziemy pod nóż - odezwała się jedna ze świń - tak przynajmniej gadają...
- Nie wierz plotkom - kontynuował zbity nieco z tropu Inasnus – to znaczy, może i pójdziecie pod nóż - wy, świnie, wy, kury, a nawet wy, owce, no, może nie wy, stare owce, ale wasze jagnięta pewnie tak, no, chyba że przeznaczą was na sery i wełnę - plątał się trochę w swojej przemowie dumny ogier – ale sęk w tym, że pod nóż możemy pójść wszyscy i to już. Teraz, dzisiaj. Jeśli orki zajmą zamek...
- A co nam za różnica? - zagdakała jedna z kur – Dzisiaj, wczoraj, jutro... Los to los.
- Tak, tak, tak - zagdakała jej kumoszka – ludzie codziennie zabierają nasze jajka. Podobno je jedzą!
- Ja nie mogę się nigdy doliczyć moich kacząt - zawtórowała jedna z kaczek – a przecież umiem liczyć - jedna, dwie, trzy... mnóstwo.
- Zaraz, zaraz - parsknął Insanus – A czy wy, kury, czasem nie jecie robaków? A ty, kaczko, ryb nie jesz? A wy, świnie, nie jecie wszystkiego, co wpadnie wam w koryto? Kto zeżarł wczoraj tego starego szczura? No?
- Ale robaki, to robaki! - zaperzyła się kura aż jej grzebień poczerwieniał.
- A szczur? - naciskał Insanus – stary był i głuchy oraz bredził od rzeczy, ale był przecież jednym z nas. Od zawsze... Jak on się nazywał? Rob? Paul? Paulson?
Zapadła nieprzyjemna cisza.
- Szanowni! - podjął Insanus - życie ma swoje prawa. Ktoś je trawę, ktoś robaki, ktoś kury. W ten czy inny sposób wszyscy kiedyś zakończymy naszą ziemską wędrówkę. Jedni w męczarniach, inni szybko, kogoś zjedzą, kogoś zakopią w ziemi, żeby zjadły go robaki. No tak to już jest, na stado demonów! Nie zachowujcie się jak durne bydlęta. Problem tkwi w tym, że już dziś wszyscy możemy pójść pod orkowe noże! Rozumiecie to?
Cisza przedłużała się. I trudno było orzec, czy była nieprzyjemna. Trwała. W końcu ktoś chrumknął:
- Problemy ludzi nie są naszymi problemami. I problemy orków też. I problemy twoje Insanus, nie są moimi problemami - odezwał się stary, milczący dotąd knur Majorus.
- Baaardzo mądrze, baaardzo mądrze! - beknął niskim głosem dorodny, młody baran Czak, znany z tego, że głupi był jak stary but, silny jak wół i uparty jak osioł.
Insanus czując, że rząd zwierzęcych dusz wyślizguje się z jego garści (jeśli można tak powiedzieć o końskich kopytach), chwycił się ostatniej deski ratunku:
- Hej, Czak! Wiem, że nie jesteś głupi. Ale nie wiem, czy wiesz, że orki nie tylko zeżrą twoje owce... - Insanus obniżył głos do konfidencjonalnego szeptu - One będą je chędożyć..
- Cooooo??? - Czak wszedł na wyższe nieco obroty.
- No jak to co? Przecież nie mogą zjeść wszystkich naraz. Najładniejsze zabiorą sobie do zamkowych komnat i wiesz...
- Coooooooo??? - beczenie Czaka dobiło się echem od niskiego sufitu chlewu i sprawiło, że mocne, dębowe furtki boksów zadrżały.
- I wyobraź sobie, że następne jagnięta będą miały czarne orkowe mordy i kłapciate uszy...
- Beeeeeee!!! - Czak już toczył pianę z pyska.
- Twoje białe owieczki w brudnych orkowych łapach... - cicho zarżał Insanus.
- Beeeeee!!! - Czak cofnął się pod ścianę, grzebnął kopytem i z krótkiego rozbiegu uderzył z impetem w drzwiczki swojego boksu. Wokół poleciały drzazgi.
Chwilę potem w chlewie i połączonych z nim stajniach rozpętało się piekło. Czak wyrwał furtkę swego boksu i pogalopował, sapiąc niczym bojowy słoń, na dziedziniec. Ptactwo podniosło zgiełk i zaczęło przelatywać górą przez swoje zagrody. Świnie kwiczały tak straszliwie, jakby już były zarzynane. Isnanus biegał od boksu do boksu i rozbijał zadnimi nogami zasuwki, haczyki albo i całe drzwiczki. Nad tym pospolitym ruszeniem zwierząt unosiło się wielkie pianie młodego koguta:
- Za króla! Po zwycięstwo albo śmierć!!!
“Niczego sobie ten kogucik” - pomyślał Insanus - “Gdzie on to usłyszał?” - i poskakał otwierać końskie boksy, w których nerwowo kręciły się klaczki.
Kiedy trzoda wybiegła z wrzaskiem, kwikiem i gdakaniem na dziedziniec, Insanus sam skierował się ku wyjściu ze stajen i chlewu. Kłusując obok boksu Majorusa, zatrzymał się zdziwiony widząc, że stary wieprz tkwi na swoim miejscu.
