Author | |
Genre | philosophy |
Form | drama |
Date added | 2012-04-18 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2595 |
Wyobraź sobie dwoje ludzi siedzących naprzeciw siebie, na gałęziach ogromnego, rozłożystego drzewa. Jest środek lata. W powietrzu unosi się woń ogniska, piekących się kiełbasek. Słychać gwar szczęśliwych, świętujących, w większości pijanych, ludzi. A może nie ludzi? To jest Raj.
Kobieta wpatruje się w mężczyznę. Oboje milczą, jednak przekazują sobie miliony słów naraz. Słowa nigdy niewypowiedziane, docierają do nich tak wyraźnie. Myśli ustawione w rzędzie. Przypominają szereg starych, zamkniętych drzwi. Jedne są czarne, inne białe, jeszcze innych w ogóle nie widać, każdy jednak wie, że tam są. Co się za nimi kryje?
Widzisz te pierwsze z brzegu? Są ciemne. Spójrz na klamkę. Powiedziałam: „spójrz”, a nie: „dotykaj”! Promieniuje czerwonym żarem. Chcesz się poparzyć? Podejrzewasz, że za tymi wrotami jest ból? Masz rację. Cierpienie jakiego kiedyś doznali. Rany, które sami sobie zadali. Blizny! Coś do czego nie chcą wracać, co lepiej pozostawić za sobą. Jednak w każdej chwili mogą wyposażyć się w ognioodporną rękawicę i bez problemu wypuścić to, co znajduje się w środku. Wcielić to ponownie w ich życie. Czy jednak tego chcą? Szczerze wątpię. Teraz są szczęśliwi. Uśmiechnięci. Trzymają się za ręce, wpatrując się sobie nawzajem głęboko w oczy.
Drugie drzwi są białe. Wiesz, co za nimi jest? Otwórz je. Spytasz: „Jak? Przecież klamka jest zamarznięta”. Uświadomię cię więc, co się tam, w głębi, kryje.
Ten szczęśliwy mężczyzna przezwyciężył swoją największą słabość, zakochując się. Stwierdził, że musi walczyć. Nie podda się w imię miłości. Wygrał z nowotworem, który schował się, gdzieś tam, w głębi jego ciała, jednak dusza została wyleczona. Zamarznięta klamka - potęga jego woli. Niewidzialna choroba. Chłopak ma zamiar cieszyć się każdym dniem, aż do momentu, w którym On stwierdzi, że już najwyższa pora iść dalej. Znaleźć odpowiedz na, nurtujące każdą żywą istotę, pytanie: „Co jest po drugiej stronie?”
Czy masz jeszcze siłę, by dalej zwiedzać wnętrza tych dwojga? Zostały jeszcze te drzwi, których nie widać. Co tam może być i dlaczego się ukrywa?
To książka z pustymi kartami. Zapisać może ją tylko ta dwójka. Dwoje zakochanych na zabój ludzi. Wszystko, co się zdarzy, zostanie tam uwiecznione. Jedyne co wiemy, to to, iż czai się tam śmierć, która prędzej czy później nadejdzie. Liczmy na tą drugą opcję. A ty? Czy sądzisz, że znając przyszłość, żyłoby ci się lepiej?
***
Historia owej kobiety i owego mężczyzny, którzy teraz przeżywają razem dziewiąte lato, zaczyna się, gdy mają po dziewiętnaście lat. Cedric, bo tak nazywa się ten przystojny blondyn, trafił w ciężkim stanie do szpitala. Wykryto u niego raka. Złośliwy nowotwór szybko się rozprzestrzeniał. Cedric spodziewał się tylko chwilowej wizyty w placówce, jednak został tam na dłużej. Był odwiedzany przez najbliższych. Mimo podarków i ciepłych słów czuł się przygnębiony. Po kilku dniach lekarze orzekli, że nie zostało mu wiele czasu.
Całe dnie spędzał na szpitalnym łóżku, pogrążony w rozpaczy. Zastanawiał się. Wciąż zadawał sobie jedno pytanie, wciąż pozostające bez odpowiedzi. Czy był dobrym człowiekiem?
Pod koniec stycznia, młodsza siostra Mary, Dorin, ciężko zachorowała. Dziewczyna była przy niej bardzo często. Opiekowała się nią i umilała jej czas, jak tylko się dało. Skończyła szkołę. Miała dość życia na garnuszku rodziców, co przedłużyło się z powodu choroby krewnej. Teraz nie myślała o niczym innym.
Była więc, prawie dzień w dzień, salę obok swojej przyszłej miłości, bez jakiejkolwiek świadomości tego.
Zbieg okoliczności czy zrządzenie losu? Co sprawiło, że pielęgniarka wpadła na nią zza rogu? Kto stoi za tym, że kobieta w białym kitlu, poprosiła ją o pomoc w rozdaniu obiadu do sali obok?
Tym właśnie trafem Mary i Cedric się poznali. Ich pierwsze spotkanie nie było marzeniem. Mężczyzna bardzo zdziwił się, że obiadu nie podaje mu pielęgniarka, a „jakaś” dziewczyna.
Spojrzała na niego. Wiecie, co ujrzała? Smutnego nastolatka o jasnych oczach i bladej cerze, okrytego kocem po same uszy. Jego wyraz twarzy mówił sam za siebie: „Zostawcie mnie w spokoju. Chcę umrzeć sam”. Mary poczuła ukucie w sercu. Coś jakby żal. Jej mina momentalnie zrzedła, jednak po chwili się opamiętała. Nie chciała, żeby on to dostrzegł. Miała wrażenie, że jej spojrzenie trwało wieki. Poczuła się skrępowana całą sytuacją. Spojrzała na tacę i odetchnęła głęboko.
- Dzień dobry - powiedziała, po czym na jej twarzy rozkwitł promienny uśmiech. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi, tylko została zmierzona wzrokiem od góry do dołu. Spróbowała jednak ponownie
- Przyniosłam ci obiad... Ja... – Próbowała znów coś powiedzieć, jednak poza kilkoma ruchami ręką, nie wiedziała co...
- Nie wysilaj się - Chłopak po chwili lekko się uśmiechnął. Jej nieporadność go rozbawiła – Tak czy inaczej, tutaj jedzenie nie jest smaczne – dodał po chwili i obdarował ją tajemniczym spojrzeniem.
Mary odetchnęła z ulgą i postawiła tacę na szafeczce obok. Jeszcze raz na niego spojrzała. Widziała coś, czego na co dzień trudno wyszukać u ludzi. Coś dobrego i pięknego. Po chwili Cedric podniósł jedną brew, po czym ona uświadomiła sobie, że chyba zbyt długo się w niego wpatruje... Co się z nią działo?
Po wyjściu dziewczyny Cedric nie mógł przestać o niej myśleć. Nie wiedział czy słuchać serca, czy rozumu. To pierwsze podpowiadało mu, że ona zmieni coś w jego życiu. Rozum- że nie należy mu się do nikogo przywiązywać. Nie chciał nikogo ranić.
Następnego dnia Mary zatrzymała tę sama pielęgniarkę i tym razem, sama zaoferowała jej pomoc. Ta bardzo się ucieszyła i dała dziewczynie tace.
Próbowała uspokoić łomoczące serce, stojąc przed zamkniętymi drzwiami. Nie wiadomo dlaczego- stresowała się przed ponownym ujrzeniem go. Czuła jakąś więź do mężczyzny leżącego na tej sali. Chciała lepiej go poznać.
I tak też się stało. Znaleźli wspólny tok rozumowania. Znakomicie się dogadywali. Zaprzyjaźnili się. Spędzali dziennie wiele godzin, opowiadając sobie o swoim życiu, trudnościach, dzieląc się radościami, miłymi wspomnieniami, a także żalami i smutkami.
W końcu Dorin wyzdrowiała. To jeszcze bardziej podnosiło Mary na duchu. Teraz przychodziła tu, aby odwiedzać przyjaciela. Dzięki niej, Cedric uśmiechał się częściej. Tak jak podejrzewał chłopak, wniosła w jego życie wiele radości.
Pewnego wieczoru, Cedric postanowił zrobić coś szalonego. Kochał gdy krew szybko płynęła mu w żyłach. Adrenalina! I kochał Mary. Postanowił zabrać ją w cudowne miejsce.
- A co jeśli nas przyłapią? - Pytała zakłopotana, nie wiedząc, czy powinna się zgodzić.
- Zaufaj mi – Spojrzał jej głęboko w oczy.
To wystarczyło. Chwilę później skradali się korytarzem do schodów przeciwpożarowych. Nimi wbiegli na samą górę. Trzymając się za ręce. Szeroko uśmiechnięci. Otworzyli drzwi, które się tam znajdowały i wyszli na dach budynku.
Rozgwieżdżone niebo. Księżyc w pełni. Śnieg na betonie, po którym stąpali. Podeszli do krawędzi. Stąd widać całe miasto! Oświetlone latarniami ulice. Samochody. Pobudźcie swoją wyobraźnie! Widzicie to?! I tylko oni... Chłopak objął ją w pasie i szeptał jej do ucha. Nie bądźcie zbyt ciekawi co!