- A ty - zapytał - dlaczego nie uciekasz? Wszystkie drzwi i zamkowa brama stoją otworem. Ten stan nie będzie trwał wiecznie.
- A dokąd mam uciekać? - spokojnie odrzekł Majorus.
- Jakże to: dokąd? Jak najdalej stąd. Do lasu na ten przykład.
- I co ja tam będę robił?
- A bo ja wiem? Szukał żołędzi na ten przykład. I trufli... albo choć smacznych korzonków... - Insanus improwizował na całego.
- Przyjacielu - podjął jeszcze spokojniej Majorus - Urodziłem się w chlewie. Całe życie spędziłem w chlewie. No, czasem wypuszczano mnie na zamkowy podwórzec. Ludzie mnie karmili, decydowali, kiedy i z kim mam się parzyć, łatali dach nad moją głową, kiedy przeciekał latem, podrzucali słomy, żeby było mi ciepło zimą. Ja nie mam kłów, pazurów czy choćby podkutych kopyt jak ty. Nie biegam, nie latam, nie skaczę. Jeśli pójdę do lasu, pewnie nie przeżyję dwóch nocy. Zeżrą mnie wilki, o jakich czeladź opowiada straszliwe historie.
- Tu zeżrą cię orki. Albo i ludzie – kto ich tam wie...
- Wiesz co, Insanus? Lubię cię, więc odkryję ci pewną prawdę. Żyjąc tu, w chlewie, gdzie nic ode mnie nie zależało, ale gdzie wszystko miałem, czego trzeba do życia, mogłem sobie długo rozmyślać. Właściwie głównym moim zajęciem było rozmyślanie. I obserwowanie. Miałem mnóstwo czasu, by wszystkiemu się dobrze przyjrzeć. I wiesz co? Im dłużej patrzyłem i myślałem, tym bardziej dochodziłem do przekonania, że cała ta ludzka i zwierzęca bieganina nie ma żadnego sensu. Rodzimy się, żeby umrzeć. Nie ma znaczenia, czym wypełnimy nasze dni. Ludzie wciąż gdzieś się spieszą, wciąż są niezadowoleni z miejsca, w którym są. Ciągle marzą, chcą zmiany, chcą więcej, nie mają czasu, nie patrzą w niebo... Wiesz, my, świnie mamy problem z patrzeniem w niebo. Nie bardzo możemy podnieść głowę tak, żeby spojrzeć w gwiazdy. Ale któregoś dnia pewien pastuszek nie zamknął mojego boksu jak należy i w nocy wyszedłem na dziedziniec. Nie było księżyca. Po cichu poszedłem na środek podwórka, położyłem się na plecach i patrzyłem w gwiazdy. Długo patrzyłem. Tak długo, że oszołomiony tym widokiem zasnąłem. Rzecz jasna, rankiem pastuszek, który mnie znalazł śpiącego w kałuży na podwórcu, nie był najszczęśliwszy. Krzyczał, żebym natychmiast wracał do chlewu, póki nikt nie widzi. A ja chciałem z kimś porozmawiać o gwiazdach. Tak bardzo chciałem, że się go zapytałem, czy widział gwiazdy tej nocy? A on, zamiast pomówić ze mną, zaczął przewracać oczyma, wykonywać dziwne gesty i pluć za siebie. Potem uciekł. I nigdy już nie widziałem go blisko chlewu. Ludzie naprawdę nie zauważają tego, co ważne. Szukają daleko rzeczy, które są bardzo blisko. I zwierzęta zresztą też. Każdy gdzieś goni, a tak naprawdę ważne jest, żeby cieszyć się z tego, co daje ci los. Nie walczyć z nim, nie zmieniać go, ale napawać się tymi krótkimi chwilami, kiedy masz szanse popatrzeć na gwiazdy.
- No to uciekaj do lasu i patrz w gwiazdy, ile zechcesz! - wesoło zarżał Insanus.
- Nie, Insanus. To nie moja droga. Czym innym jest patrzeć w gwiazdy, leżąc w kałuży na zamkowym podwórcu, bo los się do ciebie uśmiechnął, a czym innym jest pójść wbrew twojemu przeznaczeniu i patrzeć się w gwiazdy w lesie, który nigdy nie będzie twoim domem. Co by się nie działo, mój dom jest tutaj i to w nim znalazłem swoje gwiazdy. Naprawdę, nie mam potrzeby szukać czegoś innego.
- Ale przecież możesz nie dożyć jutrzejszego świtu, jeśli tu zostaniesz!
- Być może masz rację. Lecz moje gwiazdy są tutaj. I dlatego zostanę, przyjmując to, co przyniesie los. Tu zawsze znajdzie mnie jakiś pasterz.
- Rób, jak chcesz. Szanuję twój wybór. Ale ja wolę paść się na zielonych pastwiskach, nie mając nad sobą pasterza, niż leżeć w chlewie, oczekując na to, że ktoś nie domknie drzwi... I chcę patrzeć w gwiazdy każdej nocy, jaka jeszcze jest przede mną. Do zobaczenia, Majorus. Miejmy nadzieję - do zobaczenia! - i ogier skierował się ku wyjściu na zamkowy podwórzec.
- Żegnaj, Insanus - szepnął Majorus i z jego oka spłynęła pojedyncza łza - niech twoje gwiazdy będą naprawdę warte tego, by za nimi gonić...
C.D.N.