To już była miłość. Mary pomogła swojemu ukochanemu podnieść się na nogi. Pomogła mu żyć tak, jakby miało się ono nigdy nie skończyć. Pół roku później odbyło się huczne wesele tych dwoje. Teraz chcielibyście zobaczyć napis: „I żyli długo i szczęśliwie” Tak jednak nie będzie.
Trzeba w końcu zejść z drzewa, prawda?
Mimo wyliczeń specjalistów Cedric przeżył piękne dziesięć lat swojego życia. U boku cudownej kobiety. Poznał wiele aspektów egzystencji człowieka. Zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. W końcu jednak jego żywot się skończył. Umierając stwierdził, że zrobił wszystko co powinien. Był prawowitym chrześcijaninem i dobrym człowiekiem. Pragnął tego i osiągnął swój cel. Był świadom, że będzie musiał niespodziewanie opuścić ten świat. „Teraz pora odejść”- pomyślał.
Przeglądała stare, zniszczone fotografie. Jej wyobraźnię nawiedzały obrazy z przeszłości. Trzyma w dłoniach zdjęcie, które ukazuje ich nad jeziorem. Cedric uczył ją wędkować. Oboje się śmiali. Cóż to była za chwila... I teraz, w wyniku tych wspomnień, ukazuje szereg swoich zębów pustemu pokojowi. Nawet nie zauważyła, kiedy na dworze zrobiło się ciemno. Na kolana kapały jej łzy. Nie wytrzymała... Rozpłakała się na dobre. Przekładając kolejne fotografie, czuła się coraz gorzej. Wzbierała się w niej coraz to większa złość i niechęć do wszystkiego. Odechciało jej się żyć bez niego! Był dla niej wszystkim. Ah, cóż to za żałosny lament. Była tego świadoma, choć miała ochotę krzyczeć. Wywrzeszczeć wszystko, co leży jej na sercu! Nie miała nikogo, kto jej wysłucha. Siedziała w ich mieszkaniu. Dziesiąte piętro wieżowca. Dlaczego spojrzała na otwarte drzwi balkonu?
Wszędzie czuła jego zapach. Jego obecność. Jego dotyk na swojej przewrażliwionej skórze. Nie mogła pozbyć się go ze swojego życia! Nawiedzał ją nocami! Dlaczego? Tak bardzo chciała już mieć spokój... Tylko spokój.. I ciszę... Firanka kołysała się w rytm wiatru bezczelnie pchającego się w jej kąt. Układała się w taki zachęcający sposób... Jakby mówiła: „podejdź... podejdź do mnie...”. I co? Sądzicie, że tak siedziała i patrzyła na nią? Otóż nie. Ta propozycja okazała się zbyt kusząca. Poszła pod pretekstem odetchnięcia świeżym powietrzem. Nie umiała się przed sobą przyznać do porażki, toteż oszukiwała się. Chciała być niewinna, chciała być tą poszkodowaną.
Faktycznie, świeże powietrze dobrze jej zrobiło. Odświeżyło opuchniętą od płaczu twarz. Jednak nie wywietrzyło nieczystych myśli. Tak bardzo chciała by być blisko niego... Przekroczyła barierkę. Gzyms był oblodzony.. Śliski... W dłoni nadal mocno trzymała to zdjęcie... Wyszła na nim najładniej ze wszystkich... Dla niego była najładniejsza nawet w papilotach i z maseczką z ogórków na twarzy... Rozłożyła ramiona, po czym runęła w dół. I kto mówił, że ludzie nie mogą latać? Przecież ona teraz leci! Tak! Ona leci...
***
- Kochanie, chyba pora już stąd zejść. Za chwilę nas rozdzielą – powiedział smutno blondyn. W końcu przestali się do siebie uśmiechać. Co najśmieszniejsze, cały ten czas, podczas którego cieszyli się jeszcze swoją obecnością, tym że mogą jeszcze troszkę pobyć razem, pożegnać się, nie myśleli o konsekwencjach.
Nie tylko oni przecież byli szczęśliwi. A reszta, naokoło nich? Mają piękny widok, z wysokości, skryci w zielonych liściach orzecha.
- Masz rację.
Teraz byli gotowi. Pora skończyć tę wycieczkę. Dziewczyna odpowie za swój karygodny czyn. Chłopak zostanie nagrodzony. Trafią jednak do osobnych światów. Wątpię, czy kiedykolwiek jeszcze będą mieli szanse na wspólną pogawędkę...
Brnąc przez życie, przekraczając próg. Próg miłości. Kończąc pod ziemią, lub w małym słoiczku, zwanym poniekąd urną. Życie. Miłość. Śmierć. Czy to na tym polega egzystencja człeka?